Nie cierp bez sensu

(fot. shutterstock.com)

Jezus nie każe nam najpierw wyrzekać się szatana, lecz jakiejś części samych siebie. Największa przeszkoda w naśladowaniu Mistrza tkwi w naszym wnętrzu.

"Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje" (Łk 9, 23).

Chrystus proponuje paradoksalną drogę życia, po której uczeń idzie jak skazaniec z rękami unieruchomionymi przez poprzeczną belkę krzyża. Idzie jednak za Kimś, kto prowadzi i jest Zwycięzcą. Ta droga się sprawdziła przez Zmartwychwstanie. Uczeń podąża za Osobą, a nie za zestawem moralnych reguł i obowiązków. Nie w pojedynkę, lecz z oczami utkwionymi w Mistrza. Obok idą także inni, czyli wspólnota. I nie od wielkiego dzwonu, lecz codziennie.

DEON.PL POLECA

Są trzy warunki naśladowania Chrystusa. Pierwszy, że trzeba w ogóle chcieć. Wszystko zaczyna się więc od wolności, od decyzji, ale po gruntownym przemyśleniu sprawy, bo Jezus gruszek na wierzbie nie obiecuje. Na innym miejscu zachęca potencjalnego ucznia, by usiadł i spokojnie zastanowił się jak budowniczy wieży, czy zdoła ją wykończyć. Ale ta decyzja zawiera coś, co jest trudne do pogodzenia z płytkim rozumieniem wolności. Według Jezusa wolność zakłada, że pozwolę, aby pewne rzeczy we mnie umarły. Wolność to nie tylko wybór Osoby, ale też pozostawienie czegoś za sobą, wiedząc, że nigdy już z tego nie skorzystam. Trudne to jest zwłaszcza dzisiaj, gdy możliwości mamy bez liku i wydaje się, że aby być szczęśliwym, to wszystkiego trzeba zakosztować. A to jest niemożliwe.

Stąd wypływa drugi warunek: trzeba (nie bójmy się użyć tego znanego kościelnego słowa) pozbawić się czegoś, co jest we mnie, w moim wnętrzu. I trzeci warunek: mam przyjmować każdego dnia to, co spada na mnie z zewnątrz jak niechciany "dar", często niezależny ode mnie, nałożony na ramiona jak krzyż. Jednak czy z zaproszenia Jezusa wynika, że chodzi o każdy rodzaj cierpienia, jaki nas spotyka? Niezupełnie.

Spójrzmy najpierw na "zaparcie się siebie" - dosłownie "odcięcie się od swojego "ja". To samo słowo pojawia się wtedy, gdy Piotr odcina się od Mistrza słowami: "Nie znam tego Człowieka" (Por Mt 26, 74). Zauważmy, że Jezus nie każe nam najpierw wyrzekać się szatana, lecz jakiejś części samych siebie. Największa przeszkoda w naśladowaniu Chrystusa tkwi w naszym wnętrzu. Czym ona jest?

Św. Jan Paweł II, komentując tę Ewangelię, powiedział do młodych podczas XVI ŚDM w 2001 roku, że wyrzeczenie się samego siebie, do którego zaprasza Jezus, nie oznacza pozbawienia się czy niechęci do życia. Bóg kocha życie, nie śmierć. Wyrzeczenie się siebie polega więc najpierw na "rezygnacji z własnych planów, które często są małostkowe i niepozorne, aby przyjąć Boży plan". Chodzi o zrobienie miejsca w swoim sercu, które za bardzo zaprzątnięte jest tym, co nie nasyca człowieka. Papież precyzuje, jakiż to balast wleczemy przez życie: "Człowiek w głębi swojego jestestwa ma zakorzenioną tendencję do "myślenia o sobie samym", umieszczania własnej osoby w centrum spraw jako miary wszystkiego". Czyli chciałby służyć Bogu, a zarazem przy okazji trochę uszczknąć dla siebie. Naśladować Jezusa, ale żeby przy tym zostać pochwalonym. Mieć szczęśliwe życie małżeńskie, ale oczekiwać wszystkiego od współmałżonka. Popełniać błędy, ale uparcie bronić się przed przyznaniem się do winy. Dlatego św. Grzegorz Wielki nawołuje, aby nie niszczyć siebie, lecz tylko to w nas, co nie licuje z naszą nową chrześcijańską tożsamością: "Porzućmy siebie takimi, jakimi przez grzech siebie uczyniliśmy, a pozostańmy takimi, jakimi łaska nas uczyniła".

