Raporty osób, które były bliskie śmierci, a nawet zdawało się, że przekroczyły jej granicę - są w wielu aspektach bardzo spójne. A jednak w najmniejszej mierze nie udowadniają istnienia życia po śmierci.
Czy neurobiologia odpowie kiedyś na pytanie dotyczące istnienia Boga?
prof. Jerzy Vetulani: Nie. Bo to pytanie, które rozstrzyga się, opierając się na wierze, a nie na dowodach naukowych. Neurobiologia, tak samo jak teologia, może opowiedzieć o koncepcji Boga. Różnica jest taka, że o ile teologia opowiada o tej koncepcji zazwyczaj na podstawie jakichś objawień, to neurobiologia może jedynie tłumaczyć, jakie są materialne podstawy tworzenia koncepcji Boga przez ludzki mózg.
Jako neurobiolog nie odpowiem na pytanie, czy Bóg istnieje. To znaczy - z całą stanowczością mogę stwierdzić, że istnieje w naszym mózgu. To znaczy mózg ma zawsze jakąś koncepcję Boga. Neurobiologia, w pewnym sensie, jest też bardziej od teologii uniwersalna: neurobiolodzy wiedzą, że w każdej kulturze istnieje jakaś koncepcja Boga, choć te koncepcje mogą się bardzo różnić w detalach. Teologia zajmuje się z reguły tylko jedną koncepcją Boga, związaną ze ściśle określoną religią. Teologia chrześcijańska za swój centralny punkt uważa przyjście na świat Chrystusa i Jego Zmartwychwstanie; to jest całkowicie obce teologii buddyjskiej czy hinduskiej, a nawet teologii hebrajskiej - chociaż przecież teologia chrześcijańska w dużej mierze buduje na tej ostatniej.
Ewolucja tak kształtowała mózg, by "zostawało" w nim jedynie to, co jest potrzebne. Czy zatem religia jest ludziom potrzebna?
Religia jest biologicznie potrzebna, a przynajmniej - przez bardzo długi okres rozwoju ludzkości potrzebna była.
Ponieważ?
Religia bardzo wzmacnia kohezję grupy, powoduje, że jej członkowie nie mieszają się z innymi i że grupa ta, w konsekwencji, może się rozszerzać. Religia więc promuje rozwój własnych genów w danej grupie. Wystarczy wspomnieć Żydów, którzy dzięki religii zachowali swoją tożsamość mimo rozproszenia po całym świecie.
Można też w tym kontekście przywołać Polaków.
Tak, Polacy również nie zgubili poczucia narodowej tożsamości, mimo życia przez ponad sto lat pod trzema różnymi zaborami oraz w wielu miejscach na świecie - w Stanach Zjednoczonych, Brazylii, na Syberii.
Koncepcja religii wzięła się stąd, że człowiek, jako gatunek, pochodzi od wspólnych przodków z małpami, które, podobnie jak ludzie, żyjąc w stadach, wykształciły pewien kod postępowania.
Ten kod postępowania nazywamy moralnością. By wytłumaczyć sobie, skąd wzięła się moralność i dlaczego postępujemy według pewnych zasad (nie zabijaj, nie kradnij, nie cudzołóż), najwygodniej przyjąć, że zasady te zostały narzucone przez istoty wyższe, które mają nad nami władzę. W ten sposób biolog uważa, że to nie religia stworzyła moralność, ale istnienie moralności stworzyło system wierzeń religijnych.
O życiu pozagrobowym neurobiologia nic nie wie?
Nie wie nic, ale zarazem nie potrafi go wykluczyć. Po prostu nie ma narzędzi do sprawdzenia takiej hipotezy.
A Pan wierzy w opowieści o łąkach, na które trafiamy po śmierci, o tunelach, o powrocie do najbliższych, którzy umarli przed nami?
Raporty osób, które były bliskie śmierci, a nawet zdawało się, że przekroczyły jej granicę - są w wielu aspektach bardzo spójne. A jednak w najmniejszej mierze nie udowadniają istnienia życia po śmierci. W rzeczy samej nie mamy ani jednego raportu od osoby, która naprawdę zmarła.
No jak to? A śmierć kliniczna?
To termin kliniczny i oznacza stan, z którego jednak możliwy jest powrót do życia - w odróżnieniu od definitywnej śmierci neurologicznej czy biologicznej. Natomiast dość dużo wiemy o tym, co nazywa się doświadczeniem okołośmiertnym, Near Death Experience. Tyle że badania wykazały, że procesowi umierania towarzyszą zmiany biochemiczne i elektrofizjologiczne, które mogą być związane z wytwarzaniem halucynacji.
