Nie bój się, zobacz więcej

(fot. shutterstock.com)

Żeby w życiu odkryć więcej, wystarczy w codzienności słuchać Słowa. Żeby przekroczyć próg powierzchowności i rutyny, wystarczy spotkać Jezusa, który patrzy na nas inaczej - przez pryzmat miłosierdzia.

"Odejdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiek grzeszny". (…) Lecz Jezus rzekł do Szymona: "Nie bój się, odtąd ludzi będziesz łowił" (Łk 5, 10)

To niesamowite, że Jezus grzecznie "zaanektował" łódź Szymona, by zrobić z niej miejsce objawienia. Nie tylko ze względów praktycznych. Tym razem nie na świętej górze Synaj, nie w obłoku i błyskawicach, lecz pośrodku zapachu ryb i klejących się do ciała oślizłych łusek. Łódź  to narzędzie pracy Szymona. Jezioro - miejsce, gdzie apostoł zdobywa  środki do życia i rozwija fach łowienia. Chrystus wchodzi w codzienność człowieka, w zwyczajność życia, czuje ją zmysłami. Tam, gdzie nam się wydaje, że istnieje tylko praca, trud i zmęczenie, może się niepostrzeżenie wydarzyć coś nieoczekiwanego: objawienie i cud. Możemy usłyszeć słowo, które zmieni myślenie, przestawi życie na nowe tory.

Jest taka duchowa prawidłowość. Słucham tego samego Słowa kolejny raz. Słucham, słucham. I nic. Wydaje mi się ono tak znane, swojskie, że aż czasem nudne. Aż tu nagle pewnego dnia coś pęka. Słowo słyszane dziesiątki razy w końcu do mnie trafia. Przebija się przez jakąś skorupę. Całkiem niedawno, uderzył mnie sposób, w jaki prorocy zaczynają swoje mowy: "Pan skierował do mnie następujące słowo" (Jr 1, 4). A potem objawiają, co usłyszeli. Nigdy na to nie zwracałem uwagi, bo sądziłem, że to tylko formalna wstawka. Ale przecież prorok nie mówi: "Pan przemówił do was", lecz "do mnie". Bardzo istotne jest tutaj owo "do mnie". Najpierw ja muszę usłyszeć, żeby coś przekazać. Chociaż Jezus często przemawia do tłumów, zwraca się do konkretnego człowieka, nie do jakiejś masy. Przyznam, że bardzo pomaga mi w słuchaniu Słowa uświadomienie sobie, że w każdej Eucharystii i modlitwie Bóg najpierw mi chce coś powiedzieć. Jestem we wspólnocie, ale pozostaję sobą. Jeśli brakuje mi tego nastawienia, Słowo objawione przechodzi mimo uszu.

I druga uwaga kojarzy mi się mocno z dzisiejszą Ewangelią. Często patrzymy na świętych tak, jakby byli oni sportowcami, którzy wyłącznie swoim długotrwałym wysiłkiem osiągnęli doskonałość i dotarli do mety. Nie widzimy albo nie chcemy widzieć ich zmagań, zapominamy, że i oni byli podobni do nas. Takie podejście odstręcza jednak od Jezusa i Ewangelii. I nie jestem pewien czy pochodzi ono od Ducha Bożego.

Piotr też słuchał tego, co mówi Jezus, chociaż mógł w tym samym czasie płukać sieci. Coś zapewne jednak usłyszał, skoro wypłynął jeszcze raz na połów. W zasadzie to on jest głównym bohaterem tej ewangelii. Hans Urs von Balthasar, teolog, napisał, że "Piotr jest największym skandalem chrześcijaństwa", czyli kamieniem potknięcia, zgorszeniem. Dlaczego? W tej ewangelii aż pięć razy wymienia się imię "Szymon", ale tylko raz do Szymona dodane jest jego nowe imię - Piotr. Ewangelista dopisuje je wtedy, gdy Szymon wyznaje Jezusowi, że jest grzesznikiem. To nie przypadek. Szymon -  słaby i jeszcze chwiejny człowiek, zostaje nazwany Piotrem - Skałą. Jezus nazywa rybaka z Betsaidy Skałą, chociaż on jest jeszcze galaretką. Ten, który później upada i wypiera się Jezusa, ma umacniać braci w wierze. Ten, który boi się cierpienia i śmierci, ma być tym, który pierwszy powinien oddać życie za Chrystusa.

Pierwszy raz ta ewangelia wstrząsnęła mną, gdy byłem w szkole średniej. Dokładnie w kaplicy pewnego domu rekolekcyjnego. Przed obrazem Jezusa Miłosiernego. W lutym. Po południu. Właśnie wtedy "Pan skierował słowo do mnie", chociaż wcześniej słyszałem je kilka razy. Dzięki tej ewangelii spotkałem Chrystusa i siebie samego w zupełnie inny sposób niż dotychczas.

