Jeśli grzechy ciężkie zamieniają nas czasem w pustynię, to Pan Jezus gotów jest na powrót uczynić z nas kwitnący ogród, który znów zaczyna wydawać smaczne owoce.
Charakterystycznym wymogiem naszych czasów są wąskie specjalizacje. W świecie medycyny i zdrowia skutkuje to tym, że pacjentem poważnie chorym musi się zająć czasem kilku specjalistów. Podobne zjawisko specjalizowania się w czymś jednym dotyczy wielu innych dziedzin. Skutkuje to większą efektywnością w zawodzie i pracy, ale negatywnie odbija się na ogarnianiu całościowego sensu życia. A nie daj Boże, gdy ktoś wysoko wyspecjalizowany w czymś jednym, np. w psychologii, socjologii czy biologii molekularnej, czuje się uprawniony, by ze swojego punktu widzenia wypowiadać się jako ekspert od "sprawy człowieka". "Ekspertyzy" kogoś takiego na pewno zredukują człowieka, pomijając w nim cały wymiar osobowej głębi i tajemnicy niewidzialnego ducha.
Roz-grzeszenie i (dopiero) uzdrowienie
Ludzie spotykający Jezusa, mogli być pewni, kiedyś i dziś, że widzi On człowieka całościowo. I na pewno nie przeoczy tego, co w nim najważniejsze. Potwierdzeń podejścia całościowego, czy po prostu zbawiającego całego człowieka znajdziemy w Ewangeliach dużo. Widać to wyjątkowo dobrze w przypadku człowieka dotkniętego paraliżem. Dotarł on do Jezusa dzięki temu, że czterej mężczyźni przynieśli go do Niego. Ostatnią przeszkodą był tłum ludzi. Zwięzły i precyzyjny Ewangelista Marek pisze: że nie mogąc z powodu tłumu przynieść go do Jezusa, odkryli dach nad miejscem, gdzie Jezus się znajdował, i przez otwór spuścili łoże, na którym leżał paralityk. Jezus, widząc ich wiarę, rzekł do paralityka: «Synu, odpuszczają ci się twoje grzechy» (Mk 2, 4-5).
Zanim Jezus zaszokował wszystkich nieoczekiwaną kolejnością w niesieniu pomocy paralitykowi, najpierw sam musiał doznać wzruszenia. Ewangelista podkreśla: Jezus, widząc ich wiarę, rzekł. Tak, wiara "pozwoliła" Jezusowi okazać paralitykowi wszelką pomoc. Wiadomo, krewni chorego, jak i sam paralityk, oczekiwali po prostu cudownego uzdrowienia. Jednak Jezus - wierny misji otrzymanej od Ojca - uznał, że trzeba dać choremu znacznie więcej i to w innej kolejności niż oczekiwano.
Oto jak potoczyły się dalsze wydarzenia: A siedziało tam kilku uczonych w Piśmie, którzy myśleli w sercach swoich: «Czemu On tak mówi? On bluźni. Któż może odpuszczać grzechy, prócz jednego Bo-ga?» Jezus poznał zaraz w swym duchu, że tak myślą, i rzekł do nich: «Czemu nurtują te myśli w waszych sercach? Cóż jest łatwiej: powiedzieć do paralityka: Odpuszczają ci się twoje grzechy, czy też powiedzieć: Wstań, weź swoje łoże i chodź? Otóż, żebyście wiedzieli, iż Syn Człowieczy ma na ziemi władzę odpuszczania grzechów - rzekł do paralityka: Mówię ci: Wstań, weź swoje łoże i idź do domu!» On wstał, wziął zaraz swoje łoże i wyszedł na oczach wszystkich (Mk 2, 6-12).
Oprócz wielkiej biedy, odczuwanej w ciele przez praralityka, Jezus dostrzegł wielką biedę duszy, przytłoczonej ciężarem grzechów i "gryzącego" poczucia winy. Nie wiemy, czy obciążały go grzechy wyjątkowo ciężkie. Wystarczy wiedza o uniwersalnym doświadczeniu słabości i grzeszności oraz czuciu się winnym wobec Stwórcy. Jest w nas wszystkich dziedziczona fatalna podejrzliwość wobec Boga, a także odruch unoszenia się pychą, choćby wobec niepojętności ludzkich losów. Nie mogąc przyjaźnie obcować z Bogiem jako Ojcem, zawłaszczamy siebie i uprawiamy swoje pomniejsze "kulty": a to siebie samych (w końcu być człowiekiem - to brzmi i wygląda dumnie!), a to różnych olśniewających stworzeń, różnych dóbr czy niemal zdeifikowanych (ubóstwionych) wartości, np. zabsolutyzowanego piękna, obecnego w osobach i rzeczach, choćby w .. .samochodach.
