Jeszcze jest czas na otwarcie oczu

Jeszcze jest czas na otwarcie oczu
(fot. shutterstock.com)

Czy nie uważamy, że tylko bogaty może dać coś biednemu? Czy nie liczymy się bardziej z tym, kto jest prezydentem, dyrektorem, biskupem, prałatem niż ze "zwykłym" człowiekiem?

"Między wami a nami zionie ogromna przepaść tak, że nikt, choćby chciał stąd do was przejść nie może ani stamtąd przedostać się do nas" (Łk 16, 26).
"Przypowieść o bogaczu i Łazarzu powinna być zawsze obecna w naszej pamięci; powinna kształtować nasze sumienie" (Jan Paweł II, Nowy Jork, 1979)
Antyczni Grecy stworzyli tragedię, której jednym z istotnych elementów była "peripeteia" - "odwrócenie biegu zdarzeń bądź losu". Ci bohaterowie, którzy początkowo czuli się wybrańcami losu, kończyli jako przegrani. I na odwrót, przegrani przeobrażali się w zwycięzców. Ci, którzy jak Edyp uważali się za mądrych, sprytnych i niewinnych, na końcu musieli zderzyć się z bolesną prawdą, że należą do rodziny ludzkiej, a nie boskiej. Popełniają błędy, zaciągają winę, nie mają kontroli nad własnym życiem i przeznaczeniem. Ten literacki zabieg, rodzaj wstrząsu, miał dać widzom do myślenia, ocucić ich z pychy, aby zrozumieli, że nic z tego, co teraz wydaje im się w życiu stabilne, niezmienne i pewne, będzie takim na wieki wieków.
W podobny sposób Jezus konstruuje akcję w dzisiejszej przypowieści. Obaj główni bohaterowie: bogacz i Łazarz doświadczyli odwrócenia swego losu. Bogacz z posiadania przeszedł do pragnienia nieugaszonego, Łazarz od pozornie niezaspokojonego głodu doszedł do wiecznej uczty na łonie Abrahama.
Na pierwszy rzut oka wydaje się, że przypowieść dotyczy życia po śmierci, ale w gruncie rzeczy scena w otchłani jest tłem dla napomnień odnoszących się do życia ziemskiego.
Zadziwiające są słowa, które Jezus wkłada w usta Abrahama. Patriarcha nie zarzuca bogaczowi, iż nie pomógł za życia Łazarzowi. Sugeruje, że bogaty człowiek wyczerpał już limit przysługujących mu dóbr za życia - otrzymał je wszystkie i wykorzystał, a Łazarz otrzymał niedostatek. Gdybyśmy się tutaj zatrzymali, moglibyśmy wysnuć wniosek, że męka jest za posiadane bogactwo, a szczęście wieczne za "otrzymaną" z góry biedę. Głębsza analiza przypowieści nie potwierdza tej intuicji.
Nie jest tak, że Jezus potępia bogactwo i zachęca do przyjęcia skrajnej nędzy, które miałyby być przepustką do nieba. Taką opaczną interpretację powtarzają w kółko ci, którzy uważają, że chrześcijaństwo zachęca do bierności wobec cierpienia i bieda, bo rzekomo są one uprzywilejowaną drogą do zbawienia. 
Nie możemy też powiedzieć, że bogacz w ogóle nie interesował się Łazarzem. Wiemy tylko, że biedak leżał u wrót jego pałacu, a więc nie został do niego wpuszczony. Chory człowiek chciał najeść się odpadkami ze stołu, może też opatrzyć rany. 
Najbardziej intrygująca i, moim zdaniem, kluczowa jest wypowiedź Abrahama, że "pomiędzy wami (potępionymi) a nami (zbawionymi) zionie ogromna przepaść". Zdumiewa zwłaszcza przymiotnik "ogromna". Najwyraźniej nie chodzi o fizyczną przepaść, skoro bogacz widzi i swobodnie rozmawia sobie z Abrahamem. Chodzi o dwa światy, dwa nieprzystające do siebie i wykluczające się ze sobą sposoby myślenia, z których wypływają konkretne postawy lub ich brak.
Ciekawe, że o myśleniu bogacza dowiadujemy się najwięcej dopiero wtedy, gdy jest już po tamtej stronie. Jezus mówi, że bogaty człowiek za życia spędzał dni na ucztowaniu i zabawie, bo było go na to stać. W otchłani wprawdzie otwierają mu się oczy, ale tylko częściowo. Zasadniczo w swoim myśleniu i postawach pozostaje niezmienny.  
Ciągle myśli według ziemskiego porządku i nawet w otchłani próbuje "ustawiać" wszystkich po swojemu. Choć jego sytuacja odwróciła się radykalnie, on nadal uważa, że rozdaje karty. Bogacz wydaje rozkazy. Ale nagle przypomina sobie, że należy do Narodu Wybranego, dlatego nazywa Abrahama "ojcem", uznając siebie w ten sposób za syna. Jeszcze na ziemi rodzina, przynależność do tego czy innego narodu lub religii może kogoś przekonać, ale "tam" te chwyty już nie działają. Bogacz nie zwraca się w ogóle do Łazarza, lecz obmyśla, jaki by tu zrobić z niego użytek najpierw dla siebie, a potem dla swojej rodziny. Chce skłonić Abrahama, żeby nakazał biedakowi - przecież to człowiek o niższym statusie i nie wypada prosić samego patriarchy - żeby przyszedł w sam środek płomieni i kroplą wody zwilżył mu usta, chociaż za chwilę znowu będzie się chciało mu pić. Prośba zostaje oddalona. Ale bogacz łatwo nie ustępuje. Myśli o swojej rodzinie. Po raz kolejny prosi Abrahama, żeby wysłał Łazarza, bo kogóż innego, jako "zjawę" lub zmartwychwstałego do swoich, by ich przestrzec. Nic z tego nie wychodzi.
