Ta rozmowa z Martą Żmudą Trzebiatowską zmienia perspektywę. Przeczytaj fragment książki Kasi Olubińskiej
„Cały czas miałam w sobie lęk: Oni zaraz odkryją, że ja tak naprawdę jestem brzydka, beznadziejna i nie mam za grosz talentu”. O samoakceptacji, która zbliża do Kościoła opowiada Marta Żmuda Trzebiatowska w książce „Kobieta w wielkim mieście”.
Katarzyna Olubińska: Przeczytałam, że jako nastolatka miałaś o kilka kilo za dużo i to powodowało u ciebie kompleksy. A właściwie nawet nie samo to, ale raczej komentarze. Jak to było faktycznie? Bo trudno w to uwierzyć, patrząc na ciebie.
Marta Żmuda Trzebiatowska: Bardzo długo miałam kompleksy. Nie tylko jako nastolatka, nawet później – grając główne role czy występując w Tańcu z Gwiazdami, kiedy wszyscy darzyli mnie dużą sympatią. Nie chodziło już o te zbędne kilogramy – wtedy miałam figurę wręcz anorektyczną, bo intensywne treningi okazały się bardzo dużym wysiłkiem dla mojego organizmu. Ktoś powiedział mi kiedyś, że po prostu tamta gruba nastolatka jest ciągle w mojej głowie. I to była prawda, bo ja dalej – mimo miłości otoczenia – sama siebie nie akceptowałam.
Myślę, że większość kobiet zna to uczucie…
Też mi się tak wydaje. Świat nam nie ułatwia wyleczenia się z kompleksów, zaakceptowania siebie. Świat, w którym social media wyznaczają trendy i kanony kobiecego piękna, kiedy wszyscy pokazujemy te „wyphotoshopowane” zdjęcia. Myślę, że dzisiejsze nastolatki mają znacznie trudniej, niż my miałyśmy naście lat temu. Bo stawia im się za wzór dziewczyny, które nie mają prawa istnieć w naturze. Tym bardziej warto o tym mówić i chyba dlatego ja się tak otworzyłam i jestem gotowa o tym opowiadać. Dziś, kiedy już lubię siebie, też mi się zdarza kobiecy słabszy dzień.
To niebywałe, że mogłaś się tak czuć w tym samym momencie, kiedy media rozpływały się nad twoją urodą, a fani potwierdzali sympatię w kolejnych plebiscytach popularności. Jak ci się udało w końcu zmierzyć z tym nieprawdziwym obrazem siebie?
Przez moją wrażliwość, która jest nieodzowną cechą artysty, usłyszane kiedyś słowa bardzo głęboko zapadły mi w pamięć i wyrzucić je z głowy było mi naprawdę trudno. Kiedy dostawałam te wszystkie nagrody dla najpiękniejszej aktorki, cały czas miałam w sobie lęk: „Oni zaraz odkryją, że ja tak naprawdę jestem brzydka, beznadziejna i nie mam za grosz talentu”. Zmiana mojego myślenia o sobie to była długa praca, proces. Skorzystałam nawet z porad psychologa. Byłam na kilku spotkaniach, bardzo mi pomogły. Jeśli ktoś sobie nie radzi ze swoimi emocjami, polecam taką wizytę. Sama również szukałam drogi, jak sobie pomóc, i dużo się nauczyłam z literatury – udało mi się znaleźć kilka właściwych książek. Moją sztandarową, ukochaną lekturą, którą polecam każdej kobiecie, jest Biegnąca z wilkami Clarissy Pinkoli Estés. To książka, która zmieniła moje życie, moje myślenie o sobie samej.
Kiedy dostawałam te wszystkie nagrody dla najpiękniejszej aktorki, cały czas miałam w sobie lęk: „Oni zaraz odkryją, że ja tak naprawdę jestem brzydka, beznadziejna i nie mam za grosz talentu”.
W jaki sposób zmieniła?
Pewne fragmenty dały mi odpowiedź na pytania, które sobie zadawałam. Podkreślałam je flamastrem, więc mój egzemplarz jest bardzo osobisty, nie pożyczam go nikomu. Jest trochę jak pamiętnik. Cały mój proces „transformacji” zaczął się od tego, że najpierw pojawili się w moim życiu odpowiedni ludzie, później odpowiednie książki i dopiero kiedy uporządkowałam siebie, spotkałam człowieka, który pokochał mnie taką, jaka jestem. Dzisiaj jest moim mężem. Bardzo mnie wspiera w dobrych i w słabszych momentach w życiu. I to też dzięki niemu zaakceptowałam siebie do tego stopnia, że pokochałam chodzenie bez makijażu. Wcześniej nie czułam się pewnie w takim image’u. Ta maska była dla mnie jak taki symboliczny pancerz ochronny przed światem. A przy moim mężu zrezygnowałam z tego zupełnie i dziś lubię siebie naturalną.
