Nie bać się spowiedzi

(fot. shutterstock.com)

Najpierw zapytajmy, dlaczego tak bardzo boimy się spowiedzi?

Dlaczego ona nas tak bardzo nieraz boli? Ależ to oczywiste! Ponieważ boli nas życie naznaczone ludzką kruchością duchową, moralną i emocjonalną; bolą nas rany zadane sobie i innym. W sakramencie pojednania przed kapłanem - człowiekiem jak każdy z nas, będącym jednak znakiem Bożego miłosierdzia - odsłaniamy całą ludzką ułomność. A odsłanianie ran i ułomności jest przecież zawsze bolesne.

Jeżeli nawet spontanicznie dzielimy się ze spowiednikiem naszymi drobnymi zwycięstwami, to jednak nie idziemy do spowiedzi z dumnie podniesioną głową jako bohaterowie. Przeciwnie - udajemy się jako zwyciężeni, pokonani i upokorzeni. Chcemy usłyszeć z ust kapłana, że Bóg przebacza nam nasze grzechy, że pomimo całej ułomności jesteśmy przez Niego kochani, a w miejsce rozlanych wód grzechu Ojciec wszelkiego miłosierdzia pragnie jeszcze szerzej rozlać łaskę miłosierdzia i przebaczenia.

"Bliższa ciału koszula" - powiada przysłowie. Bolą nas więc najpierw rany zadane sobie samym. Każdy grzech wymierzony jest najpierw w nasze serce. Z tym bólem jakoś sobie jednak radzimy. Jest przecież nasz, "własny" i możemy coś z nim zrobić. Trudniej poradzić sobie z bólem, jaki sprawiliśmy bliźnim. Nad nim nie mamy już żadnej władzy. On nie jest nasz, pozostaje wyłącznie bliźniego. Trudno poradzić sobie ze świadomością, że naszym grzechem sprawiliśmy cierpienie tym, których przecież kochaliśmy, kochamy i nadal pragniemy kochać. Niedojrzałość miłości wyraża się właśnie w tym, że wbrew sobie sprawiamy innym ból. Bolą nas zmarnowane przez grzech szanse: na piękne życie, na czystą przyjaźń i miłość, na głębsze życie duchowe.

Niewątpliwie nasz lęk przed spowiedzią wiąże się często z surowym wychowaniem w rodzinie, jakiego doświadczyliśmy w latach dzieciństwa i wczesnego dojrzewania. Nagany i kary, jakich doznaliśmy z powodu najdrobniejszych nieraz dziecięcych błędów, pomyłek i psot, naznaczyły nas. Obawiamy się ujawniać nasze błędy, ponieważ podświadomie obawiamy się odrzucenia i ukarania. Błędnie wydaje się nam, że nienaganne zachowanie to istotny warunek miłości. Jeżeli przekroczyliśmy ów lęk z czasów dzieciństwa i dorastania, nabierając pewnego dystansu do naszych słabości i ułomności, łatwiej radzimy sobie z upokorzeniem i zawstydzeniem związanym z wyznaniem grzechów. Choć grzech jest upadkiem i przegraną człowieka, to jednak dla tych, którzy szczerze się do niego przyznają, jest przede wszystkim "okazją" do większej miłości. Czyż Jezus nie powiedział do grzesznej kobiety, że umiłowała Go bardziej, ponieważ więcej odpuścił jej grzechów?

Kiedy jednak brakuje nam wolności wewnętrznej i zaufania w Boże miłosierdzie i - wbrew naszym wysiłkom - grzech nas zawstydza, upokarza i poniża, konieczna staje się cierpliwość wobec samych siebie. Nie lekceważąc naszych uczuć, jakie rodzą się w nas w kontekście konfesjonału, winniśmy uczyć się postawy dystansu i wolności. Nie powinniśmy stosować najmniejszej przemocy wobec siebie. Jakakolwiek przemoc, tym bardziej przemoc religijna, jest wrogiem wiary i miłości. W miłości Boga do człowieka nie ma nawet cienia przemocy. Kiedy ogarnia nas paraliżujący lęk przed spowiedzią, warto więc z całą dziecięcą prostotą powiedzieć na początku: "Proszę księdza, boję się tej spowiedzi. Proszę modlić się za mnie, abym się dobrze wyspowiadał". Takim prostym zdaniem z jednej strony wyrażamy szczerą wolę, skruchę i pragnienie dobrej spowiedzi, a z drugiej prosimy kapłana, aby spowiadał nas z większą delikatnością, słuchał z większą uwagą i kierował do nas słowa naznaczone życzliwości, miłosierdziem i współczuciem.

