"Miriam dowiaduje się, że to ma być już, i że Mesjasz ma się urodzić z Niej właśnie. I traktuje tę nowinę bardzo rzeczowo. Żadnej sztucznej pokory: nie twierdzi na przykład, że jest niegodna, jako Nazarejka i biedaczka: rozumie, że godna nie byłaby żadna. Pyta tylko, jak to ma być; bo przecież normalną drogę do urodzenia syna zamknęła sobie sama, składając ją w ofierze na ołtarzu swojej miłości do Boga" - pisze siostra Małgorzata (Anna) Borkowska OSB.
Radość Maryi. Bóg zsyła Mesjasza
Razem z wiarą w Boga Jedynego, tak jedynego, że nawet nie potrzebuje imienia, bo nie ma od kogo się odróżniać, bo po prostu Jest – gdy innych nie ma – uczyła się mała Miriam, że lud Boży, do którego i Ona należy, oczekuje ostatecznego wyzwolenia, i że to wyzwolenie ma przynieść wysłannik Boży, król namaszczony, Święty Boży. Oczekiwanie na Niego było powszechne i zdążyło już obrosnąć mnóstwem proroctw, domysłów, wyobrażeń – jedne bardziej trafne, inne mniej, jak zwykle bywa, kiedy wszyscy na coś czekają, ale usiłują to sobie wyobrazić każdy po swojemu.
I oto mała Miriam, kilkunastoletnia narzeczona wiejskiego biedaka, który chociaż wywodzi swój rodowód od króla Dawida, mieszka w jakiejś marnej przybudówce do jaskini, bo jego rodziców nie było stać na postawienie normalnej chaty – otóż mała Miriam dowiaduje się, że to ma być już, i że Mesjasz ma się urodzić z Niej właśnie. I traktuje tę nowinę bardzo rzeczowo. Żadnej sztucznej pokory: nie twierdzi na przykład, że jest niegodna, jako Nazarejka i biedaczka: rozumie, że godna nie byłaby żadna. Pyta tylko, jak to ma być; bo przecież normalną drogę do urodzenia syna zamknęła sobie sama, składając ją w ofierze na ołtarzu swojej miłości do Boga. Więc albo ta ofiara ma zostać unieważniona, albo jest jakiś inny sposób. I okazuje się, że jest: Wszechmocny sam to sprawi. A skoro wiadomo już, jak ma być, to nie ma dla Niej większej radości niż szansa służby Jedynemu: w jakiej roli, w jakich okolicznościach, to On sam ustala.
Tu już tylko można powiedzieć: Niech mi się stanie według Bożego zamysłu. To ważne: według Bożego zamysłu, według słowa twego, nie według jakichkolwiek ludzkich wyobrażeń. Inaczej mówiąc, Maryja nie oczekuje niczego innego niż to, co od Boga dostanie. W takich warunkach i okolicznościach, w takim ciągu wydarzeń, jakie Bóg sam wyznaczył.
A po odejściu Anioła, kiedy wszystko dookoła stało się z powrotem tak samo zwyczajne, tak samo po ludzku ubogie, jak przed tą rozmową – można się tylko zdumiewać, że radość Jej nie rozsadziła. Bo policzmy: oto Bóg spełnia obietnicę daną jeszcze Abrahamowi; już, teraz, tutaj lituje się nad sługą swoim Izraelem, pomny na swe miłosierdzie (por. Łk 1,54). Wdzięczność, podziw dla działania Bożego; wszystkich psalmów nie dosyć, żeby to wypowiedzieć.
Dalej, Ona sama otrzymuje powołanie do służby, a Jej dotychczasowa postawa wobec Boga, nazwijmy to nawet: Jej dotychczasowa znajomość z Nim, sprawia, że nic nie mogłoby napełniać Jej większą radością niż wezwanie do jakiejkolwiek służby. Dalej, to przecież ma być właśnie nie jakakolwiek służba, nie tylko w bramie na posyłki, chociaż i to byłoby szczęście – ale w największej możliwej bliskości Mesjasza: któż mógłby Mu być bliższy niż matka? Wreszcie i to ważne, że Jej poprzednią ofiarę Bóg przyjął i zatwierdził, nawet jakby wykorzystał do przeprowadzenia swoich zbawczych planów. A Jej teraz wolno podjąć służbę i wypełnić przygotowywane od wieków dzieło.
