Kardynał Tagle o nadziei

(fot. barunpatro / sxc.hu / CC BY)
kard. Luis Tagle

Historie o wielkich ludziach Starego i Nowego Testamentu mówią nam, jak nadzieja rozkwita w chwilach absurdalnych i niejasnych. Dobrym przykładem jest tu Abraham, któremu udzielono pewnej absurdalnej obietnicy.

Wspólnota nadziei

Jednym z najtrudniejszych zadań, jakie dziś przed nami stoją, jest przekonanie ludzi, by wciąż pokładali nawzajem nadzieję w swojej dobroci, gdyż jedynie w ten sposób będą mogli zacząć od nowa. Nadziei potrzebujemy też jako naród, jako rodzina ludzka i jako całe stworzenie. Bez nadziei nie sposób tworzyć wspólnoty. W pewnym istotnym sensie wspólnotę mogą tworzyć jedynie ludzie zdolni do nadziei, wierzący, że wśród nędzy i podziałów możliwe jest dobro.

W pojęciu chrześcijańskim prawdziwa nadzieja pojawia się w chwilach absurdalności i dwuznaczności, mimo iż w życiu codziennym skłonni jesteśmy mieć nadzieję raczej wówczas, gdy wszystko jest w porządku. Gdy słońce świeci, gdy wszystko idzie po naszej myśli, gdy zbieramy owoce naszych trudów, gdy w naszej rodzinie panuje harmonia - wówczas nadzieja nie stanowi problemu. Takie momenty mogą nas jednak przerazić, gdyż zazwyczaj nie są to chwile prawdziwej nadziei. Najczęściej bywają chwilami złudzenia! Gdy przychodzi jakieś negatywne doświadczenie, owa tak zwana nadzieja pryska jak bańka mydlana, pozostawiając nas pogrążonych w rozpaczy, żalu i frustracji.

Nadzieja w absurdalności

Historie o wielkich ludziach Starego i Nowego Testamentu mówią nam, jak nadzieja rozkwita w chwilach absurdalnych i niejasnych. Dobrym przykładem jest tu Abraham, któremu udzielono pewnej absurdalnej obietnicy. “Spójrz na niebo i policz gwiazdy, jeśli zdołasz to uczynić (...). Tak liczne będzie twoje potomstwo." Jak mógł mieć liczne potomstwo, skoro nie miał ani jednego dziecka! Co za absurd! Sara się roześmiała. Jej śmiech był logiczny, wiedziała bowiem, że jest za stara, by rodzić dzieci. Przez bardzo długi czas czekali i ich wiara wystawiona była na próbę. List do Hebrajczyków wyjaśnia ich postawę następująco: “Przez wiarę także i sama Sara, mimo podeszłego wieku, otrzymała moc poczęcia. Uznała bowiem za godnego wiary Tego, który udzielił obietnicy" (Hbr 11, 11). Wtedy przyszedł na świat Izaak. Wówczas Bóg raz jeszcze przemówił do Abrahama: “Weź twego syna jedynego, którego miłujesz, Izaaka, idź do kraju Moria i tam złóż go w ofierze na jednym z pagórków, jakie ci wskażę" (Rdz 22, 2). Choć żądanie to było absurdalne, Abraham uczynił, jak mu Bóg polecił.

Nam, żyjącym w obecnych czasach, wydaje się, że Abraham, podporządkowując się temu nakazowi Boga, postąpił jak szaleniec (ilu z nas, mając dziecko, zdobyłoby się na coś podobnego?); tak jednak bywa z tymi, którzy mają nadzieję. Godzą się na to, że świat uzna ich za szaleńców, ufając obietnicy, a nawet więcej: ufając Temu, który ją złożył. Żadna propozycja, życzenie czy żądanie nie jest dość absurdalne, by zmniejszyć wiarygodność obietnicy w oczach człowieka, który ma nadzieję.

Innym przykładem osoby, która znalazła się w absurdalnej sytuacji, jest Maria. Usłyszawszy, że będzie miała syna, spytała: “Jakże się to stanie, skoro nie znam męża?" (Łk 1, 34). Wówczas otrzymała obietnicę: “Duch Święty zstąpi na ciebie i moc Najwyższego osłoni cię" (Łk 1, 35). Kolejny absurd! Maria była jednak kobietą nadziei. Odrzekła: “Oto Ja służebnica Pańska, niech Mi się stanie według twego słowa!" (Łk 1, 38). Polegała bez reszty na wiarygodności Pana, który do niej przemówił.

