Ciągle słyszymy: "dopóki nie pokochasz samego siebie, nie będziesz umiał kochać innych". Tymczasem, kto z nas może ze spokojnym sumieniem stwierdzić, że prawdziwie kocha siebie?
Najważniejsze przykazanie, do którego sprowadza się cała nasza wiara to przykazanie miłości: "Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem. To jest największe i pierwsze przykazanie. Drugie podobne jest do niego: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego." (Mt 37). Jezus dodaje też: "Na tych dwóch przykazaniach opiera się całe Prawo i Prorocy". Wszystkie pozostałe zalecenia mają pomagać nam w wypełnieniu tego przykazania. Są drogą, ale nie celem - celem jest właśnie miłość. Św. Paweł powie, że bez miłości, choćbyśmy byli najmądrzejsi, najdoskonalsi, a nawet najsilniejsi w wierze jesteśmy tylko "cymbałami brzmiącymi" i "miedzią brzęczącą". Na nic wysiłek, na nic dobre chęci, na nic doskonałe wypełnianie pozostałych przykazań. Albo kochasz i to jest podstawa, która cię określa, albo - jak dosadnie nazywa to św. Paweł - "jesteś niczym".
Temat miłości jak więc widać to temat niebagatelny. Przyjrzyjmy się najpierw tej bazie różnych rodzajów miłości - miłości własnej.
Często mamy z nią problem. Jako chrześcijanom łatwiej nam zrozumieć konieczność miłości Boga i bliźniego, siebie w tym kontekście nierzadko traktujemy "po macoszemu". Jest to ogromny błąd. Miłość własna jest szkołą i w pewnym sensie źródłem miłości Boga i bliźniego. Jeśli nie kochamy siebie, to, co uważamy za miłość Boga i bliźnich bywa zamaskowanym lękiem przed nimi, wymuszającym szacunek, bywa manipulacją, którą stosujemy, żeby coś dla siebie osiągnąć (np. własny wizerunek jako osoby życzliwej, opanowanej, szanowanej czy podziwianej), bywa wreszcie skrywaną lub wręcz wypieraną pogardą w przebraniu obowiązującej oficjalnie w kontaktach międzyludzkich uprzejmości. Można tutaj sparafrazować przysłowie: "pokaż mi jak kochasz siebie, a powiem ci jak kochasz Boga i bliźnich". Jeśli chcemy kochać, czyli de facto realizować to, do czego ostatecznie powołuje nas Jezus, warto zacząć od nauczenia się kochania samych siebie.
"Podróbki" miłości
Żeby zrozumieć, czym jest miłość własna, dobrze najpierw odpowiedzieć sobie na pytanie, czym na pewno nie jest, a za co bywa uważana. Miłością własną często jest nazywany egoizm, egocentryzm czy wręcz narcyzm. Mówi o. Jarosław Naliwajko SJ, psychoterapeuta i kierownik duchowy. - Jednym z największych zagrożeń dla właściwego rozwoju prawdziwej miłości własnej jest narcyzm.
Czym jest narcyzm? - Narcyzm oznacza trudności w funkcjonowaniu z ludźmi polegające na kierowaniu uwagi innych na siebie samego, braku empatii lub na wielkościowych przekonaniach - mówi o. J. Naliwajko.
Wynika z tego, że nawet gdy czujemy do siebie samych niechęć, oskarżamy się czy mamy sobie coś za złe - może to być oznaka narcyzmu. Wystarczy bowiem, że zmienią się okoliczności np. osiągniemy jakiś sukces, a już zaczynamy myśleć o sobie z dumą i czujemy się lepsi od innych, analogicznie tak jak w niesprzyjających okolicznościach czuliśmy się od innych gorsi. "Inni" w narcystycznym postrzeganiu świata to nie podmioty, które również czują, cieszą się, smucą, mają określone potrzeby, ale punkty odniesienia dla naszej osoby. Narcyz wszystko sprowadza do siebie.
Złe owoce
Jak deficyty miłości własnej wpływają na nasze życie? Przede wszystkim dają o sobie znać w relacjach. Osoby niekochające siebie mogą wchodzić w związki, które mają być potwierdzeniem ich wartości. Nie szukają miłości, tylko potwierdzenia, że na nią zasługują. Kobiety lubią dowartościowywać się stanowiskiem bądź zarobkami partnera, mężczyźni dużo młodszymi kobietami o wyglądzie modelek. Liczy się przecież to, co widzi i ceni świat - a nie prawdziwa, miłosna relacja.
