Rozgrzeszony i uzdrowiony

(fot. sxc.hu)

Jeśli grzechy ciężkie zamieniają nas czasem w pustynię, to Pan Jezus gotów jest na powrót uczynić z nas kwitnący ogród, który znów zaczyna wydawać smaczne owoce.

Charakterystycznym wymogiem naszych czasów są wąskie specjalizacje. W świecie medycyny i zdrowia skutkuje to tym, że pacjentem poważnie chorym musi się zająć czasem kilku specjalistów. Podobne zjawisko specjalizowania się w czymś jednym dotyczy wielu innych dziedzin. Skutkuje to większą efektywnością w zawodzie i pracy, ale negatywnie odbija się na ogarnianiu całościowego sensu życia. A nie daj Boże, gdy ktoś wysoko wyspecjalizowany w czymś jednym, np. w psychologii, socjologii czy biologii molekularnej, czuje się uprawniony, by ze swojego punktu widzenia wypowiadać się jako ekspert od "sprawy człowieka". "Ekspertyzy" kogoś takiego na pewno zredukują człowieka, pomijając w nim cały wymiar osobowej głębi i tajemnicy niewidzialnego ducha.

Roz-grzeszenie i (dopiero) uzdrowienie

Ludzie spotykający Jezusa, mogli być pewni, kiedyś i dziś, że widzi On człowieka całościowo. I na pewno nie przeoczy tego, co w nim najważniejsze. Potwierdzeń podejścia całościowego, czy po prostu zbawiającego całego człowieka znajdziemy w Ewangeliach dużo. Widać to wyjątkowo dobrze w przypadku człowieka dotkniętego paraliżem. Dotarł on do Jezusa dzięki temu, że czterej mężczyźni przynieśli go do Niego. Ostatnią przeszkodą był tłum ludzi. Zwięzły i precyzyjny Ewangelista Marek pisze: że nie mogąc z powodu tłumu przynieść go do Jezusa, odkryli dach nad miejscem, gdzie Jezus się znajdował, i przez otwór spuścili łoże, na którym leżał paralityk. Jezus, widząc ich wiarę, rzekł do paralityka: «Synu, odpuszczają ci się twoje grzechy» (Mk 2, 4-5).

DEON.PL POLECA


Zanim Jezus zaszokował wszystkich nieoczekiwaną kolejnością w niesieniu pomocy paralitykowi, najpierw sam musiał doznać wzruszenia. Ewangelista podkreśla: Jezus, widząc ich wiarę, rzekł. Tak, wiara "pozwoliła" Jezusowi okazać paralitykowi wszelką pomoc. Wiadomo, krewni chorego, jak i sam paralityk, oczekiwali po prostu cudownego uzdrowienia. Jednak Jezus - wierny misji otrzymanej od Ojca - uznał, że trzeba dać choremu znacznie więcej i to w innej kolejności niż oczekiwano.

Oto jak potoczyły się dalsze wydarzenia: A siedziało tam kilku uczonych w Piśmie, którzy myśleli w sercach swoich: «Czemu On tak mówi? On bluźni. Któż może odpuszczać grzechy, prócz jednego Bo-ga?» Jezus poznał zaraz w swym duchu, że tak myślą, i rzekł do nich: «Czemu nurtują te myśli w waszych sercach? Cóż jest łatwiej: powiedzieć do paralityka: Odpuszczają ci się twoje grzechy, czy też powiedzieć: Wstań, weź swoje łoże i chodź? Otóż, żebyście wiedzieli, iż Syn Człowieczy ma na ziemi władzę odpuszczania grzechów - rzekł do paralityka: Mówię ci: Wstań, weź swoje łoże i idź do domu!» On wstał, wziął zaraz swoje łoże i wyszedł na oczach wszystkich (Mk 2, 6-12).

Oprócz wielkiej biedy, odczuwanej w ciele przez praralityka, Jezus dostrzegł wielką biedę duszy, przytłoczonej ciężarem grzechów i "gryzącego" poczucia winy. Nie wiemy, czy obciążały go grzechy wyjątkowo ciężkie. Wystarczy wiedza o uniwersalnym doświadczeniu słabości i grzeszności oraz czuciu się winnym wobec Stwórcy. Jest w nas wszystkich dziedziczona fatalna podejrzliwość wobec Boga, a także odruch unoszenia się pychą, choćby wobec niepojętności ludzkich losów. Nie mogąc przyjaźnie obcować z Bogiem jako Ojcem, zawłaszczamy siebie i uprawiamy swoje pomniejsze "kulty": a to siebie samych (w końcu być człowiekiem - to brzmi i wygląda dumnie!), a to różnych olśniewających stworzeń, różnych dóbr czy niemal zdeifikowanych (ubóstwionych) wartości, np. zabsolutyzowanego piękna, obecnego w osobach i rzeczach, choćby w .. .samochodach.

