Gdyby nie ciało, toby się udało
W grzechach duchowych często ukrywa się większa wina niż w cielesnych. A jednak niektórzy uważają, że gdyby pozbyli się podniet i pożądania, od razu należałoby im przypiąć aureolę.
"Duch wprawdzie ochoczy, ale ciało słabe" (Mk 14, 38).
Nie tędy droga. Pan Bóg inaczej to zaplanował. Św. Augustyn pisze w "Państwie Bożym", że gdyby ludzkie ciało było jedynym zarzewiem grzechu, to diabła należałoby uznać za najczystsze stworzenie w niebie i na ziemi. Niby wiemy, że bezcielesny diabeł świętoszkiem nie jest, a jednak w potocznym postrzeganiu moralności to właśnie grzechy cielesne stają się "najczystszym" przejawem nieczystości serca ludzkiego. Nierzadko podczas spowiedzi są solą w oku penitenta i wydają się bardziej obciążać sumienie niż wszelkie inne grzechy.
Jest to o tyle zastanawiające, że Dekalog, mając taką a nie inną strukturę, najpierw ostrzega przed grzechami wobec Boga, a następnie przeciw bliźniemu i sobie samemu. Również Jezus w Ewangelii bardziej piętnuje bałwochwalstwo, niewiarę, faryzeizm, samowystarczalność, legalizm, zatwardziałość serca niż obżarstwo czy pozamałżeńskie współżycie. Dlaczego tak się dzieje, że grzechy ciała bardziej nas trapią? "Człowiek patrzy na to, co widoczne dla oczu. Pan natomiast patrzy w serce" (1 Sm 16, 79). Trudniej nam zajrzeć do swego wnętrza, właśnie dlatego, że jesteśmy też ciałem. Ponieważ świat poznajemy za pomocą zmysłów, sądzimy że to, co widoczne i namacalne, jest poważniejsze lub bardziej znaczące. Pijak jest gorszy niż ten, kto zazdrości w sercu. Zachowanie tego pierwszego niemalże włazi nam na oczy, a drugi grzeszy w ukryciu. Z tego powodu grzechy cielesne są "oczywiste" i w porównaniu z nimi to, co w życiu nie jest jeszcze poddane Bogu, wydaje się często nie istnieć.
Cielesne wykroczenia bywają dla nas bardziej zatrważające, ponieważ możemy zupełnie nieświadomie ulegać manichejskiej podejrzliwości, która materię i cielesność stawia poza orbitą doświadczenia Boga. Według tej herezji liczy się tylko duch, a to ciało, jako przejściowy balast, jest siedliskiem moralnego zepsucia. Chrześcijaństwo nigdy na coś takiego nie przystało. Ale pokusy te nadal krążą po świecie i jak wirus znajdują czasem mieszkanie w ludzkim umyśle.
Św. Grzegorz Wielki twierdzi, że widoczność cielesnych grzechów sprawia, że bardziej się ich wstydzimy, a św. Tomasz z Akwinu dodaje, że bardziej nas dotykają, ponieważ "odnoszą się do przyjemności, wspólnych człowiekowi i zwierzętom; przez nie więc człowiek poniekąd staje się zwierzęciem". A przecież zwierzę, jak by nie patrzeć, to istota o wiele mniej zła i perfidna niż diabeł, który brzydzi się ciałem.
Radość i pożądanie
Święty Doktor Anielski pisze w "Sumie teologii", że "w grzechach duchowych zachodzi większa wina niż w grzechach cielesnych". Dlaczego? O tym za chwilę. Najpierw przypatrzmy się Tomaszowemu rozróżnieniu na grzechy cielesne i duchowe, które na pierwszy rzut oka może niepokoić. Takie podejście nie wynika bynajmniej z potępiania cielesności. W Piśmie świętym ciało to zawsze cały człowiek. Nie znajdziemy tam ostrego podziału na ciało i duch, jak czynią to niektóre filozofie, chociażby platonizm. Tomasz jest dzieckiem Biblii. Dlatego, według niego, każdy grzech ciała jest zawsze grzechem ducha, bo nie chodzimy po tym świecie jak zaprogramowane maszyny oblepione mięśniami i powleczone skórą. Mamy wolność, pamięć i rozum - znaki obecnego w nas ducha, które nawet w uzależnieniu nie znikają, chociaż mogą być skrępowane. Niemniej, jednym razem przekraczamy wyznaczone nam granice w ciele, a innym (bardziej) w duchu. Czasem pociąga nas do tego pożądliwość, a czasem myśl. Natomiast prawdą jest, że nie każdy grzech ducha uzewnętrznia się w ciele. Grzeszymy przecież także myślą, ukrytą w naszej świadomości.