Kiedy w spowiedzi zwycięży lęk, wstyd i upokorzenie, staje się ona połowicznie szczera czy wręcz nieszczera. Niektórzy penitenci ukrywają wówczas swoje grzechy, banalizują je, pomniejszają, tłumaczą się z nich, oskarżają innych czy też - jak to nieraz się zdarza - ubierają je w gładkie eufemizmy. Taka spowiedź, choć być może poprawna i - powiedzmy - "ważna" od strony formalnej, nie jest do końca szczera. Dlatego - jak pokazuje doświadczenie - nie przynosi pełnego pokoju i radości. Gdzieś na dnie serca mamy bowiem świadomość, że w tej spowiedzi nie wszystko było uczciwe. Nie należy być może takich spowiedzi uważać od razu za grzeszne, świętokradzkie i nieważne. Bóg rozumie nasze zalęknienie, nie tylko się nie obraża, ale przede wszystkim nam współczuje. Dziecko obawiające się surowej kary kłamie często spontanicznie i bezrefleksyjnie. Jednak gdy pokona lęk, jest w stanie przyznać się do swoich drobnych kłamstw. Stąd też uświadamiając sobie cały bezsens takiej postawy, trzeba nam w kolejnej spowiedzi jak dziecko przed kochającą mamą powiedzieć, że na poprzednich spowiedziach, z powodu wielkiego lęku o siebie, nie byłem do końca szczery, i wyznać z prostotą te same grzechy.

Obawiamy się nieraz także opinii kapłana. Niestety, wielu spowiedników swymi surowymi wypowiedziami, pytaniami czy oskarżeniami daje powody do lęku. To jednak nie do kapłana zwracamy się najpierw z naszymi grzechami, ale do Pana Boga. Tylko On bowiem odpuszcza grzechy. Spowiednik jest jedynie uchem Boga, nikim więcej. To przecież nie kapłan mnie sądzi i rozgrzesza, ale sam Bóg w swoim Boskim miłosierdziu. Kiedy wyznaję w konfesjonale grzechy z prostotą i szczerze, gdy deklarują pragnienie nawrócenia, spowiednik nie może nic innego zrobić jak tylko - w imieniu Pana Boga, a nie własnym tylko - ucieszyć się i zdeklarować łaskę Bożego miłosierdzia i przebaczenia. Nie jest dobrym spowiednikiem ksiądz, który identyfikując się z grzechami penitentów, upomina ich tak, jakby to oni jemu osobiście wyrządzili jakąś wielką krzywdę. I chociaż spowiednik winien współcierpieć z penitentem, to jednak powierza grzechy oraz całe zło i cierpienie, jakie z nich wynikają, Jezusowi. To On sam cierpi za nasze grzechy, to On dźwiga nasze słabości. Jeżeli nas, kapłanów, spowiadanie bardzo nieraz męczy, jeżeli niektórzy księża unikają spowiadania lub też spowiadają powierzchownie, to często dlatego, że nie umieją przenieść na Jezusa grzechów, które penitenci szepczą im do ucha. Jeżeli my, księża, z trudem nieraz dźwigamy swoje własne grzechy, to jak moglibyśmy unieść grzechy naszych penitentów?

