Kuria skarżyła się na jego niedostateczną świętość

(fot. aj)
Andreas Englisch

Watykan, Biuro Prasowe Stolicy Apostolskiej. Spotkanie z rzecznikiem prasowym Joaquinem Navarro-Vallsem, luty 1999 roku. Joaquin wziął mnie na bok.

- Posłuchaj, Andreas, papież nie chce, abyś opowiadał lub pisał o tym, co tu widziałeś. O tych wszystkich rzeczach, jakie niektórzy nazywają nadprzyrodzonymi i jakie miały miejsce w obecności Jana Pawła II.

- Rozumiem - odpowiedziałem i zapewniłem: - Obiecuję, że nie pisnę ani słowa, dopóki On żyje ani kilka lat po Jego śmierci.

Dotrzymywałem obietnicy. Aż do teraz.

I odmienił oblicze świata

Watykan, plac św. Piotra, 8 kwietnia 2005 roku, piątek. Cyprysowa trumna z ciałem papieża Jana Pawła II stała dokładnie w tym samym miejscu, z którego przez ponad dwadzieścia lat Karol Wojtyła przemawiał do wiernych. Obok trumny siedział na krześle Mistrz Ceremonii Piero Marini, jak gdyby Zmarły miał skierować do niego jeszcze ostatnią prośbę: by poprawić mu ornat, potrzymać mikrofon albo podać szklankę z wodą, aby głos nie odmówił mu posłuszeństwa. Tego dnia arcybiskup Marini zrezygnował z przywileju asystowania Dziekanowi Kolegium Kardynalskiego Josephowi Ratzingerowi podczas mszy pogrzebowej Karola Wojtyły, sprawowanej na oczach całego świata. Owo zaszczytne zadanie przejął jego zastępca Enrico Vigano, a on sam tymczasem usiadł obok trumny, jak gdyby weszło mu w krew, że zarówno za życia, jak i po śmierci ma czuwać nad papieżem.

Piero Marini przez osiemnaście lat wygładzał każdą zmarszczkę na nieskończenie długim czerwonym dywanie, po którym na miejsce sprawowania mszy miał przejść Jan Paweł II. Sprawdzał każdy stopień schodów, by nie stanowił przeszkody dla papieża, który dawał z siebie wszystko aż do ostatnich chwil. Teraz od czasu do czasu spoglądał na trumnę z ciałem "Maratończyka", przemierzającego całe życie w służbie Boga "zabieganego Ojca", jak gdyby chciał się upewnić, że wiejący tego ranka na placu św. Piotra zimny wiatr Karolowi Wojtyle nie zaszkodzi. Siedział u jego boku tak samo jak w roku 1987 w Miami, kiedy podczas mszy nadciągnął tropikalny huragan, który potem pozrywał dachy z wielu domów. Wtedy udało mu się nakłonić papieża, by przerwał liturgię, i zanim huragan spustoszył miejsce, w którym była sprawowana, zdążyli się w porę schronić. Towarzyszył mu podczas tysięcy nabożeństw, więc i teraz siedział u jego boku, jak gdyby to nie był koniec, jak gdyby życie Karola Wojtyły wcale się nie zakończyło.

Nie tylko on miał tego dnia podobne odczucia, wielu ludzi nie mogło bowiem jeszcze do końca pojąć, że długa wędrówka Karola Wojtyły rzeczywiście dobiegła kresu. I ja również. Odkąd zaczęły się jego poważne problemy ze zdrowiem, gdy zdiagnozowano u niego chorobę Parkinsona, za każdym razem wieszczono papieżowi rychłą śmierć. A mimo to on dalej po prostu robił swoje. Media co rusz zapowiadały, że kolejna pielgrzymka będzie zapewne jego ostatnią, a mimo to on podróżował nadal. W razie potrzeby jechał na wózku inwalidzkim lub był wnoszony. Aby wsiąść na pokład samolotu, pozwalał wwieźć się na podnośniku niczym bagaż czy paczka. Nic nie było go w stanie powstrzymać.

