Ks. Kaczkowski o tym, czy wierzył w cuda

(fot. Damian Kramski /Wydawnictwo WAM)
Piotr Żyłka / ks. Jan Kaczkowski

Czy cudowności zmieniają ludzkość? Wydaje mi się, że nie. Cudowne zjawiska w Fatimie widziały nie tylko dzieci, ale tysiące ludzi. Czy nie wybuchła pierwsza wojna światowa? - mówi ks. Jan Kaczkowski

Piotr Żyłka: Ewangelia jest pełna opisów cudów. Czy Ksiądz wierzy w cuda?

DEON.PL POLECA

ks. Jan Kaczkowski: Wierzę.

A czy Ksiądz oczekuje cudu dla siebie?

Nie powiem, że nie. Ale nie będę tupać na Pana Boga, żeby cud wymusić. Prosić mi wolno. "Kołaczcie, a otworzą wam" (łk 11, 9). "Nim wypowiesz słowo na twoim języku, Pan Bóg już zna je w całości" (por. Ps 139, 4). Ufam, że Bóg jest tak blisko mnie, że wie, czego mi potrzeba. Ufnie więc do Niego kołaczę, choć z medycznego punktu widzenia wydaje się to niemożliwe.

Zdarza się, że prośba o cud staje się bardzo gorzka, ponieważ człowiek jest przekonany, że do cudu wystarczy wiara, a gdy ona jest, cud powinien się wydarzyć.

Często oczekiwanie na cud jest oszukiwaniem własnych emocji. Cudów mogą też dokonywać ludzie, co czynili przecież apostołowie. Jestem tu jednak dość ostrożny, choć jednocześnie przyznaję, że pewnie czasem Bóg gotów jest nawet złamać prawa przyrody, żebyśmy doświadczyli cudu.

Czemu dzisiaj tak niewiele cudów ma miejsce, a prośby o nie rosną lawinowo?

Czy cudowności zmieniają ludzkość? Wydaje mi się, że nie. Cudowne zjawiska w Fatimie widziały nie tylko dzieci, ale tysiące ludzi. Czy Portugalia się od tego nawróciła? Czy nie wybuchła pierwsza wojna światowa?

Objawienie zakończyło się na ostatniej księdze Pisma Świętego. Prywatne objawienia, nawet zatwierdzone przez Kościół, mają nam pomagać w wierze, a nie ją zastępować. Możemy się tylko cieszyć, że ludzie doświadczają wstawiennictwa świętych, ostatnio szczególnie często wstawiennictwa świętej Rity czy świętego Ojca Pio. Ale jednocześnie nie możemy się godzić, żeby kult świętych i ludzka potrzeba cudu stały się pretekstem do żerowania na emocjach, i to emocjach ludzi w dramatycznym położeniu.

Denerwuję się, ilekroć widzę domorosłych księży uzdrowicieli, mistyków i egzorcystów, którzy jawnie dopuszczają się manipulacji psychologicznej. Jednym wydaje się, że mają moc dysponowania Bożą łaską, innym, że potrafią odczytać wolę Bożą dla danego człowieka, a jeszcze innym, że diabeł wyziera z każdego kąta i wszystko trzeba skrapiać wodą święconą. Wypełnienie kościoła osobami niestabilnymi emocjonalnie, które za wszelką cenę poszukują rozwiązania swojego problemu, a następnie manipulowanie ich emocjami, woła o pomstę do nieba. Tak zwane Msze o uzdrowienie i o uwolnienie to bardzo delikatna kwestia. Nie jestem ich całkowitym przeciwnikiem, ale według mnie wymagają one jakiegoś rodzaju kontroli czy weryfikacji. Sprawować je powinni wyłącznie doświadczeni i stabilni duchowo kapłani. Najlepiej wykształceni egzorcyści wyznaczeni przez biskupa.

Zwyczaj Halloween nie przekonuje Księdza do postrzegania świata jako siedliska zła?

Strzelamy z armaty do dyni w Halloween. Tyle energii idzie na krytykę, a są przecież zjawiska pozytywne. Halloween zostało już nieco ochrzczone i przeformułowane na zabawę Holy Wins (Święty Zwycięża). Kościół zawsze tak działał: oswajał pogańską rzeczywistość. Inkulturacja tego rodzaju potrzebna jest nie tylko w Afryce, ale też w Polsce.

Musimy pamiętać, że egzorcyzmy są tylko sakramentaliami, podobnie jak poświęcenia i błogosławieństwo, a mają tak wielką moc, że piekło przed nimi drży, tym bardziej więc sakramenty, dzięki którym żywy Bóg i Jego łaska w człowieku działają tu i teraz. To jest dopiero cud! Nie trzeba szukać żadnego innego, lecz zacząć korzystać z tej bliskości, którą ofiarowuje nam Bóg. Nic nie może się nam stać, jeśli nie zaprosiliśmy wprost szatana do naszego życia. Jesteśmy chronieni przede wszystkim przez chrzest święty, przez łaskę uświęcającą, jeżeli przystępujemy do szczerej spowiedzi, Komunii Świętej (unikając świętokradztwa), to chroni nas ogromny puklerz łaski.

Być może po prostu nie wierzymy w moc sakramentów.

Sakramenty są pokorne, bo Pan Bóg jest pokorny. My tymczasem szukamy spektakularności.

Zapewne pod wpływem Ewangelii, z której się dowiadujemy, że mając wiarę jak ziarnko gorczycy, będziemy mogli przenosić góry (por. Mt 17, 20).

Czy jednak nie zapominamy, że ostatecznie wszyscy uzdrowieni i wskrzeszeni przez Jezusa ludzie musieli umrzeć? Czy w gruncie rzeczy nie jest to nasza ludzka pycha i brak zaufania przejawiające się w tym, że tak intensywnie walczymy o naszą ludzką skorupę, poszukując uzdrowienia, a nie walczymy o własną duszę, lekceważąc sakramenty? Czasami w modlitwie stawiamy Boga pod ścianą: musisz mnie uzdrowić. Nie, Pan Bóg niczego nie musi. Tu potrzebne jest inne nastawienie: "Jeśli chcesz" (Mt 8, 3), "Niech ci się stanie według twojej wiary" (por. Mt 9, 27). Tak w Ewangelii nieustępliwy ślepiec, którego przepędzali apostołowie, odzyskał ostatecznie wzrok.

