Albo znajdzie się wolontariusz, który zniesie niepełnosprawną osobę z czwartego piętra i wniesie na górę, albo z matką będą tkwili w swoim mieszkaniu, jak w więzieniu - o odpowiedzialności za wykluczonych we wspólnocie Kościoła mówi orionista, duszpasterz niepełnosprawnych Łukasz Mikołajczyk.
Katarzyna Nocuń: Z jakimi problemami zgłaszają się do księdza rodzice dzieci z niepełnosprawnościami?
Ks. Łukasz Mikołajczyk: Rodziców znam często osobiście. Przyjaźnię się z osobami niepełnosprawnymi i w pewnym momencie pojawiam się także w życiu rodziny. To nie jest tak, że ktoś zgłasza się do mnie jak do przychodni. Natomiast ponieważ towarzyszę tym ludziom, to wiem, że żyją na stałym, nigdy niemalejącym, poziomie napięcia. To wysoki poziom niewyspania i zmęczenia. Problemem jest też to, że mężczyźni często uciekają ze związków, gdy rodzi się dziecko niepełnosprawne. W konsekwencji kobieta, która była w trudnej sytuacji, znajduje się w jeszcze gorszej. Trudnością jest to, że czują się nieakceptowani, wykluczeni.
Na część tych potrzeb odpowiada Drabina Jakubowa.
Dajemy rodzicom dziesięć dni wolnego. Mogą odpocząć, dłużej spać albo w ogóle po raz pierwszy od dłuższego czasu porządnie się wyspać. Mogą bez myślenia o tym, co dzieje się z ich dzieckiem, wyjść na chwilę do sklepu albo do kina. Mamy takich rodziców, którzy po raz pierwszy w życiu mogą swoje pociechy zostawić pod opieką kogoś innego. Wielu rodziców nie wyobraża sobie, że ktoś może im pomóc. Ostatnio podczas zgłaszania dziecka na turnus jedna z mam się rozpłakała. Pierwszy raz była w kontakcie z nami. Dowiedziała się o Drabinie Jakubowej i mówi: "nie mogę uwierzyć, że ktoś chce wziąć moje dziecko na 10 dni". Są osoby, które nie zostawiły dziecka na dłużej niż parę minut przez ostatnie, np. 24 lata. I nie są w stanie go zostawić samego. Z jednej strony nieustanna opieka to wielkie przeciążenie, przed którym chciałoby się uciec. Z drugiej strony - nieprawdopodobna siła instynktu, który każe im być przy dziecku wbrew wszystkiemu.
(fot. facebook.com/lukaszfdp)
Mówi ksiądz o samotnych rodzicach. Zanim związek się rozpadnie...
Są ogromne problemy z komunikacją. Młodzi ludzie w małżeństwie poruszają się w nieustającym napięciu związanym z pielęgnacją nad niepełnosprawnym dzieckiem. Ta komunikacja z biegiem czasu się pogarsza. Gdy przestają ze sobą rozmawiać - to musi się skończyć źle dla małżeństwa. Dlatego zapraszamy rodziców na warsztaty z komunikacji. Oczywiście znam sporo dobrych małżeństw, które mają dziecko niepełnosprawne i żyją w harmonii. Chociaż nie jest to duży procent. Jednak pełnym małżeństwom łatwiej odnaleźć się w Kościele.
Z czego to wynika?
Proszę sobie wyobrazić samotną matkę, która rano, wieczór, w dzień i w nocy nie spuszcza dziecka z oka. Nie może go zabrać do kościoła, bo ono cały czas płacze, źle się czuje, przeziębia się. Już na etapie samego uczęszczania są ogromne problemy. Jest też poczucie bycia nieakceptowanym. Pierwszy odruch - reakcje, grymasy na twarzach ludzi, którzy nie potrafią wytrzymać dziwnych zachowań, hałasu, które robi dziecko. A ono nie potrafi przestać hałasować, bo coś je boli, bo cierpi. Matka ma z jednej strony wyrzuty sumienia, że nie chodzi do kościoła, a do tego zderza się z ludźmi, którzy zwyczajnie mogą być zmęczeni, chcieliby posłuchać Ewangelii, znaleźć otuchę, umocnienie. Ja też nieraz jestem zmęczony tym, jak zachowują się moi podopieczni. Więc absolutnie nie dziwię się ani jednym ani drugim.