Nawet kiedy stan jego zdrowia wydawał się beznadziejny, jak wówczas gdy wykryto u niego nowotwór jelita grubego, on znów zdołał stanąć na nogi. Tym razem jednak to już naprawdę był koniec. Siedziałem na trybunie dla prasy, a cały świat żegnał się z Karolem Wojtyłą. Nigdy jeszcze na pogrzeb jednego człowieka nie przybyło tyle głów państw, tylu królów i prezydentów. Człowieka, który wszak przyszedł na świat w rodzinie ubogiego podoficera armii austriackiej, w Wadowicach niedaleko Krakowa. Żadna angielska królowa, żaden amerykański prezydent ani żaden sowiecki dyktator nie zgromadzili na swoim pogrzebie takich tłumów, które po raz ostatni pragnęły

oddać mu cześć.

Wówczas na placu św. Piotra siedział obok mój przyjaciel Francesco, który swoją posturą przypomina niedźwiedzia. Zawsze ma na sobie czarne spodnie z niezliczonymi kieszeniami i kurtkę, jakiej mogliby z powodzeniem używać nawet komandosi. Jest fotografem, targa z sobą zawsze jakieś czterdzieści kilogramów sprzętu i nie raz zdarzyło mu się bić o najlepsze ujęcie. Jest bardzo wysoki, więc kiedy stojąc w tłumie innych fotografów przed obiektem, którym zazwyczaj był papież, zdarzało mu się z plecakiem na ramionach gwałtownie obrócić do tyłu, cała reszta kolegów leżała na ziemi. Kiedyś helikopter, którym lecieliśmy wraz z orszakiem papieskim, omal się nie rozbił - od tego czasu spotykamy się w Rzymie regularnie i za każdym razem wznosimy toast za życie. Wśród wiernych zgromadzonych na placu św. Piotra pojawił się nagle plakat z żądaniem "Santo subito!", czyli "Ogłoście go natychmiast świętym!". Wskazując ręką na ten napis, powiedziałem do Francesca:

- No to nawarzył sobie piwa. Teraz jeszcze ogłoszą go świętym. Gdyby ten dzień nie był tak smutny, pewnie obaj wybuchnęlibyśmy śmiechem, teraz jednak nasze oczy napełniły się łzami. Zrobią z Wojtyły świętego - to byłby chyba największy żart Watykanu. Akurat z Karola Wojtyły.

- A pamiętasz - odezwał się Francesco - jacy wykończeni siedzieliśmy w samolocie, wracając z jego pielgrzymek? A przecież nawet w połowie nie pracowaliśmy tak ciężko jak on. I jak wtedy śpiewaliśmy: "Take off the cross, Boss, it’s over" ("Zdejmij już krzyż, szefie. Fajrant").

- Tak, pamiętam - odparłem. - Piliśmy i paliliśmy w samolocie Jego Świątobliwości, a on czasem brał do ręki mikrofon i wołał do nas ze śmiechem: "Hej, wy tam z tyłu, koniec zabawy".

Rewolucja Karola Wojtyły

Każdy, kto słyszał o niekończącym się sporze Karola Wojtyły z Kurią Rzymską, czyli organem kościelnej władzy wykonawczej, wie, że przez długie lata skarżyła się ona na niedostateczną świętość papieża. Do momentu wyboru Wojtyły w roku 1978 Watykan postrzegał bowiem papieży jako dostojne, doskonałe, przypominające elfy istoty, bardziej duchowe, eteryczne niż cielesne, ukazujące się zwykłym śmiertelnikom tylko z rzadka i, niczym anioły, zastygłe w swojej majestatycznej doskonałości. W konfrontacji z taką właśnie wizją Karol Wojtyła jako papież przypominał raczej umorusanego zawodnika rugby. Kardynałowie z Kurii darli włosy z głów. Od samego początku spięcia wydawały się nieuniknione.