Tymczasem ten, "kto naśladuje Chrystusa" - pisze św. Jan Paweł II - "odrzuca skoncentrowanie się na sobie samym i nie ocenia rzeczy w oparciu o własne korzyści". Krzyż oznacza, że ze spokojem wyrzekam się tych różnych "małych" dóbr, których brak rodzi we mnie ciągły niepokój, aby przyjąć większe, a nie zatopić się w jakiejś pustce. Tylko zgoda na rozczarowanie, że wszystkiego nie zdołam w życiu doświadczyć, jest paradoksalną ceną szczęścia.

Jednak nawet i w tej decyzji, Bóg nas wyprzedza. Najpierw ludzie chodzili za Jezusem, słuchali Go, patrzyli. Decyzja o wyrzeczeniu się nie nastąpiła przy pierwszym zetknięciu się z Jezusem. Ale w którymś momencie Mistrz domaga się decyzji. Wyrzeczenie bywa przygotowane przez łaskę, ale też jego pojawienie się sprawia, że możliwe jest głębsze przyjęcie Ewangelii i łaski Chrystusa, aby egoizm zastąpiła miłość ofiarna wobec bliźnich. Jezus nie żąda wyrzeczenia dla wyrzeczenia, ale po to, byśmy mogli przyjąć Jego - źródło miłości. Często nie płyną z niej żadne pożytki, czasem w "nagrodę" otrzymujemy jedynie niewdzięczność. Ta miłość może, ale nie musi zawierać ciepłych uczuć, gdyż bywa często nieprzyjemnym oddawaniem życia kawałek po kawałku.

A czym jeszcze jest krzyż, o którym mówi Jezus? Chorobą? Nie do końca. Jezus uzdrawiał choroby. I mówi, że uczniowie też będą to robić. A może są to różnego rodzaju życiowe niepowodzenia? Też nie, bo mogą być wynikiem własnych zaniedbań i grzechów. A może chodzi o biczowania, posty i noszenie włosiennicy? Jezus nie wyszukiwał sobie dodatkowych cierpień, które miałyby Go "uszlachetnić".

Św. Jan Paweł II wyjaśnia, że krzyż w tym wypadku "nie odnosi się głównie do obowiązku znoszenia z cierpliwością małych czy większych trosk codziennych, ani tym bardziej, nie oznacza wychwalania bólu jako sposobu podobania się Bogu. Chrześcijanin nie poszukuje cierpienia dla cierpienia, ale miłości". Lepiej ująć tego nie można. Utożsamienie krzyża z każdym cierpieniem może być niebezpieczne, bo propaguje postawę cierpiętnictwa, która obca jest Ewangelii. Ważne jest też tutaj słowo "głównie". Choroba może być krzyżem, bo niewątpliwie często dosięga nas niespodziewanie, wkracza w życie nieproszona, i spojrzenie na krzyż Jezusa może okazać się dużą pomocą w akceptacji tego, czego już nie można zmienić. Ale to nie znaczy, że chrześcijanin nie powinien się leczyć czy uśmierzać bólu, pod pozorem naśladowania cierpiącego Zbawiciela i gromadzenia sobie skarbów w niebie. Gdyby tego oczekiwał Jezus, z jakże okrutnym Bogiem mielibyśmy wówczas do czynienia.

