Nie z powodu ludzkiej wolności, ale dlatego, że wielu, a ośmielę się powiedzieć, że większość osób, które odchodzą, porzuca nie chrześcijaństwo i nie Kościół katolicki, a jego KARYKATURĘ. Oni tak naprawdę nigdy nie spotkali i nie poznali Kościoła, takiego jaki mi niezasłużenie dane było spotkać i poznać, takiego jakim on jest naprawdę.
Na facebooku ciągle migają mi informacje o artykułach na temat zła i grzechu w Kościele, błędów, niekiedy przestępstw popełnianych przez duchownych i świeckich ludzi Kościoła. A między tymi informacjami miga też krytyka chrześcijaństwa jako takiego, przedstawianego w formie opresji czy wręcz ideologii sprzecznej z podstawowymi zasadami zdrowia psychicznego. Do tego informacje czy zachęty do apostazji.
Nie chcę dziś odnosić się do zła w Kościele. Jestem jedną z ostatnich osób, która by go broniła. Chcę się skupić na czymś zupełnie innym – na istocie chrześcijaństwa i kolejności ewangelizacji.
Od długiego czasu mam poczucie ogromnego zaniedbania przez nas, katolików, czasu przygotowania do bierzmowania. Znowu, nie chcę wylewać morza hejtu na temat tego, jak często, zdecydowanie za często, to przygotowanie wygląda. Dużo już jest w internecie hejtu i krytyki. A co za dużo, to niezdrowo. Chcę powiedzieć o własnym doświadczeniu, o tym jak ten czas ówczesnego gimnazjum był dla mnie ważny. Sami wyciągnijcie wnioski, czy mam choć trochę racji, że zaniedbujemy ten czas czy nie.
Kiedy słyszę o apostazjach i odejściach od Kościoła, jest mi smutno. Nie z powodu ludzkiej wolności, ale dlatego, że wielu, a ośmielę się powiedzieć, że większość osób, które odchodzą, porzuca nie chrześcijaństwo i nie Kościół katolicki, a jego KARYKATURĘ. Oni tak naprawdę nigdy nie spotkali i nie poznali Kościoła, takiego jaki mi niezasłużenie dane było spotkać i poznać, takiego jakim on jest naprawdę. Ktoś kiedyś – w domu, na religii, w kościele, w konfesjonale, na internecie, w książce, czy prasie powiedział im, że chrześcijaństwo jest takie, takie i jeszcze takie. Że Kościół naucza tak, tak i jeszcze tak. A tak naprawdę, ani nie było to chrześcijaństwie, ani o nauce Kościoła. Spotkali jedną z wariacji na temat chrześcijaństwa. Wariacji pokracznych, błędnych, wypaczonych i… właśnie to je dzisiaj odrzucają. Lub nawet nie wiedzą, co odrzucają. W większości wypadków zupełnie nie z własnej winy.
Pamiętacie te słowa św. Pawła: „Jakże więc mieli wzywać Tego, w którego nie uwierzyli? Jakże mieli uwierzyć w Tego, którego nie słyszeli? Jakże mieli usłyszeć, gdy im nikt nie głosił” (Rz 10, 14)? Otóż to!
Zupełnie bez mojej zasługi spotkałam na swojej drodze kilku księży, którzy mi pomogli. Jestem katoliczką nie dlatego, że wychowałam się w rodzinie katolickiej, chociaż się w takiej wychowałam. Jestem katoliczką, bo świadomie to wybrałam. Miałam w moim życiu moment decyzji. I kiedy ze swoimi pytaniami, problemami i jasnymi dylematami przyszłam w zaufaniu do tych kapłanów, nie zostałam zignorowana, zostawiona samej sobie, ani nie trafiłam na księży zaburzonych. A stało się tak z łaski Bożej. Nie było w tym mojej zasługi, że akurat takich ludzi spotkałam. Dzięki nim moja wiara oparła się na kerygmacie.