Stąd łąki i tunele?
Zwłaszcza tunele. Tunel ze światłem na końcu jest obecny w relacjach osób z bardzo wielu religii. Natomiast postacie zmarłych krewnych, witających pacjenta na końcu tunelu, pojawiają się jedynie w relacjach osób wierzących w osobowe istnienie duszy po śmierci. Nie ma ich więc na przykład w hinduizmie. Drażniąc w odpowiedni sposób mózg, jesteśmy w stanie wywoływać stany analogiczne do doświadczeń okołośmiertnych u osób, którym śmierć w najmniejszym stopniu nie zagraża.
Co jeszcze, oprócz halucynacji, może dziać się w naszych mózgach podczas umierania?
Jedną z ciekawych obserwacji jest to, że w ostatnich chwilach przed śmiercią człowieka - rzeczywistą śmiercią - można zaobserwować gwałtowny wzrost aktywności elektrycznej już bardzo słabo pracującego mózgu.
Zatem czy to nie dowód na przejście do innego świata?
Niektórzy traktują to jako dowód na uwolnienie się duszy z ciała. Tyle że analogiczne zjawisko opisano u psów. Prowadzono na tych zwierzętach takie eksperymenty: zabijano je, a tuż przed tym w ich mózgach wzrastała aktywność fal delta. A przecież psy, przynajmniej według chrześcijan, dusz ponoć nie mają... Tą aktywnością bioelektryczną niektórzy tłumaczą również pewne dziwne zjawiska, które mają zdarzać się w momencie śmierci bliskich osób: pękanie szklanek, zatrzymywanie się wskazówek zegarów...
Znam osoby, które twierdzą, że zawsze wiedzą, gdy ktoś z bliskich umiera.
Mówią o tej śmierci przed tym, jak "oficjalnie" dowiedzą się o niej?
Później, ale nie mam powodów, by im nie wierzyć. To nie są kłamcy.
Nie twierdzę, że są. Często jednak pamięć robi dziwaczne zamieszanie. Istnieje możliwość wspomnień rzeczy nieistniejących. Znam przypadki, że ludzie dają głowę, że sytuacja, której byli świadkami, wyglądała w dany sposób, podczas gdy inni świadkowie mówią, że było zupełnie inaczej.
Z mojego doświadczenia: w pierwszym dniu stanu wojennego szef "Solidarności" w oddziale Polskiej Akademii Nauk, Jurek Zdrada, poprosił mnie i Romana Laskowskiego o sprawdzenie, czy nie internowano naszych kolegów, Janka Środonia i Krzysztofa Goerlicha. Pojechaliśmy najpierw sprawdzić Janka na Woli Justowskiej. Okazało się, że milicja nie zastała go w domu i Janek internowania uniknął. Wsiadł razem z nami do samochodu Romka i pojechaliśmy do domu Krzyśka, żeby dowiedzieć się, od jego rodziców, że w nocy go wzięto. Kiedy zdarzenie to relacjonuje Janek Środoń, przysięga, że na Wolę Justowską przyjechaliśmy w towarzystwie Jurka Zdrady, który w tym czasie był zajęty dalszym organizowaniem akcji, pracując u siebie w domu. Wspomnienia Janka są zupełnie inne od moich. Różnica jest taka, że ja mam na to świadków.
Kolejne zdarzenie, również z mojego życia: mój przyjaciel, Adam Broż, szef Hospicjum Związku Kawalerów Maltańskich w Rzymie, wziął mnie kiedyś na jakąś uroczystość, w której miał brać udział Karol Wojtyła. Przy okazji tego spotkania zaszła ciekawa sytuacja. Na drodze Wojtyły stanął hrabia Czapski, którego Wojtyła unikał. W tym momencie idący za Wojtyłą ks. Dziwisz zauważył mnie w tłumie i powiedział do niego: "Jest tu profesor Vetulani". Wojtyła odwrócił się w moim kierunku i przyszedł, żeby się ze mną przywitać, omijając w ten sposób Czapskiego. Sedno tej historii polega na tym, że ja pamiętam ją jako mającą miejsce w czasie, kiedy Wojtyła był kardynałem, a rzecz, według mnie, miała miejsce na schodach kościoła San Carlo ai Catinari. Kiedy ta opowieść ukazała się w mojej książce Mózg i błazen, Adam Broż skontaktował się ze mną, by powiedzieć, że sytuacja wyglądała inaczej: Wojtyła był już w tym czasie papieżem, a rzecz działa się w Domus Kolbe. Do dziś każdy obstaje przy swojej wersji. Któremuś z nas pamięć sprawiła ewidentnego figla.