Wszystko w porządku?

Gdy patrzy się na upowszechniane style życia, to można odnieść wrażenie, iż w zasadzie wszystko jest w porządku, a sprawy idą we właściwym kierunku. Ileż optymizmu (podobno) biło z sondaży na temat zadowolenia z życia, zwłaszcza w Polsce. Dysponując takimi świetnymi wynikami badań, elity (ich znaczna część) zdają się myśleć, że nawet jeśli w narodzie słabnie wiara i psują się obyczaje, a ogromna część młodzieży zagarniana jest w sieć zlaicyzowanych (sub)kultur, to i tak wszystko jest w porządku. Może się wydawać, że tzw. dziejowe procesy toczą się "kulturalnie" i że są wręcz kulturotwórcze, zaś techniczno-wirtualna rzeczywistość urzeka coraz większymi możliwościami i olśniewa swoistym blaskiem.

A jednak brak jest wielki i fundamentalny! Jest to coraz bardziej zatrważający brak żywej, pokornej i fascynującej relacji z naszym Bogiem! Z moim Stwórcą. Z tym, Któremu zawdzięczamy wszystko - od A do Z - zarówno w sobie, jak i we Wszechświecie! Biblijnie i tradycyjnie, taki brak czy styl życia na ziemi, nazywa się bałwochwalstwem, idolatrią.

Smutne i najgorsze jest to, że człowiek-grzesznik (rozmijając się ze swym Stwórcą) z dziwnym upodobaniem trwa w swej pysze i bałwochwalstwie. A gdy Bóg dopytuje się przez proroków: Dlaczego więc buntuje się ten lud [jerozolimski] i trwa bez końca w odstępstwie? Trzyma się kurczowo kłamstwa i nie chce się nawrócić? I gdy Bóg mówi: Uważałem pilnie i słuchałem, to w efekcie swego "badawczego" przypatrywania się stwierdzić musi fakt zatrważający: nie mówią, jak trzeba. Nikt nie żałuje swej przewrotności, mówiąc: Co uczyniłem? Każdy biegnie dalej swoją drogą niby koń cwałujący do bitwy (Jr 8, 5-6).

Boże wezwania do zwrócenia się całym umysłem i sercem ku swemu Budowniczemu (por. Iz 62, 5) nazbyt łatwo i lekkomyślnie są lekceważone. Wielu obstaje przy swym błędzie i trwa w zaślepieniu!

Trwając uparcie w grzesznym (chybiającym Celu - Boga) upodobaniu, człowiek sądzi, że sięga szczytów swej wolności, a tak naprawdę stosuje wobec .siebie przemoc. Dosłownie, zadaje gwałt swej najgłębszej tożsamości, gdyż zaprzecza temu, kim obiektywnie i naprawdę jest. A jest stworzony z miłości Boga i dla miłowania. Trwając w grzesznym usposobieniu, człowiek właśnie chybia Celu. Rozmija się z Bogiem. Żyje EGO-centrycznie! A powinien żyć THEO-centrycznie!

Mówiąc konkretniej (i tylko przykładowo), człowiek grzesznie usposobiony żyje przede wszystkim ze sobą i sobą: swoimi sprawami, posiadaniem rzeczy, ulotnymi wrażeniami czy nawet różnymi (jak już wyżej wspomniałem) "wartościami", ale nie Bogiem! Nie Jego Chwałą. Nie radością z więzi z Nim! Nie zapoczątkowanym już Królestwem Bożym i nadchodzącą Pełnią Panowania Boga (por. Ap 3, 11; 22, 12). No i nie troską o głoszenie Dobrej Nowiny tym, co jej jeszcze nie znają (por. Mk 16, 15).

Tak. "Zapamiętałe" wybranie siebie ponad wszystko, nawet ponad Boga (aż do okazania Mu pogardy, jak powiedziałby św. Augustyn), ma swe nieuchronne konsekwencje: człowiek nie może zaznać spełnienia! Owszem, może mieć różne satysfakcje, ale nie ma niezawodnej nadziei złożonej w Bogu, którą Bóg potwierdza pokojem serca!

