Trzy "zwykłe" rzeczy, które przybliżają do Boga

(fot. shutterstock.com)
Ginny Kubitz Moyer

Każdy może ich doświadczyć, bo są na wciągnięcie ręki. Nie trzeba za nie płacić i można z nich korzystać praktycznie bez przerwy. Wystarczy po nie sięgnąć.

Ginny Kubitz Moyer w swojej książce "Dotknij, poczuj, zasmakuj" opisuje różne aspekty codzienności, które pozwalają w "zmysłowy" sposób zachwycić się Bożą obecnością. Oto niektóre z nich:

1. Piękno stworzenia

DEON.PL POLECA

Róże są ucztą dla wielu zmysłów. Ich zapach nie bez powodu słynie ze swojego czaru i trudno znaleźć roślinę o gładszych, bardziej aksamitnych płatkach. Kiedy jednak myślę o powodach, dla których kocham te kwiaty, to w pierwszej kolejności przychodzi mi do głowy ich uroda.

Uroda ta objawia się w pełnej krasie w miejskim ogrodzie różanym w mojej miejscowości. Wielkie, głęboko zakorzenione krzewy rosną w samym środku parku między brukowanymi ścieżkami. Kiedy przychodzi pora kwitnienia, człowiek czuje się tam, jakby chodził po palecie malarskiej.

Widzę blade, delikatne żółcie i jaskrawe amaranty. Dostrzegam czerwone róże wyglądające jak wcielenie pasji na łodydze rosnące tuż obok chłodnej, eleganckiej lawendy. Zdarzają się też płatki pomarańczowe jak kwiaty smolinosów i całkiem białe - tak jasne, że niemal srebrzyste. Są też róże w dwóch kolorach, na przykład uwielbiane przez moją babcię jasnożółte i malinowe Double Delight, które wyglądają tak, że człowiek ma ochotę je zjeść.

Nazwy róż działają na wyobraźnię prawie tak samo mocno jak ich barwy. Wszystkie krzewy w ogrodzie różanym w naszym mieście mają przed sobą małe tabliczki przywodzące na myśl winietki na imprezie. Wodząc po nich spojrzeniem, człowiek ma wrażenie, że czyta tabliczki w galerii sław: Henry Fonda, papież Jan Paweł II, Julia Child, Johann Strauss. Niektóre nazwy nawiązują do działań czy form aktywności, jak na przykład Płomienny Wystrzał czy Pogoń za Fortuną, inne oddają cześć cnotom, jak chociażby Wieczna Miłość, Honor, Słodycz. Ale nagrodę za najlepszą nazwę wygrywa chyba rosnący przed moim domem krzew z pomarańczowo-żółto-czerwonym kwiatostanem, który barwą pasuje do wszystkich kolorów, jakie umieszczę w pobliżu. Ów krzew nazywa się Idealny Moment. Trudno mi wyobrazić sobie, że można by było lepiej opisać chwilę zetknięcia człowieka z różami.

Te pięknoty niesamowicie mnie uszczęśliwiają. Często przychodzą mi na myśl słowa dziewiętnastowiecznego duchownego Theodora Parkera, który powiedział: "Każda róża to autograf wszechmogącego Boga". Róże są widzialnym dowodem na to, że Bóg istnieje i że my, zwykli śmiertelnicy, możemy bardzo zbliżyć się do misterium boskości. Zdecydowanie się z tym zgadzam, choć gdy patrzę na oszałamiające bogactwo kolorów na różanych płatkach, mam ochotę nieco poszerzyć tę metaforę: Pan składa autograf, ale ludzie pomagają mieszać atrament. I jest to współpraca, którą warto celebrować.