Słowa o wierze, która przenosi góry, usłyszałem podczas jednej z moich najtrudniejszych wizyt hospicyjnych. Młoda kobieta umierała na raka jajników. Miała kochającą rodzinę, troskliwego męża i dwóch synów, dobre warunki życia. Odwiedziłem ich w domu. Ona była już wyniszczona chorobą. Akurat nadszedł czas posiłku. Zobaczyłem, że trwa już między nimi wojna psychologiczna. Mąż karmił ją zupą, ale żona nie miała ochoty nawet patrzeć na jedzenie. On się złościł. "Musisz jeść, żeby mieć siłę na kolejną chemię". Wreszcie kobieta poprosiła, żeby rodzina wyszła, bo chciała, żebyśmy zostali sami. Stwierdziła: "Niech ksiądz zejdzie do nich na dół, niech im ksiądz powie, że nie na złość im umieram, że gdybym mogła, tobym zeżarła łyżeczkę do herbaty". Zszedłem na dół. Usiadłem z mężem i synami. Przytoczyłem jej słowa. Mąż i starszy syn zrozumieli. Młodsze dziecko nie. Chłopak uciekł do pokoju, a ja poszedłem za nim. Właśnie wtedy usłyszałem od tego chłopaka: "Proszę księdza, przecież jest w Piśmie Świętym napisane, że wystarczy, żeby wiara była jak małe ziarno, a będzie góry przenosić. Więc ja się modlę i mama na pewno cudownie wyzdrowieje".

Wiedziałem, jakie kryje się za tym ryzyko. Można było sprowadzić grupę modlitewną. Chłopak czułby się dzięki temu pewniej. Ale jaki byłby finał niewysłuchanej modlitwy? Już to przerabiałem. Musiałem wyrzucić od mojego pacjenta grupę modlitewną, która nad odchodzącym człowiekiem wzywała Ducha Świętego, by uzdrowił tego młodego mężczyznę. Żona płacze, facet czuje się winny, że umiera, tylko nawiedzona wspólnota modlitewna, z księdzem na czele, czuje się wspaniale. Wyrzuciłem ich wszystkich, bo mężczyzna i jego rodzina musieli się przygotować do pożegnania, a nie mamić nadzieją cudu.

"Krzysiu - zwracam się do syna umierającej matki - życzę ci cudu. Ale najprawdopodobniej mama odchodzi i jest na to przygotowana. Byłbym świnią, gdybym ci powiedział, że jest inaczej". Widziałem, że był nieprzekonany i wściekły na mnie. "Ksiądz jest niewierzący" - wycedził przez zęby. "Wiesz, ja mam taką rolę, że przychodzę przekazywać trudne wiadomości. Chcę cię zachęcić tylko do tego, żebyś był teraz przy mamie, trzymał ją za rękę, powiedział, że ją kochasz. łatwiejsze byłoby dla mnie, gdybym cię przekonywał, że mama wyzdrowieje, rozbujał emocjonalnie, ale ja muszę być trzy kroki do przodu. Gdyby mimo to mama umarła, straciłbyś do mnie kompletnie zaufanie. Czułbyś się podwójnie zraniony". Całą trójką wrócili na górę i wchodząc do małżeńskiego łóżka, przytulili mamę. To było tak intymnie wzruszające, że musiałem się wycofać.

Krzysztofa spotkałem jakiś czas później na ulicy. Zaczepił mnie i podziękował. Przyznał, że był wtedy wściekły, ale po śmierci mamy mnie zrozumiał. Cieszę się, że tak się stało. I wcale się nie dziwię jego wcześniejszej wściekłości. Jako ksiądz muszę przyjmować na siebie wściekłość, którą człowiek ma wobec Boga.

Niektóre prośby o uzdrowienie to prośby o uzdrowienie wewnętrzne.

Bardzo dobrze rozumiem położenie takich osób, ponieważ sam doświadczyłem cierpienia psychicznego, które jest trudniejsze do zniesienia niż cierpienie fizyczne. Medycyna radzi sobie już całkiem nieźle z cierpieniem ciała. Ale trudno nam poradzić sobie z cierpieniem, które wynika z poranienia w relacjach, z poczuciem spętania przez grzech, z jakimś wewnętrznym uciskiem. Wtedy, z mojego punktu widzenia, najlepiej powierzyć się mocy Jezusa.

Co dla księdza Jana oznacza wiara w moc Chrystusa?

Moc Chrystusa oznacza, że Bóg może wszystko, po prostu wszystko. Jezus Chrystus jest moim Panem, w każdym aspekcie mojego życia, dlatego cały do Niego należę. (Moi Państwo, co się ze mną dzieje? Ja nigdy takim językiem tak o tym publicznie nie mówię!). Wierzę, że On może wszystko. Dlatego w momentach przełomowych w moim życiu jedną z najtrudniejszych modlitw były słowa: "Przyjmij, Panie, całą wolność moją, przyjmij rozum i całą wolę, wszystko, co mam, Tyś mi to dał i całkowicie zgadzam się z panowaniem Twojej woli".

Odmawiałem ją przed święceniami kapłańskimi. Bardzo chciałem być księdzem, ale nie chciałem, żeby najważniejsze okazało się "chcenie", lecz wola Boża. Pamiętam ten moment, kiedy klęczę w kaplicy, modlę się tymi słowami, czuję, jak się przy tym pocę, bo wypowiadając je, zdałem sobie sprawę z ich powagi i konsekwencji. Pomyślałem bardzo szczerze, jednocześnie bardzo boleśnie tę myśl przeżywając: "Panie Boże, zdejmij ze mnie ciężar przywiązania do efektu". Dopiero wówczas poczułem wolność. Drugim momentem była kolejna wznowa choroby. Opadłem z sił. Leżąc w szpitalnym łóżku, dojrzewałem do tego, żeby powiedzieć Bogu: "Całkowicie się zgadzam z panowaniem Twojej woli. Jeśli zechcesz odwołać mnie jutro, odwołaj, weź mnie".