Mówiąc to wszystko, chciałem uzasadnić, dlaczego Jezus w pierwszej kolejności zajął się grzechami paralityka. Rozgrzeszył go. Zdjął mu chomąto z szyi. Odjął mu zasmucające poczucie winy. Umożliwił mu nauczenie się nowej pieśni życia - w nowej tonacji: dziękczynnej, pełnej uniesienia, uwielbienia, pokoju.

Pewność uzdrowienia duszy

Z obserwacji i doświadczenia wiemy dobrze, że Jezus - przynajmniej w obecnym czasie - nie zawsze zechce uzdrowić nasze śmiertelne ciała, ale zawsze i na pewno chce uzdrowić duszę, którą gnębi grzech nieufności i niewiary w miłość Boga. Inaczej mówiąc, Jezus zawsze prosi i nalega, byśmy całym sercem nawrócili się do Boga Ojca. Częścią tego procesu nawrócenia jest szczery żal z powodu pomijania Boga i lekceważenia Go oraz gorąca prośba o przebaczenie. Te akty ducha pozwalają Ojcu uczynić dla nas to samo, co uczynił Ojciec wobec marnotrawnego syna (Łk 15).

Trudność jest w tym, że my z wielkim trudem przyznajemy się do grzechu, którego strasznym imieniem jest lekceważenie Boga. Jezus zna tę wielką trudność, dlatego obiecuje Ducha Świętego, który na pewno potrafi przekonać świat o grzechu (por. J 16, 8).

Skoro tak, to gorąco i ufnie prośmy Ducha Świętego, by pomógł nam poznać i obżałować grzech, który polega na tym, że tak łatwo przychodzi nam żyć (często dużo) poniżej miary zakreślonej w wielkim Przykazaniu Miłości: Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą (Mk 12, 30). Przy sposobności jeszcze raz wyklarujmy to sobie, że przytoczone Przykazanie mówi wprost tylko o tym, jak my winniśmy miłować Boga, ale czyż pośrednio nie chce nam zawsze przypominać i stawiać przed oczy, że to Bóg umiłował nas jako pierwszy. A Jego miłość jest nieskończona, cudowna, po prostu boska.

To zdanie sobie sprawy z tego, że i jak bardzo jesteśmy miłowani przez Boga Ojca - najskuteczniej nas nawraca i zwraca ku Sercu Ojca, a przy tym bardzo łagodzi to, co w procesie nawracania jest trudne. Nasz trud wewnętrznego procesu nawracania się umniejsza ponadto i to, że to Jezus Chrystus wziął na siebie nasze grzechy: On sam, w swoim ciele poniósł nasze grzechy na drzewo, abyśmy przestali być uczestnikami grzechów, a żyli dla sprawiedliwości -Krwią Jego zostaliście uzdrowieni (1 Pt 2, 24). To w Chrystusie Bóg Ojciec, od dawna i nieustannie, napełnia nas wszelkim błogosławieństwem i czyni świętymi i nieskalanymi (por. Ef 1, 3-4). W Umiłowanym Chrystusie mamy odkupienie przez Jego krew - odpuszczenie występków, według bogactwa Jego łaski (Ef 1, 7).

Każdy akt skruchy i żalu za nasz grzech fundamentalny (i wszystkie inne grzechy) kontaktuje nas z usprawiedliwiającą Miłością. Sakrament Pokuty i Pojednania zanurza nas w Miłosierdziu Ojca najpełniej, gdyż w nim, w sposób wyjątkowy (by tak to określić) spotykamy się z Synem Człowieczym, który "ma władzę odpuszczania grzechów". Chyba wszyscy wiemy, ile łask i pokoju serca spływa w Kościele Chrystusowym na pokutę czyniących, gdy przez posługę kapłanów jednają się z Bogiem (por. 2 Kor 5, 17-21).

Jeśli grzechy ciężkie zamieniają nas czasem w pustynię, to Pan Jezus gotów jest na powrót uczynić z nas kwitnący ogród, który znów zaczyna wydawać smaczne owoce. "On ożywia także ogrody naszych dusz, podupadłe przez grzechy powszednie, gdy tylko ze skruchą przynosimy je przed Jego oblicze" (ks. M. Jedliczka). Gdy Kapłan w imieniu Chrystusa mówi do nas: "Odpuszczają ci się twoje grzechy", wtedy odzyskujemy pierwotne piękno i stajemy się podobni do Jezusa. "Święci często przychodzą do Jezusa ze swymi grzechami, dlatego są tacy piękni".

