Sam fakt przyjęcia przez Boga ciała zbawia ludzką naturę. To znak obdarowania, który podkreśla znaczenie przyjęcia daru w życiu człowieka. Z każdym podarunkiem można bowiem postąpić na dwa sposoby: albo go przyjąć i zachować "na przyszłość", albo "rozpakować", by się nim cieszyć.
Z Jerzym Uramem OFMCap o tym, jak rozumieć zbawienie, rozmawia Robert Wilk
Od zarania wiary mówi się o zbawieniu, a jednak ciągle mamy z nim problem.
Idąc za najprostszym skojarzeniem, zbawienie możemy rozumieć jako uwolnienie od jakiegoś ograniczenia. W encyklopediach czy słownikach termin ten oznacza uratowanie kogoś od złego. W chrześcijaństwie określa się nim działanie Boga wybawiającego od śmierci oraz potępienia wiecznego i przeznaczającego człowieka do wiecznego z Nim obcowania w niebie. Widać tutaj zależność od łacińskiego słowa salus (zdrowie): chodzi o uwolnienie człowieka od stanu grzeszności (choroby) i podarowanie mu życia wiecznego (dobrostanu).
Patrząc z perspektywy człowieka, w zbawieniu idzie o pełnię ludzkiego życia, czyli szczęście. W teologii natomiast daje się zauważyć wiele znaczeń zbawienia ujawniających się w zależności od kąta spojrzenia na sytuację, okoliczności i uwarunkowania. Wszystkie jednak dywagacje teologów na ten temat podkreślają konieczność działania Bożego i skupiają się na osobie Jezusa Chrystusa. W myśli papieża Benedykta XVI jasno widać ukierunkowanie na osobowy charakter więzi zbawczej, a nie na ideę jako taką.
Często zbawienie przedstawia się jako działanie człowieka zmierzające do pozyskania nagrody za życie godne miana chrześcijanina.
Zbawienie człowieka zależy od decyzji Boga i stanowi Jego dar, wyrażony w osobie Jezusa Chrystusa. Można powiedzieć, że Bóg zwraca się do człowieka jak do przyjaciela, mówiąc do niego przez Jezusa. Tajemnica Wcielenia to początek osobowej relacji między Bogiem a człowiekiem. Sam fakt przyjęcia przez Boga ciała zbawia ludzką naturę. Jak więc widać, metafora zdobycia nagrody nie sprawdza się w tym przypadku. Lepiej widzieć w nim znak obdarowania, który podkreśla znaczenie przyjęcia daru w życiu człowieka. Z każdym podarunkiem można bowiem postąpić na dwa sposoby: albo go przyjąć i zachować "na przyszłość", albo "rozpakować", by się nim cieszyć.
Zmierzamy do starego dylematu: zbawienia z uczynków i mimo uczynków…
Autor Listu św. Jakuba wyraźnie mówi, że nie ma wiary bez uczynków, ale one wypływają ze zbawienia i nie mogą go spowodować. Zasługi człowieka są odpowiedzią na wiarę daną od Boga, stanowiąc wypełnienie Jego zamysłu.
Warto tutaj posłużyć się znanym przykładem, który teologowie zwykle wykorzystują do wyjaśnienia zawiłości relacji zbawczych. Przyjmują oni, że ludzie są różnymi naczyniami niosącymi zbawienie: choć szklanka różni się od stągwi czy beczki pod względem objętości, to jednak z perspektywy Bożej zawiera Jego pełny dar dla człowieka. Tajemnicą jest przeznaczenie "rozmiaru" danego naczynia takiemu a nie innemu człowiekowi. Mądrością życia będzie zatem rozpoznanie przez człowieka własnej sytuacji życiowej i wymagań, jakie stawia przed nim Bóg.
Sądziłem, że takie podejście jest typowe dla protestantów, a my, katolicy, różnimy się od nich pod tym względem.
Różnice nie wydają się aż tak wyraźne w perspektywie Ekumenicznej Deklaracji o Usprawiedliwieniu z 1999 roku, w której stwierdza się, że "tylko z łaski i w wierze w zbawcze działanie Chrystusa, a nie na podstawie własnych zasług zostajemy przyjęci przez Boga i otrzymujemy Ducha Świętego, który odnawia nasze serca, uzdalnia nas i wzywa do dobrych uczynków. Tak więc wszyscy, którzy wierzą, dostępują usprawiedliwienia, czyli zbawienia, za darmo z Jego łaski".
Z tych słów jasno wynika, że wysiłki człowieka powinny być rozumiane jako skutek zbawczego działania Boga, nie zaś jako powód, dla którego Bóg miałby go odkupić. Nie można postawić takiej zależności: będę żył pobożnie i dlatego zostanę zbawiony. Prawdziwe jest natomiast stwierdzenie: mogę żyć pobożnie, ponieważ jestem zbawiony.
Zbawienie już się dokonało, a życie człowieka osadzone jest w czasie - dzieje się na co dzień. Jak to pogodzić?
Jak wiadomo, życie człowieka rozwija się w czasie. Natomiast zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa wydarza się niejako poza historią. Z perspektywy ewangelicznej - choćby św. Łukasza - wyznacza ono koniec czasu. Znamienna jest reakcja uczniów Chrystusa: nie mogą rozpoznać swojego mistrza, bo rzeczywistość, która Go dotyczy, nie ma analogii w ich świecie. Życie ludzi w perspektywie eschatologii jest bowiem "już - jeszcze nie". "Już" - ponieważ zostaliśmy zbawieni w Jezusie Chrystusie i innego zbawienia nie będzie. "Jeszcze nie" - gdyż jednocześnie nasza egzystencja zmierza ku Jego powtórnemu przyjściu, czyli paruzji.