Jezus przychodzi do Piotra w czasie pracy i po doświadczeniu porażki. Kto by się spodziewał. Byłem wtedy w trzeciej klasie technikum budowlanego. W szkole, w której chyba nie czułem się za dobrze. Nigdy nie błyszczałem specjalnie z matematyki, do dziś brak mi wyobraźni przestrzennej, a rysunek odręczny szedł mi jak po grudzie. Po dwóch latach chciałem się stamtąd wynieść. Myślałem, że to strata czasu. Czułem się jak Piotr w dzisiejszej ewangelii. Pracowałem, pracowałem i nic tego. Byłem sfrustrowany, miałem poczucie, że strawiłem siły na marne. Co więcej, nie miałem w tamtym czasie zbyt dobrego mniemania o sobie. Dręczyły mnie rozmaite trudności, pewnie też niewiara w siebie, miałem tendencje do izolowania się. Bałem się.

W takiej mniej więcej sytuacji usłyszałem słowa tej ewangelii. Musiała nadejść właściwa chwila. Równocześnie w swoim życiu pragnąłem czegoś więcej, nie wiedziałem jednak jeszcze czego. Byłem niespokojny. Czegoś szukałem. To chyba jest główny powód, dlaczego potem polubiłem św. Augustyna. Pytałem, co dalej. Co mam robić w życiu? Ale na te pytania mogłem znaleźć odpowiedź dopiero wtedy, gdy lepiej odkryłem, kim naprawdę jestem.

Po skończeniu nauczania Jezus sprawia, że Piotr widzi cud. To nie jest sztuczka nastawiona na oczarowanie. Tak obfity połów ryb dałoby się od biedy po ludzku wyjaśnić. Tylko oczy wiary mogły dostrzec coś więcej.  Co po obfitym połowie zauważa w sobie Piotr? Tylko swoją grzeszność i lęk, do tego stopnia, że próbuje wyprosić Jezusa ze swojej łodzi - miejsca, gdzie unosi się lekki smrodek ryb i ludzkiego potu. Odruchowo nie mieści mu się w głowie, by grzeszność można było połączyć z kimś tak świętym. A co widzi w nim Jezus? Dobrego kandydata na współpracownika:) Widzi potencjał i możliwości, których Piotr jeszcze nie dostrzega. Zwróćmy uwagę: najpierw jest "Nie bój się", a potem wizja. Można się poddać lękowi, co często się dzieje, ale można go też przekroczyć - wizją.  Łowiłeś ryby, będziesz łowił ludzi.

Co wtedy usłyszałem? Co zobaczyłem, patrząc na twarz i serce miłosiernego Jezusa? Najpierw doszło do zmiany perspektywy patrzenia: nie skupiaj się przede wszystkim na twojej grzeszności, brakach i lękach. Jezus nie mówi do Piotra i do każdego z nas: "Nie jesteś grzeszny, to nieprawda. Nie przesadzaj". Ale mówi: "Spokojnie, wyluzuj. To, co mówisz jest prawdą, ale tylko częściową. Jesteś kimś więcej niż twoja słabość, grzech, poranienia". Zapewne Piotr wypowiedział swoje obawy szczerze. Ale Jezus się po prostu na tym nie koncentruje. Ważniejsze jest to, czego Piotr jeszcze nie widzi.

Drugi krok: z pracy, dzięki której zarabia się na życie, przejdź do czegoś większego i wspanialszego - pomaganie ludziom. To nie znaczy, że każdy jest wezwany do porzucenia swojej pracy, rodziny i zajęć. Bardziej chodzi o to, by zobaczyć, że życie to nie tylko praca. "Do zwykłego życia musimy coś dodać" - mówi jeden z rozmówców Swietłany Aleksijewicz w książce "Czarnobylska modlitwa". Także po to, by je zrozumieć. Co więcej, możemy otrzymać coś, czego w żaden sposób nie da się wypracować. Możemy mieć udział w przygodzie, która nie sprowadza się tylko do nieuniknionej konieczności. W życiu liczy się cel, który przekracza to, co konieczne. Jezus jest tym, który poszerza naszą perspektywę spojrzenia na życie, pokazuje coś, co wydaje nam się ponad nasze siły, budzi pragnienia.

Przyznam, że te słowa dokonały we mnie pewnego przełomu. Zacząłem inaczej patrzeć na siebie. Nie oznacza, że skończyły się wszystkie moje problemy, ale obudziły się we mnie inne pragnienia. Przede wszystkim, pogodziłem się z tym, że jestem w takiej szkole a nie innej. Dostrzegłem nawet w niej wiele plusów. Ale zacząłem pytać się, czego pragnę, oprócz tego, że muszę się uczyć, pracować. To wcale nie takie proste, odpowiedzieć sobie uczciwie na to pytanie. Oczywiście, nie myślałem jeszcze wtedy o zostaniu księdzem. To było coś bardziej fundamentalnego, głębszego. Poczułem się przyjęty, pokochany przez Jezusa. Pomyślałem sobie, nieprawdopodobne, co On we mnie widzi? Rozpoczęła się żmudna droga przyjmowania tego, że w oczach Bożych wypadam inaczej niż w swoich własnych. Ciemności i słabości ciągle napierały, ale równocześnie pojawiało się we mnie coraz więcej światła i radości. Nie wszystko jeszcze widziałem, ale na pewno Jezus wyprowadzał mnie powoli z pewnego zamknięcia.