Abraham, Sara i Maria. Trzy historie nadziei. W czasach absurdu i ciemności, gdy logika i ludzki rozum nie wydają się udzielać autentycznych odpowiedzi, nadzieja z wiarą upewniają nas o rzeczach, których nie widzimy. Nadzieja zapewnia nas, że ktoś, na kim można polegać, złożył nam obietnicę, którą spełni. Obietnica ta może wydawać się absurdalna, ufamy jednak temu, który ją złożył.

W Piśmie świętym Bóg jest pełen nadziei. Wedle teologów teologalna cnota nadziei skierowana jest ku Bogu, Bóg jest przedmiotem nadziei i nadzieję pokładamy w Bogu. Gdy jednak czytamy Pismo święte, widzimy, że to Bóg pokłada nadzieję w nas. Bóg zna absurdalność ludzkiej niewierności i grzeszności, a mimo to nie traci nadziei. W księdze proroka Ozeasza Bóg sroży się na niepamięć Izraela: “Miłowałem Izraela, gdy jeszcze był dzieckiem, i syna swego wezwałem z Egiptu. Im bardziej ich wzywałem, tym dalej odchodzili ode Mnie (...). A przecież ja uczyłem chodzić Efraima, na swe ramiona ich brałem; oni zaś nie rozumieli, że troszczyłem się o nich. Pociągnąłem ich ludzkimi więzami, a były to więzy miłości" (Oz 11, 1-4a).  Zapowiedziawszy karę, na jaką Izrael zasłużył, Bóg łagodnieje: “Jakże cię mogę porzucić, Efraimie, i jak opuścić ciebie, Izraelu? Jakże cię mogę równać z Admą i uczynić podobnym do Seboim? Moje serce na to się wzdryga i rozpalają się moje wnętrzności" (Oz 11, 8). Wydaje się absurdem, że Bóg, który wszystko wie, wciąż ufa swemu niewiernemu ludowi. A jednak tak właśnie czyni.

W Nowym Testamencie znajdziemy wiele opowieści o nadziei, w tym także przypowieść o synu marnotrawnym. Jak ojciec mógł wciąż pokładać nadzieję w synu, który wszystko roztrwonił? A jednak nie tracił nadziei. Ów ojciec jest przykładem, który winniśmy naśladować. Gdy kobieta namaszczała stopy Jezusa drogim olejkiem, Judasz widział w niej jedynie niewiastę lekkich obyczajów. Musiał myśleć: “Cóż za marnotrawstwo!" Jezus jednak, pełen nadziei, zapewnił zgromadzonych: “Zaprawdę, powiadam wam: Gdziekolwiek po całym świecie głosić będą tę Ewangelię, będą również opowiadać na jej pamiątkę to, co uczyniła" (Mk 14, 9).

Boża postawa nadziei objawia się nam w Jezusie. Umożliwia ona komunię pomiędzy Bogiem i ludzkością. Ta sama postawa nadziei tworzy wspólnotę między ludźmi. Jezus zbudował swą pierwszą wspólnotę uczniów wyłącznie na nadziei, że spośród ubogich i pogardzanych wyjdzie królestwo Boże. Wspólnota pochodzi z nadziei, a nadzieja jest owocem prawdziwej wspólnoty. Wspólnota jest zatem zarazem owocem i źródłem nadziei.

Nadzieja mieszka w “nich"

Nadziei we wspólnocie często doświadczamy wówczas, gdy robimy miejsce dla innych. Nadzieja może wyrazić się w absurdalnym geście ustępowania miejsca innym, zwłaszcza tym, którzy się od nas różnią - tych, przed którymi wolelibyśmy zamknąć drzwi, mówiąc: “Nie ma już miejsca w gospodzie!" W życiu większości z nas jest bardzo wiele miejsca, wolimy jednak trzymać je dla tych, którzy nie wprowadzą zamieszania w naszej egzystencji, i bez tego już pełnej problemów i niejasności. Chcemy dzielić życie jedynie z tymi, z którymi jest nam wygodnie. Tracimy przy tym wymiar nadziei biorący się z gestu ustąpienia miejsca ludziom, których wolelibyśmy nie zapraszać.

