Siostry od wykluczonych. "To jest ich świat, czy nie jest cudowny?" [WYWIAD]

(fot. Arek Drygas)
Elżbieta Wiater, s. Eliza Myk, s. Tymoteusza Gil, s. Augustyna Król

Bywa, że przywożą nam tych najmniejszych, krótko po porodzie, prosto ze szpitala. To dzieci pozostawione tam przez rodziców, którzy boją się, że nie udźwigną opieki nad niepełnosprawnym synem.

Elżbieta Wiater: Skąd przychodzą do was Chłopcy?

s. Eliza: Bezpośrednio z rodzin - czasem w wyniku interwencji domowych, w wyniku nakazu sądowego - z Domów Dziecka…

Niektórzy mają za sobą bardzo trudne doświadczenia. Opowiadałyście, że byli, na przykład, zamykani ze zwierzętami?

DEON.PL POLECA

Teraz na szczęście już tak nie jest. Rodzice obecnie mogą liczyć na wsparcie instytucjonalne, a dawniej go nie mieli. Bycie rodzicem niepełnosprawnego syna czy córki to był wstyd. Część rodzin uważała, że wyjściem z sytuacji jest przetrzymywanie dziecka w kurniku lub chlewiku, razem ze zwierzętami, bez kontaktu z resztą bliskich. Karmiono je, ale nie pokazywano światu. Jedna z mieszkanek naszego domu dla kobiet w Mielżynie do tej pory, jak mówi: "Cip, cip", to pokazuje, że ją dziobią kury. Ale jej dzieciństwo to lata siedemdziesiąte minionego wieku. Zresztą wtedy też była mniejsza świadomość i mniej wiedziano o tym, jak się opiekować osobami niepełnosprawnymi, zwłaszcza jak się z nimi porozumieć.

>> Żeby niepełnosprawni nie stracili domu, dominikanki razem z Chłopakami z Broniszewic nagrali piosenkę [MUZYKA]

A w jakim wieku Chłopcy trafiają do was?

W różnym, w zależności od tego, kiedy potrzebują. Bywa, że przywożą nam tych najmniejszych, krótko po porodzie, prosto ze szpitala. To dzieci pozostawione tam przez rodziców, którzy boją się, że nie udźwigną opieki nad niepełnosprawnym synem. Następnie dzieci z domu dziecka w wieku od pięciu do jedenastu lat. Są też tacy, którzy w wieku dojrzewania tak dają w kość rodzicom, że ci przychodzą wtedy do nas prosić o pomoc i przejmujemy opiekę nad ich synem. Tak ostatnio trafił do nas Michał, który ma problemy z atakami agresji. Znacznie urósł w ostatnim czasie i stał się bardzo silny, więc trudno nad nim zapanować. U nas udało się, dzięki rehabilitacji i pracy terapeutycznej, nawiązać z nim kontakt i trochę go wyciszyć.

Widziałam tu jeszcze za pałacem taki niepozorny, szary budynek. Co w nim się mieści?

s. Tymoteusza: Szkoła dla Chłopców z głębokim stopniem niepełnosprawności. Pełna nazwa to Ośrodek Rewalidacyjno--Wychowawczy (OReW).

Skąd pomysł na to, żeby tu była?

s. Eliza: Z myślenia po wielkopolsku, czyli gospodarnie. Stał budynek, który miał potencjał, i widziałyśmy, że nie jest maksymalnie
wykorzystany dla potrzeb Chłopców. Pomysł na jego "zużytkowanie" pojawił się, kiedy pojechałyśmy do naszych znajomych sióstr serafitek, które mają dom taki jak nasz, tylko głównie dla dziewczynek (chociaż zaczęły przyjmować też małych Chłopców). One właśnie założyły u siebie coś takiego. Okazało się, że nie są z tym związane jakieś wielkie koszty czy trudne kwestie organizacyjne, a OReW daje mnóstwo możliwości: da się pracować w trybie jeden opiekun z jednym uczniem, realna jest stała rehabilitacja, dostosowana indywidualnie do przypadku, dogoterapia i tym podobne. Nasi Chłopcy przez sześć godzin dziennie mają tam zajęci ą tam zajęcia i ich przez to wspa- a i ich przez to wspa- a i ich przez to wspaniale wspomagany jest ich rozwój.

s. Tymoteusza: A kiedy jest dzień wolny, to pojawia się problem. Chłopcy są rozżaleni. Bardzo lubią chodzić do OReW. Nie
wiem, jak przeżyją wakacje.

s. Eliza: Dzięki zajęciom, które są prowadzone w tym ośrodku, uczymy komunikowania się z najbardziej niepełnosprawnymi chłopakami, co było dla nas priorytetem. Do tej pory niejako skazywałyśmy ich na robienie tego, co my uważałyśmy dla nich za dobre, bo miałyśmy z nimi bardzo ograniczony kontakt. Teraz mogą nam zakomunikować, że, na przykład, nie chcą układać klocków albo że chcą się w tej chwili napić. Siostra Augustyna więcej o tym opowie. Co do samej szkoły, siostry serafitki pomogły nam z dokumentacją i podzieliły się wiedzą na temat tego, jak to zorganizować. Tak naprawdę to dwie siostry - s. Cecylia i s. Sebastiana - są matkami chrzestnymi tego dzieła.