Gdzie jest miejsce dla tych osób w Kościele?
Nawet jeśli pojawiają się duszpasterstwa, to uczestniczenie w spotkaniach nie jest prostą sprawą dla rodziców osób niepełnosprawnych. Kobieta ma syna, który dojrzewa, zaczyna przybierać na wadze. Ona nie ma męża, mieszkają sami, w bloku, gdzie są cztery piętra. Nie stać ich na zamianę, a w tym bloku nie ma windy. Dopóki syn był mały, brała go na ręce. Teraz jest od niej cięższy. Kobieta jest z nim w stanie z wózkiem zjechać na dół, z wielkim ryzykiem, że się wyślizgnie i spadnie ze schodów. A pod górę - żadnymi siłami go już nie wciągnie. Albo znajdą się wolontariusze, którzy zniosą dziecko ze schodów w bloku i wniosą na górę, albo będą tkwili na górze razem jak więzieniu. To taki przykład, ale pokazuje, że bez pomocy wspólnoty Kościoła oni nie mogą w Kościele funkcjonować. Powody są prozaiczne. A miejsce we wspólnocie? Oni już są na krzyżu, to jest to miejsce. Za to do nas należy, żeby ich w tym miejscu odkryć.
Jakie są potrzeby?
Nieustająco potrzebujemy ludzi dobrej woli, którzy chcieliby poświęcić kilka dni swojego życia, wolnego czasu, być może urlopu, który by wzięli specjalnie w tym celu. Bardzo potrzebujemy wolontariuszy. Jeszcze nigdy nie było tak ciężko, jak w tym roku, a działamy ponad pięćdziesiąt lat. Zawsze o tej porze udawało nam się dojść do liczby około 220 wolontariuszy zapisanych na wakacje, a mamy ich 170. To o 50 osób niepełnosprawnych mniej, osób, które w tym roku pojadą na wakacje z nami, na rekolekcje. Ich rodzice zostaną z nimi i nie będą mieli swojego czasu wolnego.
Ile turnusów organizujecie w ciągu wakacji?
6 turnusów w wakacje, a w ciągu roku 7 - bo organizujemy także alternatywny Sylwester. Odbywają się w Brańszczyku, ale także w Kaliszu. W przyszłym roku chcielibyśmy zorganizować kolejny w Białymstoku. Wszystko jest uzależnione od tego, ilu uda nam się pozyskać wolontariuszy.
(fot. facebook.com/wolontariatbranszczyk)
Kogo potrzebujecie najbardziej?
Trzeba mieć skończone 16 lat. Trzeba być zdrowym psychicznie. Zdrowie fizyczne byłoby wskazane. Jeśli ktoś nie może dźwigać, dajemy mu zadanie, które nie wymaga dźwigania, itd. Szukamy mężczyzn. Kobiety jeszcze się zgłaszają, ale też potrzebujemy.
Kim są osoby biorące udział w turnusach?
To dorośli, dzieci, staruszkowie, którzy utracili samodzielność, albo są tak schorowani, że trafili na wózek. Jest bardzo szeroka koncepcja tego, kim jest osoba niepełnosprawna. Dziś są to podopieczni, których twarze bardzo dobrze znamy i przyzwyczailiśmy się do nich: osoby z porażeniem mózgowym, ze złamanym kręgosłupem, z przepukliną mózgowo-rdzeniową, z zespołem Downa. Ale! Za kilka lat na turnus, na wózku może trafić pani, bo będzie pani staruszką osłabioną chorobami i alzheimerem. Będzie pani tęskniła za rekolekcjami, ale bez pomocy wolontariusza nie da już pani rady wziąć w nich udziału. Dzisiaj ja jestem wolontariuszem, ale chcę wychowywać wolontariuszy również dlatego, że przyjdzie i na mnie przyjdzie czas, że będę ich potrzebował.
Katarzyna Nocuń - dziennikarka, redaktorka. Interesuje się polityką zagraniczną i reportażem
Skomentuj artykuł