Powracając do tych dziwnych zdarzeń w momencie śmierci bliskich - tłukących się szklanek i tak dalej - definitywnie nie wierzy Pan w takie rzeczy?
Tego nie powiedziałem. Rzeczy dziwne mogą się zdarzać. Sam miałem doświadczenie podobnego typu - mój stryj Tadeusz przyjechał na konsultacje naukowe do Krakowa i zmarł w nocy na zawał serca. Wezwany rano lekarz w karcie zgonu napisał, że śmierć nastąpiła między godziną pierwszą a czwartą nad ranem. Powiedziałem mojej mamie, że znam dokładnie godzinę jego śmierci - było to dwadzieścia minut po drugiej.
Po czym Pan to wniósł?
Ponieważ na tej godzinie zatrzymał się nasz ścienny zegar w przedpokoju. Moja mama, głęboko wierząca, ale racjonalna katoliczka, objechała mnie, ale kiedy dowiedzieliśmy się, że o godzinie 2.22 tej nocy zatrzymał się zegar w mieszkaniu stryja w Poznaniu, zaczęliśmy się trochę dziwić.
Mój przyjaciel Leszek Russer również opisał podobną historię, a nie mam powodów, by mu nie wierzyć. Otóż kiedyś całą rodziną czuwali przy umierającym dziadku. Ponieważ sprawa się przedłużała, rodzina wyszła do sąsiedniego pokoju zjeść obiad. W trakcie tego, nagle, samoistnie pękła szklanka znajdująca się na oddalonym od stołu kredensie. Najmłodszy wnuk powiedział wtedy: "O, dziadek umarł". Wszyscy pobiegli do łoża dziadka i rzeczywiście - okazało się, że pożegnał się już z życiem.
I jako uczony Pan wierzy w takie rzeczy?! A przynajmniej - nie wyklucza ich?
To są zjawiska, których my nie potrafimy wyjaśnić, co nie znaczy, że nie mają one miejsca. Bardzo wiele rzeczy odrzucanych przez oficjalną naukę po dalszych badaniach okazuje się rzeczywistymi. Klasycznym przykładem może być akupunktura. Była skuteczna - zdaniem stosujących ją praktyków i ich pacjentów, ale kompletnie odrzucana przez medycynę oficjalną. Do czasu... Później zauważono, że podanie leków blokujących receptor opioidowy odpowiedzialnych za hamowanie bólu znosił efekt akupunktury. Podobnie jak znosiło efekt morfiny. W tym momencie postawiono hipotezę naukową, że nakłuwanie pewnych punktów ciała powoduje pobudzanie neuronów produkujących naszą naturalną morfinę, czyli endorfinę, która ma działanie przeciwbólowe.
I tak w naukowy sposób udowodniono długo kontestowane, choć dobrze znane, zjawisko uśmierzania bólu za pomocą akupunktury.
Pan się boi śmierci?
Racjonalnie chciałbym powiedzieć, że nie. Ale lęk przed śmiercią jest bardzo silnie zakodowany biologicznie i w krytycznych momentach nie jest wykluczone, że tej śmierci będę się bać. W pięknym filmie Nimfomanka mamy scenę, gdzie niewierzący lekarz, twierdzący, że śmierci się nie boi, na łożu śmierci dostaje straszliwego ataku paniki. Tak więc - dopiero się okaże. Na pewno jednak teraz o śmierci myślę z tym większym spokojem, że wypełniłem swoją misję biologiczną.
Słucham?
Przyczyniłem się do wydania na świat płodnego potomstwa. Przekazałem dalej swoje geny. A przecież o to, z biologicznego punktu widzenia, w tym życiu chodzi.
Jerzy Vetulani (ur. 1936, zm. 6 kwietnia 2017), psychofarmakolog, neurolog i biochemik, profesor nauk przyrodniczych, członek Polskiej Akademii Nauk i Polskiej Akademii Umiejętności, odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi i Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, autor kilkuset prac badawczych, pularyzator nauki.
Skomentuj artykuł