2. Głębia muzyki

W mojej muzycznej kolekcji znajduje się kilka ścieżek dźwiękowych z filmów, ale najbardziej lubię tę z dramatu "Cinema Paradiso". Film ten opowiada historię Tota, małego chłopca z sycylijskiej wioski. Wychowujący się bez ojca kilkulatek trafia pod opiekę kinooperatora Alfreda i pod jego skrzydłami zachwyca się światem filmu, magią dziejącą się w chwili, gdy grupa ludzi zbiera się w ciemnym, cichym kinie. Toto dorasta, zakochuje się w miejscowej dziewczynie i wyjeżdża do wojska. Potem zostaje słynnym reżyserem i któregoś dnia wraca do rodzinnej wsi, dowiedziawszy się o śmierci Alfredo. Czeka tam na niego pewna niespodzianka, ale więcej już nie zdradzę, aby nie psuć nikomu przyjemności z oglądania zakończenia, które wzrusza chyba każdego widza.

Ścieżka dźwiękowa autorstwa Ennia Morriconego i jego syna Andrei Morriconego cieszy się zasłużoną sławą. Składa się z czterech głównych tematów, z których trzy odpowiadają różnym okresom życia Tota. Jeden odnosi się do dzieciństwa, inny - zatytułowany "Maturity" ("Dojrzałość") - akcentuje refleksyjny powrót bohatera do domu. Ale chyba żaden z nich nie jest tak znany jak ten trzeci, towarzyszący pierwszym pełnym namiętności zetknięciom Tota z miłością. Opisywanie muzyki wychodzi mi tak samo dobrze jak opisywanie wina, ale dość powiedzieć, że rozpiętość tego tematu obejmuje całą klawiaturę. Muzyka wznosi się i opada, naśladując wzloty i upadki miłości.

"Cinema Paradiso" oglądałam po raz pierwszy w szkole średniej w towarzystwie mojej przyjaciółki Amy. Obie od razu stałyśmy się fankami tego dzieła. Aktor grający nastoletniego Tota tryskał entuzjazmem podobnym do naszego, ale nawet jego włoska uroda nie przesłoniła nam piękna fabuły i muzyki. Działo się to w okresie, gdy miejsce kaset magnetofonowych stopniowo zajmowały płyty kompaktowe i ścieżka dźwiękowa z "Cinema Paradiso" była jedną z pierwszych płyt, jakie kupiłam w życiu.

Nie jestem już młodym Totem, dla którego przyszłość jest czystą kartką dającą nieskończone możliwości. Dziś najsilniej przemawia do mnie rzucone wstecz spojrzenie starzejącego się bohatera, który mierzy się ze śmiertelnością i kruchością swoich bliskich. Nawet w tej chwili czuję przypływ emocji. A niewyobrażalne jest, abym siedząc u Amy na podłodze z magnetowidem przed sobą, pomyślała nagle, że nastoletni Toto wygląda bardzo, bardzo młodo.

Mimo to nawet teraz, w piątej dekadzie mojego życia, muzyka z tego filmu wciąż wybrzmiewa w moich uszach obietnicą. Słuchanie jej jest modlitwą; jej dźwięki delikatnie kierują mnie ku Bogu, który jest źródłem całego piękna i wszystkiego, co istnieje. Ten sam Bóg napełnia nas pragnieniem wartościowego życia - życia, w którym z odwagą przekraczamy granice i próbujemy nowych rzeczy, wierząc, że nasze starania przyniosą owoce. Nie ulega wątpliwości, że to właśnie za sprawą tego pragnienia kompozytor siada przy pianinie i zaczyna eksperymentować, przekonany, że nie wszystko zostało jeszcze napisane, że są jeszcze melodie czekające na odkrycie. Słucham swojej ukochanej muzyki i czuję niemal młodzieńczą wiarę, iż świat jest pełen wspaniałych możliwości, które nigdy się nie wyczerpią.

Tak właśnie działa na mnie ta ścieżka dźwiękowa. I myślę, że to właśnie robi każdy wielki utwór muzyczny. Obojętnie, jak młodzi czy starzy jesteśmy - dobra muzyka popycha nas do przodu, ku nadziejom na piękne nieznane.

3. Moc otuchy

Pewnego dnia rozmawiałam z moją koleżanką, Suzanne. Jakoś tak się złożyło, że nasza pogawędka zeszła na temat moich urodzin, i w chwili szcze­rości przyznałam, że wcale nie czekam na nie z radością.