>> Zbierała na niego cała Polska. Dom Chłopaków w Broniszewicach zostanie otwarty 1 września

s. Tymoteusza: Potem był problem z remontem budynku, w którym obecnie mieści się OReW, ponieważ okazało się, że budynek jest położony na terenie należącym do założenia zabytkowego. Rozpoczęła się biurokratyczna praca, musiałyśmy ustalić formy zabezpieczeń przeciwpożarowych i wiele innych spraw. Jednak, na ten budynek na szczęście dostałyśmy pomoc finansową z Funduszu Kościelnego.

s. Eliza: Tymka jest już mistrzynią, jeśli chodzi o zdobywanie pieniędzy.

Czy jest określona górna granica wieku, do jakiego Chłopcy mogą tu pozostać?

s. Eliza: Na szczęście nie ma. Ustawodawca orzekł, że pozwala zostawić dziecko mające więcej niż trzydzieści lat do końca jego życia, jeśli psycholog wyda opinię, że to będzie najwłaściwsze ze względu na dobrostan podopiecznego. Bywa, że rodzice chcą przenieść syna gdzieś bliżej siebie albo do tańszego ośrodka, ale to są pojedyncze przypadki. Większość z mieszkańców naszego domu nie ma rodziny, która by się nimi interesowała. Nasz najstarszy mieszkaniec, Józef, ma sześćdziesiąt cztery lata. Pojechał właśnie do rodziny na miesiąc, bratowa go zabrała, jak co roku. On tu jest od początku założenia tego domu.

Używacie określenia "Chłopcy", ale trudno mi to pogodzić z wiekiem chociażby Józefa…

s. Tymoteusza: To są Chłopcy, mimo poważniejszego wieku. Większość z nich osiąga rozwój na poziomie dziecka w wieku maksymalnie pięciu-sześciu lat. Jest tu kilku takich "intelektualistów", którzy potrafią złożyć litery, przeczytać prosty tekst, ale intelektualnie nie przekraczają poziomu przedszkolaka. Mimo to potrafią być twórczy w komunikacji. Na przykład głuchoniemy Adrian ze względu na poziom swojej niepełnosprawności intelektualnej nie jest w stanie nauczyć się języka migowego, więc posługuje się makatonem, czyli specjalnym systemem gestów i symboli graficznych. Jednak nie na wszystko znajdował w nim odpowiedniki, więc wymyślił własne i to my musieliśmy się nauczyć jego języka!

Z tym, że muszą mieć ochotę na rozmowę. Pewnego dnia przyjechała telewizja lokalna i poprosili nas, żebyśmy wybrały Chłopców, którzy będą mogli opowiedzieć coś o nowym domu. Zaproponowałyśmy naszą "inteligencję", czyli tych, z którymi najłatwiej jest się porozumiewać: Mariusza, Andrzeja i Dominika. Wywiady rozpoczęto od Mariusza. Pani redaktor zapytała: "Mariusz, cieszysz się, że będziesz miał nowy dom?", na co ten rozpłakał się. Wyciągnął ręce w stronę Tymki i zaczął krzyczeć, jakby błagając o wybawienie: "Siostro!!!". Kolejny był Andrzej. Na to samo pytanie odpowiedział: "Wyścigi konne!".

Została ostatnia szansa, czyli rozmowa z Dominikiem: "Dominik, cieszysz się, że będziesz miał nowy dom?". Pada odpowiedź: "Tak". Co za ulga, pierwsza konstruktywna riposta. Kolejne pytanie: "A będziesz miał tam swój pokój?". Odpowiedź: "Tak". Trochę lakonicznie, więc żeby kolejna wypowiedź była dłuższa, pani redaktor zadała otwarte pytanie: "A opowiesz, co będziesz miał w swoim nowym pokoju?". Na to wyraźnie zniecierpliwiony Dominik skrzyżował ręce, zmarszczył brwi i sypnął: "Pseplasam baldzo, ale to jest jus moja plywatna splawa". Dziennikarka była załamana: "Co ja mam dać do materiału?". Cóż poradzić, tacy są nasi celebryci. Trzeba umieć za nimi nadążyć.

Tam za oknem jest teraz Łukasz. Uwielbia koparki, jedną właśnie ciągnie na sznurku, a ma trzydzieści pięć lat. I to jest ich
świat. Czy nie jest cudowny?

Tekst pochodzi z książki "Bronki. Siostry od wykluczonych".

TUTAJ możecie wspomóc dzieło sióstr.

Tutaj możecie śledzić profil Domu Chłopaków w Broniszewicach na Facebooku »

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Siostry od wykluczonych. "To jest ich świat, czy nie jest cudowny?" [WYWIAD]
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.