Rozważanie pochodzi z książki o. Krzysztofa Osucha SJ pt.:Przyjde niebawem. Rozważania na czas kryzysu, lęku i powrotu Jezusa

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Rozgrzeszony i uzdrowiony
Komentarze (16)
A
akurat
18 stycznia 2013, 22:15
Dotyczy akurat dzisiejszej ewangelii ze Mszy św.
M
M.
16 stycznia 2013, 10:34
Małe dopowiedzenie: oczywiście rekolekcje ignacjańskie to piękna sprawa. Gdyby tak nie było, nie czytałabym tekstów z duchowości jezuitskiej na DEONie :) Podpisuję się pod tym, co napisał OK, sama znam wiele bezpośrednich pięknych świadectw. Po prostu nie zawsze dobrze się trafi, nawet u jezuitów. A może po prostu doświadczenie "nieudane" też jest potrzebne.
M
Mark
16 stycznia 2013, 09:10
do TOMA A co z tą relacją, której nie potrafisz żałować? Jeśli jest jakaś szansa na powrót, to może uda się z niej zbudować coś pięknego. Warto próbować. Nie można potępić w czambuł wszystkiego, tylko dlatego, że na jakimś etapie zycia towarzyszył ci grzech. Ocal to, co było wartościowe.
RI
rekolekcje ignacjańskie
16 stycznia 2013, 03:08
pod kierownictwem pani Agnes? Chyba po to, żeby stracić wiarę i zostać ateistą.
O
OK
16 stycznia 2013, 00:10
Na wszelki wypadek dopowiem, że "wklejanie" tekstów jest całkiem uprawnione; Deon czerpie także z bogatych zasobów wydawniczych Wydawnictwa WAM. Ale ważniejsze byłoby - dla zaciekawionych rekolekcjami - żeby poczytać świadectwa, które dodają odwagi. Czasem słyszę, jak osoby w różnym wieku (zwłaszcza w nieco późniejszym) ubolewają, że tak późno odkryły to doświadczenie. Zdają się mówić, że ich życie potoczyłoby się inaczej; byliby wcześniej bardziej obdarowani... - Świadectwa porekolekcyjne ma chyba każdy dom rekolekcyjny; u nas, w Częstochowie, też ich trochę zamieściliśmy w dziale ŚWIADECTWA: [url]http://www.czestochowa-jezuici.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=59&Itemid=75[/url]  (to tak dla pewnej ... równowagi). 
MAŁGORZATA PAWŁOWSKA
15 stycznia 2013, 22:41
@Tom. Dobrym fachowcem od sakramentu pojednania (spowiedzi i pokuty) jest o. Jordan Śliwiński OFCap – kapucyn, doktor filozofii, adiunkt w Katedrze Lingwistyki Komputerowej Uniwersytetu Jagiellońskiego, wykładowca kapucyńskiego Wyższego Seminarium Duchownego, Dyrektor Szkoły dla Spowiedników. Można kierować do niego pytania pod adresem znajdującym się na stronie: [url]http://boskatv.pl/uwierzysz-kiedy-zobaczysz/z-o-jordanem-przez-kratki,186[/url] W sprawach relacji interpersonalnych i osobowości polecam kontakt z ks. Grzegorzem Kudlakiem. Poszukaj pod linkami: [url]http://www.poradnia.dewajtis.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=8&Itemid=18[/url] [url=http://www.poradnia.dewajtis.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=8&Itemid=18]http://www.ote.dewajtis.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=13&Itemid=7 [/url]<a href="http://www.poradnia.dewajtis.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=8&Itemid=18">http://www.ote.dewajtis.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=24&Itemid=6</a>
M
M.
15 stycznia 2013, 21:49
Autorowi_rozważania dzięki za nie, nawet jeśli wkleili je tu bez Jego wiedzy. Jest to tekst bardzo potrzebny! Rekolekcje ignacjańskie-jak najbardziej, choć ja akurat nie mogę do siebie dojść po I tyg. (pogubiłam się i prawdę mówiąc, nie miałam tam oczekiwanego wsparcia kierownika). Może chodzi o to, żeby nie absolutyzować samych rekolekcji, co chyba było moim błędem. Poli raz jeszcze dziękuję, korzystam przy okazji bardzo:)
