Obfitość w codzienności

(fot. Tomasz Bidermann / Shutterstock.com)
s. Paula, s. Katarzyna

Codzienna msza święta odprawiana w ciągu tygodnia często nazywana jest powszednią. Nazwa słuszna, o ile rozumiemy przez nią, że akurat tego dnia nie obchodzimy żadnego święta.

Gorzej, kiedy sama Eucharystia zaczyna nam powszednieć. Może się to wydawać nieuchronne, jeśli uczestniczy się we mszy każdego dnia, aż w końcu staje się ona jednym z elementów "szarej codzienności". Ale przecież to właśnie Eucharystia jest tym punktem dnia, który nie pozwala codzienności zszarzeć, a zamiast tego napełnia ją życiem i obfitością.

Dlaczego codzienna Eucharystia?

s. Katarzyna: Codzienna Eucharystia to przywilej, ogromny przywilej. Od kilku lat mam to szczęście, że nie muszę znajdować na nią czasu wśród zajęć i obowiązków, bo mam ją wpisaną we wspólnotowy, klasztorny plan dnia. Ale kiedyś było inaczej. Jeśli chciałam uczestniczyć we mszy świętej, to musiałam o to zadbać i wkomponować ją w studencki harmonogram zajęć dzień wcześniej. I tak stopniowo codzienna Eucharystia zaczynała być czymś oczywistym w moim życiu, a przez sam fakt szukania dla niej miejsca w uczelnianym zabieganiu stawała się najważniejszym momentem dnia, przestrzenią, w której mogłam się zatrzymać, zamyślić, odpocząć. Ale Jezus wciąż był gdzieś w cieniu, niejako na drugim planie, i powoli przebijał się do mojego serca.

          

Dziś, kiedy troska o miejsce Eucharystii w moim "teraz" jest zbędna, bo Pan Jezus mieszka "za ścianą" i czas na spotkanie z Nim mam zagwarantowany, powraca pytanie o to, po co i dlaczego uczestniczę we mszy świętej. O ile studenckie motywacje łatwo było przedstawić, tak teraz, gdy odpowiedź dotyczy przestrzeni serca, jest to znacznie trudniejsze do wyrażenia.

          

Jestem na Eucharystii, bo kocham i chcę być kochana. Kocham Boga i pragnę Jego miłości. Swoją miłość wyrażam obecnością. Ale przede wszystkim jestem na mszy świętej, by odpowiedzieć na pragnienie Jezusa. On chce napełniać moje serce sobą każdego dnia. Daje mi wszystko, bo daje mi siebie i zawsze daje się cały. Eucharystyczny Jezus staje się darem, który pragnie być przyjęty moim otwartym sercem. Przyjmując Go, równocześnie sama staję się dla Boga darem. Jestem dla Niego. A On przemienia moje "dziś", uczestniczy w mojej codzienności, towarzyszy mi w radościach, smutkach, sukcesach i porażkach. Jest w moim zmęczeniu, zniechęceniu, zwątpieniu. Uczy mnie trudnej, wymagającej miłości, takiej która jest szczera i prawdziwa. Miłości, która jest ufna i prosta.

          

Zatem dlaczego jestem codziennie na mszy świętej? Bo miłością chcę odpowiedzieć na Miłość. W ten sposób Eucharystia staje się dla mnie spotkaniem, które trwa także poza liturgią, bo miłości nie stawia się granic.

s. Paula: Nasuwa mi się tu skojarzenie z fragmentem książki o. Jacka Woronieckiego Pełnia modlitwy, w której autor wyjaśnia, dlaczego nasze poczucie niegodności, "nieodpowiedniego" stanu ducha nie powinno nas powstrzymywać od spożywania Ciała Pańskiego, odwołując się przy tym do słów Jezusa z Wieczernika: "Gorąco pragnąłem spożywać tę paschę z wami, zanim będę cierpiał" (Łk 22, 15) (Warto zaznaczyć, że o. Woroniecki przytacza te słowa w pięknym tłumaczeniu ks. Wujka: "pożądaniem pożądałem").