Niekochanie siebie może też rodzić problemy z brakiem szacunku. Trudno oczekiwać szacunku ze strony innych w sytuacji, gdy sami siebie nie szanujemy. To w jaki sposób traktujemy siebie, komunikujemy nieświadomie otoczeniu, tym samym niechcący prowokując je do tego, by być przez nie traktowanym zgodnie z własnym schematem.
Remedium na brak miłości
Żeby zacząć kochać, potrzebne jest przede wszystkim doświadczenie bycia kochanym. Dobrze jednak wiemy, że wielu z nas było kochanych - jak to lubią określać psychologowie - warunkowo, czyli wtedy, gdy spełnialiśmy oczekiwania bliskich. Stąd zdarza się, że całe życie nosimy w sobie pragnienie bezwarunkowej miłości, takiej, która wszystko zniesie i wszystko wybaczy. To nieprawda, że taka miłość nie istnieje i że ludzie nie potrafią tak kochać. Jezus jako pierwszy pokochał w ten właśnie sposób i ma swoich prawdziwych naśladowców. Spotkanie przez osobę, która ma problem z kochaniem siebie z człowiekiem, który potrafi naprawdę kochać, może być dla tej osoby uzdrowieniem albo przynajmniej początkiem procesu uzdrowienia.
Co jest tutaj ważne? Nasz trud podjęcia wysiłku nauczenia się kochać. Nie możemy jedynie "uwiesić się" na osobie, która nas pokocha - jej miłość możemy za to "wykorzystać" właśnie do wypracowania postawy miłości w sobie.
Kochać - jak to łatwo powiedzieć
Tutaj dochodzimy do sedna: co naprawdę oznacza kochać? Kochanie siebie przejawia się w wewnętrznym odnoszeniu się do siebie, tym, co o sobie myślimy i w jak o siebie dbamy. Najważniejszy jest tutaj szacunek do własnej osoby, do swoich uczuć, potrzeb, poglądów. To także umiejętność widzenia siebie jako posiadających unikalną wartość. Człowiek, który kocha siebie, jest dla siebie życzliwy, łagodny, jest sobie przychylny. Ma zaufanie do własnych możliwości. Potrafi pochwalić samego siebie, pocieszyć, sprawić przyjemność. Miłość przebacza, w tym przypadku również sobie. Nie katuje się porażkami, tylko dodaje otuchy i wiary dające siłę do podejmowania kolejnych prób. Jednym słowem: miłość buduje nas samych i nasze związki. Dopiero taki sposób traktowania, zgodnie z przykazaniem Jezusa, możemy przenosić na innych.
O. Jarosław Naliwajko dodaje: - Miłość własna opisywana przez Ewangelię pozostaje w kontraście do narcyzmu i polega na umiejętności oddawania siebie innym.
Miłość jest procesem: nie da się jej zatrzymać na etapie kochania siebie, trzeba iść dalej - w kochanie Boga i bliźnich. Na czym to polega? Na wyjściu poza siebie, poza koniec własnego nosa, nierzadko poza swoją wygodę, a nawet poza poczucie bezpieczeństwa i komfortu, poza własne dobre samopoczucie - miłość nie musi zapewniać tych gratyfikacji i często właśnie tak jest, że nie zapewnia. Bp Grzegorz Ryś określił to trafnie w ten sposób: "Nie chodzi o to, żeby tobie było dobrze, ale żeby z tobą było dobrze. Jest coś większego niż prywatne zadowolenie. Uczestniczysz w czymś większym, czymś, co przerasta twój osobisty los".
Tym czymś jest właśnie miłość.
Redakcja DEON.pl poleca:
MIŁOLOGIA
John Mark Comer
Większość z nas nie za bardzo wie, czym jest małżeństwo, i zupełnie nie ma pojęcia, po co jest małżeństwo.
Adam i Ewa nie zostali stworzeni po to, żeby siedzieć i gawędzić. Zostali stworzeni, żeby wspólnie przeżywać życie, pracować, pocić się i poświęcać dla lepszego świata, żeby się kochać, kiedy tylko zechcą, i w końcu żeby "być płodnymi i rozmnażać się", aby ta przygoda trwała i trwała...
Jakie jest twoje powołanie? Jaki jest twój plan na uprawianie ziemi? Warto znać odpowiedź na to pytanie, aby umocnić swoje relacje i nadać swemu życiu odpowiedni kierunek.
Miłologia to książka opisująca logikę miłości ̶ dla singli, zaręczonych par i osób świeżo po ślubie. Dla tych, którzy mają dość hollywoodzkiej propagandy i milczenia Kościoła. I dla tych, których dręczą pytania i którzy chcą otrzymać inteligentną, wyważoną i rzetelną odpowiedź.
Skomentuj artykuł