Nie przyjdę na ślub twego syna

(fot. Raphael Goetter / Foter / CC BY)

Często problem nie leży w tym, czego nie wiemy o Bogu, lecz w tym, co o Nim wiemy.

Przypowieść o uczcie królewskiej w Ewangelii według św. Mateusza (Mt 22, 1 -14) to trzecia z kolei nauka skierowana do arcykapłanów i starszych ludu po wjeździe Jezusa do Jerozolimy. Wszystkie trzy przypowieści (dwie z nich czytaliśmy w poprzednie niedziele) ukazują obrazowo dramat ludzkiego nieposłuszeństwa Bogu i odmowę zaangażowania. W pierwszej przypowieści, jeden z synów wprawdzie zewnętrznie godzi się na zaproszenie ojca, aby pracować w winnicy, ale wewnętrznie mówi "nie", bo koniec końców nie pojawia się w pracy. W drugiej robotnicy przyjmują winnicę w dzierżawę, ale nie chcą dotrzymać warunków umowy - nie oddają należnej części plonu właścicielowi i dopuszczają się zbrodni na sługach i synu właściciela. W trzeciej ci, którzy dostąpili zaszczytu udziału w uczcie weselnej, nie chcą skorzystać z zaproszenia, a na domiar złego zabijają wysłańców króla.

DEON.PL POLECA

W przypowieściach tych zastanawia pewne stopniowanie. Najpierw jest zaproszenie do pracy bez obietnicy zapłaty; potem praca, która daje rolnikom pewne profity, chociaż część zysku musi być oddana właścicielowi winnicy. W trzeciej przypowieści już w ogóle nie chodzi o pracę, lecz o wspólne świętowanie i uczestnictwo w weselu, nie w nagrodę za wysiłek, lecz tylko dlatego, że tak chce król.

Być może te stopnie są czystym przypadkiem. Niemniej ciekawe, że im bardziej bezinteresowny i bezwarunkowy w swojej dobroci jest Bóg, im bardziej pragnie bliskości człowieka, tym trudniej ludziom Go przyjąć, a nawet spotyka się z ludzką nienawiścią i uporem. A wydawałoby się, że powinniśmy reagować zupełnie na odwrót.

Przyjrzyjmy się nieco powodom ludzkiej odmowy królowi w dzisiejszej przypowieści. Czytamy w niej, że król trzy razy zaprasza uczestników wesela. Za pierwszym razem zapowiada, że będzie wesele i wybiera gości. Za drugim przypomina wcześniej zaproszonym, że czas już nadszedł ( o tym słyszymy w przypowieści), ale weselnicy nie są zainteresowani przybyciem. Król nie zniechęca się jednak i zaprasza trzeci raz, dając ostatnią szansę. Te wysiłki króla pokazują, jak bardzo zależy mu na zaproszonych gościach. Niestety, wybrani reagują obojętnie lub agresywnie na propozycję króla.

Nie lubię cię i nie chcę

Ewangelista pisze, że pierwsza grupa zlekceważyła zaproszenie i odeszła do swoich zajęć. Pojawia się tutaj greckie słowo "ameleo" - "zaniedbać, nie zwracać uwagi", z akcentem na działanie z premedytacją.

Zaproszeni, wiedząc wcześniej o weselu, nie pojawili się na nim z rozmysłem, a pracę czy kupiectwo przedstawili jako wymówki. Zresztą, kiedy słudzy zostali wysłani po raz drugi, zaproszeni "nie chcieli przyjść", choć mogli. A więc nie mamy tutaj do czynienia z sytuacją, że ktoś nie może, lecz nie chce.

Zwróćmy uwagę, że kiedy król po raz trzeci wysyła swoje sługi do zaproszonych, którzy "nie chcieli przyjść", punkt ciężkości w zaproszeniu spoczywa na jedzeniu, piciu i poczynionych przygotowaniach: "Jeśli mnie nie lubisz, to przyjdź przynajmniej ze względu na… darmowe potrawy i wino, żeby się nie zmarnowały". Nawet to nie pomogło, bo jeśli ktoś nie chce i jest uparty, to trudno go przekonać.

