"W końcu z tej bezsilności mama uklękła. Podniosła go do góry i zawołała: Maryjo, Matko Boska Częstochowska, błagam, pomóż! Uratuj mojego synka!" Przeczytaj to poruszające, osobiste świadectwo z książki "Kobieta w wielkim mieście".
Kiedy miałam dziewięć lat, przyszedł na świat mój drugi braciszek, najmłodszy: Bolek. Byłam już na tyle duża, że do dziś pamiętam dzień narodzin. Mamę, która w pośpiechu prasowała sobie coś jeszcze do szpitala, chociaż już prawie rodziła. Pamiętam malutkie zawiniątko i wyzierające z niego ciemne włoski, kiedy mama wróciła z porodówki. Nie mogłam przestać patrzeć na maluszka, podziwiałam go, nosiłam, przytulałam i przebierałam. Nie odstępowałam go na krok. Był taki malutki i bezbronny. Podobnie jak pierwszego brata kochałam go całym siostrzanym serduszkiem od pierwszego spojrzenia.
Bardzo szybko okazało się, że mój malutki braciszek jest chory. To było coś z drogami oddechowymi. Zapalenie płuc i oskrzeli u czteromiesięcznego niemowlaka. Pamiętam jego oddech, który aż charczał jak u chorego zwierzątka, ciągłe wizyty u lekarzy. Nawet przeprowadziliśmy się na jakiś czas do znajomych, żeby było bliżej do lekarza i do szpitala. Pamiętam z tego okresu porozwieszane wszędzie wilgotne pieluszki, kaloryfery u nas w mieszkaniu w bloku przykryte mokrymi ręcznikami i porozstawiane w całym domu nawilżacze powietrza, żeby jego małym płuckom się łatwiej oddychało, żeby suche powietrze nie raniło jego gardła przy każdym wdechu. Nie zapomnę pewnego zimnego wieczoru u lekarki, która prowadziła terapię, kiedy po wizytach u różnych specjalistów, stojąc przerażona z mamą za rękę, usłyszałam: „Do zapalenia płuc i oskrzeli doszła niewydolność krążenia. Nie przeżyje do rana. Nie ma szans”. Mama zaczęła płakać i mówić coś zdenerwowanym głosem, w którym była rozpacz. Nigdy wcześniej jej takiej nie widziałam. Za chwilę wychodziłyśmy ze szpitala szybkim krokiem, mama trzymała zawiniątko na rękach. Poszłyśmy do auta, zielonego poloneza. Mama tuliła mojego braciszka, płacząc. Nie rozumiałam, co się dzieje. Szłam za nią do auta. Po latach wytłumaczyła mi: zdecydowałam, że nie zostawię go tam na pewną śmierć, u ludzi, którzy nie wierzą, że uda mu się pomóc.
Mama zabrała mojego brata na własną odpowiedzialność do domu i chodząc nerwowo po całym mieszkaniu, nosiła go na rękach, bez przerwy tuląc do siebie i delikatnie oklepując plecki, kiedy płakał i charczał, z trudem łapiąc powietrze. To było z jej strony ryzyko, które jako pielęgniarka i matka podjęła. To była kobieca i matczyna intuicja. Jednak sytuacja się nie zmieniała. W końcu z tej bezsilności mama uklękła.
Podniosła go do góry i zawołała: „Maryjo, Matko Boska Częstochowska, błagam, pomóż! Uratuj mojego synka!”. I stał się cud. Maluch głośno nabrał powietrza i oddech był już mniej charczący. Każdy kolejny wdech stawał się spokojniejszy. Do rana gorączka spadła. Mama nie wypuszczała mojego małego braciszka z rąk. Choroba w cudowny i niespodziewany sposób, wbrew słowom lekarzy, którzy nie dawali szans, zaczęła się cofać. Maryja uratowała mojego brata. Kiedy opowiedziałam mu tę historię już jako dorosłemu mężczyźnie, postanowił pojechać do Częstochowy na Jasną Górę i podziękować Matce Boskiej za uratowanie życia. Odtąd jeździ tam w każde swoje urodziny.
Podniosła go do góry i zawołała: „Maryjo, Matko Boska Częstochowska, błagam, pomóż! Uratuj mojego synka!”. I stał się cud.