Mając lat 12, nie zaczęłam od końca, od wykładu nauki moralnej Kościoła. Młodzieńcza intuicja podpowiedziała mi najsłuszniejszy dylemat: albo Jezus żył naprawdę, umarł i zmartwychwstał naprawdę i wtedy mogę starać się zachowywać zasady moralne, które Kościół głosi, bo mam czarno na białym, że to ma sens, albo mnie tu nie ma. Przypomina Wam to coś? „A jeśli Chrystus nie zmartwychwstał, daremne jest nasze nauczanie, próżna jest także wasza wiara. (…) A jeżeli Chrystus nie zmartwychwstał, daremna jest wasza wiara i aż dotąd pozostajecie w swoich grzechach. Tak więc i ci, co pomarli w Chrystusie, poszli na zatracenie. Jeżeli tylko w tym życiu w Chrystusie nadzieję pokładamy, jesteśmy bardziej od wszystkich ludzi godni politowania”. (1 Kor 15, 14. 17-19). Tak, Kochani. Jeśli Chrystus nie zmartwychwstał, o kant stołu potłuc te wszystkie zasady moralne. A ludzie, którzy się do nich stosują, są pożałowania godni. Marnują swoje życie. To jest początek. A my uparcie zaczynamy od końca. Zamiast zaczynać od kerygmatu.
Nie bałam się wypowiedzieć swoich dylematów jasno i prosto znajomym księżom. A oni nie szczędzili czasu dla mnie, jeden w konfesjonale a drugi w rozmowach w parafialnej kancelarii, kiedy nikt nie przychodził załatwiać swoich spraw. I tak z ich pomocą i z łaską Bożą uwierzyłam w zmartwychwstanie (mając za nim pewne rozumowe przesłanki oparte na poszlakowych dowodach, ładnie przedstawionych np. przez Josha McDowella w książce „Sprawa zmartwychwstania” – ale jest oczywiste, że mamy do czynienia ostatecznie z wiarą, choć jak najbardziej rozumną). A uwierzywszy w zmartwychwstanie, poszukiwałam odpowiedzi na pytanie – który z chrześcijańskich Kościołów jest prawdziwy (tzn. najbliższy korzeniami Apostołom i Ojcom Kościoła, a nie powstały później z takiego lub innego rozłamu). Dzięki książkom Daniela Ropsa, które mi polecili, poznałam historię Kościoła pierwszych wieków. I tak pozostałam w Kościele katolickim, choć szukałam z nastawieniem, że cokolwiek rozeznam jako prawdziwe i słuszne, tam pójdę. Niech Bóg wynagrodzi tym kapłanom!
Do dziś pamiętam Wigilię Paschalną w VI klasie szkoły podstawowej, wyrzeczenie się szatana i grzechu i odnowienie przyrzeczeń chrzcielnych: dla mnie tożsame z wyborem Jezusa na Pana i Zbawiciela. Mojego Pana i mojego Zbawiciela. To był etap wiary w zmartwychwstanie. A potem bierzmowanie: etap wyboru Kościoła katolickiego. Bóg dał mi za darmo łaskę przeżycia właśnie wtedy, w czasie bierzmowania tego, czego wielu katolików przeżyć nie może, choć mogłoby. I przeżywają lata później, dzięki spotkaniu różnych wspólnot, odwołujących się do świadomego uwierzenia w Ducha Świętego i rozpoczęcia drogi ucznia Jezusa.
Wiem, że kiedyś przyjdzie mi zdać rachunek. Pan zapyta mnie, jak pomnożyłam te dary, te talenty, czyli skarby, jakie dał mi za darmo. Wiem, że mogę być, dla mnie niestety, surowiej sądzona, bo wiele mi dano. Za darmo. Ale wiem też, że gdyby mi tego nie dano, dziś mogłabym być po innej stronie. To nie moja zasługa, że kiedy połowa mojej licealnej klasy czuła się nieswojo i niepewnie po informacji o odkryciu rękopisu Ewangelii Judasza, moje odczucia były zgoła inne. „Aha, więc znaleźli ten apokryf, który do tej pory znaliśmy tylko z cytatów u Ireneusza z Lyonu. I co ciekawe treść się pokrywa”. Mnie to w wierze umocniło, bo znałam historię Kościoła. Części z nich odwrotnie – zasiało wątpliwości. Bo nigdy wcześniej nie słyszeli, że były apokryfy i nie wiedzieli prawie nic o pierwszych wiekach…
Rozumiecie, że nie należy zaczynać od końca? Że uczy się żyć przykazaniami, kiedy się zaprowadzi wpierw do osobistego spotkania z Jezusem? I że trzeba przedstawiać chrześcijaństwo w całej jego pełni, pokazać piękno wieków zbroczonych krwią męczenników? Czy nie można właśnie na kerygmacie i historii Kościoła oprzeć przygotowania do bierzmowania? Jezus najpierw mówił „Pójdź za mną”. Potem wołał „Biada!” Czy nie zaczynamy od końca? Zacznijmy od początku.
Tekst pochodzi z bloga podterebintem.blog.deon.pl. Chcesz zostać naszym blogerem? Dołącz do blogosfery DEON.pl!
Skomentuj artykuł