To nie jest tak, że zaproszonym na niczym nie zależy i wszystko im jedno. Wówczas mielibyśmy do czynienia ze zniechęceniem i lenistwem duchowym. Ci, którzy odmawiają, mają swoje zajęcia, a więc na czymś im w życiu zależy. Tutaj konkretnie jest to praca, być może zarobek. Nie są to jednak w tym momencie sprawy życia i śmierci. Można je przełożyć, ale trzeba… chcieć. Nie będę jednak chciał, jeśli nie lubię tego, kto mnie zaprasza albo uważam, że ten ktoś nie odgrywa większej roli w moim życiu. Odmowa jest też pewnego rodzaju zaślepieniem i wynika z nieznajomości króla.

Mamy cię dość

Druga grupa zaproszonych, która odmówiła udziału w uczcie weselnej, zachowała się znacznie gorzej. Ich nienawiść wobec króla wyraziła się poprzez zamordowanie wysłańców. Dlatego też otrzymali surową karę za swoje postępowanie.

Arcykapłani i starsi ludu, którzy są adresatami tej przypowieści, nie byli ateistami, odrzucającymi istnienie Boga. Oni raczej obstawali przy takim a nie innym wyobrażeniu Boga, które, co ciekawe, miało częściowo potwierdzenie w Piśmie. Nie mogli jednak przyjąć, że objawienie Boga nie zakończyło się na Prawie i Prorokach, a Jezus jest kontynuacją odsłaniania Boga człowiekowi. W Jezusie znienawidzili Boga, bo ten okazał się, między innymi, zbyt bezinteresowny i miłosierny wobec tych, którzy nie zapracowali na zbawienie.

Dlaczego dzisiaj ludzie, zarówno uznający się za wierzących jak i niewierzący, okazują brak zainteresowania Bogiem? Czy czynią tak pod wpływem jawnej wrogości wobec Niego? Myślę, że bardzo rzadko.

Jednym z powodów obojętności lub niechęci do wiary jest to, iż Bóg staje się często mało "atrakcyjny" , bo konkuruje z wieloma pomniejszymi dobrami. Do tego dochodzi ludzkie niezdecydowanie pośród ogromu możliwości. Ale wydaje się, że przyczyną niezdecydowania nie jest duża liczba możliwości, lecz ludzka zachłanność. Wszystko chciałoby się mieć i to najlepiej w jednym momencie: dobre zdrowie, praca, takie czy inne studia, kursy, warsztaty, wyjazdy, majątek, przyjemność itd.

Przyczyną niezdecydowania jest również nieznajomość tego, co ważne w życiu. Jeśli wszystko jest równorzędne, to co wybrać? Jeśli warunkiem szczęścia jest zakosztowanie wszystkiego, to jak się zdecydować? Niezdecydowanie bierze się też stąd, że pożądanie wszystkiego przesłania nasze widzenie. I wtedy nawet Bóg wydaje się tylko jednym z wielu dóbr na tym świecie.

Bóg w krzywym zwierciadle

Drugą przyczyną, z którą zmagają się zarówno letni wierzący jak i ateiści, jest brak właściwego poznania lub zaprzestanie poznawania Boga. Innymi słowy, często problem nie leży w tym, czego nie wiemy o Bogu, lecz w tym, co o Nim wiemy. Chodzi o różne wyobrażenia, obrazy, przekonania i doświadczenia nabyte w ciągu życia, które rzadko licują z tym, co objawia Pismo święte, albo są fragmentem wyrwanym z szerszego kontekstu.

Dla przykładu, angielski filozof prawa, Ronald Dworkin, pisze w swojej pośmiertnie wydanej książce "Religia bez Boga" o "Bogu Sykstyńskim", który "może i chce zgładzić ludzkość lub wysłać ją do piekła z gniewu na jej nieposłuszeństwo". Gdyby Dworkin czytał dzisiejszą przypowieść, to zapewne widziałby tylko króla, który wpada w gniew i każe ukarać zabójców. Ale tego, który zaprasza na ucztę, już nie. Ewentualnie stwierdziłby, że ten Bóg sam w sobie jest sprzecznością, bo jest dobry i zły zarazem.