T
Tom.
15 stycznia 2013, 21:47
Drogi o . Krzysztofie - dziękuję za te rady, doceniam bardzo, bo są słuszne, a jakze:) Powiem tylko, ze od jednego z "forów" jezuickich i kilku ciekawych komentarzy nt. zycia, Boga, w ogóle zycia chrzescijanina jako takiego, rozpoczął się mój "powrót" do Boga - nigdy, nigdy tego jezuitom (a szczególnie jednemu) nie zapomnę i bedę wdzięczny. Cały czas się ucze i staram rozumiec więcej. Przepraszam tez ze tak bardzo obnazałem swoje wnętrze tu publicznie, no ale to tylko taki ogolny obraz, na wiecej sobie nie pozwolę, bo to nie to miejsce i czas - porozmawiam o tym najpierw z księdzem, postaram się dojsc do Prawdy, a rekolekcje ignacjanskie? Kiedys na pewno, jestem pewien ze tak bedzie, ale to moze za jakis czas, chetnie. Pozdrawiam , zostancie z Bogiem, dziękuję Wam WSZYSTKIM za tak szczere i pomocne wypowiedzi, bardzo bardzo doceniam.
A
autor_rozważania
15 stycznia 2013, 20:58
Nieco przypadkowo zauważyłem rozważanie z mojej książki na Deonie... Mniejsza o to. Wiem, że "temat" jest poważny, a rady wobec tak szczerej wypowiedzi trafne, znakomite. Słysząc jednak, że doradzają dominikanów, karmelitów..., pomyślałem, że też nikt nie doradza ... jezuitów. To nieco żartobliwie. A na serio, może warto pomysleć o rekolekcjach ignacjańskich; na początek Fundament. Św. Ignacy (przy ...niewątpliwej pokorze, święci tylko tacy mogą być) nie wahał się tak zalecać  swoich (danych mu przez Ducha Świętego) Ćwiczeń duchownych, potocznie: rekolekcje ignacjańskie): "Ćwiczenia Duchowe są najlepszą rzeczą, jaką w tym życiu mogę sobie pomyśleć i w oparciu o doświadczenie zrozumieć, aby człowiek mógł i sam osobiście skorzystać, i wielu innym przynieść owocną pomoc i korzyść". A przy sposobności zapraszam też na mój blog: [url]http://osuch.sj.deon.pl/[/url]
P
Pola
15 stycznia 2013, 15:20
:) Tak Cię czytam i myślę, że idziesz w dobrym kierunku. ​Podpisuję się pod tym co napisała K. Trzeba czasu - również po to, żeby zobaczyć jak On to wszystko logicznie i pięknie wymyślił i jak my sobie to potrafimy komplikować, utrudniać, niszczyć po swojemu definiując szczęście... Nie zwlekaj ze spowiedzią. Jej też się trzeba uczyć. Ta pierwsza to takie... wejście na dobrą drogę :) Najlepiej od razu powiedz ile Cię tam nie było, że potrzebujesz więcej czasu, że kłopot z rach. sumienia, że może da się umówić na indywidualne spotkanie. A potem kolejne i kolejne - dobrze jak to będzie ktoś stały, komu nie trzeba będzie opowiadać od nowa całego kontekstu życiowego, kto zobaczy jak sie rozwijasz, zwróci uwagę na to z czym wciąż jest kłopot itp. Nie wywali na buzię... a nawet jeśli to szukaj dalej :) Najbardziej szokujące doświadczenie miłosierdzia, to kiedy - w tej pogardzie do siebie - usłyszysz: "Dobrze, że już jesteś". Ja swojego spowiednika wymodliłam. Szukałam długo i daleko, znalazłam w najbliższym kościele :) Spróbuj dominikanów albo innych zakonników (np. działąjących w różnych DA) - studenci potrafią hartować ;) Polecam to co sama znalazłam - www.dadominik.pl   multimedia / nagrania / rekolekcje / rekolekcje wielkopostne 2012 "Nigdy nie jest za wcześnie" o. Janusz Pyda OP. Pozdrawiam !
M
M.
15 stycznia 2013, 15:09
