"Nie będę udawał, że nie jest mi przykro. Jest - z dwóch powodów. Po pierwsze: bo odchodzisz. A po drugie dlatego, że Kościół nie dał Ci powodów, dla których chciałbyś zostać" - pisze franciszkanin.
Przychodzą do kancelarii parafialnej. Mówią, że chcą dokonać apostazji.
W większości czują się bardzo niepewnie. Proszę, by Rozmówca usiadł. Uśmiecham się. Nie, nie jest to uśmiech szyderczy, poniżający. Uśmiecham się, patrząc prosto w oczy. Po kilku serdecznych słowach widzę, że Rozmówca przestaje w końcu łapać powietrze jak ryba wyciągnięta z wody. Zaczyna oddychać spokojniej. Bogu dzięki!
To będzie bardzo trudna rozmowa, bo będzie dotykać najbardziej delikatnych tematów. Dlatego muszę stworzyć Rozmówcy warunki jak najbardziej komfortowe – żeby poczuł się bezpiecznie.
Wtedy zaczynamy rozmowę: o tym dlaczego, o tym, co Go boli w Kościele, co Go wkurza, czy został przez kogoś skrzywdzony… Słucham z uwagą – i On o tym wie. Dlatego mówi coraz odważniej. Z wieloma argumentami się zgadzam. Z niektórymi – nie. Wtedy rozmawiamy. W pełnej wolności. Proszę tylko, by nie podejmował tak wiążącej decyzji pod wpływem emocji.
Czy rozmowa trwa długo? To zależy od Niego. Jeśli Rozmówca przyszedł z założeniem, że chce tylko złożyć papiery i nie ma ochoty na rozmowę – nie narzucam się, nie naciskam, nie krzyczę i nie błagam. Szanuję.
Ale najczęściej jest to rozmowa dość długa: o burzliwej przeszłości Kościoła (wyprawy krzyżowe, inkwizycja) i jego o trudnej współczesności (mariaż Kościoła z polityką, pedofilia, Ojciec Dyrektor, podejście do osób homoseksualnych).
- Od dawna nie jestem w Kościele – słyszę. – I patrząc na to, co się dzieje, nie mam zamiaru być jego częścią. Wie pan (nieraz słyszę: „ksiądz”), ten akt apostazji jest jakimś podstawowym wyrazem uczciwości wobec mnie samego, ale i wobec Kościoła.
Rozmawiamy też o tym, czym apostazja jest rzeczywiście: o tym, że nie jest to tylko formalne odejście z Kościoła, ale wyrzeczenie się wiary.
Rozmawiamy długo. Z szacunkiem. Są to jedne z najciekawszych ale i najtrudniejszych rozmów.
Na koniec słyszę:
- Dziękuję. Wiele się nasłuchałem i naczytałem o tym, że księża robią ogromne problemy z apostazją. Nigdy bym się nie spodziewał, że na pożegnanie z Kościołem ktoś mi zafunduje tak dobrą rozmowę. Jeszcze raz dziękuję.
- Wiesz, gdybym Ci urządził tutaj piekło, tylko utwierdziłbym Cię w Twoich przekonaniach. Jesteś jak dorosły człowiek, który mówi rodzicom: „Opuszczam dom”. Kościół jest jak Matka. Nie będę udawał, że nie jest mi przykro. Jest - z dwóch powodów. Po pierwsze: bo odchodzisz. A po drugie dlatego, że Kościół nie dał Ci powodów, dla których chciałbyś zostać.
Na pożegnanie nie podajemy sobie ręki. Ale powodem tego jest tylko pandemia.
Nigdy bym się nie spodziewał, że na pożegnanie z Kościołem ktoś mi zafunduje tak dobrą rozmowę.
Czy udało mi się kiedykolwiek wpłynąć na zmianę decyzji? Nie, nigdy. Ale wiem jedno: w głowie tego Człowieka prawdopodobnie powstała myśl, że w razie czego ma dokąd wrócić.
Kładąc się spać, myślę sobie, jak ważną metodą duszpasterską jest uśmiech…
Skomentuj artykuł