Rzecz o tyle ciekawa, iż Dworkin nie był zagorzałym przeciwnikiem religii. W przeciwieństwie do Richarda Dawkinsa, widział w świecie sens, piękno, dostrzegał godność człowieka, ale źródłem tego wszystkiego uczynił tajemniczy "świat wartości", istniejący niezależnie od Boga osobowego. Dworkin był więc skłonny przyjąć rzeczywistość duchową, ale taką, która nie ma nic wspólnego z osobowym Bogiem, bo tego postrzegał jako zagrożenie.

Zarówno wierzący jak i niewierzący, mogą bez końca się wymawiać opowieściami o okrutnym i mściwym Bogu, aby nie zrobić kolejnego kroku i nie przyjąć Boga miłosiernego i bezinteresownego, który zaprasza na ucztę bez uprzednich zasług z naszej strony.

Trzecia przyczyna naszej odmowy Bogu jest paradoksalna, mianowicie taka, że człowiek z natury jest osobą wierzącą, ale ma kłopot z rozeznaniem, komu należy wierzyć. Grahamowi Chestertonowi przypisuje się powiedzenie, że jeśli człowiek przestaje wierzyć w Boga, to wcale nie znaczy, że nie wierzy w nic. Wtedy wierzy w cokolwiek. Słowo "wierzyć" nie oznacza w tym przypadku przekonania o istnieniu czegoś. Wiarę rozumie się tutaj jako motor działania i źródło sensu.

Tak naprawdę wierzę w to, czemu poświęcam swój czas, energię i talenty. Chcesz wiedzieć, komu wierzysz, popatrz w co i jak się angażujesz. Oczywiście nie chodzi o ilość lub ostre rozdzielenie między Bogiem, a resztą świata. Bo przecież nie muszę modlić się 8 godzin dziennie, aby wyrazić wiarę w Boga. Przeciwnie, wolą Boga może być, abym większość czasu poświęcał na pracę i bycie dla ludzi. Ale mogę zmarnotrawić 5 godzin dziennie przed telewizorem, czy na innym bezpłodnym działaniu, zaniedbując przy tym Boga, który przychodzi do mnie w drugim człowieku. Jak przez owe sługi króla z dzisiejszej przypowieści.


Dariusz Piórkowski: "O duchowości z krwi i kości"

Tęgie głowy twierdzą, że jeśli Bóg istnieje, to mieszka w odległym niebieskim pałacu i głowy sobie człekiem nie zaprząta.

Ale Pismo św. mówi co innego. Najpierw, że Bóg w Chrystusie rozbił namiot w ludzkim świecie. Następnie, że wcale go nie zwinął i ciągle tu przebywa. W sercach i domach, w pracy i szkole, w rozrywce i cierpieniu. Gdybym zuchwale orzekł, że spotkanie Go na tej ziemi jest zawsze bułką z masłem, to chyba bym przesadził. Trochę trzeba się jednak potrudzić.