Hmm, przepraszam, że się włączam w tak delikatną i prywatną dyskusję... Tom, dzięki, że to wszystko tak szczerze napisałeś. Jestem dziewczyną w całkiem innej sytuacji i z innego powod przeżywam podobne trudności - ale Twoje pytania i szczerość wobec siebie samego uświadomiły mi kilka istotnych rzeczy. Pola i K. - dzięki za Wasze mądre słowa.
T
Tom
15 stycznia 2013, 08:11
Hej K. i Pola - bardzo Wam dziękuję. Ja w tamty wątku chciałem napisac duuuzo wiecej, ale jest limit 2000 znaków. Ja WIEM ze to krzywda zadana tym kobietom i sobie, oczywiscie. Co do odp Poli - nie doszukiwałbym sie w tym checi czy proby samoookaleczania czy celowego dzialania, zawsze chcialem dobrze, nie mialem chyba cienia zlych intencji (a moze mi sie tak wydaje), a i podswiadomie nie chodzi chyba o to, NIE jestem masochistą ani sadystą, nawet podswiadomie. Moze jestem niedojrzaly (ba, o to wlasnie sie oskarzam, straszne miec lat 30-pare i czuc sie po tylu latach jak emocjonalny nastolatek! ), a moze to wlasnie strach przez akceptacją, idealizowanie i perfekcjonizm, co prowadzi do kolejnych odrzucen, prób, kolejnych "podbojów" ( i to kolejny przyklad niedojrzalosci)? To 100 % prawda w odniesieniu do tych wszystkich "szybkich" relacji. Ale mnie chodzi głownie o te blizsze relacje, bo te "szybkie" wiem jak złe byly. Ale te gdzie bylem z kims blisko, gdzie czulem sie wspaniale (i ten ktos tez, wiem to), realny związek, gdzie byla to milosc, moze niedojrzala, moze tez egoistyczna, ale czy to tez krzywda zadana sobie i komus? Ja chyba naprawde nie ogarniam, wiem ze wiekszosc ludzi ktora zyla czysto nie zrozumie takich relacji, w koncu to nie jest ideał skoro nie przetrwał.... Ok, to nie miejsce na takie wynaturzenia chyba, glupio mi bylo to nawet pisac, ale poszło.  Wybaczcie i dziekuję za porady, udam sie do jakiegos księdza, tylko mimo mieszkania 20 lat w Wawie, ja tu nie znam nikogo bizej, nie chodzilem do kosciola prawie 2 dekady...(!) (nie, nie chodzi mi naprawde o pocieszenie, ja sie nie boję ze mi ktos cos nagada albo ochrzani albo wywali na zbitą buzię, nie,  chodzi mi naprawde abym to szczerze zrozumiał , bo tylko wtedy bede miał czyste sumienie). Bardzo Wam dziękuje! 
P
Pola
15 stycznia 2013, 02:20
A może zamiast próbować doszukać się ochydności spróbujesz odczytać to jako zadaną sobie samemu krzywdę ? Tak w ramach braku miłości własnej. Sobie, ale też tym kobietom - nie ważne że dobrowolnie - trzeba być odpowiedzialnym, nie tylko za siebie. Samotność, czy strach przed nią, potrzeba miłości, popychać może do emocjonalnych "samookaleczeń"...."...a bliźniego swego jak siebie samego" Żaden z tych związków nie przetrwał - czy potrafisz ufać (sobie, innym) ? "Prawo pierwszych połączeń" - jaki obraz miłości utrwaliła Twoja głowa, ciało ? Czy nie zrobiłeś sobie krzywdy, utrwalając gdzieś tam, z tyłu głowy, że sposobem na kłopoty jest ktoś nowy... czy nie utrudniłeś sobie tym samym i nie zmniejszyłeś szans na to "do końca życia"? Czy rozumiesz co to właściwie może oznaczać? Czy wierzysz, ze tak może być ? Może to kwestia zaufania Bogu, że Jego pomysły (wskazówki, zakazy) są dla naszego dobra, żeby się nie pokaleczyć, żeby nie zniszczyć tego co tak wrażliwe, delikatne, co się już w tym życiu może odbudować nie da... warto się nad sobą pochylić - tak z troską. ON tak się pochyla nad Tobą. Gdyby się dało choć przez chwilę zobaczyć siebie samego JEGO oczami... Dla mnie szokującą do dziś prawdą jest, że moje ciało jest święte, że gdzieś tam, w samym środku srodka mnie mieszka Bóg, że w tym ciele pojawiłam się i w nim (jakoś przemienionym) będę już zawsze. Nic o Tobie nie wiem ale chyba trochę wiem o czym mówisz.  Polecam Ci konferencje z POMARAŃCZARNI o. Adama Szustaka (część wydana tez w formie CD pod tytułem: PACHNIDŁA).