          

Istotą najpiękniejszych, najgłębszych relacji miłości jest oddawanie siebie drugiej osobie w całości i do końca, takie oddawanie, którego nie warunkuje wzajemność, chociaż jest ona tak bardzo upragniona. W ten sposób nieustannie oddaje się nam Chrystus, czego Eucharystia jest najmocniejszym wyrazem. Tutaj widzimy na własne oczy, jak Chrystus w Komunii obdarowuje nas sobą - niezależnie od odpowiedzi z naszej strony. Myślę, że pisząc o czystej bezinteresowności tej relacji, nie wchodzę w sprzeczność z wypowiedzią s. Katarzyny i ze słowami o. Woronieckiego o wypełnianiu pragnienia Jezusa. Bo przecież Jego pragnienie trwania w komunii z nami nie ma w sobie nawet cienia zaborczości. Bóg niczego na nas nie wymusza. Jeśli nie odpowiadamy wzajemnością, On kocha dalej.

          

Można by zatem tutaj zapytać o chrześcijański "obowiązek" uczestnictwa w niedzielnej mszy świętej. Dlaczego takie przykazanie? Dlaczego niewypełnienie go jest grzechem? Czy to nie jest rodzaj wymuszania na nas miłości? Tutaj dotykamy kwestii wolności i grzechu, pozostając w kontekście Eucharystii jako spotkania z osobą. Odwołam się przy tej okazji do słów, które kiedyś przeczytałam. W apelu młodych skierowanym do pasterzy Kościoła znalazły się takie słowa: nie zaczynajcie od mówienia o nakazach i zakazach, mówcie o miłości Boga, a cała moralność będzie w sposób oczywisty z tego wynikała. Uświadomiwszy sobie, co tak naprawdę wydarza się podczas Eucharystii, będziemy pragnęli wypełnić pragnienie Boga - Jego tęsknotę za naszym oddaniem się Jemu. I wtedy grzech będziemy rozumieć nie jako niedopełnienie obowiązku, lecz jako niewierność wobec Tego, z którym weszliśmy w przymierze miłości. Natomiast uczestnictwo w Eucharystii tak częste, jak tylko pozwalają na to warunki życia (wiadomo przecież, że nie wszyscy żyją na co dzień w klasztorze i dla niektórych jest ono możliwe tylko w niedzielę), jest wyrazem naszego pragnienia trwania w tym przymierzu na zawsze.

Cud, który trwa

s. Katarzyna: Niedawno rozmawiałam z jednym z naszych braci, który jest duszpasterzem studentów, o sakramencie chrztu świętego. Zwrócił on wtedy uwagę na "niepunktowe" działanie sakramentów, wszystkich sakramentów, nie tylko chrztu świętego. Chociaż, według mnie, właśnie na jego przykładzie najłatwiej można tę "niepunktowość" pokazać. W większości przyjęliśmy chrzest święty jako małe dzieci i pewnie nieczęsto zastanawiamy się nad jego skutkami w naszym życiu. A przecież dar, który wtedy otrzymaliśmy, trwa nadal. Ciągle jesteśmy wszczepieni w Kościół, na zawsze jesteśmy dziećmi Boga. I w tym kontekście mogę mówić, że sakrament nie działa tylko w momencie jego przyjęcia, nie działa tylko "tu i teraz", ale jest zawsze wychylony w przyszłość, ku wieczności.

s. Paula: Zawsze fascynował mnie czas - jego przemijanie, trwanie, względność. A w związku z tym pojęciem najbardziej tajemnicze, a zarazem najbardziej pociągające jest dla mnie pytanie o Boże rozumienie czasu i zagadnienie wieczności. Jak ją w ogóle rozumieć? I chyba jedyną - ale za to przepiękną - odpowiedź na to pytanie usłyszałam kiedyś na rekolekcjach (głoszonych u dominikanów oczywiście), gdzie została przytoczona taka oto definicja Boecjusza: "Wieczność jest przeżywaniem całości w jednej chwili". Dlaczego o tym tutaj piszę? Bo dla mnie to, co się wydarza podczas Eucharystii, jest właśnie tą Całością, Pełnią w jednej chwili, a ta chwila nigdy się nie kończy. Naszą Całością, naszym Wszystkim jest Bóg i nasze z Nim zjednoczenie w miłości - w wiecznym TERAZ. Tę prawdę uzmysławia mi nieustanna, realna obecność Chrystusa w naszych kościołach. Dzięki tej obecności wiem, że Eucharystia nie kończy się w momencie rozesłania. To cud trwania.

