Do tych zaś, którzy zarzucać mi teraz będą, że jeżdżę po emocjach, że przecież "to tylko zwierzęta", mam zawsze to samo pytanie: kto wam pozwolił sądzić, że On nie słyszy ich skowytu?
Ano właśnie. Czy zwierzęta mają duszę? Przypuszczam, że większość czytelników tej książki (jeśli już po nią sięgnęła) może spokojnie podpisać się pod słowami Kimberlee Auerbach, amerykańskiej pisarki (i właścicielki pudla o imieniu Gracie): "Nie potrzebuję papieża, by mi powiedział, że zwierzęta mają duszę. Mam psa i wiem to już od dawna".
A więc nie jestem sam w moim nie dającym się ubrać w ludzkie kategorie i słowa przekonaniu, że nie tylko w człowieku kryje się jakaś wymykająca się chemii i biologii iskra, że zwierzęta też zostały wyposażone w transcendentny moduł.
Co ciekawe, przekonanie to nie charakteryzuje wyłącznie egzaltowanych starszych dam zapisujących swe yorki do pedicurzysty, zdarzało mi się słyszeć na własne uszy, jak wyrażali je również hodujący zwierzęta na mięso rolnicy. Tak, po osiemnastu miesiącach hodowli wysyłają do ubojni "mięsne" krowy z pełną świadomością, że skracają im tym życie o dobrych paręnaście lat, racjonalizując to sobie za pomocą swoistej farmerskiej metafizyki ("takie jest ich przeznaczenie", "po to przyszły na świat"), gdy jednak wcześniej mówią o nich, pokazują je gościom, trudno nie zauważyć, że naprawdę odróżniają je od sieczkarni czy traktora (oczywiście nie dotyczy to wszystkich hodowców - są i tacy, tępi jak trzon od grabi, dla których istotny jest wyłącznie ich własny napcha-ny kałdun, niemieckie auto w garażu i dolary).
Na własne uszy słyszałem też myśliwych opowiadających z pasją, szacunkiem i czułością o leśnej zwierzynie (co, rzecz jasna, nie przeszkadza im po chwili wpakować obiektowi tych westchnień kulki w kręgosłup i powtarzając wyczytane w łowieckiej prasie rozgrzeszające mantry, patrzeć, jak kwicząc i tarzając się, podejmuje beznadziejną walkę o życie).
To jednak znamienne, że choć wnioski praktyczne z odkrywania w zwierzętach przekraczającej nas tajemnicy wyciągamy diametralnie różne, w miarę zgodnie uważamy za poznawczych dewiantów tych, którzy widzą w nich tylko i wyłącznie mięso, materiał badawczy, maszyny. Jasne, jedni uznawać będą, że wystarczy zapisać w prawie nakaz oszczędzania zwierzętom "zbędnego cierpienia", ja będę bronił tezy, że z punktu widzenia zwierzęcia dokładnie każde cierpienie jest zbędne, łapiemy już jednak w tej kwestii jakiś wspólny grunt.
Wegetarianin bez problemu znajdzie go chyba z kimś, kto myśli jak chrześcijański apologeta sprzed stu lat Gilbert Keith Chesterton, piszący (w eseju - hymnie na cześć prawa do spożywania na święta dobrze przyrządzonego indyka): "Sądzę, że nie jest ani ludzkie, ani humanitarne, jeśli widząc głodną kobietę pochłaniającą wzrokiem wędzoną makrelę, myślimy nie o uczuciach kobiety, lecz o bliżej nieznanych uczuciach tragicznie zmarłej makreli. Podobnie nie jest ludzkie ani humanitarne, jeśli patrząc na psa, myślimy o bliżej nieznanych odkryciach, jakich moglibyśmy dokonać, gdybyśmy wywiercili mu dziurę w głowie". I dalej: "Indyk jest przecież bardziej sekretny niż wszyscy aniołowie i archaniołowie. Bóg powiedział nam, co znaczy anioł, ale nigdy nie powiedział nam, co znaczy indyk. A jeśli będziecie obserwować żywego indyka przez godzinę lub dwie, odkryjecie, że tajemnica pogłębiła się raczej, niż się zmniejszyła".
Myślę, że Tompkins złapał dobry trop, że miał rację. Ja, patrząc w oczy moich psów, obserwując zlatujące się na noc do ogrodu ptaki, pszczoły, szerszenie, spotykane podczas leśnych spacerów dziki, sarny, łosie albo naszych afrykańskich sąsiadów: słonie, żyrafy, impale, jaguary, lwy, hieny, a nawet kobry czy mamby - nie mam cienia wątpliwości, że one również noszą w sobie tchnienie pochodzące od mojego Stwórcy. On wpisał w nie coś, co jest Jego i nigdy nie będzie należeć do mnie.