Dziś światu coraz trudniej przychodzi komunikowanie się z “nimi", z tymi, których uznaliśmy za innych. Mimo intensywnej i powszechnej globalizacji, coraz gorzej znosimy różnorodność. Niektórzy ludzie skłonni są uznawać “innych" za zagrożenie, obawiając się ludzi wywodzących się z innych kultur i religii bądź mówiących innymi językami i myślących inaczej. Gdy pojawiają się problemy, łatwo jest zrzucić winę na innych; z tych, którzy się od nas różnią, łatwo czynimy wówczas kozły ofiarne. Nie my sprawiamy problemy - oni je sprawiają! Tymczasem list świętego Pawła do Rzymian zachęca nas do wzajemnej miłości i do rezygnacji z aroganckiej wyższości. Musimy zawsze walczyć ze skłonnością do uważania się za osoby i wspólnoty lepsze od “nich". Gdy usuniemy innych z naszego życia, oni także usuną nas ze swojego świata - w rezultacie dojdzie do wzajemnego wykluczenia, niszczącego komunię i wspólnotę. Odcinając się od siebie nawzajem, popadamy w rozpacz.

Gdy zostałem biskupem, doświadczyłem jeszcze bardziej dotkliwie, jak trudno jest ustąpić miejsca osobom, które różnią się ode mnie. Było to prawdziwe ćwiczenie w nadziei, praca nad powiększeniem serca, by znalazło się w nim miejsce dla ludzi, których normalnie wolałbym nie spotykać. Świat biskupa pełen jest spotkań z ludźmi - składa się nań wiele celebracji liturgicznych, spotkań, kongresów i jeszcze więcej nieformalnych rozmów.

Uczestniczyłem kiedyś w negocjacjach pomiędzy robotnikami i dyrekcją fabryki. Była to zażarta walka; obie strony kierowały pod swym adresem najróżniejsze oskarżenia. Pewnego ranka miałem spotkać się z przedstawicielami dyrekcji i z ich prawnikiem. Do obecności na tym spotkaniu skłoniła mnie moja wrażliwość na los uboższych i słabszych robotników, dlatego też skłonny byłem uznawać dyrekcję za “obóz przeciwnika". Postanowiłem, że nie ustąpię ani na krok. Każda propozycja kompromisowego porozumienia, wysuwana przez dyrekcję, budziła moje podejrzenia. Ostatecznie opowiedziałem się przecież po stronie robotników; o dyrekcji myślałem: “oni".

Ostatecznie ustaliliśmy pewien plan porozumienia; zbliżała się pora obiadu. Chciałem się wymówić; moje serce i żołądek buntowały się na myśl, że mógłbym jeść razem z “nimi". Gdy przyniesiono zupę, prawnik, który wydawał się tak agresywny podczas negocjacji, spytał mnie nagle, jak powinien przygotować się na śmierć. Miał raka, i bardzo chciał pojednać się z Bogiem. Opowiedział mi o swym nieudanym małżeństwie, o dzieciach, które go zostawiły, o nowym związku, dla którego oczekiwał akceptacji ze strony Kościoła. W bezwzględnym prawniku kryła się dusza ludzka szukająca pokoju, podobna do mojej własnej. Wcale nie był “nim", nie był kimś zupełnie różnym ode mnie. Dzieląc się ze mną swymi osobistymi troskami, ustąpił mi w swym sercu miejsca i zaprosił mnie, bym doń wszedł. Musiałem zadać sobie pytanie, czy ja, w moim sercu, gotów jestem ustąpić miejsca jemu.

Podobne doświadczenia uczą mnie, czym jest nadzieja. Każda osoba, którą spotykamy, jest obietnicą czekającą na spełnienie, jest potencjalnym źródłem nadziei. Obietnica się spełnia, gdy ustępujemy sobie nawzajem miejsca. Może ktoś czeka na ten gest z naszej strony, a może chce, byśmy przyjęli jego czy jej zaproszenie i odnaleźli się w przestrzeni jego czy jej serca. Zamiast myśleć, że lepiej nam będzie bez “innych", powinniśmy przyznać, że bez nich nie sposób będzie w życiu rozpocząć wszystkiego od nowa. Wbrew wszystkiemu, co świadczy o jej absurdalności, miejmy nadzieję na dobroć innych.