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Nie bać się spowiedzi
Komentarze (9)
H
Hania
1 kwietnia 2015, 22:22
Od jakiegoś czasu zaczęłam praktykować modlitwę za spowiednika do którego trafię. Stałam się też odważna na tyle, żeby grzecznie, ale stanowczo stawiać pytania, albo protestować tam gdzie dociekliwość księdza niczego nie wnosi do rozwikłania problemu. Spowiedź wszak rozumiem jako leczenie ran, a nie doświadczanie zranienia.
M
Maria
1 kwietnia 2015, 15:14
Z własnego doświadczenia wiem, że owocność spowiedzi w dużej mierze zależy od modlitewnego przygotowania się do tego sakramentu. A comiesięczna spowiedź daje mi pokój serca i siłę do czynienia dobra. Im więcej czasu mija od ostatniej spowiedzi, tym trudniej mi wytrwać w dobrym. Maria
C
CJ
1 kwietnia 2015, 21:45
Czynić dobro można niezależnie od tego, kiedy było się ostatni raz do spowiedzi. Np. pomagam komuś bo uważam to za zupełnie naturalne zachowanie a nie dlatego, że ksiądz mi w konfesjonale przypomniał, że tak powinienem.
A
andrzej
2 kwietnia 2015, 21:43
Nie o to dobro chodzi Marii. Ona mówi o wytrwaniu w dobrym, co oznacza wytrwanie w komuni z Bogiem.  Jeżeli człowiek duchowo czysty przyjmie Eucharystię z wiarą, to ona go uskrzydli. Odczuwa się wówczas niewysłowioną lekkość i przenikającą radość. Są to jedne z wielu oznak, że Bóg spoczął na naszej duszy i ciele i od tego momentu chce ją pomieszkiwać. Obcowanie z Bogiem w dzień i noc wcale nie musi cementować komunii z Nim, gdyż wiele cielsnych przyzwyczajeń budzi odrazę w  Bogu. Zwykle właśnie tak cudowne pomieszkiwanie z Bogiem w jednym (a może wcale nie jednym) ciele kończy się i stan ten już nie zmienia się aż do następnej Eucharystii. Kluczem do komunii z Bogiem jest wiara, czystość duchowa i miłość do Boga. Jeśli zabraknie któregokolwiek Bóg nie spocznie na takim człowieku, a on niczego niezwykłego nie poczuje. Z obserwacji wiem, a może nie tylko z obserwacji, iż wielu przystępujących do Eucharystii nie otrzymuje z jakiegoś powodu Ducha Bożego. Jest to smutne, ale również zastanawiające, bo może sugerować zbyt małą wiarę ludzi wierzących. Uczeni w pismach sprzed dwóch tysięcy lat właśnie z tego powodu pobłądzili, gdy przyszedł do nich sam Bóg. Z drugiej strony wcale im się nie dziwię, bo mamona zamyka oczy na duchowość, a bez rześkiej i napojojnej Bogiem duszy nie sposób pojąć i przyjąć tajemnice Boga wynikające z sakramentów i prawdziwej wiary.
C
CJ
2 kwietnia 2015, 22:40
Jakbym czytał "Dzienniczki siostry Faustyny" ;)
C
CJ
1 kwietnia 2015, 14:11
Wszystkie te mądre artykuły rozumiem, zgadzam się z autorami... Ale nie rozumiem z czym ludzie "biegają do konfesjonału" co miesiąc, jeżeli ja starając się na co dzień przyzwoicie żyć, po kilku miesiącach mam problem z czego się spowiadać.
S
Słaba
1 kwietnia 2015, 15:20
Ja mam tak, że po okresie dłuższym niż miesiąc, już nie pamiętam konkretnych przypadków. A czuję, że jeżeli to moje rzeczywiste, konkretne życie ma się zmieniać, to trzeba na te poszczególne przypadki patrzeć - co było, dlaczego, co mogę zrobić na tym etapie. Także jeżeli chcesz naprawić jakieś zło, krzywdę wyrządzoną komuś, to raczej lepiej nie odkładać. Jezus doradza jak to zrobić, a po spowiedzi łatwiej Go usłyszeć.
B
Baba
1 kwietnia 2015, 12:23
jak dobrze przeczytac cos tak madrego
,
,,,
1 kwietnia 2015, 10:29
Pięknie napisane. Dziękuję!