:
:)
15 stycznia 2013, 02:19
Tak.. Dominikanie są pobłażliwi ostatnio... pocieszą, wytłumaczą, pouczą... ale polecam teraz innych - Karmelitanie górą :)
K
K.
15 stycznia 2013, 02:02
Idź do dobrego księdza. (W Warszawie polecam np.o.Pawła Krupę od dominikanów na służewiu, ale jest ich wielu )Nic się nie bój. Jeśli czegoś nie rozumiesz to nie odpowiadasz za to przed Bogiem, bo robiłeś coś nieświadomie, co nie zmienia faktu, że grzeszyłeś. powiedz, że nie żałujesz pewnych relacji bo nie rozumiesz dlaczego miałbyś? Jeśli w nich było jakieś dobro ( a dobro może się ukazać w największej nędzy) to nie masz co żałować tego dobra, ale wiesz że kolejne relacje musisz budować już inaczej. Poproś Boga o zrozumienie, módl się o to, idź do spowiedzi i komunii i daj sobie czas na zrozumienie, daj sobie czas aby Bóg Cię poprowadził. Bóg jest miłością i wszystko rozumie więc proś Boga o mądrość i nie bój się zacząć drogi, bo czegoś tam nie rozumiesz..Zacznij i oddaj to w Jego ręce :) miałam podobną sytuację :) Warto :) Pozdrawiam i z Bogiem!
T
Tom.
14 stycznia 2013, 22:05
Mam  pytanie - nie potrafię zrozumiec czegos. Nie chce sie tu spowiadać, ale moze nakreslę temat. Bardzo wiele lat bylem poza kosciołem, wlasciwie całe zycie od "nastolatka". Wierzacy, ale wiara płytka, wygodna dla mnie, wiem. Teraz mam po 30tce, cos we mnie drgneło, naprawdę - teraz naprawdę widzę, ze milosc do Boga i ludzi to to co piękne i prawdziwe. Chcę isc do spowiedzi, ale mam z tym problem. Nie chodzi o strach. Chodzi o zrozumienie niektórych grzechów, a dokładniej relacji z kobietami. Mialem dosc "bogate" zycie erotyczne, wstydze się tego w ogromnej czesci, a jest się czego wstydzić (moze bez detali).  Pojde i wyznam to bez strachu, wiem ze to było złe. Ale miałem jakies relacje, gdzie byłem blisko z kims, nie umiem tego załować, mimo ze nie była to żona. Nie potrafię powiedziec sobie, ze to było ohydne. Nie twierdze, ze było to moralnie piękne, teraz widzę jaka jest wartosc malezenstwa, ile zmarnowalem czasu (i być moze juz nigdy nie poznam odpowiedniej kobiety takiej na cale zycie) - ale to akurat nie bylo tak przypadkowe, tam akurat seks grał uboczna role (ale byl, co mam sciemniac). Spytacie - czemu nie zeniles sie, byłes egoistą (a ona tez pewnie, bo to układ dobrowolny). Nie wiemi, inaczej patrzylem na swiat. Zaluje swojego egoizmu, płytkosci, oddalenia od Boga, miliona rzeczy - ale tego... Hmm.  Pewnie nie dostanę rozgrzeszenia, bo jesli nie zaluje do konca, to nie zasługuję. Nie wiem co mam z tym zrobić, jak to ogarnąć. Nie chce tez sobie "wmówić" czegos na siłe i udawac ze załuje, bo wiele mi mozna zarzucic, ale nie to ze sciemniam.  Doradzcie mi z kim pogadac,  (modlę się o zrozumienie, nie bierzcie mnie za pysznego durnia, ktory sie mądrzy, naprawde staram sie byc pokornym, nie wiem na ile to wiarygodne). Nie chce popelnic tych samych błedów, zyję sam teraz i nie jest to nawet trudne, ale co jesli nie znajdę tej prawdziwej milosci, do konca zycia... to co, nic, celibat? Przepraszam tez jesli schamiłem temat, ale mysle ze wiecie o co chodzi.