          

Mieszkając kiedyś w Krakowie, gdzie w wielu kościołach Pan Jezus przez cały dzień jest wystawiony w Najświętszym Sakramencie, miałam okazję obserwować, jak różni ludzie przychodzą na adorację. W takich miejscach szczególnie wyraźnie widać, jak wielkie jest w człowieku pragnienie tego zatrzymania się przy Bogu - rozmowy z Nim, patrzenia na Niego i po prostu trwania przy Nim w milczeniu. Widać przychodzących na adorację ludzi różnego wieku i stanu, jednych zostających tylko na chwilę, innych na dłużej, z teczkami, plecakami, torbami, pomiędzy zajęciami, przed i po pracy, w przeróżnych okolicznościach życia. Z małego kościoła bernardynek przy ul. Poselskiej pamiętam pewnego pana wyglądającego na bezdomnego, który przychodził tam, żeby się trochę przespać. I nic dziwnego. To był jego dom. Zresztą nam, siostrom, też się zdarza zasnąć w kaplicy. I nikt nie robi sobie wyrzutów z tego powodu. Bo cóż bardziej oczywistego, niż odpoczywać u boku Ukochanego.

Triada, czyli jak sobie pomóc?

s. Katarzyna: Żeby można było odpocząć przy tym, kogo się kocha, o czym wspomniała s. Paula, najpierw trzeba się z Ukochanym spotkać. Ale jak to zrobić, gdy przychodzimy na to wyczekiwane spotkanie i ogarnia nas zniechęcenie, nuda, rutyna, a rozproszenia są "chlebem powszednim"? Jak radzić sobie z trudnościami na Eucharystii? Jednej recepty nie ma, to pewne. Dlatego tu jej nie podam, a jedynie postaram się podzielić własnym doświadczeniem, sposobami radzenia sobie w momentach trudnych na Eucharystii.

          

Przyjrzałam się przestrzeni, w której osadzona jest Msza Święta i znalazłam trzy słowa - klucze, które wpisane są w moje "teraz". I jestem przekonana, że w pozaklasztornej rzeczywistości też mogą być pomocne w pełniejszym przeżywaniu spotkania z Jezusem, spotkania, do którego warto się przygotować.

Inwokacja

Wezwanie pomocy, tak po prostu. Odwołuję się do świętych i błogosławionych, angażuję archaniołów i aniołów (zwłaszcza mojego Anioła Stróża), proszę o orędownictwo Maryję. Nie wymaga to dużego nakładu czasu i sił. Krótka, konkretna prośba o bliskość i obecność ze mną na Eucharystii, o stanie na straży moich myśli, o modlitwę ze mną i za mnie. Dlaczego? Bo oni wszyscy już widzą Boga i uczestniczą w niebiańskiej liturgii, do której każdy we mszy świętej dołącza i pragną szczęścia tych, którzy są jeszcze na ziemi.

Taka prośba o wstawiennictwo wzmacnia moją wiarę, choćby tylko dotyczącą świętych obcowania i prowadzi do Boga Ojca, którego tylko przez wiarę mogę poznać.

Medytacja

Rozmyślanie, a może bardziej próba "oswojenia" tekstów Pisma Świętego, które Kościół przygotowuje na Liturgię Słowa. Na spotkanie ze Słowem Boga mam zagwarantowane codziennie około 40 minut przed mszą świętą, ale nie każdy ma taki luksus. Dlatego ważne, by wygospodarować choćby kwadrans wieczorem na przeczytanie Ewangelii na następny dzień, lub z najbliższej niedzieli, jeśli możliwe jest uczestnictwo w Eucharystii tylko w Dzień Pański. Taka praktyka może pomóc wsłuchać się w Słowo podczas mszy świętej. Ono pracuje w nas, nawet jeśli o nim nie myślimy. Jest nośnikiem nadziei, bo otwiera na Boże Królestwo i prowadzi do Jezusa, który jest Słowem Ojca.

Adoracja

Oddaję cześć (w dwóch odsłonach). Najpierw po przyjęciu Komunii świętej trwam w uwielbieniu i dziękczynieniu za obecność Boga we mnie. Znowu bez wzniosłych słów, jak najprościej i najszczerzej. Nierzadko uświadamiając sobie, że wdzięczność mogę wyrazić jedynie milczeniem. Kiedy indziej moja modlitwa to walka z rozproszeniami (wciąż na nowo wracam do Boga). Albo zwyczajnie mówię Mu, że Go kocham.