Nadzieja darem Ducha

Wy przeto jesteście Ciałem Chrystusa i poszczególnymi członkami. I tak ustanowił Bóg w Kościele najprzód apostołów, po wtóre proroków, po trzecie nauczycieli, a następnie tych, co mają dar czynienia cudów, wspierania pomocą, rządzenia oraz przemawiania rozmaitymi językami. Czyż wszyscy są apostołami? Czy wszyscy prorokują? Czy wszyscy są nauczycielami? Czy wszyscy mają dar czynienia cudów? Czy wszyscy posiadają łaskę uzdrawiania? Czy wszyscy przemawiają językami? Czy wszyscy potrafią je tłumaczyć? Lecz wy starajcie się o większe dary: a ja wam wskażę drogę jeszcze doskonalszą (1 Kor 12, 27-31)

Jako ludzie nadziei jesteśmy wezwani do tego, by dostrzegać dobro, by widzieć w innych dar. W tym tekście z dwunastego rozdziału pierwszego listu świętego Pawła do Koryntian, Paweł mówi o swej niemal mistycznej wizji Kościoła, który jest ciałem Chrystusa. Apostoł widzi wspólnotę oczyma wiary; przenika ją duch Jezusa, stanowi jedno ciało, ciało Jezusa Chrystusa. Dosłownie ciałem Chrystusa jest właśnie wspólnota. W swej wizji, oglądanej oczyma wiary, Paweł mówi o licznych darach Ducha, obecnych w jednym ciele. Jak wielka jest różnorodność tych darów! Powodem tej różnorodności jest niewątpliwie różnorodność potrzeb wspólnoty. Podążając za mistyczną wizją Pawła, kreślącą obraz zjednoczonej wspólnoty, która jest totus Christus (całym Chrystusem), uświadamiamy sobie, jak bardzo powinniśmy radować się naszą różnorodnością.

Rozpoznając dary Ducha, możemy się nimi radować, rozwijać je i czynić z nich pożytek dla dobra całego ciała. Musimy też pamiętać o tym, że każdy z nas otrzymał jakiś dar. Jak stwierdził drugi plenarny synod Kościoła filipińskiego, “w Kościele nikt nie jest tak biedny, by nie miał co dać, i nikt nie jest tak bogaty, by nie miał czego przyjmować". Będąc częścią ciała Chrystusa, każdy otrzymał jakiś dar Ducha; powinniśmy zatem rozpoznać ów niepowtarzalny dar, obecny w każdym z nas. Patrząc na wspólnotę oczyma wiary, dostrzeżemy w sobie nawzajem obecność darów Ducha i będziemy się nimi nieustannie radować. Zrozumiemy też, że nikt nie ma monopolu na wszystkie dary. To ograniczenie wcale nas nie ogranicza. Sprawia, że, potrzebując darów innych ludzi, jesteśmy sobie potrzebni. To wzajemne uznanie swojej wartości i wspólna radość jest aktem wiary w świecie absurdalnego współzawodnictwa, niszczącego tak wiele darów kultury i ziemi, a nawet i ludzkie życie.

Gdy studiowałem w Waszyngtonie, widziałem wystawę rysunków Michała Anioła. Były to wprawdzie tylko szkice do przyszłych prac; mimo to były już piękne i pełne wdzięku. Na niektórych szkicach widać było tylko koła lub kombinacje kół; mimo to okiem amatora mogłem dostrzec w nich rękę mistrza. Michał Anioł był geniuszem. Obejrzawszy całą wystawę miast nadziei poczułem rozpacz, gdyż mu zazdrościłem. Widziałem jego ogromny dar i ten widok mnie nie ucieszył. Poczułem się źle, uświadamiając sobie, że nie jestem tak zdolny, jak on. Czasem tak się właśnie zachowujemy. Widząc czyjś dar, czujemy się zagrożeni, zazdrościmy, pytamy, dlaczego my go nie otrzymaliśmy. Moja rozpacz z powodu daru Michała Anioła uświadomiła mi, że nie rozeznałem swojego własnego daru. Ostatecznie przeżycie to odsłoniło we mnie samym brak nadziei, brak przekonania, że Bóg nie traci nadziei co do mnie.