Pomagają w tym adwentowe czytania, które przypominają przewodnik w podróży. Dają wskazówki jak odczytać ślady przechodzącego Pana, jak usłyszeć Jego głos, a nawet natknąć się na Niego, gdy nieoczekiwanie przetnie nasze drogi. Bo Duch Boga to miłośnik ludzi. I raczej dobrze Mu z nami. Ciągle przychodzi, by nam o tym przypomnieć. Na różne sposoby.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Nie przyjdę na ślub twego syna
Komentarze (41)
K
Krzychu
7 stycznia 2015, 21:27
Grahamowi Chestertonowi?! Chesterton miał imiona Gilbert Keith.
G
Gabriela
14 października 2014, 15:10
Droga Pani. Tak naprawdę istnieje tylko Bóg. JESTEM, KTÓRY JESTEM. I to Jego radzę się trzymać. To nie pycha. Pozdrawiam.
M
Magdalena
14 października 2014, 19:03
…Jeśli jesteś zaślubiona Bogu, to…to tym bardziej proszę przeczytać Pismo Święte…
G
Gabriela
15 października 2014, 13:30
A więc raz jeszcze. Jest taki poziom, stan, gdy Bóg stapia z sobą duszę. I już nie dwoje, lecz jedno. Jeden. Tajemnica to wielka, choć ... prosta :) Co więc On ze sobą złącza, człowiek niech - tak, czy inaczej - nie rozdziela. To św. Mateusz, a ja dodam od siebie, że drążenie nie na wiele się tu zda. Po prostu, tak właśnie jest. Serdeczności.
M
Magdalena
15 października 2014, 15:03
…A więc proszę zapamiętać to sobie raz na zawsze…jestem zaślubiona Bogu !
G
Gabriela
15 października 2014, 16:19
Amen.
M
Magdalena
16 października 2014, 01:33
…skoro Amen, to adoruj Jezusa Chrystusa.
G
Gabriela
16 października 2014, 14:03
I wzajemnie :)
M
Magdalena
16 października 2014, 15:20
…można zaznać jedności z Bogiem, nie przyjmując święceń…
G
Gabriela
16 października 2014, 16:30
Wiele rzeczy można, ale nie wszystko jest dobrem ... Proponuję pójść w końcu na ten ślub, bo a nuż zamkną drzwi. Żegnam się i życzę wielu łask :)
M
Magdalena
16 października 2014, 17:28
Nie ma większego dobra niż bycie w jedności z Bogiem…wybór miejsca przy stole Pańskim był Pani pomysłem …
G
Gabriela
16 października 2014, 19:15
Co było (sobie) do udowodnienia ...? A więc dobranoc.
M
Magdalena
17 października 2014, 09:26
Jeśli człowiek nie chce, może nie zobaczyć nic,…ale jeśli chce, zobaczy najwyżej to, co Pan Bóg zechce…
G
Gabriela
17 października 2014, 14:03
Można widzieć, i widzieć ... To drugie widzenie jest fachem proroków. Profesją niełatwą i niewdzięczną, choć zarazem taką, której by się za żadne skarby nie oddało :)
M
Magdalena
17 października 2014, 15:05
…jeśli podjęłam decyzję kochać Boga, nie mam wyjścia,… muszę kochać ludzi…
G
Gabriela
17 października 2014, 17:26
Miłość to nie decyzja czy mus. To oddanie w wolności rodzące jeszcze większą wolność ...
M
Magdalena
17 października 2014, 21:21
…niewolnik nie może ofiarować miłości.
G
Gabriela
20 października 2014, 08:56
Wolność jest w nas ...
M
Magdalena
20 października 2014, 10:52
… pod warunkiem, że nie jesteśmy zniewoleni.
G
Gabriela
20 października 2014, 11:43
Wolność JEST w nas. Bezwarunkowa ...
M
Magdalena
20 października 2014, 12:35
…a wiec w wolności chcę zakończyć tę rozmowę. Z Panem Bogiem.
G
Gabriela
20 października 2014, 13:07
Szczęść Boże! Wszystkiego dobrego :)
M
Magdalena
14 października 2014, 14:32
…gdyby pycha była oznaką posłuszeństwa Bogu, szatan nie istniałby.
G
Gabriela
14 października 2014, 13:48
Ślub z Bogiem zawsze jest przez Niego zaaprobowany. I inicjowany. A pycha...? No cóż, skoro zarzucono ją samemu Panu ...?
M
Magdalena
14 października 2014, 12:52
Byłoby źle, gdyby mój  ślub nie był zaaprobowany przez Boga, ale już oznaką skrajnej pychy byłoby, gdyby ślub z Bogiem nie był zaaprobowany przez Boga…