Chyba nigdy nie wyglądałaś ładniej niż na tych zdjęciach bez makijażu na twoim Instagramie. A komentarze pod zdjęciami czytasz? Przywiązujesz do nich wagę?
Kiedyś bardzo brałam je do siebie, a dziś czytam je z odpowiednim dystansem. Nie zaglądam natomiast w ogóle do komentarzy pod artykułami na mój temat. Jestem na takim etapie swojego życia, że dobrze się czuję ze sobą i nie potrzebuję poznawać opinii osób, które mnie nie znają. Ale to, gdzie dziś jestem w myśleniu na swój temat, wymagało ode mnie sporej pracy. To był długi proces. Wydawało się, że mam wszystko – fajną pracę, przyjaciół, spełnienie, a jednak byłam nieszczęśliwa. Coś tam w środku wciąż było nie tak. Wyruszyłam wtedy w podróż w głąb siebie. Musiałam po prostu spotkać się sama ze sobą, zmierzyć ze swoimi demonami i tym, co wciąż ciągnęło mnie w dół. Chciałam znaleźć równowagę.
Niesamowite, że to, jak o sobie myślimy, determinuje w gruncie rzeczy wszystkie nasze wybory. Zdarza się, że na przykład nasze myśli przyciągają konkretnych ludzi…
Masz rację. Kiedyś uzależniałam swoje samopoczucie od tego, co pomyślą o mnie inni. To było dla mnie bardzo ważne. Teraz w ogóle nie zaprzątam sobie tym głowy. Najważniejsze jest dla mnie to, co ja sama o sobie myślę, co myślą o mnie mój mąż, synek, najbliżsi. Przyniosło mi to ulgę. Zaczęłam się czuć spokojna i szczęśliwa, kiedy zrozumiałam, co mi w tym przeszkadza, i przepracowałam to. Przeszłam bardzo długą drogę do samoakceptacji. (…)
To, że my, kobiety, potrafimy coś więcej zauważyć w drugiej kobiecie, w człowieku w ogóle, i możemy kogoś podnieść, zachęcić do czegoś lepszego, zainspirować. To, że mamy bardzo duży wpływ na siebie, dobroczynną moc.
Muszę przyznać, że kiedy nie akceptowałam siebie, nie umiałam też przyjaźnić się z kobietami. Bałam się innych kobiet, nie potrafiłam z nimi rozmawiać. Teraz jest inaczej. Teraz w ogóle mamy erę kobiet. Głośno mówimy o tym, że powinnyśmy się wspierać. Nikt tak nie zrozumie kobiety jak inna kobieta, choć wiem też, że nikt nie umie tak zniszczyć kobiety jak druga kobieta.
Czy z takim wymiarem kobiecości też się spotykasz? Z zawiścią, z tym, że kobiety potrafią się nawzajem niszczyć?
Kiedyś się z tym spotykałam. Teraz już może mniej, ale też chyba mam inne podejście do kobiet. Jeśli nawet czasami któraś sprawia mi przykrość, to nie odpłacam się tym samym, tylko wręcz wychodzę jej naprzeciw. Zastanawiam się, co ją gryzie od środka. Może ona jest na tym etapie, na którym ja byłam parę lat temu, może jest w jakimś stopniu pogubiona, niespełniona i dlatego „gryzie”? Mam teraz dla kobiet znacznie więcej cierpliwości i czułości.
A rywalizacja między kobietami, zazdrość – jak sobie z tym radzisz?
Mój zawód jest czasami okrutny pod tym względem. Ciągła rywalizacja. Porównywanie się z innymi. Decydując się na tę drogę, trzeba być na to przygotowanym i nauczyć się, jak sobie z tym radzić. Są reżyserzy, którzy uwielbiają stwarzać konflikty, bo twierdzą, że w takiej sytuacji lepiej się pracuje. Ja jestem zdania, że lepiej się pracuje na czystej relacji. Nie chcę być rywalką, tylko partnerką. Wolę budować niż burzyć. Mogę rywalizować sama ze sobą, ze swoimi ograniczeniami, słabościami… zarówno na stopie zawodowej, jak i w życiu prywatnym.
Kiedyś uzależniałam swoje samopoczucie od tego, co pomyślą o mnie inni. To było dla mnie bardzo ważne. Teraz w ogóle nie zaprzątam sobie tym głowy.