Kiedyś dziennikarka zapytała, co bym zrobił, wiedząc, że następnego dnia umrę. Poszedłbym do spowiedzi, przyjąłbym Komunię Świętą, w miarę możliwości odprawił Mszę. A jakby jeszcze wystarczyło siły i czasu, to zjadłbym pyszną, krwistą polędwicę medium red w sosie pieprzowym lub rokforowym i popił butelką dobrego, czerwonego, wytrawnego wina rioja. W tej kolejności.

***

Fragment rozmowy pochodzi z książki "Życie na pełnej petardzie"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Ks. Kaczkowski o tym, czy wierzył w cuda
Komentarze (47)
Rafał Dąbrowa
29 marca 2016, 22:54
Cuda się zdarzają, owszem. Duch Święty jest w swoim działaniu przecudowny. Ale Duch Święty uzdrawia przede wszystkim serce. Uzdalnia do dobra, wlewa miłość. Za tym mogą iść też uzdrowienia fizyczne. Czytałem/słyszałem o niejednym. Przede wszystkim trzeba zaufać Bogu. Ufać, po stokroć.
D
demokracja.net
29 marca 2016, 22:13
Wiara w Cud Boży jest dla mnie wiarą w Boga ( nie stawiam Bogu  warunków, że jak ma być cud Boży to byle nie przez Modlitwę/Mszę o uzdrowienie, tym bardziej, że również takiego cudu doświadczyłem. Może właśnie tak Bóg postanowił, że dla tych mniej inteligentnych będzie cud przez modlitwę wstawienniczą ;-) Myślę, że Chrystus stara się mnie Zbawić na różnych Drogach ,zarówno z cudem jak i bez cudu, ode mnie zależy czy niezależnie od mojego „ja” zechcę pójść Jego Drogą.
A
andrzej_a
29 marca 2016, 18:59
Szkoda, że ksiądz Kaczkowski nigdy nie rozmawiał na te tematy np. z o. Bashoborą, o. Danielem z Pustelni w Czatachowie (mimj.pl) i innymi duchownymi, którzy z cudami uzdrawiania przez Jezusa mają bardzo częsty kontakt. Być może inaczej patrzyłby On na wiarę w cuda Jezusa i z nieco szerszej perspektywy dostrzegłby Osobę Jezusa (jako cudownego lekarza), a kto wie może by i uratował kogoś spośród tych z "wyrokiem śmierci". Ja tego nie wiem, może tak by się stało, a może i nie. Nie twierdzę, że wszystkich da się uzdrowić, że wszyscy zostaną uzdrowieni przez Jezusa. Nie, tak faktycznie nie jest. Każdy człowiek jest nieco inny, ma inne serce, inną drogę życia, inną wiarę, itd Pan Jezus postrzega nas z wielu perspektyw i tylko Jemu wiadomo dla kogo będzie lepiej tutaj żyć dalej, a komu będzie lepiej wstąpić do wieczności.  Na ten temat mam kilka hipotez, ale to nie miejsce, ani czas, aby się o nich rozpisywać. Piszę to tylko dlatego, iż uważam, że nikomu nie można odbierać nadziei uzdrowienia. Czasami wystarczy się trochę rozejrzeć po innych terapiach, np z tzw z medycyny alternatywnej, która jeszcze 2 wieki temu była jedyną naturalną medycyną. Dopiero koncerny chemiczne w ubiegłym wieku zastąpiły tą naturalną medycynę i wdrożyły chemiczne terapie połączone z najnowszymi osiągnięciami technologicznymi. Tym samym ludzie obecnie umierają na wszystkie postaci nowotworów w wciąż rosnącym tempie. Pół wieku temu tego nie było, a ludzie chodzili po zioła do tzw znachorek (fitoterapetutek), pili (2-3 x dzień), 2 łyżeczki sody kuchennej z miodem na szklankę wody (obecnie nazwana metodą wysokiego PH). Dodam jeszcze owoce Paw-Paw na wszystkie formy nowotworów z glejakami mózgu włącznie. Czasami cudem może być również zmiana sposobu myślenia i postrzegania świata przez człowieka, która sprawi iż dostrzeże on dostępne sposoby pokonywania różnych trudności życia w tym i chorób. google „chemioterapia zabija” (1 ze 100): http://eco-zen.pl/oszustwo-chemioterapii/
29 marca 2016, 23:29
2 łyżeczki sody kuchennej z miodem na szklankę wody czasem cudem może być również zmiana sposobu myślenia i postrzegania swiata Andrzeju, gdyby faktycznie soda z miodem miała pomóc człowiekowi z zaawansowaną chorobą nowotworową to świat byłby bogaty. Torebka sody kosztuje jakieś dwa złote, słoik miodu około kilkunastu złotych, idziesz do sklepu, kupujesz, wypijasz mieszanke  i jesteś zdrowy. Nie trzeba jeżdzić na kosztowne badania, oczekiwać na nie miesiącami, ileż to zaoszczędzonych pieniędzy i nerwów. To takie proste. Z tą zmianą sposobu postrzegania świata to nie bardzo rozumiem jak to zastosować w przypadku małych dzieci, które też chorują.
Andrzej Ak
30 marca 2016, 01:12
Chcąc odpowiedzieć Ci na to pytanie wpisałem w googlu (metoda wysokiego ph) i znalazłem wiele wyników, w tym ten dosyć interesujący (może komuś się przyda): https://dzieckonmp.wordpress.com/2010/06/12/lek-na-raka/ Zaznaczam, iż ja podałem tylko 2 metody z chyba 20-tu, o których wiem lub czytałem. Dzięki wielu alternatywnym metodom tysiące albo i więcej ludzi wyzdrowiało z różnych typów nowotworów. Co do przepisu z sodą to w mojej rodzinie tak się leczono od kilku pokoleń, więc nie jest to zmyślone, lecz prawdziwe i skuteczne. I doprawdy jest to temat "rzeka". Poczytaj komentarze tylko na tamtej stronie, a pzekonasz się ileż wartościowych informacji przekazują sobie ludzie walczący z nowotworami w swoich rodzinach.