G
Gabriela
14 października 2014, 11:23
O ile JEGO ślub nie jest ... moim :)
M
Magdalena
13 października 2014, 23:29
…lepiej być na JEGO ślubie,…żeby ON zechciał być na moim.
G
Gabriela
13 października 2014, 15:35
Dobrze byłoby nie tylko przyjmować weselny strój, ale i zajmować miejsce po właściwej stronie Pańskiego stołu, nie zmieniając go ot, tak sobie. Wczoraj tam, dziś tu ... I tam, i tu jest OK. Czyżby ...?
AC
Anna Cepeniuk
12 października 2014, 14:26
Świetne zestawienie trzech kolejnych niedzielnych czytań..... Podoba mi się takie pokazanie różnych form "zapraszania"...... W trakcie czytania brakowało mi jednak "gniewu samego Boga"... aż dotarłam do "Bóg w krzywym zwierciadle"... Nie dziwię się więc ani letnim... ani niewierzącym.... Raczej ich rozumiem....
W
WW
12 października 2014, 16:29
Moje podejście: Chrystus- Tak, Jahwe- Nie i Nigdy. Nie mogę zaakceptować okrutnego Boga, wiec dla mnie jak dla Einsteina Bog jest bezosobowy, jest Wielka Energia. Nic na to nie poradzę, mam zero szacunku i miłości dla Jahwe.
2
200
12 października 2014, 18:49
Hmm, zdumiewające podejście - wierzę w uczonych, ale nie w naukę. Wszak Chrystus mówi "Ja i Ojciec jedno jesteśmy". Albo "Kto mnie zobaczył, zobaczył i Ojca". Albo, na prośbę apostołów "Panie pokaż nam Ojca" - "Filipie, tak długo jestem z Wami, a jeszcze mnie nie poznałeś?" Ponadto "Tak Bóg umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie". Jahwe jest pedagogiem, stopniowo przygotowuje ludzkość na przyjęcie Dobrej Nowiny, która jest rewolucyjną koncepcją w świecie znającym tylko prawo "oko za oko" itd. To, co nazywasz "okrucieństwem" Jahwe, nigdy nie ujawnia się bez powodu, dla zabawy, po to żeby dokuczyć - zawsze jest to odpowiedź - w języku przemocy dla ówczesnego człowieka zrozumiałym - na zło człowieka, jako kara, pouczenie, przywołanie do porządku. Mimo to język miłości pojawia się wszędzie tam, gdzie dany człowiek - nawet starotestamentowy - jest w stanie to przyjąć. Eliaszowi Jahwe objawia się jako "łagodny powiew". Jest wiele przykładów łagodności i czułości Jahwe. Jednak każdy wierzy, jak czuje.
W
WW
12 października 2014, 19:39
Dziękuje, to wiele wyjaśnia. Bóg zmieniający swoje podejście w miarę jak postępuje ewolucja człowieka. Ale tez dla współczesnego człowieka Język Biblii jest stetryczaly. Ekhart Tolle, Osho, Dalai Lama, Krishnamurti i Yogananda przemawiają do nas językiem, na poziomie naszego rozwoju ewolucyjnego.  I na tym etapie ewolucji bardziej sklaniamy sie ku  Buddzie, który nikogo nie kazał słuchać ( włączając w to samego Buddę) oprócz własnego sumienia. Nie chcemy dogmatu, bo dogmat wyklucza ewolucje, postęp. Stawiamy na własne sumienie, czyli Boga w nas. Współczesny człowiek zle sie czuje z dogmatem. Dlatego tak bardzo buntuje sie przeciw zorganizowanej religii jak Chrześcijaństwo i Islam.
MR
Maciej Roszkowski
12 października 2014, 19:46
Każdy zwarty  system  filozoficzny, religijny, naukowy zaczyna się od... zgoda nie nazywajmy tego dogmatem, tylko założeniem. Czym jest "myślę więc jestem" Kartezjusza, jak nie dogmatem. Czym jest  " raczej istnieje coś niż nic" Leibnitza. A czym jest ateistyczne "Boga nie ma"? Ewolucja, postęp ( nie mam  przekonania do tego słowa) budowane są na założeniach - dogmatach.
S
Sól
12 października 2014, 19:58
No właśnie, jak możemy zaakceptować radę Jahwe, ze do spłacenia długów wystarczy sprzedać córkę. Jak można mieć szacunek dla takiego Boga Potwora? Tylko ci, którzy nigdy nie przeczytali Starego Testamentu mogą go akceptować. 
2
200