Chciałabym, żeby wszystkie kobiety to umiały. Ale to chyba wypływa z równowagi i harmonii wewnętrznej. Jak dbasz o harmonię ciała i ducha? Skąd czerpiesz siły?
Kocham ćwiczenia. Kiedy moje życie prywatne i zawodowe się posypało, zaczęłam regularnie trenować. Wysiłek fizyczny pomagał mi „nie myśleć”, nie analizować, a w zamian dawał czyste endorfiny, które motywowały do działania. W końcu się od tego uzależniłam. Stało się to moim nawykiem.
Dzisiaj, kiedy zostałam mamą, czasu dla siebie mam trochę mniej, więc to trenowanie już nie jest takie regularne. Ale zawsze staram się wygospodarować na nie czas. W środku też musi wszystko grać. Jak dbam o duszę? Słucham intuicji, staram się być dla siebie łagodna, nauczyłam się sobie wybaczać. I jak śpiewa Luxtorpeda: „Bo we mnie samym wilki dwa: oblicze dobra, oblicze zła. Walczą ze sobą nieustannie. Wygrywa ten, którego karmię” – karmię tylko tego dobrego wilka. Nie ukrywam też, że w słabszych momentach ratowała mnie zawsze wiara. Ale nie umiem o tym mówić. Bardzo to jest intymne. A ostatnio temat budzi też kontrowersje.
Skąd te kontrowersje?
Wiara stała się bardzo bliska polityce. Ja nigdy nie utożsamiałam jej z konkretnym światopoglądem politycznym, a nawet śmiało mogę stwierdzić, że mój światopogląd często staje do niej w opozycji. Ludzie dziś też często wyjmują słowa z kontekstu. A słowo wyjęte z kontekstu naprawdę może znaczyć coś innego i obrócić się przeciwko osobie, która je wypowiada. To generuje hejt i falę negatywnych emocji, a ja jestem orędowniczką pozytywnych emocji. Jestem na to szczególnie wrażliwa, bo jako aktorka pracuję na słowie i ze słowem. Dużą wagę przywiązuję do doboru słów, intencji i emocji, które niosą. Nie podoba mi się trend panujący w dzisiejszych mediach: pogoń za „chodliwym newsem”, który ma sprzedać gazetę czy zwiększyć klikalność. Nie zważa się na to, ile osób taki artykuł może zranić, jakie koszty poniosą opisane w nim osoby… Uważam, że pozytywne emocje też zwracają uwagę i że dzisiejszy świat bardzo potrzebuje dobrych emocji. Odkąd mój synek przyszedł na świat, w ogóle nie oglądam telewizji. Mam detoks już ponaddwuletni i dobrze mi z tym.
Zgadzam się, fake newsy, granie na emocjach… to jest męczące.
Bardzo. Ludzie dziś są niesamowicie podzieleni. Człowiek człowiekowi stał się wilkiem. Pochodzenie, kolor skóry, orientacja seksualna, wiara wznoszą mur… Zewsząd presja, byś się określił, po której jesteś stronie. Ile to rodzi nienawiści…
Tym bardziej dziękuję za zaufanie. A możesz się podzielić tym, co ci daje wiara?
Kiedyś to była po prostu tradycja. Nie zagłębiałam się w jej sens. Na szczęście na pewnym etapie spotkałam na swojej drodze kilku właściwych ludzi, dzięki którym zrozumiałam coś więcej. I paradoksalnie, kiedy postanowiłam wyruszyć w drogę po samoakceptację, poczułam potrzebę powrotu do Kościoła. Nie było to łatwe po ośmiu latach „przerwy”… Wówczas przeżyłam najważniejszą w swoim życiu spowiedź. Od tego momentu wszystko się zmieniło.
Brzmi to może niewiarygodnie, ale dla mnie to było bardzo oczyszczające. Myślę, że każdemu jest to czasami potrzebne – każdy znajduje swoje uzdrowienie tam, gdzie chce.
Ty znalazłaś w Kościele.
Mam dwóch przewodników duchowych i oni są dla mnie najważniejsi. I w chwilach zwątpienia lubię do nich wracać.
Cały wywiad, a także inne rozmowy - z Bovską, Joanną Jędrzejczyk, Pauliną Krupińską-Karpiel, Anną Karwan, Agnieszką Amaro, Anną Dec i Magdaleną Lamparską - znajdziesz w książce "Kobieta w wielkim mieście" (Wydawnictwo WAM).
Skomentuj artykuł