Cały Nowy Testament mówi natomiast o specyficznym rodzaju cierpienia i, co za tym idzie, krzyża, którego chrześcijanie nie unikną. To cierpienie, podobnie jak wyrzekanie się siebie, wiąże się również z chrześcijańskim powołaniem i wiernością wobec niego. Jezus zapowiada, że nie będziemy wolni od prześladowań i odrzucenia, od zniewag, wyśmiania i cynizmu. To z jednej strony skutek autentycznego życia Ewangelią uczniów, a z drugiej gorzki owoc nienawiści "świata" do Chrystusa. Św. Paweł pisze o "cierpieniach Chrystusa" (2 Kor 1, 5; Flp 3, 10), które uczniowie znoszą ze względu na Niego (2 Kor 4, 11). Listy apostolskie prawie w ogóle nie zajmują się innymi rodzajami cierpienia i nie identyfikują ich wprost z niesieniem krzyża. Dlaczego? Ponieważ od choroby możemy zostać uwolnieni. Cierpienie apostolskie, związane z naśladowaniem Chrystusa, jest "papierkiem lakmusowym" chrześcijaństwa. Innymi słowy, źródłem codziennego krzyża chrześcijan jest nie tylko własny egoizm, lecz także opór i ciemność, jakie zalegają w sercach tych, którzy nie chcą przyjąć Chrystusa. Często sami nie wiedzą, że działają pod wpływem ciemności i lęku przed Bogiem. I dlatego uczeń nie może być wolny od tego rodzaju cierpienia, Jeśli ono w ogóle się nie pojawia, należy się pytać, czy żyjemy jeszcze po chrześcijańsku. I czy nie zdarzało się w historii tak, że rozciągnięcie krzyża na wszelkie rodzaje cierpienia, miało swe źródło w tym, że świadectwo życia chrześcijańskiego nie "drażniło" już tych, którzy patrzyli na chrześcijan? I czy dzisiaj, paradoksalnie, źródłem krzyży chrześcijan nie są oziębli chrześcijanie?

"Nieść codziennie krzyż" to także "nie oddawać złem za zło", powstrzymać swoje pierwsze reakcje wobec nieprzyjaciół, niekoniecznie w odległych krajach muzułmańskich, ale często we własnym domu i otoczeniu. W ten sposób ogranicza się działanie zła i je zwycięża. Krzyż niewiele ma więc wspólnego z biernością i rezygnacją, lecz polega na świadomym, motywowanym miłością Jezusa i cierpliwym pozyskiwaniu tych, którzy są nam niechętni i wrodzy. Chodzi o patrzenie na ludzi oczami Boga, do czego nawoływał w trudnych czasach chociażby Martin Luther King:"Osoba, która cię nienawidzi najbardziej, ma w sobie jakieś dobro. (...) Człowiek mocny to osoba, która jest zdolna do przerwania łańcucha nienawiści".

Francuski filozof Maurice Clavel, napisał, że kiedy kochamy jak Chrystus, "sprawiamy, że Bóg istnieje". Dzięki naszemu ludzkiemu ciału miłość Boga staje się obecna w świecie. Jezus nadał znienawidzonemu krzyżowi znaczenie duchowe: wyrzekam się części siebie czyli egoizmu, aby dać miłość. Przyjmuję nawet ciosy z zewnątrz, ale nie dzielę się swoim mrocznym "darem" z innymi. Pohamowuję swoje pierwsze odruchy obronne. Bez przykładu i wsparcia Chrystusa, który idzie przed nami, jest to niemożliwe. Jednak za pomocą tak rozumianego krzyża, Bóg stwarza świat na nowo. Narzędzie zbrodni przekształcił w narzędzie stwarzania.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Nie cierp bez sensu
Komentarze (5)
20 czerwca 2016, 16:29
Dla mnie osobiście zawsze dużym problem w sensie bólem jest przebywanie wśród ludzi, gdzie mówi się źle  o innych czyli obgaduje. No bo jeśli człowiek nie daje się w to wciągnąć zmieniając temat, wychodzi zaraz na sztywniaka, gbura albo pis-owca nawet jak na tę partię się nie głosowało. A dlaczego ludziom tak się to kojarzy to pojęcia nie mam.
K
Karolina
20 czerwca 2016, 10:35
Dobry tekst:)
Agamemnon Agamemnon
20 czerwca 2016, 03:13
Jezus nie każe nam najpierw wyrzekać się szatana, lecz jakiejś części samych siebie. Tego typu sformułowania stanowią dowód niskiej jakości tego piśmidła. Cóż to za poziom?
Dariusz Piórkowski SJ
20 czerwca 2016, 15:26
A tego typu wypowiedzi świadczą o niskiej kulturze anonimowego autora.
Agamemnon Agamemnon
21 czerwca 2016, 15:07
Za to Twoja wypowiedź jest na poziomie. To równoważy , brak równowagi w przyrodzie. Na Wasz analfabetyzm nie ma lekarstwa. Chyba że; zastosujesz po trzy godziny dziennego studiowania w ramach ustawicznego kształcenia,  a za 2 lata nie będziesz już wypisywał bzdur.