Wszystko w porządku?
Gdy patrzy się na upowszechniane style życia, to można odnieść wrażenie, iż w zasadzie wszystko jest w porządku, a sprawy idą we właściwym kierunku. Ileż optymizmu (podobno) biło z sondaży na temat zadowolenia z życia, zwłaszcza w Polsce. Dysponując takimi świetnymi wynikami badań, elity (ich znaczna część) zdają się myśleć, że nawet jeśli w narodzie słabnie wiara i psują się obyczaje, a ogromna część młodzieży zagarniana jest w sieć zlaicyzowanych (sub)kultur, to i tak wszystko jest w porządku. Może się wydawać, że tzw. dziejowe procesy toczą się "kulturalnie" i że są wręcz kulturotwórcze, zaś techniczno-wirtualna rzeczywistość urzeka coraz większymi możliwościami i olśniewa swoistym blaskiem.
A jednak brak jest wielki i fundamentalny! Jest to coraz bardziej zatrważający brak żywej, pokornej i fascynującej relacji z naszym Bogiem! Z moim Stwórcą. Z tym, Któremu zawdzięczamy wszystko - od A do Z - zarówno w sobie, jak i we Wszechświecie! Biblijnie i tradycyjnie, taki brak czy styl życia na ziemi, nazywa się bałwochwalstwem, idolatrią.
Smutne i najgorsze jest to, że człowiek-grzesznik (rozmijając się ze swym Stwórcą) z dziwnym upodobaniem trwa w swej pysze i bałwochwalstwie. A gdy Bóg dopytuje się przez proroków: Dlaczego więc buntuje się ten lud [jerozolimski] i trwa bez końca w odstępstwie? Trzyma się kurczowo kłamstwa i nie chce się nawrócić? I gdy Bóg mówi: Uważałem pilnie i słuchałem, to w efekcie swego "badawczego" przypatrywania się stwierdzić musi fakt zatrważający: nie mówią, jak trzeba. Nikt nie żałuje swej przewrotności, mówiąc: Co uczyniłem? Każdy biegnie dalej swoją drogą niby koń cwałujący do bitwy (Jr 8, 5-6).
Boże wezwania do zwrócenia się całym umysłem i sercem ku swemu Budowniczemu (por. Iz 62, 5) nazbyt łatwo i lekkomyślnie są lekceważone. Wielu obstaje przy swym błędzie i trwa w zaślepieniu!
Trwając uparcie w grzesznym (chybiającym Celu - Boga) upodobaniu, człowiek sądzi, że sięga szczytów swej wolności, a tak naprawdę stosuje wobec .siebie przemoc. Dosłownie, zadaje gwałt swej najgłębszej tożsamości, gdyż zaprzecza temu, kim obiektywnie i naprawdę jest. A jest stworzony z miłości Boga i dla miłowania. Trwając w grzesznym usposobieniu, człowiek właśnie chybia Celu. Rozmija się z Bogiem. Żyje EGO-centrycznie! A powinien żyć THEO-centrycznie!
Mówiąc konkretniej (i tylko przykładowo), człowiek grzesznie usposobiony żyje przede wszystkim ze sobą i sobą: swoimi sprawami, posiadaniem rzeczy, ulotnymi wrażeniami czy nawet różnymi (jak już wyżej wspomniałem) "wartościami", ale nie Bogiem! Nie Jego Chwałą. Nie radością z więzi z Nim! Nie zapoczątkowanym już Królestwem Bożym i nadchodzącą Pełnią Panowania Boga (por. Ap 3, 11; 22, 12). No i nie troską o głoszenie Dobrej Nowiny tym, co jej jeszcze nie znają (por. Mk 16, 15).
Tak. "Zapamiętałe" wybranie siebie ponad wszystko, nawet ponad Boga (aż do okazania Mu pogardy, jak powiedziałby św. Augustyn), ma swe nieuchronne konsekwencje: człowiek nie może zaznać spełnienia! Owszem, może mieć różne satysfakcje, ale nie ma niezawodnej nadziei złożonej w Bogu, którą Bóg potwierdza pokojem serca!