Andrzej Ak
30 marca 2016, 01:26
A jeśli zastanawiasz się dlaczego ten temat tak mnie interesuje to podpowiem, iż kilka lat temu na jedynym ze szczegółowych badań (dotyczących zupełnie czegoś innego) wyszedł mi guz najprawdopodobniej nowotworowy, bo w typowym dla niego miejscu 99%. Przyznam, że świat mi się zawęził i zacząłem czytać, zastanawiać się i zarazem martwić. Nie będę owijał w bawełnę przeraziłem się! Długo zwlekałem z dalszym ciągiem badań, aż w końcu trzeba było temat kontynuować. Wówczas okazało się iż badanie niczego nie wykazało, a na moje pytanie "jak to, przecież...", lekarz wyszedł. Nie darowałem i gościa dorwalem trochę zdenerwowany, no to mi odrzekł, iż "może urządzenie było popsute". Zapytałem o inne badania z tamtego dnia, czy też były błędne. Odpowiedział mi że nic takiego nie słyszał i nic nie wie. Już mialem pisać skargę do.... i wówczas pojąłem. Jezus! Znowu Jezus! I ja tak mam. Dlatego strasznie mne boli że tyle innych ludzi nie wierzy w uzdrowienia Jezusa. Niestety również wielu nie chce słuchać i stosować tych alternatywnych metod. Szczerze mówiąc, umierają w przekonaniu, iż lekarze nic nie mogli zrobić.
30 marca 2016, 09:42
może urządzenie bylo popsute Niekoniecznie musiało być popsute natomiast moglo być niezbyt dokładne i tak bywa. Dlatego jeśli masz możliwość to polecam zapisywać się do przychodni przyszpitalnych - są lepiej wyposażone bo dysponują dokładniejszym sprzętem diagnostycznym, na miejscu masz personel który pracuje rownież na oddziale szpitalnym, więc stykają się z dużo większą ilością najrozmaitszych przypadków jak to ma miejsce w zwyczajnej przychodni. Co do linków to od razu mówię nie zaglądam we wszystkie które ludzie z łatwością wklejają, zwłaszcza z dużą ostrożnością podchodzę do wszelkich komentarzy pacjentów opisujacych swoje przypadki. Kiedyś przed jakimś zabiegiem poczytałam na temat placówki gdzie miałam mieć wykonywane badanie i włos mi się zjeżył na to co ludzie tam wypisywali. Na badanie mimo wszystko się udałam i miałam kompletnie inne odczucia, absolutnie pozytywne odnośnie i samego badania i opieki medycznej. Przeważnie ludzie wylewają wiadrami pomyje na co i na kogo się da, ja mam zupełnie inne doświadczenia w tej kwestii. Może to Jezus, Andrzej jak myślisz?:-) Co do twojego guza, guz sam nie zniknął, mogła to być torbiel która się wchłonęła. Jeszcze odnośnie hospicjum, Andrzeju, w hospicjach przebywają glownie ludzie, u których zakończono leczenie choroby nowotworowej, innej możliwości żeby się tam znaleźć nie ma.
A
andrzej_a
30 marca 2016, 20:27
Widzę nie wierzysz w uzdrowienia Jezusa, szkoda. Takich przykładów już nie ze swojego życia mam o wiele więcej. Pisałbym tu i pisał, a Ty Amelio zawsze będzesz mieć prawo nie wierzyć. Jezus 2 tys lat temu przecież uzdrawiał zwykle tych co wierzyli i jeszcze prosili Go z ogromnym uporem. Dlaczego i dziś miałby się narzucać tym co nie dostatecznie wierzą, a może i nie proszą, albo za mało proszą? A co do aparatu i kliniki to jest to najlepsza w mieście i prywatna. Takich cudów z niesprawnym sprzętem tam nie ma, bo w procedurach mają anulowanie badań, serwis i ponowienie wszystkich podejrzanych badań na swój koszt. Poza tym mają drugi w innej lokalizacji i tam od razu kierują wszystkich pacjentów. Akurat znam dosyć dobrze to środowisko i tą klinikę. A wykonanych obrazów nie można podrobić, nie jest to takie łatwe, zamiana z innym pacjentem też w grę nie wchodzi. Pacjent widzi, jak jego badania sygnują jego danymi personalnymi. To nie szpital państwowy, bo tam faktycznie różne wypadki mają miejsce. A co do hospicjów, sam kiedyś miałem propozycję wolontariatu w jednym z hospicjów i długo się zastanawiałem, czy zaakceptuję pogodzenie się tamtych ludzi z ich śmiercią, bez walki bez wykorzystania wszelkich dostępnych i niedostępnych (niedostępnych pozornie) metod leczenia. Ostatecznie spauzowałem, być może kiedyś się odważę, nie wykluczam tego. Swego czasu widziałem jak w koło mnie umierali w beznadziejnych przypadkach i musiałem się z tym pogodzić, ja sam mogłem przecież być jednym z nich. Gdyby nie Jezus to zapewne tak by było, bo immunoagresywne chroby w końcowych stadiach uśmiercają skuteczniej niż nawet same nowotwory. Do dzisiaj nie ma skutecznych terapii na immunoagresywne choroby.
Andrzej Ak
30 marca 2016, 20:34