Kolejna przestrzeń adoracji to trwanie przed Jezusem obecnym w Najświętszym Sakramencie wystawionym w monstrancji czy ukrytym w tabernakulum. Tu uczę się miłości prostej i bezinteresownej - Bożej miłości. Jestem dla Jezusa i tracę dla Niego czas. To modlitwa spojrzenia, serca, oddechu. A kiedy te najprostsze sposoby zawodzą, sięgam po Pismo Święte. Jestem w obecności tego, kogo kocham i to mi wystarcza. Dlaczego? Bo miłość pragnie MIŁOŚCI, a tu, w konsekrowanej Hostii, jest jej źródło. Trwając na adoracji jestem "dla“. Tym samym otwieram serce na Ducha Świętego, który modli się we mnie. On uwielbia Ojca i Syna, i sam jest uwielbiony przez Nich w moim wnętrzu.

Triada: inwokacja - medytacja - adoracja, a właściwie trzy triady:

  • inwokacja - wiara - Bóg Ojciec,
  • medytacja - nadzieja - Syn Boży,
  • adoracja - miłość - Duch Święty.

W takiej przestrzeni rozgrywa się codziennie misterium Eucharystii. Cud, który trwa.

Będziecie mieli życie - i to życie w obfitości

s. Paula: Ilekroć pada określenie "szara codzienność", odruchowo się buntuję, usiłując uparcie (by nie rzec: rozpaczliwie) udowadniać, że szarości w naszym życiu tak naprawdę nie ma. Aby wytłumaczyć, co mam na myśli, podzielę się własnym doświadczeniem.

          

Jak już wspomniała s. Katarzyna, w naszym klasztorze każdego dnia rano, przed mszą świętą, mamy czas na tzw. medytację - rozważanie fragmentu Pisma Świętego. Rozważając jakiś czas temu fragment Ewangelii (urywek Kazania na Górze o piątym przykazaniu), uchwyciłam myśl, która według mnie bardzo ściśle łączy się z naszymi rozważaniami o "obfitości w codzienności" w kontekście Eucharystii. Otóż czytając ów fragment, który miał być za chwilę odczytany podczas Liturgii Słowa, odkryłam, że jakoś niewiele potrafię tu odkryć. Lecz niespodziewanie przypomniałam sobie, że kiedyś czytałam na ten temat w pewnej książce, którą akurat miałam w zasięgu ręki. Książka nosi tytuł Myśleć biblijnie i jest dwugłosem André LaCocque'a i Paula Ricoeura, gdzie ten ostatni, w rozdziale "Miłosne posłuszeństwo" (rozważania wokół 22 rozdziału Księgi Rodzaju i piątego przykazania) pisze o "nadmiarze miłości w stosunku do sprawiedliwości", czyli o "nadmiarze logiki nadobfitości w stosunku do logiki równoważności". I nagle zobaczyłam wspomniany fragment Ewangelii zupełnie na nowo, czyli w kontekście całego Kazania na Górze, gdzie Chrystus powtarza: "powiedziano wam... - a Ja wam powiadam", przez co wprowadza nas w logikę miłości nadobfitej, w logikę, która bynajmniej nie znosi sprawiedliwości, która ją zakłada, lecz jednocześnie tak bardzo przekracza, że aż stwarza nową rzeczywistość. O tej rzeczywistości powiedział Jezus: "Będziecie mieli życie - i to życie w obfitości" (por. J 10, 10).

          

Sposób, w jaki Bóg nam się oddaje, karmiąc nas swoim Ciałem i Krwią, przekracza naszą zdolność pojmowania. Jest dla nas cudowną nadobfitością, nadmiarem. Ale nasze ograniczone zdolności rozumowania nie stanowią dla Niego żadnej przeszkody. Daje nam siebie w całości, bo taka jest niepojęta logika Jego miłości.

          

W ten sposób wspomniany fragment Ewangelii, w który początkowo trudno mi było wejść, stał się dla mnie pełen znaczeń i niesłychanie bliski.

          

I myślę, że często może się tak dziać podczas Eucharystii, gdy jesteśmy w takim akurat stanie ducha, że trudno nam cokolwiek pojąć czy odczuć, a tymczasem wiara podpowiada nam, że oto wydarza się coś najważniejszego i najpiękniejszego na świecie. Módlmy się wtedy o przymnożenie tej wiary i zaufajmy słowom Chrystusa, który zapewnia, że jeśli będziemy łączyć się z Jego Najświętszą Ofiarą - spożywając Jego Ciało i pijąc Jego Krew - będziemy naprawdę mieli życie w sobie i to życie przeobfite. Jak czytamy w Liście do Hebrajczyków - "wiara jest dowodem tych rzeczywistości, których nie widzimy" (Hbr 11,1).