Łazarz w oczach bogacza jest chłopcem na posyłki tak jak sługi, których za życia pewnie bogaczowi nie brakowało i mógł nimi dysponować wedle uznania. Wcześniej na Łazarza nie zważał, bo kim on jest - zwykłym nędzarzem. A teraz również nie dostrzega w nim człowieka, lecz tylko sługę, bo chce go wykorzystać do swoich własnych celów. Czyli po śmierci nic się w jego głowie nie zmieniło.  
Wszystkie wysiłki bogacza spełzają na niczym. Tutaj logika, według której żył na ziemi, nie ma prawa bytu. Innymi słowy, bogacz oczekuje czegoś, co jest niemożliwe, podczas gdy nie robił tego, co możliwe na ziemi. Jego grzech nie polegał na bogactwie, ale na bezosobowym, przedmiotowym traktowaniu człowieka za życia i po śmierci. Cóż, nie trzeba być bogatym, by podobnie odnosić się do ludzi.
Trzeba dużej dojrzałości duchowej, aby posiadane bogactwo nie poraziło człowieka ślepotą. Otumaniony człowiek myśli, że bogactwo, tytuły, funkcje, wpływy, status społeczny wyróżniają go spośród innych, czynią go lepszym. Sądzi, że mając nieograniczone możliwości, nie spotka go nic złego, żadna choroba ani inne nieszczęście. Patrzy więc z góry na tych, którym się nie powiodło.
Jezus chce więc powiedzieć, że nie wystarczy tylko rozdawać jedzenie i zwalczać biedę, choć to często jest konieczna pierwsza pomoc, aby uchronić ludzi od utraty zdrowia czy życia. Natomiast długofalowo należy pracować nad reformą postrzegania drugiego człowieka. Bez względu na to, co mam, jaką pozycję zajmuję, w oczach Bożych jestem równy każdemu innemu człowiekowi, nawet jeśli jest on biedny, pogardzany, bez tytułów naukowych, kościelnych czy społecznych. Biedny człowiek dla Boga jest tak samo ważny jak bogaty i wpływowy. 
Przepaść zionie więc między takim podejściem do człowieka, w którym ocenia się go pod kątem funkcji, jaką piastuje, pozycji społecznej, tytułów, a takim, które dostrzega w nim godność i wartość niezależną do tego, co ktoś posiada i co robi. O wartości człowieka decyduje nie to, co on robi, ale to, kim jest. U Boga wszyscy są obdarzeni (wierzący czy niewierzący, z tego czy innego narodu) duszą nieśmiertelną - to jest poziom bycia, a nie działania. "W Nim wszyscy (nie tylko ochrzczeni), żyjemy, poruszamy się i jesteśmy" - mówi św. Paweł do Ateńczyków. 
Ale czy my tak na co dzień myślimy? Czy ciągle nie ustalamy innych niż boskie standardy równości i nierówności. Czy nie uważamy, że tylko bogaty może dać coś biednemu? Czy nie przyciąga nas bardziej ten, kto jest schludnie ubrany, przystojny i wypachniony? Czy nie liczymy się bardziej z tym, kto jest prezydentem, dyrektorem, biskupem, prałatem? Oczywiście, role, funkcje i tytuły są ważne, bo porządkują nasz świat. Z perspektywy wieczności nie mają jednak żadnego znaczenia.
Jezus mówi: jedynie podczas życia ziemskiego można jeszcze przerzucić most między tymi światami, po śmierci będzie już za późno. I przestrzega: Uważajcie, nie ufajcie zbytnio temu, co widzą wasze fizyczne oczy, nie ufajcie waszym ocenom i kategoriom, patrzcie w głąb. Bo to, co dzisiaj wydaje wam się właściwe, dobre, słuszne, może okazać się przyczyną waszej zguby. I na odwrót: to, co wydaje wam się porażką, może się okazać błogosławieństwem.
Większość konfliktów i sporów bierze się stąd, iż nie widzimy tego głębszego fundamentu w człowieku, a koncentrujemy się tylko na zewnętrznych sprawach, sądząc, że to one są decydujące w życiu. I to jest siła napędowa podziałów, źródło powiększających się przepaści między ludźmi, nawet jeśli mieszkamy w jednym świecie, kraju, Kościele i rodzinie. Te przepaści zanim pojawią się w rzeczywistości, są najpierw wytworem naszego umysłu, omamionego w jakiejś mierze przez subtelne pokusy diabła. Dzielimy ludzi na kategorie i oceniamy pod wpływem zaślepienia, własnych upodobań, ran, którego są niezabliźnione; targają nami rozpalone namiętności czy motywuje brak przekonania o własnej wartości (która już jest, a my myślimy, że dopiero musimy ją zdobywać). Możemy wtedy nie zauważać siebie, nawet jeśli mieszkamy tuż obok siebie. Widzimy "obiekty", a nie osoby.
Wśród nas żyją sobie ludzie, którzy biorą kredyty tylko po to, żeby kupić sobie najnowszy drogi ciuch. Wtedy, ich zdaniem, w oczach innych wypadną lepiej, a sami poczują się bardziej wartościowi. Ile trzeba jednak pożyczać tych pieniędzy, by ciągle na nowo kupować kolejne rzeczy, które mają budować wartość na glinianych nogach? 
DEON.PL POLECA

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Jeszcze jest czas na otwarcie oczu
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.