A tak zupełnie po za tą naszą dyskusją pragnę złożyć Ci droga Amelio najserdeczniejsze życzenia z okazji kalendarzowych Imienin: Dużo radości i uśmiechu na codzień, satysfakcji w pracy i domu oraz spełnienia twoich marzeń, może jescze w tym roku. Pozdrawiam serdecznie.
30 marca 2016, 21:54
sam kiedyś miałem propozycję wolontariiatu w jednym z hospicjów, długo się zastanawiałem czy zaakceptuję pogodzenie się tamtych ludzi z ich śmercią, bez walki bez wykorzystania wszelkich dostępnych i niedostępnych (niedostępnych pozornie) metod leczenia. (...) Ostatecznie spauzowałem. Andrzeju, z tego co piszesz widać wyraźnie że nie rozumiesz czym jest hospicjum. Zrozum, że do hospicjum trafiają ludzie którzy wykorzystali wszystkie metody leczenia. To nie są ludzie którym życie obrzydło więc postanowili zamieszkać w hospicjum i tam dokonać nielubianego przez nich  żywota, każdy chce żyć. Ci ludzie czasem mówią, że jeszcze wrócą do domu i będą zdrowi, myśle że dopiero na niedługo przed śmiercią człowiek zdaje sobie sprawę, że umiera jeśli zachowuje do końca świadomość. Czasem jest tak, że się rozmawia, chory je posiłek a za pare godzin umiera. Żeby znaleść się w hospicjum trzeba własnoręcznie podpisać  na to zgodę, nie możesz się tam znaleźć bo komuś tak się podoba. W każdej chwili można z pobytu w hospicjum zrezygnować i jeżeli rodzina jest w stanie zapewnić opiekę to przy wsparciu hospicjum domowego można być w swoim własnym domu. Piszesz Andrzeju, że uzdrowił cię Jezus. Możesz powiedzieć na czym to twoje uzdrowienie polega, skoro przeraża cię ludzkie cierpienie? Odmówiłeś bycia wolontariuszem, ja myślę, że takiej propozycji nikt ci zwyczajnie nie złożył. Do tego nie nadają się ludzie, kórzy boją się jak ty własnego cienia.
no_name (PiotreN)
30 marca 2016, 22:16
Dołanczam się do życzeń. :-) Andrzej je ładnie napisał. P.S. Niemniej składam je warunkowo, musisz udowodnić nam, że masz takie imię w metryce i d.o. Ja na drugie imię mam Tomasz*, ale jak zobaczę choć taki malutki scanik tych dokumentów, to uwierzę.  :-)
30 marca 2016, 22:21
no_name wierzysz w cuda? Jeśli tak, to powinieneś uwierzyć że tak właśnie mam na imię.
Andrzej Ak
30 marca 2016, 22:22
Ależ ja znam doskonale realia hospcjum, sam bym tam może trafił, gdyby moja choroba nie wymagała intensywnej lekarskiej opieki. Roblili co mogli, a mimo wszystko było coraz gorzej, nawet szwajcarskie leki nie przyniosły spodziewanej poprawy. Przeszedłem I etap, II etap i wszedłem w III choroby. IV etap choroby to death. Amelio ja już kiedyś umarłem. I faktycznie tamto doświadczenie zmieniło mne i to bardzo. Zacząłem inaczej patrzyć na świat, otoczenie, a przez wiele lat straszono mnie (lekarze), iż w każdej chwili mogę przewrócić się i umrzeć. Chyba po 20 latach kiedyś spotkałem jedną z kilku tamtych lekarek, ona nie mogła uwierzyć, że ja wciąż żyję i mam się znakomicie. Patrzyła na mnie jak na zjawę, ba prawie uciekała. Jezus jak uzdrawia, to uzdrawia! Zastanawiam czy Ci filmów o podobnych przypadkach nie poszukać. Kiedyś takie znajdowałem świadectwa uzdrowienia. Szkujące tematy, ale prawdziwe historie.
30 marca 2016, 22:30
Skoro już kiedyś umarłeś to skąd w tobie nadal tyle strachu?
30 marca 2016, 22:34
Nie przesyłaj mi żadnych filmów bo i tak ich nie będę oglądać.
no_name (PiotreN)
30 marca 2016, 22:38
Tomasz- Didymos Amelio wierzył tylko w scany. ;-) A już tak na poważnie, Amelia to Twoje prawdziwe imię?
Andrzej Ak
30 marca 2016, 22:42
Mnie nie przeraża ludzkie cierpienie, mnie strasznie szkoda ludzi, bo czuję te ich cierpienia wyraźniej niż wielu z ich otoczenia. Wiem co myśłi dany człowiek, wiem jak się czuje, jak bardzo podle się czuje człowiek jak życie z ciała ucieka. Doświadczyłem tego stanu na sobie. Czasami czuję również grzechy ludzi, ich wielkość, ich ciężar, to jest  potworne. A ludzie tak żyją, ludzie w takim też stanie umierają. Czasami widzę ich też i po tamtej stronie i mogę tylko się za ich dusze modlić. Bywało, iż kilka razy próbowałem bardziej niektórym pomóc, ale się niestety zwykle nic nie da zmienić. Co najwyżej można ujrzeć oblicze pana danej duszy i w przypadku ludzi grzesznych są to demony. Ja ich widzę bez masek, czyli tak jakimi oni są. Potworność ich wizerunków jest nie do opisania. Teraz już tak głęboko w te duchowe przestrzenie nie wchodzę. Czy się boję patrzeć w lustro, bo mógłbym być może w nim zobaczyć któregoś z nich? Nie, nie boję się! Strach to słabość, którą wykorzystuje w nas zło. Człowiek napełniony Duchem Bożym nie lęka się. Polecam Ps 23 jako sztandar wiary.
30 marca 2016, 22:43
Oczywiście.
Andrzej Ak
30 marca 2016, 23:02