          

Może to dziwne, ale dopiero niedawno dotarło do mnie, jak niezwykłe jest połączenie w Eucharystii chleba z winem - najprostszego pokarmu z najszlachetniejszym i najkosztowniejszym napojem. Dlaczego tak właśnie? Skoro chleb, to dlaczego wino, a nie woda - zwyczajna i łatwo dostępna? Kiedy nad tym myślałam, połączenie tych dwóch elementów stało się dla mnie symbolem przenikania w naszą powszedniość tego, co św. Paweł tak pięknie nazwał Pełnią (Ef 3,19, Kol 2,9-10). Dzięki naszemu udziałowi w tej Pełni Boga - w Jego nieskończonym, przeobfitym życiu - codzienność, w której jesteśmy zanurzeni, staje się naprawdę niezwykła. Tak jak absolutnie niezwykłe jest Wcielenie Syna Bożego, Jego wejście w ludzką naturę i Jego zjednoczenie z nami w sakramencie Jego Ciała i Krwi. W tym sakramencie już nie ma symbolu - jego miejsce wypełnia prawdziwa, choć niepojęta Obecność i Komunia. Jedność z Bogiem i Jego Kościołem, z naszymi bliźnimi. Bo Eucharystia jest sakramentem jedności, w którym jesteśmy powołani do kochania Boga i innych ludzi Jego miłością - w całości i do końca.

***

s. Katarzyna: Trudno jest przekazać tajemnicę. Można co najwyżej uchylić jej rąbka. I mamy nadzieję, że ten rąbek był na tyle duży, by odsłonić Boga ukrytego w drobinie konsekrowanego Chleba. Boga, który daje się w ręce człowieka, by kochać i być kochanym.

          

Nie dałyśmy recepty na owocne uczestnictwo we Mszy Świętej, bo takiej recepty nie ma. Jest tylko przestrzeń misterium, do której zaprasza Jezus. Przestrzeń, w której przeżywamy swoją osobistą relację z Bogiem, która oczywiście nie zamyka się w ramach Mszy Świętej. Ona wciąż trwa - w codzienności. I jeśli choć raz włożyło się trochę wysiłku, by spotkać się z Jezusem w Eucharystii, pragnie się tego wciąż bardziej i bardziej. Dlaczego? Bo taka jest logika miłości: dawać i otrzymywać wciąż więcej i więcej. Teraz.

Wywiad z s. Paula Konior OP oraz s. Katarzyna Michalik OP, mniszkami dominikańskimi, ukazał się w numerze Teofila "CIAŁO MOJE, KREW MOJA“, pisma redagowane przez studentów Kolegium Filozoficzno-Teologicznego Ojców Dominikanów w Krakowie.

s. Katarzyna Michalik OPMniszka Zakonu Kaznodziejskiego, wstąpiła do klasztoru w Radoniach w 2004 r.

s. Paula Konior OPMniszka Zakonu Kaznodziejskiego, wstąpiła do klasztoru w Radoniach w 2007 r.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Obfitość w codzienności
Komentarze (1)
Andrzej Ak
26 maja 2016, 20:16
Bardzo mi się podoba ten artykuł! Rzeczowo i w pigułce o tajemnicy oraz źródle jakim jest Bóg w Trzech Wspaniałych Osobach. Modlitwa każdego człowieka jest wstępem do dialogu z Bogiem, bo to nieprawda, że Bóg milczy w życiu tak wielu ludzi, że nie chce z nimi rozmawiać. Wręcz przeciwnie, Bóg zawsze chce wchodzić z nami w coraz głębsze relacje, aż do granic intymności i poza te granice. Nie prawdą jest też to, iż Bóg chce nas mieć tylko raz w tygodniu na coniedzielnej Eucharystii, bo On pragnie żyć w nas na co dzień. Dlatego na drodze zbliżania się do Boga zradza się w duszy człowieka coraz większy głód Boga, tak wielki iż można go zaspokoić tylko codzienną Eucharystią. Wodę przecież spożywamy co dziennie, dlaczego by nie spożywać z uwielbieniem (choćby w naszych myślach), czcią i najgłębszym szacunkiem Przenajświętszego Ciała Pana Jeezusa również codziennie?