Mówiąc to wszystko, chciałem uzasadnić, dlaczego Jezus w pierwszej kolejności zajął się grzechami paralityka. Rozgrzeszył go. Zdjął mu chomąto z szyi. Odjął mu zasmucające poczucie winy. Umożliwił mu nauczenie się nowej pieśni życia - w nowej tonacji: dziękczynnej, pełnej uniesienia, uwielbienia, pokoju.
Pewność uzdrowienia duszy
Z obserwacji i doświadczenia wiemy dobrze, że Jezus - przynajmniej w obecnym czasie - nie zawsze zechce uzdrowić nasze śmiertelne ciała, ale zawsze i na pewno chce uzdrowić duszę, którą gnębi grzech nieufności i niewiary w miłość Boga. Inaczej mówiąc, Jezus zawsze prosi i nalega, byśmy całym sercem nawrócili się do Boga Ojca. Częścią tego procesu nawrócenia jest szczery żal z powodu pomijania Boga i lekceważenia Go oraz gorąca prośba o przebaczenie. Te akty ducha pozwalają Ojcu uczynić dla nas to samo, co uczynił Ojciec wobec marnotrawnego syna (Łk 15).
Trudność jest w tym, że my z wielkim trudem przyznajemy się do grzechu, którego strasznym imieniem jest lekceważenie Boga. Jezus zna tę wielką trudność, dlatego obiecuje Ducha Świętego, który na pewno potrafi przekonać świat o grzechu (por. J 16, 8).
Skoro tak, to gorąco i ufnie prośmy Ducha Świętego, by pomógł nam poznać i obżałować grzech, który polega na tym, że tak łatwo przychodzi nam żyć (często dużo) poniżej miary zakreślonej w wielkim Przykazaniu Miłości: Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą (Mk 12, 30). Przy sposobności jeszcze raz wyklarujmy to sobie, że przytoczone Przykazanie mówi wprost tylko o tym, jak my winniśmy miłować Boga, ale czyż pośrednio nie chce nam zawsze przypominać i stawiać przed oczy, że to Bóg umiłował nas jako pierwszy. A Jego miłość jest nieskończona, cudowna, po prostu boska.
To zdanie sobie sprawy z tego, że i jak bardzo jesteśmy miłowani przez Boga Ojca - najskuteczniej nas nawraca i zwraca ku Sercu Ojca, a przy tym bardzo łagodzi to, co w procesie nawracania jest trudne. Nasz trud wewnętrznego procesu nawracania się umniejsza ponadto i to, że to Jezus Chrystus wziął na siebie nasze grzechy: On sam, w swoim ciele poniósł nasze grzechy na drzewo, abyśmy przestali być uczestnikami grzechów, a żyli dla sprawiedliwości -Krwią Jego zostaliście uzdrowieni (1 Pt 2, 24). To w Chrystusie Bóg Ojciec, od dawna i nieustannie, napełnia nas wszelkim błogosławieństwem i czyni świętymi i nieskalanymi (por. Ef 1, 3-4). W Umiłowanym Chrystusie mamy odkupienie przez Jego krew - odpuszczenie występków, według bogactwa Jego łaski (Ef 1, 7).
Każdy akt skruchy i żalu za nasz grzech fundamentalny (i wszystkie inne grzechy) kontaktuje nas z usprawiedliwiającą Miłością. Sakrament Pokuty i Pojednania zanurza nas w Miłosierdziu Ojca najpełniej, gdyż w nim, w sposób wyjątkowy (by tak to określić) spotykamy się z Synem Człowieczym, który "ma władzę odpuszczania grzechów". Chyba wszyscy wiemy, ile łask i pokoju serca spływa w Kościele Chrystusowym na pokutę czyniących, gdy przez posługę kapłanów jednają się z Bogiem (por. 2 Kor 5, 17-21).
Jeśli grzechy ciężkie zamieniają nas czasem w pustynię, to Pan Jezus gotów jest na powrót uczynić z nas kwitnący ogród, który znów zaczyna wydawać smaczne owoce. "On ożywia także ogrody naszych dusz, podupadłe przez grzechy powszednie, gdy tylko ze skruchą przynosimy je przed Jego oblicze" (ks. M. Jedliczka). Gdy Kapłan w imieniu Chrystusa mówi do nas: "Odpuszczają ci się twoje grzechy", wtedy odzyskujemy pierwotne piękno i stajemy się podobni do Jezusa. "Święci często przychodzą do Jezusa ze swymi grzechami, dlatego są tacy piękni".
Rozważanie pochodzi z książki o. Krzysztofa Osucha SJ pt.:Przyjde niebawem. Rozważania na czas kryzysu, lęku i powrotu Jezusa
Skomentuj artykuł