Skutkiem tych doświadczeń jest pogłębiona wrażliwość na wymiar duchowy. Do tego stopnia, iż czasami spotykam człowieka i czuję, iż śmierć już za nim chodzi, jakby była ona osobowa. Zostało mu może tydzień lub miesiąc życia, czasami trochę dłużej, bo coś ma jeszcze wypełnić wedle Prawa, ja to czuję. Nie wiem jak, ale czuję. Czasami jak widzę nekrolog znajomego to nawet się nie dziwię, bo już zwykle wcześniej wiem, że powoli odchodził. Mówię o ludziach pozornie zdrowych, chodzących, zwykle starych. Tacy ludzie też czują, że odchodzą, ale zwykle nikomu o tym nie mówią. Fizycznie tego nie widać, ale gdzieś w głębi duszy owszem ten stan jest. Czasami siadam w Kościele i wiem, że obok mnie siedzi człowiek, który już się tam szykuje, czasami cieszy się jeszcze tym życiem na ile tylko potrafi. Czy to mnie napawa jakimś strachem, nie. Ja wiem, że tak ma być. Dlatego w hospicjum też bym to wiedział, że jednemu człowiekowi jest przypisana śmierć, a innemu nie. I co miałbym kłamać mu przed Bogiem, że pisana mu jest śmierć? Albo, że ma się pogodzić z odejściem z tego świata, bo tak wszyscy do okoła mówią? Nie wiem czy możesz Amelio pojąć, co ja tu piszę i czy możesz zaakceptować taką rzeczywistość jaką ja postrzegam, doświadczam, uczestniczę w niej. Nie wiem. Nie wiem, czy możesz zrozumieć moje stanowisko odnoście hospicjów.
30 marca 2016, 23:05
Mnie nie przeraża ludzkie cierpienie, mnie strasznie szkoda ludzi , bo czuję te ich cierpienia wyraźniej niż wielu z ich otoczenia. Andrzeju, skoro byłeś umarły a ożyłeś, stało się to zapewne w szpitalu, bo nie sądzę że byłeś w trumnie i obudziłeś się tuż przed własnym pogrzebem. A jeśli tak, to tym bardziej byłbyś obiektem zainteresownaia lekarzy, zechcieli by się temu przyjrzeć, nie jest wykluczone że dostępny byłby jakiś materiał  z twoim udziałem podobnie jak innych osób ktore mają za sobą takie doświadczenia, a ktore to filmiki chcesz tu upubliczniać . Tymczasem nic na ten temat nie mówisz. Andrzeju, czasem jest tak, że ludzie którzy wyszli z ciężkiej choroby i nie ma dla tego medycznego wytłumaczenia, upatrują w swoim uzdrowieniu pomocy siły wyższej, samego Boga. I na tym zię zatrzymują, wciąga ich to jak cyklon, nie jest tak z tobą? Czy byłes pod opieką lekarską zarza po tym jak na nowo ożyłeś? Przecież to nie jest bez znaczenia dla organizmu, więc myślę ze musiałes być otoczony opieką lekarską. I co dalej? Dlaczego jest ci szkoda ludzi, skoro ufasz Jezusowi?
Andrzej Ak
30 marca 2016, 23:06
Amelio źle mnie zrozumiałaś. Nie ma we mnie strachu. Strach jest skutkiem obecności złego, a człowiek żyjący blisko Boga nie boi się, wręcz czasem nawet ryzykuje.
30 marca 2016, 23:10
A skąd ty wiesz że żyjesz blisko Boga?
30 marca 2016, 23:12
Andrzeju, w hospicjum umierają wszyscy chorzy  którzy tam są, do tego nie są potrzebne jakieś specjalne umiejętności żeby to stwierdzić. Przypisujesz sobie jakieś moce, tymczasem ty zywczjanie boisz się śmierci. I to się czuje na kilometr.
30 marca 2016, 23:28
Andrzeju, z pełnym szacunkiem i sympatią, bo jesteś sympatycznym człowikeim, ale czy nie jesteś przypadkiem zbytnio skupiony na sobie?
Andrzej Ak
30 marca 2016, 23:29
Czuję to wyraźnie, gdy zatapiam się w modlitwie. Po 10 lub 20 minutach świadomej modlitwy (świadomych słów i ich skutków) czuje wyraźnie moje położenie względem Boga, czy się oddaliłem, czy może jeszcze bardziej się zbliżyłem. Nauczycielką w tym względzie była dla mnie siostra Faustyna. Ona mnie uczyła przez jakiś czas jak się prawidłowo i z wdzięcznością modlić. Nie jest to takie łatwe. Trzeba przeczytać (albo obejrzeć yt) najpierw jej wszystkie dzienniczki i rozważać te Jej myśli. W trakcie modlitw Jej modlitwami ona może się przyączyć i tak zaczyna się dialog człowieka ze Świętą i zarazem z Bogiem w Osobie Jezusa. Polecam.
Andrzej Ak
30 marca 2016, 23:30
Nie rozumiesz tego co napisałem, masz prawo.
Andrzej Ak
30 marca 2016, 23:30
Nie rozumiesz tego co napisałem, masz prawo.
30 marca 2016, 23:32
Andrzeju, módl się nieustannie a nie tylko wtedy gdy się modlisz.
30 marca 2016, 23:38
Rozumiem co piszesz, natomiast ty chcesz uchodzić za kogoś, kto mówi tak skomplkowane rzeczy że nikt nie ma prawa ich zrozumieć. To jest przejawem pychy.
no_name (PiotreN)
30 marca 2016, 23:50
Andrzeju jesteś tu raczej anonimowo. Czy mógłbyś napisać cokolwiek więcej o swojej chorobie? Ja swego czasu analizowałem dokładnie na jakie choroby umierali znani kompozytorzy sto, dwieście, czy trzysta lat temu. Ty tutaj powyżej propagujesz renesans tamtej medycyny. W wielu z tych przypadków, które kiedyś analizowałem ówczesna medycyna i lekarze również pozwalały tym chorym ludziom niestety wcześniej "schodzić" z tego świata. Ale nie o to pytałem. Mógłbyś tu dokładniej sprecyzować na co sam chorowałeś? :-)