Zgodnie ze zwyczajem, po swoim wyborze na papieża Karol Wojtyła podjął u siebie kardynałów. Było przyjęte, że podczas audiencji papież siedzi, zaś kardynałowie przed nim klęczą. Jednak ów człowiek z Wadowic ani myślał trzymać się protokołu, a swoją decyzję uzasadnił, zaznaczając, że kardynałowie są przecież jego braćmi. Zmusił ich, żeby wstali i uścisnęli go, zamiast przed nim klęczeć (fot. 5). Niedługo potem doszło do kolejnego spięcia. Tym razem chodziło o lektykę, sedia gestatoria. Używali jej od tysiąca pięciuset lat wszyscy papieże, nawet poprzednik Wojtyły Jan Paweł I. Jednak Wojtyła, pomimo gromkich protestów Kurii, pozbył się owego antycznego mebla. Zamiast być noszonym ponad głowami wiernych, wolał do nich podejść, porozmawiać, pobłogosławić, a nawet przytulić. Tego jeszcze nie było. A potem, podczas owego legendarnego już lotu do Japonii, papież Jan Paweł II, serdecznie pozdrawiając po drodze innych gości i dziennikarzy, przeszedł do toalety. Od tamtej pory dla papieża została zarezerwowana łazienka w przedniej części samolotu. Pontifex, głowa Kościoła udająca się na oczach wszystkich za potrzebą - taki widok był dla większości kardynałów skandalem nie do zaakceptowania.

Aby lepiej to zrozumieć, przyjrzyjmy się choćby samochodom papieża Piusa XI. Znajdowała się w nich specjalna obrotowa tabliczka, za pośrednictwem której papież przekazywał kierowcy informację, dokąd ma jechać, w prawo czy w lewo, kiedy ma się zatrzymać lub zaparkować. Jeżeli na przykład na tabliczce pojawiało się: a casa, kierowca wiedział, że papież musi wracać do domu. Ten nader skomplikowany mechanizm miał na celu niedopuszczenie do bezpośredniej rozmowy papieża z szoferem. Byłoby to nie do pomyślenia, podobnie jak sytuacja, w której to szofer ośmieliłby się odezwać do Jego Świątobliwości.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Kuria skarżyła się na jego niedostateczną świętość
Komentarze (8)
JP
Jerzy Porwoł
21 października 2015, 01:30
Jak to gdzie ? Tu: http://e.wydawnictwowam.pl/tyt,71900,Uzdrowiciel-wydanie-trzecie.htm?utm_source=deon&utm_medium=link_artykul
BK
Barbara Kulka Aleksandra Łazeba
20 października 2015, 17:40
A gdzie dalsza częśc artykułu, gdzie te cuda? Mam wrażenie, że ucięty w pół zdania.
JP
Jerzy Porwoł
21 października 2015, 01:33
 Barbara Kulka Aleksandra Łazeba jak to gdzie dalsza część ?  Przecież masz wskazanie pod artykułem, że tu: http://e.wydawnictwowam.pl/tyt,71900,Uzdrowiciel-wydanie-trzecie.htm?utm_source=deon&utm_medium=link_artykul
no_name (PiotreN)
20 października 2015, 14:55
Święty zwykły- niezwykły Człowiek. Chciałbym z tej okazji przypomnieć część "Tryptyku Rzymskiego", utworu pisanego niczym testament przez naszego Wielkiego Papieża. Jest on niejako podsumowaniem jego życiowej i zarazem poetyckiej spuścizny. Wysłuchamy razem z Janem Pawłem II fragmentów tego utworu, który to za jej Autorem polecam każdemu, oczywiście nie pisać ab ovo, a odsłuchiwać, bądź czytać w ramach osobistej medytacji. [url]https://www.youtube.com/watch?v=eaXwRNIh_zk[/url]
PJ
Piotr Jakubowski
20 października 2015, 14:18
ten artykuł świadczy raczej o tym jak na tle patologii wypada normalność a nie na tle normalności świętość..czy ktoś z czytających to widzi?
JP
Jerzy Porwoł
21 października 2015, 01:37
Piotr Jakubowski, raczej świadczy o tym, by zakupić książkę "UZDROWICIEL" Cuda świętego Jana Pawła II, czy teraz to widzisz ? 
17 października 2015, 11:27
Świetny artykuł! ;-) Nasz Kochany Jan Paweł II.... :) 
KM
Katarzyna Michalska
17 października 2015, 00:52
Tyle rewelacji sprawił ten tekst, że jeszcze bardziej kocham JPII.  Postaram się też jak najbardziej odnowić swoje życie wiary. I to na poważnie...Nie, żeby wcześniej nie było to dla mnie poważne i ważne, ale czas na potężną zmianę... Z miłości.