12 października 2014, 20:30
Ja widzę to inaczej - atrakcyjność nauk wyżej przez Ciebie wymienionych osób/mistrzów duchowych jest nie tyle efektem dostosowania do naszego poziomu ewolucyjnego, co po prostu wygody człowieka i chęci pójścia po linii (naj)mniejszego oporu. Własne sumienie bywa rozciągliwe i pojemne... mozna je urabiać i uniewrażliwiać, trudne rzeczy odsuwać, a przy tym - jednak, nadal - mieć poczucie pozostawania w pewnym nurcie duchowości. To na pewno też już sporo daje człowiekowi, który przecież wymiar duchowy posiada, i czymś trzeba to czymś jakoś nakarmić. Dogmat w swoim skostnieniu nie pozwala na luz, więc siłą rzeczy jest to trudniejsze (=bardzo trudne) dla człowieka - często trzeba odsunąć własne "chcenia" i "niechcenia". Jest jednak coś w zamian - ja sam (i moje sumienie) jestem w stanie wymyślić dla siebie tylko to, co mogę wymyślić ja sam - nie mogę przekraczać samego siebie. Rzeczy tak trudnej, że (pozornie, po ludzku) niewykonalnej ja sam sobie nigdy nie wymyślę jako zadanie i do wykonania nie zadam. Przyjęcie dogmatu, z całym inwentarzem jaki za tym idzie, może (musi?) doprowadzić do przekraczania własnych granic, co zakłada nieludzki trud (ale jest wsparcie...), ale również nieprawdopodobny wynik. Krótko mówiąc - dasz mało, osiągniesz mało. Dasz dużo, osiągniesz... jeszcze więcej.
2
200
12 października 2014, 20:51
Tak. Nie można interpretować fragmentów w oderwaniu od kontekstu historycznego i społecznego. Świadomość tamtych ludzi była inna, niż nasza w naszej kulturze obecnie. Przykładem odmiennego postrzegania własnej sytuacji są też kultury nam współczesne, gdzie np. kobiety pragną być jedną z kilkunastu żon - bo to jest w ich pojęciu normalne, atrakcyjne, świadczy o prestiżu, itp. Nie przyjdzie im do głowy, że w naszej kulturze wydaje się to szokujące, i jest nam żal, że ktoś w taki sposób "musi żyć", jast na "skazany", itd.
2
200
12 października 2014, 20:53
Pierwsze słowo mojej wypowiedzi to oczywiście nie "tak", tylko "nie".
W
WW
12 października 2014, 22:54
Rozumiem pańskie podejście do dogmatu i doceniam jego dobre strony (większy wysiłek, lepsze owoce). Z drugiej strony stawiam na doświadczenie mistyczne, w którym jak wiadomo język nie gra żadnej roli. Po prostu coś sie wie całym sobą. Nie powiem, ze tego doświadczyłem całkowicie, ale pewne przebłyski były mi dane. Długa jeszcze droga przede mną:) Pan/ Pani MR pisze o założeniach, dogmatach w filozofii. Przyznaje, ze to ta sama droga co droga religii. Poznanie prawdy przy pomocy intelektu. Nie wiem dlaczego, ale uparcie wierze, ze PRAWDZIWE POZNANIE JEST POZA SŁOWEM.  Jeszcze raz dziękuje za trud wyjaśnienia, jakiego sie pan podjął. Uczymy sie bowiem w każdym momencie, od wszystkich i wszystkiego. Serdecznie pozdrawiam.
2
200
13 października 2014, 22:59
To zdumiewające, kiedy okazuje się, że rozmówca doszedł do wniosków, o doprowadzeniu Go do których nie ośmielaliśmy się nawet marzyć klucząc pobocznymi wątkami :) Również serdecznie pozdrawiam.
N
niewierzący
13 października 2014, 23:14
Kościół naucza że Bóg jest niezmienny co za tym idzie Jego przekaz nie może być zmienny w zależności od "słuchacza" - momentu w dziejach ludzkości. Niestety nauczanie Kościoła o Bogu osobowym o konkretnych przymiotach (tutaj głównie Tomizm) jest wewnętrznie sprzeczne i nigdy nie będzie wewnętrznie spójne (co za tym idzie nie będzie nosić znamion prawdy) dopóki nie uzna się że Bóg jest ideą.
2
200
13 października 2014, 23:23
Rozumiem. Polecam rozmowę z Panem/Panią WW - poradzi sobie z Panem. Tymczasem dobranoc.