A
andrzej_a
30 marca 2016, 23:55
Tak to było w szpitalu stopniowo popadałem w głębszy stan choroby. Nawet zamówiono specjalnie dla mnie bardzo drogie leki ze Szwajcarii, a mimo to choroba autoimmunologiczna nie odpuszczała. Któregoś razu zapadłem w gorączkę pozyżej 41 stC na kilka godzin. W tym czasie straciłem przytomność, zapadłem jakby w sen. W tym śnie ujrzałem blask, który mnie otoczył i nagle wszystkie moje boleści (wówczas psychiczne) zniknęły. Wówczas poznałem, iż jest to osoba Jezusa. Trochę sobie rozmawialiśmy o moich współlokatorach (chorych którzy potem umarli),  o Niebie, którego widziałem jakby z perspektywy przedpokoju, o śmierci, a nawet o piekle. To w tamtym czasie Jezus mnie zapewnił, że będę dalej żył. Gdy się obudziłem to mówiłem tylko o jednym o Jezusie. Potem zrozumiałem, iż właśnie w tamtym czasie lekarze myśleli iż się już nie obudzę, śpiączka czy coś takiego, nie pamiętam dokładnie. Ale w dokumentach szpitalnych zapisali ten stan terminem, który w języku medycznym oznacza jedno pacjent schodzi. A ja żyłem i dzień i tydzień i miesiąc i powtarzałem, że widziałem Jezusa. Nikt absolutnie w to nie uwierzył, no może poza bliskimi. Radość mnie od środka przepełniła chyba bez końca. Mój stan stopniowo zaczął się stabilizować, a ogranizm bardzo szybko powracał do normy. Chyba po tygodniu wstałem i wyszedłem po raz pierwszy od kilku miesięcy na dwór, była piękna słoneczna pogoda. Oczywiście potem było ok 15 lat różnych terapii, zwykle niekonwencjonalnych, ale w końcu odzyskałem pełnię zdrowia. Regeneracja ogranizmu trwała długo i nie była to łatwa droga, bo groziło kalectwo. Z Jezusem udało się odzyskać jakieś 99% i ze 30% (a może i więcej) mam ciągle na podtrzymaniu Jezusa w Darze. Czuję to wyraźniej (ogromne osłabinie) tylko w Wielki Piątek, kiedy Jezus zawisa znowu na Krzyżu. I tak jest co rok.
no_name (PiotreN)
30 marca 2016, 23:56
Jeszcze kilka minut potrwają Twoje imieniny. Wszystkiego dobrego Amelio. I może uśmiechnij się choć ciut- ciut, nie możesz być smutna w ten dzień. :-)
Andrzej Ak
31 marca 2016, 00:03
Nie pamiętam łacińskiej nazwy, jest to choroba autoimmunologiczna  polegająca na niszczeniu przez system immunologiczny wszelkich po koleji białek organizmu. Uszkadza organy wewnętrzne, prowadzi do niewydolności wielonarządowej, agonii i śmierci. Chroba jest naprawdę straszna, bo czsami trzyma w agonii pacjenta przez bardzo długi czas, nawet kilka lat. W swoim życiu kiedyś miałem kilku strasznych wrogów, którym życzyłem najgorszego, ale tej choroby nigdy.
Andrzej Ak
31 marca 2016, 00:06
Wręcz na odwrót. Za bardzo czasem skupiam się na innych nawet zupełnie obcych osobach, czy duszach bo i takie miewam spotkania.
no_name (PiotreN)
31 marca 2016, 00:10
Sorry, ale nie napisałeś powyżej na co chorowałeś... Chyba nie zapomniałes też polskiej nazwy?  :-)
31 marca 2016, 00:14
Andrzeju, najważniejsze że jesteś zdrowy. Masz powód do ogromnej wdzięczności a więc ciesz się i raduj :-) Super sobie pogadaliśmy ja tymczasem udaję się na spoczynek i tobie także życzę spokojnego wypoczynku, bo sen w życiu rzecz ważna. Nie dawaj się złym myślom, odpędzaj je gdzie pieprz rośnie:)
31 marca 2016, 00:15
Ja mam imieniny cały rok;) tak czy inaczej dziękuję za pamięć
31 marca 2016, 00:22
Jak spotykasz ludzi to zawsze staraj się im powiedzieć coś dobrego:) Jeszcze tak na odchodne ci powiem, że byłam dzisiaj na cmentarzu u moich rodziców, słyszę że przechodzi ktoś  obok  i mówi: oj tak, takie to życie jest beznadziejne. Odwróciłam się i mówię : nie jest takie złe, trzeba się cieszyć z kazdego dnia:) Panie - dwie staruszk -  uśmiechnęły się  i powiedziały: oj tak:) i poszły. Miło? Miło.
A
andrzej_a
31 marca 2016, 00:43
Wybacz Ameliio jeżeli Ty to tak odebrałaś. Nie miałem takiego zamiaru być pysznym lub coś w tym stylu. Ja poprostu czasem piszę co myślę, wybacz że może zbyt bezpośrednio to określam. Wiem, że nie każdy ma takie doświadczenia jak ja, natomiast nie wiem jak są odbierane opisy takich doświadczeń przez konkretnych ludzi np Ciebie nie widząc twojej reakcji, mimiki itd. Mnie jednak nie chodzi o same te doświadczenia tylko ich skutek, czyli wiedza i głębsza wiara. Wiara w uzdrowienia, którymi Jezus naprawdę obdarowuje wielu ludzi. No i wiara w inne metody leczenia, które również prowadzą do wyzdrowienia wielu ludzi. Szkoda Amelio, że nie chce Ci się czytać i pogłębiać wiedzy. Ale pomyśl o innych ludziach, może komuś być pomogła, gdybyś tylko trochę poczytała z odrobiną wiary. Przecież obecna medycyna została zrodzona w koncernie