Nie pamiętam dokładnie od kiedy, ale może to właśnie od tamtego wyjątkowego dnia towarzyszy mi przekonanie, że Maryja jest kimś niezwykłym, bardzo opiekuńczym i nie jest Jej obojętna żadna ludzka prośba. Że Ona jest tą, która zwycięża śmierć. Już jako dziecko lubiłam się do Niej modlić, lubiłam chodzić do kaplicy Matki Bożej przy kościele Świętego Józefa w Inowrocławiu i zanosić Maryi bukieciki polnych kwiatów. Czasami nawet mi się śniła. Zawsze uśmiechnięta, roztaczająca opiekuńczo nad nami swoje ramiona, otulona błękitnym płaszczem. Piękna i młoda. Jakie było moje zdziwienie, kiedy lata później, będąc razem z moją paryską kuzynką Julią w Kaplicy Matki Bożej od Cudownego Medalika w Paryżu, zobaczyłam na własne oczy wizerunek Matki Bożej z cudownego medalika – był dokładnie taki jak w moich dziecięcych snach. To samo mnie zaskoczyło na widok wizerunku Maryi z Medjugorje. A może po prostu widziałam gdzieś ten obraz jako dziecko? Nie pamiętam. W każdym razie zawsze jakoś czułam, że Maryja jest blisko, że dba o mnie i moją rodzinę. Lubiłam odmawiać Zdrowaś Mario i Pod Twoją obronę. Ta druga modlitwa kiedyś, już lata później, uratowała mi życie, uratowała mnie z rozpaczy w pewną bardzo ciemną noc, kiedy nagle straciłam na zawsze kogoś niezwykle bliskiego. Nie mogłam tego ogarnąć umysłem ani sercem, miałam pretensje do Boga i w tej bezsilności przypomniałam sobie Pod Twoją obronę. Wrócił spokój serca i przyszło opamiętanie. Jestem Jej bardzo wdzięczna za tamtą noc.
Mogę śmiało powiedzieć, że Maryja mnie fascynuje. Do dziś chętnie odwiedzam maryjne sanktuaria i miejsca kultu, a zwłaszcza kocham moje Medjugorje, niezwykłe miejsce, w którym tyle dobra się dla mnie i moich bliskich wydarzyło, oraz Kaplicę Matki Bożej Żółkiewskiej w kościele Ojców Dominikanów na Warszawskim Służewie, a przede wszystkim tamtejszy obraz Matki Bożej Różańcowej. Maryja ma tam lekko odkryte ucho, jakby słuchała. Mam taką ikonkę z tym wizerunkiem, która zawsze ze mną podróżuje. Moje dwie ulubione ikony Maryi, poza tą, to Niosąca w chuście autorstwa Joanny Kotas oraz Advocata Nostra. Maryja towarzyszy mi od zawsze i dopiero dziś wiem, że prowadzi do Jezusa, do Boga. Zwracam się do Niej w trudnych momentach, powierzając sprawy i ludzi zwłaszcza w Nowennie do Maryi Rozwiązującej Węzły, w której Ona naprawdę rozwiązuje najtrudniejsze, po ludzku nie do rozwiązania sprawy.
Od zawsze (…) kochałam też nabożeństwa majowe. Lubiłam się modlić na łące lub w ogrodzie, zwłaszcza do Maryi. Od dzieciństwa wierzyłam w Jej opiekę. Maryja była w moim życiu, od kiedy pamiętam. Mogę śmiało powiedzieć, że jest jedną z pierwszych kobiet, które zawsze mnie intrygowały i odnajdowały, nawet kiedy się gubiłam w życiu. Codziennie doświadczam, że jest najczulszą Mamą, Matką Pięknej Miłości, Królową Pokoju.
Fragment książki "Kobieta w wielkim mieście" (Wydawnictwo WAM).
* * *
Przeczytaliście już wszystkie książki na czas kwarantanny? Szukacie dobrych tytułów religijnych albo lifestylowych? Świetnie się składa - wybraliśmy dla Was najlepsze propozycje z wydawnictwa WAM! Szukajcie ich na naszej stronie, Facebooku i Instagramie pod hashtagiem #książkatygodnia.
Skomentuj artykuł