Ktoś, kto z zazdrością lub z zawiścią patrzy na dary innych, prawdopodobnie nie wierzy, że sam otrzymał jakiś dar. Jest to rodzaj ślepoty na dary Ducha udzielane każdemu, a zatem także i nam. Ślepoty, która prowadzi do rozpaczy. Raz pewien seminarzysta, dając dowód sporej odwagi, spytał mnie: “Dlaczego wy, wychowawcy, pomagając nam odkryć samych siebie, natychmiast dostrzegacie to, co w nas szpetne? Potem mówicie nam: ‘Powinieneś to zmienić. Zastanów się, jak to zrobić.’ Jak mamy się zmienić, skoro jesteśmy przybici świadomością, że nie ma w nas niczego dobrego?" Podziękowałem temu seminarzyście. Lepiej jest zacząć od darów, które dostrzegamy w drugim człowieku. Gdy dotrzemy już do źródła siły, wówczas możemy zmierzyć się z jego mroczną stroną i pracować nad jej opanowaniem.

Powinniśmy radować się z każdego daru dostrzeganego w innych i pamiętać, że dary innych nie umniejszają naszych własnych talentów. W istocie dary innych ujawniają to, czym ja zostałem obdarowany, by móc im służyć. Dary są źródłem nadziei.

Razem w nadziei

Jak bowiem w jednym ciele mamy wiele członków, a nie wszystkie członki spełniają tę samą czynność - podobnie wszyscy razem tworzymy jedno ciało w Chrystusie, a każdy z osobna jesteśmy nawzajem dla siebie członkami. Mamy zaś według udzielonej nam łaski różne dary: bądź dar proroctwa - [do stosowania] zgodnie z wiarą; bądź to urząd diakona - dla wykonywania czynności diakońskich; bądź urząd nauczyciela - dla wypełniania czynności nauczycielskich; bądź dar upominania - dla karcenia.

Kto zajmuje się rozdawaniem, [niech to czyni] ze szczodrobliwością; kto jest przełożonym, [niech działa] z gorliwością; kto pełni uczynki miłosierdzia, [niech to czyni] ochoczo (Rz 12, 4-8)

W cytowanym wyżej fragmencie pierwszego listu do Rzymian Paweł przypomina nam, że “każdy z osobna jesteśmy nawzajem dla siebie członkami". Jesteśmy nie tylko członkami ciała Chrystusa, lecz także członkami jedni drugich. Dzieje się tak dzięki naszej jedności z Chrystusem, dokonującej się mocą Ducha Świętego. W piętnastym rozdziale ewangelii świętego Jana Jezus mówi: “Ja jestem krzewem winnym, wy - latoroślami. Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić" (J 15, 5). Nie zapominajmy, że jesteśmy nie tylko częścią krzewu winnego - jesteśmy też połączeni z innymi jego gałązkami. Jesteśmy połączeni z innymi latoroślami i dzielimy z nimi to samo życie. Życie, które przepływa przeze mnie, jest tym samym życiem, które przepływa przez innych ludzi. Zaiste, my, latorośle, razem wspólnie tworzymy jedną winorośl. Należymy do siebie nawzajem, na dobre i na złe.

Po ludzku mówiąc, jedną z najboleśniejszych rzeczy, jakie możemy usłyszeć od drugiego człowieka, jest stwierdzenie: “Od dziś nie mam z tobą nic wspólnego". Niekiedy dajemy to komuś odczuć, wyrażając to samo bez słów. Wystarczy odpowiednie spojrzenie, zacięte milczenie i cała nasza postawa. “Hej, od dziś nie mam z tobą nic wspólnego. Nie masz tu już czego szukać." Taki komunikat może zadać wielki ból, może być jednak również wyrazem braku nadziei. “Nie wiem, co mam z tobą zrobić, więc idź precz!" Nie zdajemy sobie jednak sprawy z tego, że oświadczając komuś, że nie mamy z nim nic wspólnego, sami podcinamy sobie skrzydła. Pozbawiając się wspólnego życia, stajemy się niepełni i niedoskonali.