IG Farben (BASF, Bayer i Hoechst – obecnie Sanofi Aventis), a wiele jej produktów było testowanych na więźniach obozowych w tym obecne produkty farmakologiczne. Stoją za tym rodziny miliarderów o wielowiekowych tradycjach antykatolickich i antychrześcijańskich. Obok medycyny naturalnej stoi jeszcze medycyna komórkowa, obie są konkurencją dla medycyny "chemicznej", czyli tej powszechnie stosowanej i dostępnej. Można by nawet tak to ująć, iż II Wiojnę Światową Naziści przegrali, ale Faszyści wygrali cały wiek XX i nadal wygrywają na rynkach korporacjonizmu. Dlatego choroby się zalecza, a nie wylecza i dlatego tak wielu ponosi cenę życia za ten obecny stan tego naszego świata. Być może ksiądz Jan teraz zapytał Boga dlaczego musiał umrzeć, a Bóg być może mu odpowiedział, iż był zamknięty na wiedzę z innych źródeł, tak jak wielu innych. Kto wie, czy naprawdę księdzu Janowi ta śmierć była pisana przez Boga, czy Bóg poprostu przyjął to jego wykończone przez chemię ciało. Doprawdy nie wiem.
Andrzej Ak
31 marca 2016, 00:53
Wiele traumatycznych i negatywnych doświadczeń nie chce się pamiętać, w tym nazwy takich chorób. Z tego co pamiętam to lekarze mówili o jakiś zespołach chorobowych sprzeczając się, że to ten albo tamten, nie byli zgodni co do jednej nazwy, a potem zapisali chyba tylko łacińską. Czy prawidłowo ją nazwali też nie wiem. Ale jak kiedyś spotkałem specjalistę i naukowca od tych chorób to w ciągu kilku minut się zorientowała po symptomach o których jej opowiedziałem. Wiedziała jaka to była choroba i też nie mogła uwierzyć, że można wyzdrowieć. Prawdę mówiąc bez Jezusa nie można. Na tym polegają cuda Boga, chyba zawsze wbrew naszej nauce. 
Andrzej Ak
31 marca 2016, 00:57
Amelio ja nie mam złych myśli. Odkąd mnie Bóg napełnił Darami nie przejmuję się problemami, tak jak kiedyś mimo, że problemy wciąż się pojawiają.
Andrzej Ak
31 marca 2016, 00:58
Bardzo ładnie to powiedziałaś.
31 marca 2016, 09:47
pomyśl o innych ludziach, moze komuś byś pomogła gdybyś tylko trochę poczytała z odrobiną wiary. Na świecie obecnie duży nacisk kładzie się na profilaktykę prozdrowotną - sport, odżywianie itd, w zdrowym ciele zdrowy duch. Czy ty myślisz , że choroba omija ludzi bogatych, mimo iż stać ich na prawie wszystko? Zapłacą każdą cenę, zeby wyzdrowieć, a ci z koncernów farmaceutycznych to myślisz że są poza obszarem zagrożenia? A ile ludzi wyzdrowiało stosując metody leczenia typu chemioterapia, też warto o tym powiedzieć, liczy się czas kiedy zgłaszasz się do lekarza. Mówisz, że nie masz lęków, otóż masz, bo nie masz zaufania, to można przeczytać z twoich wpisów. W twojej chorobie doszło do jakiegoś przesilenia , takie rzeczy się zdarzają, ciało ludzkie jest tajemnicą nawet dla lekarzy. Pewna pani dawała kiedyś po Mszy świadectwo, jak to w trakcie adoracji Najświętszego Sakramentu Jezus uleczył ją z rorbieli jajników. Sorry, ale miałam ochotę wyjść z kościoła. Potem przychodzi do nas ksiądz po kolędzie i ja mu mówię, że to dość dziwne i co on uważa na ten temat. Powiedział, że masa ludzi pisała wtedy do ksiedza, że mogliby sobie darować takie występy.
Andrzej Ak
31 marca 2016, 19:16
Widzę, iż wątpisz Amelio w potężną Moc Boga. od 6 minuty https://www.youtube.com/watch?v=kDerohrK9Uo&list=PLcU8jRl8Er3tV-19VMKj9YfS4qLwII2Nu
A
andrzej_a
31 marca 2016, 19:57
Tutaj cała seria ze świadectwami uzdrowienia: https://www.youtube.com/channel/UCZfrp9yiu74BEUHBxkGORdA Tutaj inne publikacje: http://www.tajemnicamilosci.pl/cudowne-zjawiska/cudowne-ocalenia-po-wybuchu-bomby-atomowej-hiroszima-nagasaki.html https://www.youtube.com/watch?v=L45IIQwh3u8 http://swfaustyna.blogspot.com/2014/10/swiadectwo-ocalenia.html
LK
Lukasz Kk
29 marca 2016, 16:23
Swoimi pokladami empatii moglby obdarzyc ze 100 osob, skad sie biora tacy ludzie? Do tego imponujaca stabilnosc emocjonalna i chlodna ocena sytuacji, i autoironia. Czy to choroba tak go uksztaltowala, czy doswiadczenia z prowadzenia hospicjum? Trzeba by sie nad tym pochylic i zastonowic jakie elementy z jego nauki mozna by przemycic do szkolenia przyszlych kaplanow, bo jesli jest wzorzec jak powinien wygladac ksiadz w 21 wieku to wlasnie to byl on.
29 marca 2016, 11:00
facet czuje się winny, że umiera, tylko nawiedzona wspólnota modlitewna,  z księdzem na czele, czuje się wspaniale. Księże Janie - bingo!:) Lepiej tego ująć się nie da, ta wspólnota prawdopodobnie nawet nie zauważyła tego konkretnego człowieka, nie wsłuchiwała się w niego stąd to wszystko. Mieli misję do wypełnienia i tyle. Ja nie wiem czy oni tego mężzczyzny nie wystraszyli, zamiast dodac otuchy mogli go jeszcze bardziej pognębić.