W naszej judeochrześcijańskiej tradycji - żadna tam znowu nowość. Przecież już po drugim, "poawaryjnym" przymierzu, jakie zawiera z ludzkością - tym razem reprezentowaną przez Noego - Bóg, pozwalając ludziom zabijać zwierzęta na pokarm, zastrzega, że nie wolno im przywłaszczać sobie krwi, która w tamtych czasach i kulturze była uznawana za mieszkanie pierwiastka pozacielesnego, ducha (tak to sobie przodkowie wykombinowali: skoro żywa istota przestaje żyć, gdy się z niej spuści krew, to krew jest siedzibą czegoś, co robi z organizmu żywą istotę). "Nie wolno wam tylko jeść mięsa z krwią życia. Upomnę się o waszą krew przez wzgląd na wasze życie - upomnę się o nią u każdego zwierzęcia" (Rdz 9, 4-5a).
Stąd oczywiście wziął się ubój rytualny: wykrwawienie bez ogłuszania (o tej okropnej praktyce napiszę więcej w kolejnym rozdziale), z obowiązkowym oddaniem Bogu ducha tego zwierzęcia przed przecięciem mu tętnic, do dziś praktykowany w tradycyjnym judaizmie i islamie i stający się tam swoją karykaturą (bo nawet jeśli kiedyś był rzeczywiście najmniej dotkliwą z dostępnych metodą pozbawiania zwierzęcia życia, dziś istnieją już metody znacznie mniej dotkliwe, poza tym ubój koszerny czy halal w warunkach de facto przemysłowych to czyste piekło, jedna z najlepszych znanych mi zachęt, by - jeśli jest Bóg, który mógłby się czegoś takiego domagać - zostać ateistą).
Byłoby jednak mało wielkoduszne w stosunku do Pana Zastępów, gdyby w tym Jego zdaniu dopatrywać się wyłącznie wskazań w zakresie rzeźniczej techniki. Bo kto - przecież to logiczne - ma prawo upominać się o coś, jeśli nie ten, do kogo owo coś należy? To Bóg, nie rolnik, nie zootechnik, nie konsument, nie ksiądz, jest dysponentem zwierzęcego losu. On upomni się więc o każdą z milionów hodowanych w Polsce kur "wymienianych" (zabijanych), gdy z powodu totalnego wyeksploatowania przestają już nieść tanie jajka.
O literalnie każdego łososia, któremu na żywca zabełtano śrubą mózg, by utrzymać jego mięso w niepokalanej świeżości zapewniającej konsumentowi dosłownie chwilę podniebiennej satysfakcji więcej (ta technika nazywa się "ike jime"; w wykwintnych restauracjach płaci się za sushi z takiej ryby dużo więcej niż za to z zabitej w standardowy sposób). O każdego starego niedźwiedzia czy tygrysa sprzedanego z cyrku albo zoo do "farm myśliwskich", gdzie etyczni dewianci ze strzelbami mogą zapewnić sobie chwilę wrażeń, zabijając na wpół oswojone, a więc nie uciekające zwierzę (czasami te zwierzęta dodatkowo się jeszcze szprycuje, żeby bohaterowie mieli łatwiej).
O każdego malutkiego makaka, którego azjatyccy smakosze przywiązują żywcem do stołu (uprzednio zabiwszy jego matkę), a następnie wbijając słomkę w nieuformowane jeszcze kości czaszki, rozkoszują się smakiem podawanego na surowo mózgu. O tego sławnego dzięki viralowemu filmikowi orangutana wypędzonego z domu przez harwestery karczujące las tropikalny pod hodowlę palmy oleistej, z której ktoś zrobi moje słodycze albo kosmetyki (nad losem małpy rzewnie płakały miliony, jeśli nie miliardy, po czym otarły łzy i w swoich konsumenckich preferencjach nie zmieniły absolutnie niczego).
O słynną żyrafę z kopenhaskiego zoo, dwuletniego Mariusa, którego pewnego dnia w 2014 roku jego opiekun zwabił przysmakiem w ustronne miejsce, gdzie weterynarz wstrzelił mu w mózg bolec, a później jego poćwiartowane - na oczach gapiów, w tym dzieci - ciało oddano lwom (Marius był w pełni zdrowym zwierzęciem, jego jedyną winą było to, że - jak wyjaśniał szef naukowy ogrodu - nie reprezentował sobą żadnej nowości genetycznej, żyrafy o podobnym genotypie już w tym zoo były).
Do tych zaś, którzy zarzucać mi teraz będą, że jeżdżę po emocjach, że przecież "to tylko zwierzęta", mam zawsze to samo pytanie: kto wam pozwolił sądzić, że On nie słyszy ich skowytu? Przecież wam też zdarza się go słyszeć. Jak to jest, że tak bardzo poruszają nas historie reanimujących zaczadzone psy i z narażeniem własnego życia wyciągających konie z bagien strażaków, dlaczego tak kibicujemy świniom czy krowom, którym jakimś cudem udało się zwiać z transportu do rzeźni, dlaczego tak wielu najchętniej własnoręcznie zlinczowałoby kogoś, kto wyrzuca psa z jadącego samochodu, tylu z nas swój czas i pieniądze poświęca nie sobie, lecz trosce o dobro żyjących z nami stworzeń - a wciąż tego wszystkiego jest za mało, by krwawienie świata zatamować?
Więcej w najnowszej książce Szymona Hołowni "Boskie zwierzęta" >>
Skomentuj artykuł