Z mistycznej wizji świętego Pawła, opisanej w dwunastym rozdziale listu do Rzymian, dowiadujemy się, że istotą naszej tożsamości jest bycie częścią Jezusa, częścią siebie nawzajem i cząstką całego tego pięknego dzieła stworzenia. Odgradzając się od Jezusa, od innych i od stworzenia, czymże jesteśmy? Bóg stworzył nas, byśmy byli częścią siebie nawzajem, a wspólne urzeczywistnienie tego zamysłu to właśnie wspólnota nadziei.

Nadzieja to pewność niezawodności i spolegliwości Boga, pomimo absurdalności życia i Bożych obietnic. Dzięki nadziei doświadczamy wierności Boga, wbrew niepewności i nieprzewidywalności życia. Nadziei uczymy się od Boga, który dostrzega w nas dobro i wdzięk tam, gdzie my nie widzimy niczego prócz mroku i grzechu. Jeśli Bóg wciąż pokłada w nas nadzieję i ustępuje nam miejsca, czemu my nie mielibyśmy dostrzec piękna w innych? Czemu nie mielibyśmy radować się darami innych? Czemu kultury i narody mają wykluczać i niszczyć się nawzajem? W świecie, który staje się coraz bardziej niebezpieczny, musimy stawiać sobie takie pytania, gdyż nie dość mocno ufamy dobroci Boga i ludzi. Światem rządzą podejrzliwość, asekuracja i żądza panowania. Błądząc w odmętach szaleństwa, zatraciliśmy poczucie kierunku. Wspólnota nadziei, owoc miłości Jezusa i mocy Ducha, wielu ludziom może się wydać absurdem, jest jednak nadzieją ludzkości.

Tekst jest fragmentem książki kard. Luisa Tagle "Ludzie Wielkiej Nocy"

Kardynał Luis Antonio Gokim Tagle (1957) - filipiński kardynał Kościoła katolickiego. Święcenia kapłańskie otrzymał w 1982 roku. W 2011 roku papież Benedykt XVI mianował go arcybiskupem Manili. Ingres odbył się 12 grudnia 2011 r. W następnym roku, 24 października Benedykt XVI ogłosił, że abp Tagle znajduje się wśród nowych kardynałów. Kardynał Tagle brał udział w konklawe, które wybrało papieża Franciszka. Ma doktorat z teologii, który uzyskał na The Catholic University of America w Waszyngtonie. Od 1997 do 2002 roku był członkiem Międzynarodowej Komisji Teologicznej.

Profil kardynała Tagle na Facebooku >> https://www.facebook.com/ArchbishopTagle

Równie serdecznie, co usilnie namawiam do lektury książki kard. Luisa Tagle. To książka bardzo ważna, choć niewielka. Może tym ważniejsza, że niewielka - a więc trudno się od niej wymówić brakiem wystarczającego czasu i możliwości - bp. Grzegorz Ryś.

Chcesz przeczytać tę niezwykłą książkę? "Ludzie wielkiej nocy" - już od 22,4 zł >> zobacz

Kardynał Tagle jest nazywany "Wojtyłą z Azji"

Uchodzi za jedynego duchownego, który doprowadzał Benedykta XVI do śmiechu.

Jeden z najpopularniejszych kardynałów na Facebooku.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Kardynał Tagle o nadziei
Komentarze (2)
jazmig jazmig
25 kwietnia 2014, 12:54
Gdy przedemną stanie Bóg, albo jego Anioł, to uwierzę mu w najbardziej pozornie absurdalną obietnicę. Dlatego nie widzę żadnej sensacji w tym, że Abracham uwierzył Bogu. Podobnie jak chodzi o Marię, której archanioł Gabriel przekazał informacją, iż ma się Ona stać Matką Boga. Tak samo jak chodzi o innych, którym Bóg raczył się ukazać - św. s. Fastunie, św. o. Pio itp.
V
Velasquez
25 kwietnia 2014, 14:04
Ale Adam i Ewa nie uwierzyli, więc to nie jest takie oczywiste, że "ja bym uwierzył".