Pamiętam, że słowa "Nie bój się" dodały mi skrzydeł, zapoczątkowały jakieś wyzwolenie, długą i czasem trudną drogę uzdrowienia. Uświadomiłem sobie, że jestem kimś więcej niż to, co czuję, co myślę o sobie. Bóg zawsze daje na wyrost - jeszcze do tego nie dorastamy, a już otrzymujemy. Nie zwraca się do doskonałych. Grzeszność, co dziwne, w oczach Bożych da się pogodzić z nową misją. Tej grzeszności sami w sobie nie wykorzenimy.  I to jest właśnie spojrzenie miłosierdzia. Tak zawsze będzie. Bóg zawsze będzie nas wyprzedzał, także w wieczności.

O czym się wtedy przekonałem? Przede wszystkim, że Bóg może mnie ugodzić swoim Słowem, że ono może do mnie trafić i zmienić coś diametralnie. Od tamtego momentu uważniej słucham Słowa, bo wiem, że opisuje ono także moje życie. I tam znajduję odpowiedzi. Tam znajduję "więcej".

Na początku Wielkiego Postu zapraszam na dni skupienia, podczas których w świetle przypowieści Jezusa przyjrzymy się, jak na człowieka i świat patrzy miłosierny Bóg, a także posłuchamy, co mówi o naszych oporach wobec miłosierdzia

W trakcie sesji przewidziany jest cykl konferencji, czas na osobistą refleksję, modlitwę, wspólne Eucharystie, adorację, bycie w ciszy, możliwość rozmowy i spowiedzi.

Formularz zgłoszeniowy i szczegółowe informacje można znaleźć na: czestochowa-jezuici.pl

BÓG JEST OJCEM MIŁOSIERNYM, KTÓRY ZA DOBRO WYNAGRADZA, A GRZESZNIKA SZUKA

 "Książeczka o miłosierdziu" komentuje przypowieści o zagubionej owcy, drachmie i synu marnotrawnym z 15. rozdziału Ewangelii św. Łukasza. W jego centrum pozostaje miłosierny i szukający nas Ojciec. W Słowie Chrystusa odsłania się to, jak patrzy na nas miłosierdzie. Widzi grzech i biedę ludzką, także nasze opory i ucieczki, ale przede wszystkim, cieszy się z naszego bycia. Dlatego nas przyjmuje. Żebrze o nasze nawrócenie i miłość.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Nie bój się, zobacz więcej
Komentarze (6)
MR
Maciej Roszkowski
8 lutego 2016, 14:00
Jak trudno jest słuchać. Tak naprawdę słyszeć.
JG
Jan Goździuk
8 lutego 2016, 09:14
Czy ktoś, komu powiem: "nie bój się" przestanie się bać? Może tu chodzi o to bym zwrócił uwagę na to, że sam próbuję poradzić sobie z przerastającymi mnie trudnościami, a wtedy mam uzasadniony lęk że sobie nie poradzę, bo znam swoje słabości. "Nie bój się" mówi Jezus wiele razy w Ewangelii. Mam się nie bać gdy On jest ze mną. Uwierzyć w Niego i uwierzyć Mu - tu jest problem. Czy na moją miarę? Czy wiara nie jest łaską?
Dariusz Piórkowski SJ
8 lutego 2016, 09:39
Myślę, że czasem działa nawet słowo "nie bój się". Gdy dziecko się czegoś wystraszy w śnie, pająka czy czegoś innego, mama lub tata przytuli, powie jakieś dobre słowo i lęk znika. Oczywiście, Jezusowi chodzi o poważniejsze sprawy. Ale ma Pan rację.  Przeciwieństwem wiary nie jest rozum, ale lęk. Chodzi o ufność, że nie jestem sam. I ktoś silniejszy jest blisko.
MR
Maciej Roszkowski
8 lutego 2016, 18:00
Myślę, że ta łaska udzielana jest tym którzy jej pragną.
Krzysztof Łoskot
8 lutego 2016, 00:22
Nam  też Bóg jest gotów dać wielkie dary, ale aby obdarowanie zaistniało musi być jeszcze ktoś gotów wziąć ten Boży dar. Dary Boga są obfite i ciężkie - boimy się czy sobie z nimi poradzimy. Nas małżonków Bóg zaprosił do współtworzenia z Nim nowych ludzi. Mamy ich zrodzić i wychować tak, by innym było dobrze z nimi, aby w ten sposób świat był lepszy wokół nich. Ale boimy się, czy starczy dla nas wszystkich miejsca w naszej łodzi, czy będzie nam wygodnie,... I odmawiamy Bogu, boimy się! Nie chcemy z Nim powoływać nowych ludzi, którzy przecież odtąd będą żyli wiecznie! (Tak!) A wystarczy dać Jezusowi trochę miejsca w naszej łodzi, a On zapewni nam połów większy niż mogliśmy przypuszczać opierając się tylko na naszym doświadczeniu! Trudno jednak nam uwierzyć - odejdź Panie bom człowiek grzeszny!
KS
Karolina Strzeszewska
7 lutego 2016, 22:49
Piękny i bardzo mądry tekst.