„I po co wy się nimi zajmujecie, przecież to nie ma żadnego sensu! Popatrzcie na nich, oni są wszyscy skazani na piekło, my tu nic nie pomożemy, żadne nasze kazania, żadne nasze wysiłki na nic się nie zdadzą – można się już tylko modlić o miłosierdzie”.
Do końca świata mam absolutnie apofatyczne podejście. Nie wiem, czy, jak chce Miłosz, koniec świata już się zaczął, kiedy „Pszczoła krąży nad kwiatem nasturcji,/ Rybak naprawia błyszczącą sieć (…)/ Młode wróble czepiają się rynny, (…)/ Pijak zasypia na brzegu trawnika”*. Skłaniam się do tej wizji – w pewnym sensie koniec i sąd nad światem odbywają się już teraz i „Tylko siwy staruszek, który byłby prorokiem,/ Ale nie jest prorokiem, bo ma inne zajęcie,/ Powiada przewiązując pomidory:/ Innego końca świata nie będzie”*.
Także św. Jan pisze w swojej Ewangelii: „Teraz odbywa się sąd nad tym światem”, a sąd polega na tym, że albo przyjmuję Chrystusa, albo nie przyjmuję – jeżeli Go przyjmuję, to jestem zbawiony, jeżeli Go nie przyjmuję, to tym samym otwieram się na potępienie. Miłosz miał dobrą intuicję, sąd już się odbywa. Zresztą pierwsi chrześcijanie byli przekonani, że w momencie, kiedy się ochrzczą, już są zbawieni i grzechu żadnego nie popełnią, bo będą wiernie żyć z Chrystusem. Dlaczego św. Augustyn nigdy się nie spowiadał? Bo się ochrzcił, został oczyszczony z grzechów – później tylko prosił Pana, żeby go zachowywał w łasce. No i starał się o to.
Ojciec Bernardino i świat skazany na zagładę
Jeden z naszych braci, nieżyjący już o. Bernardino – fascynująca postać: tłumacz Hegla z niemieckiego na włoski, mieszkał w klasztorze w Teramo, w Abruzji – był przekonany o tym, że ten świat jest skazany na zagładę, więc nie ma po co nawet głosić kazań, bo to jest zupełnie jałowy wysiłek – „daremne żale, próżny trud, bezsilne złorzeczenia”. Siedzieliśmy sobie któregoś dnia razem w klasztorze, młodsi bracia opowiadali z przejęciem o duszpasterstwie młodzieży, a Bernardino – który nawiasem mówiąc, wyglądał jak karykatura średniowiecznego mnicha: szczupły, kościsty, zgarbiony, łysy, z kępkami włosów sterczącymi na skroniach, jedno oko na Maroko, a drugie na Kaukaz – słuchał nas i nagle mówi tak: „I po co wy się nimi zajmujecie, przecież to nie ma żadnego sensu! Popatrzcie na nich, oni są wszyscy skazani na piekło, my tu nic nie pomożemy, żadne nasze kazania, żadne nasze wysiłki na nic się nie zdadzą – można się już tylko modlić o miłosierdzie”.
Myślałem, że on się wygłupia, żartuje, ale inny brat mi wyjaśnił, że on nie na żarty tak mówi, że jest o tym głęboko przekonany. I co się okazało – po całych nocach Bernardino siedział w kościele i modlił się tak żarliwie, z taką pasją, że było go czasem słychać w klasztorze. Pomyślałem, że chłop malkontent, ale przynajmniej konsekwentny. Przy czym msze odprawiał, kazania, kiedy trzeba było, mówił, tylko po prostu był głęboko przekonany, że żadne nasze wysiłki na nic się nie zdadzą, że ludzkość pędzi ku przepaści i jedyne, co możemy zrobić, to błagać o boskie miłosierdzie, bo nic innego temu światu nie pomoże. I w pewnym sensie trudno się z nim nie zgodzić. Zaimponował mi, bo łatwo powiedzieć „módl się o miłosierdzie”, ale modlić się tak, jak on się modlił, trudniej. Po nocach łaził po kaplicy i na głos rozmawiał z Panem Bogiem, recytował różaniec, wyśpiewywał psalmy, błagał o zmiłowanie. Czy coś mi to przypomina? Oczywiście! Podczas procesu kanonizacyjnego św. o. Dominika bracia opowiadali, że nie raz widzieli go w nocy w kościele, jak klęczał przed ołtarzem zalany łzami i pytał głośno: „Panie, co będzie z grzesznikami?”.
* * *
Fragment książki Koniec czasów Pawła Krupy OP (Wydawnictwo WAM)
* cytaty pochodzą z wiersza Czesława Miłosza "Piosenka o końcu świata"
Skomentuj artykuł