- Wszystkie moje koleżanki zaręczają się, wy­chodzą za mąż i tak dalej - powiedziałam. - My­ślałam, że w wieku dwudziestu siedmiu lat też będę już na tym etapie.

Suzanne popatrzyła mi głęboko w oczy.

- A co to za problem, że nie jesteś jeszcze mę­żatką? - zapytała. - Nie porównuj się z innymi. Realizujesz w życiu własny harmonogram, nie cudzy.

"Realizujesz w życiu własny har­monogram, nie cudzy".

Może teraz nie wydaje się to szczególnie głębo­kie, ale w tamtej chwili słowa te idealnie wstrzeliły się w moje potrzeby - i wpisywały się w nie jesz­cze przez wiele kolejnych lat. Wyciągnęły mnie z gry pod tytułem "W Czym Inni Są Lepsi Ode Mnie", w którą wszyscy dajemy się czasem wma­newrować, rywalizując nawet z bliskimi nam ludźmi, co przy braku ostrożności może znisz­czyć nasze relacje. Słowa Suzanne pomogły mi też zrozumieć, że powinnam skupić się na sobie - nie z egoistycznym zadufaniem, ale w sposób, któ­ry przyniesie mi wyzwolenie. Moje życie będzie toczyć się w swoim tempie. I tylko to jedno ży­cie oraz to jedno tempo powinno znajdować się w obszarze moich zainteresowań.

Stopniowo zaczęłam zdawać sobie sprawę, że może wcale nie zostałam powołana do życia według stworzonej przeze mnie rozpiski. Może moje losy toczyły się zgodnie z jakimś większym wzorcem, który nie obejmował wczesnego ślu­bu oraz macierzyństwa przed trzydziestką i miał przynieść mi pełnię radości oraz głębokie poczu­cie sensu pod warunkiem, że zacznę respektować go w całej jego specyfice i uwolnię się od potrzeby wtłaczania go w cudze ramy.

Każdy z nas przeżył kiedyś taką rozmowę, każdy miał przełomową chwilę zetknięcia się ze słowami, które go wyzwoliły. Może była to porada udzie­lona w chwili, gdy nie umieliśmy wybrać między dwiema możliwościami. Może było to zdanie, które dodało nam otuchy, kiedy czuliśmy się za­łamani. Mogły to nawet być brutalne słowa praw­dy, której unikaliśmy - słowa, których w tamtej chwili wcale nie chcieliśmy usłyszeć, ale z perspek­tywy czasu widzimy, że stały się one katalizato­rem wyswobadzających zmian w naszym życiu.

Przez lata nabrałam przekonania, że gdy sty­kamy się z takimi pomocnymi słowami ze strony bliźnich, to tak naprawdę słyszymy Ducha Świę­tego, który przez nich przemawia. Nie zdarzy­ło mi się nigdy, aby w moich uszach rozległ się grzmiący głos Boga, jak to było w życiu Pawła. Pan nie zdecydował się porozumiewać ze mną w ten sposób (przynajmniej jak dotąd), ale kie­dy podczas rachunku sumienia podsumowuję swój dzień i myślę o przeprowadzonych od rana rozmowach, uświadamiam sobie, jak często Bóg mówi do mnie głosem moich dzieci, mojego męża, przyjaciół, uczniów, sąsiadów i współpra­cowników. Możliwe, że sama też staję się głosem Bożym dla innych, nawet o tym nie wiedząc.

I mam nadzieję, że tak jest w istocie, bo wiem, jak wpływa na człowieka spotkanie ze słowami mądrości. I wiem, jaką ulgą jest usłyszeć głos, któ­ry wyprowadza nas z potrzasku i kieruje w stronę prawdy niedostępnej dla naszych oczu.

Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej o "zmysłowym" przeżywaniu Ewangelii i wiary, sięgnij po książkę Ginny Kubitz Moyer - "Dotknij, poczuj, zasmakuj".

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Trzy "zwykłe" rzeczy, które przybliżają do Boga
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.