Absolutna darmowość tych wszystkich łask jest dla Niej jasna. W Magnificat nie ma mowy o ludzkich zasługach, które by tę akcję Bożą mogły zrozumiale uzasadnić. Pan lituje się nad pokornymi i tymi, którzy się Go boją (por. Łk 1,50.52), tak, ale jednocześnie daje całej ludzkości, nawet tej niepokornej i wciąż jeszcze się Go nie bojącej, oszołamiającą szansę zbawienia, szansę przywróconego ładu i ostatecznego zbliżenia do Niego.
Zresztą i sama Maryja jest jednym wielkim dziełem łaski, na którą niczym by nie mogła z góry zasłużyć; i wie o tym. Wejrzał na niskość służebnicy swojej, nie na jakiekolwiek Jej zasługi. Przecież wiadomo, że umiłował swój lud nie dla jego wielkości, bo jest ze wszystkich najmniejszy, ale po prostu z miłości, za darmo (por. Pwt 7,7). I teraz dotrzymuje danego słowa. Przez analogię działając, spróbujmy sobie przypomnieć jakąś swoją wielką radość z otrzymanego a upragnionego prezentu; a będziemy mieli cień cienia takiej radości, jaką w Niej mógł budzić bezmiar zlanych na Nią łask Bożych, które w dodatku okazywały się po kolei jedna do drugiej tylko wstępem.
Więc teraz: krzyczeć, wołać, śpiewać, ogłaszać? Nie: ta łaska i ta radość nie mieściłyby się w żadnym rodzaju mowy, można je było ogarniać tylko milczeniem. Radość Zwiastowania jest radością tak cichą, jak samo Boże działanie. Tak cichą i tak głęboką. I to nie tylko ludzkie względy nakazywały tę ciszę, nakazywały ukrycie przesłania, w które by przecież nikt nie uwierzył. Jeszcze bardziej nakazywała to istota planu Bożego, normalny sposób Bożego działania. Interwencje w stylu zagłady wrogów w Morzu Czerwonym są niezwykle rzadkie; takie lekcje pokazowe, nic więcej.
Normalny sposób Bożego działania, powtórzmy, to działanie od wewnątrz. Królestwo Boże nie jest tu czy tam… królestwo Boże w was jest (por. Łk 17, 20–21); z królestwem Bożym dzieje się tak, jak gdyby ktoś nasienie wrzucił w ziemię. Czy śpi, czy czuwa, we dnie i w nocy nasienie kiełkuje i rośnie, on sam nie wie jak. Ziemia sama z siebie wydaje plon, najpierw źdźbło, potem kłos, a potem pełne ziarno w kłosie (Mk 4, 26–27). Ale ziemia nie działa własną tylko siłą: to Bóg tak ją stworzył i to On nad tym jej działaniem czuwa. A człowiek, nawet jeśli swoją maleńką funkcję wypełnił, nie wie, jak to się dzieje; może tylko wielbić działanie Boże. I dostosować do niego swoje życie.
Przyjdzie czas, kiedy ta radość będzie mogła stać się udziałem wszystkich, którzy ją zechcą przyjąć; na razie jednak to Maryja przeżywa ją samotnie, w milczeniu, niejako w imieniu ludzkości. Ta jej radość i wdzięczność nie jest ani trochę mniejsza z powodu otaczającej ją ciszy; jest zresztą jakby żywa droga prowadząca do kolejnych oświeceń, kolejnych radości. Dlatego nie możemy w rozważaniu życia Maryi pomijać radości Zwiastowania.
Fragment książki „O czternastu radościach Maryi”
Małgorzata (Anna) Borkowska OSB, ur. w 1939 r., benedyktynka, historyk życia zakonnego, tłumaczka. Studiowała filologię polską i filozofię na Uniwersytecie im. Mikołaja Kopernika w Toruniu, oraz teologię na KUL-u, gdzie w roku 2011 otrzymała tytuł doktora honoris causa. Autorka wielu prac teologicznych i historycznych, felietonistka. Napisała m.in. nagrodzoną (KLIO) w 1997 roku monografię „Życie codzienne polskich klasztorów żeńskich w XVII do końca XVIII wieku”. Wielką popularność zyskała wydając „Oślicę Balaama. Apel do duchownych panów” (2018). Obecnie wygłasza konferencje w ramach Weekendowych Rekolekcji Benedyktyńskich w Opactwie w Żarnowcu na Pomorzu, w którym pełni funkcję przeoryszy.
Skomentuj artykuł