To paradoksalne...
Niewątpliwie. Ten paradoks jest możliwy ze względu na fakt Wcielenia - Jezus, przyjmując ludzką postać, wprowadził do świata eschatologiczną perspektywę zbawczą. Bóg powiedział o sobie wszystko w swoim Synu, który stał się człowiekiem. Zachodzi tutaj owa święta wymiana - sacrum commercium - Bóg zniża się do poziomu człowieka, by ten mógł zostać Bożym dzieckiem; Bóg przyjmuje śmierć, aby człowiek mógł żyć. Nie można jednak redukować zbawienia do handlu, gdyż łatwo wtedy zgubić nietkniętą przez Boga przestrzeń ludzkiej wolności.
Chodzi o to, że zbawionym może zostać ten, kto dobrowolnie uzna, że wybawienia potrzebuje, bo czuje się niewolnikiem? Człowiek dumny, pyszny samodzielnie rezygnuje z daru zbawienia?
Dokładnie tak. Bóg nie ingeruje w wolność człowieka. Ceni jego wybór. Człowiek sam powinien odkryć, że został powołany do poszukiwania transcendencji. Tylko wtedy może docenić doniosłość zbawczego aktu odkupienia, który podnosi jego godność.
Ale owo wywyższenie ma swoją cenę - krew niewinnej ofiary Chrystusa!
To prawda, jednak ważniejsze wydają się skutki tej ofiary. Oto bowiem Jezus, umierając na krzyżu, zbawia wszystkich ludzi w ich historycznym czasie i przestrzeni oraz poza nimi, bez względu na przynależność narodowościową, religijną czy światopoglądową.
Co więcej, człowiek nie musi odkrywać tego daru, by go dostąpić. To tajemnica nie do wyjaśnienia, w jaki sposób Bóg działa w człowieku, uzdalniając go do przyjęcia potrzeby zbawienia.
W jaki sposób odzwierciedla się to w życiu religijnym człowieka?
Można powiedzieć, używając gry słów, że zbawienie jednocześnie jest dane i zadane. Chodzi o pewną konsekwencję w postępowaniu. Jeżeli dobrowolnie godzę się na zbawienie, przyjmuję je, nie mogę sobie pozwolić na to, by żyć w sposób niegodny człowieka zbawionego. Człowiek obdarowany zbawieniem ma możliwość realizowania siebie w relacji do Jezusa Chrystusa.
Czy takie pojmowanie tej kwestii nie prowadzi do naiwnego widzenia świata, w którym problemy rozwiązują się niejako same, bo przecież Bóg ma wszystko pod kontrolą?
No właśnie nie. Kwestia, jak pogodzić istnienie dobrego, miłosiernego Boga z istnieniem zła, znajduje swoje odzwierciedlenie w używaniu przez człowieka daru wolności. Bardzo często o tym zapominamy, obarczając Boga winą za całe zło świata. Myśląc: skoro, Boże, zbawiłeś świat, znajdziesz sposób, żeby naprawić to, co mimochodem popsułem, zrzucam z siebie odpowiedzialność za moją niekonsekwencję, moją niefrasobliwość.
Chrześcijanin musi mieć świadomość, że jego wybory religijne nie pozostają bez konsekwencji.
Pogłębianie wiedzy religijnej to pięta achillesowa współczesnego katolicyzmu. Nasza edukacja w tej dziedzinie kończy się niestety na szkole średniej.
Współczesna teologia mocno podkreśla aspekt osobowej więzi z Bogiem, co wprowadza dynamikę do życia religijnego. Tymczasem tradycyjne myślenie pozostaje na poziomie wypełniania praktyk, utrwalając stagnację, zastój w dziedzinie sakralnej.
Czy w takim przypadku duchowość może się rozwijać? Zamykanie życia duchowego w schematach musi się zakończyć osłabieniem więzi z Bogiem. Zupełnie tak samo, jak w codziennej egzystencji.
Przecież mamy cnoty...
Tak, oczywiście, ale trzeba pamiętać, że ich pielęgnowanie nieuchronnie zamieni się w przyzwyczajenie, jeżeli nie będziemy powracać do ożywczej, bezpośredniej, osobistej relacji ze Zbawcą. Dopiero to uczyni religijne nawyki naturalnymi. Mówiąc najprościej: nie będę skąpił czasu na Boga, skoro twierdzę, że jest dla mnie ważny i chcę z Nim przebywać.
I odwrotnie: nie mogę mówić, że jestem z Jezusem, jeśli nie wiem, kim On jest. Nie wystarczy przyjąć bezpiecznego dystansu: tkwię w Kościele, bo zostałem ochrzczony i to wystarczy, by być zbawionym. Trzeba przełamać spojrzenie na Kościół jako urząd i własną wiarę jako wypełnianie rytuałów, by odnaleźć Boga w osobistym spotkaniu.
Czy współczesny człowiek potrzebuje refleksji o zbawieniu?
Niewątpliwie współczesność ucieka od stawiania pytań fundamentalnych. Może zatem lepiej pytać o to, co dla człowieka współczesnego wydaje się ważne, a więc o życie szczęśliwe? Wtedy jego uwaga zostanie utrzymana i skupiona, bo - jak mówił w swej metodzie Karl Rahner - pragnienie bycia szczęśliwym, zrealizowanym jest dla niego zasadnicze.
Świat oferuje tylko skończone formy realizacji, a człowiek ciągle pragnie więcej, ciągle chce przekraczać siebie. I tutaj pojawia się zbawienie z perspektywą transcendencji.
Skomentuj artykuł