Tomasz odróżnia grzech cielesny od duchowego nie tyle ze względu na jego źródło, lecz cel. Każdy człowiek pragnie dobra i związanej z nim radości. Może być ona duchowa lub cielesna, dobra lub zła. Dlatego też dominikanin zaznacza, że "każdy grzech polega na pożądaniu jakiegoś przemijającego dobra w sposób nieuporządkowany i, co za tym idzie, na radowaniu się nim, gdy się je ma". Zauważmy, że problemem nie jest samo pożądanie cielesnego dobra. Przyjemność dotyku, orgazm, smakowanie jedzenia czy picia nie są rzeczywistościami zakazanymi i niegodnymi człowieka. O grzeszności rozstrzyga ich nieuporządkowane pożądanie, czyli takie, które wykracza ponad miarę wyznaczoną przez rozum lub Ewangelię oraz sprawia, że człowiek bardziej miłuje siebie niż Boga i drugiego człowieka. Głównym celem grzechu cielesnego jest osiągnięcie przyjemności cielesnej w sposób nieuporządkowany, np. przez nadmierne jedzenie, picie lub aktywność seksualną. Współżycie małżeńskie nie jest złe, ale jeśli jedynym motywem jego podjęcia jest wykorzystanie bliskiego człowieka wyłącznie dla własnej przyjemności, to pojawia się problem. Tkwi on jednak w postawie duchowej, a nie seksie - bo drugiego człowieka "wybiera się" wtedy jako środek i użyteczne narzędzie do osiągnięcia własnego egoistycznego celu.
Jest też grzeszna duchowa radość, która pojawia się wtedy, gdy ktoś odczuwa zadowolenie, np. z własnej próżności, ciągle ją w sobie podsycając, albo cieszy się z nieszczęścia drugiego człowieka. Grzech duchowy często czerpie radość z czegoś niedotykalnego i pozornie niezauważalnego. Jest też trudniejszy do wykrycia, ale znacznie poważniejszy.
Drabina miłości
Dlaczego grzechy cielesne są mniej problematyczne niż duchowe? Św. Tomasz uczy, że nie wszystkie grzechy są sobie równe. Także w świecie grzechu istnieje hierarchia, która wiąże się z "porządkiem miłości". Na pierwszym miejscu jest miłość do Boga, następnie do bliźniego, a na końcu do samego siebie. Oczywiście, wszystkie grzechy wykraczają przeciwko Bogu, ale istnieje w nich pewne stopniowanie winy. Niewiara i pycha są większymi grzechami niż kradzież, a cudzołóstwo bardziej niegodne człowieka niż łakomstwo czy masturbacja.
Grzechy duchowe bardziej zwracają się przeciwko Bogu i bliźniemu, ponieważ sam Bóg jest duchem, a także w tajemniczy sposób mieszka w duszy człowieka. Grzechy cielesne zadowalają pożądanie, które pragnie jedynie stworzonego dobra, a nie dóbr nieskończonych. Ponieważ człowiek bardziej przywiązuje się do widzialnego dobra, grzeszy "mniej" niż złem, którym bezpośrednio i umyślnie występuje przeciwko Bogu lub bliźniemu. Widać to także w relacjach międzyludzkich. Bardziej rani nas pogarda czy obmowa niż to, że ktoś nie pożyczył nam 100 zł, bo nas nie lubi. W grzechach cielesnych człowiek bardziej szkodzi sobie samemu i zwraca się przeciw swojemu ciału, które należy mniej kochać niż Boga i bliźniego, stąd i jego wina jest mniejsza.
W końcu na zmniejszenie winy grzechu cielesnego, zdaniem Tomasza, wpływa to, że wywołuje go pożądliwość. "Grzech bowiem jest tym mniejszy, im gwałtowniejsze jest uderzenie podniety". Wydawałoby się, że powinno być na odwrót: im większa pożądliwość, tym większa wina. Tomasz uznaje jednak wrodzoną nam pożądliwość, nawet jeśli jest to skutek grzechu, za okoliczność łagodzącą. Pożądliwość - słabość ciała, działa tutaj na korzyść oskarżonego. Sam Jezus, prosząc apostołów o czuwanie razem z Nim w Ogrójcu, mówi że trzeba się mobilizować do duchowej aktywności, bo "ciało jest słabe". Uczniowie posnęli, bo dopiero co zakończyli ucztę paschalną. Po swoim zmartwychwstaniu nigdy im tego nie wypominał, ale wyrzucał im niewiarę i upór. Trzeba więc uważać, aby wielkości winy nie mierzyć intensywnością i natarczywością pokusy cielesnej.
Miłosierdzie i ciało
Święci, mając bardziej Boży czyli miłosierny wgląd w serce człowieka, są niezwykle powściągliwi w wydawaniu ocen moralnych. Zwracają też uwagę, że mało kiedy kierujemy się w życiu czystą złośliwością w popełnianiu wszelkiego rodzaju grzechów, także cielesnych.
Wspaniała święta polska, Urszula Ledóchowska, komentując reakcję uczonych w Piśmie i faryzeuszów wobec kobiety przyłapanej na cudzołóstwie (Por. J 8, 1-11), piętnuje naszą spontaniczną tendencję do potępiania, bez wnikania w motywy i bez zważania na ludzką słabość: "Czy nie wiesz, że duch ochoczy, ale ciało mdłe, że często człowiek upada nie ze złej woli, robi głupstwa bez zastanowienia, bezmyślnie? Złości w tym nie ma, grzechu nie ma, Bóg nie jest obrażony."
Św. Izydor z Sewilli pisze w swoich "Sentencjach", że "ludzie czynią grzech na trzy sposoby, to jest z powodu nieświadomości, słabości oraz umyślnie". Zwróćmy uwagę na kolejność tego stopniowania. Zła wola i rozmyślność pojawia się na końcu, a nie na początku. Izydor uważa również, że "większy jest upadek człowieka, który grzeszy z powodu słabości niż tego, który grzeszy z niewiedzy, cięższy jest grzech popełniony umyślnie niż z powodu słabości". "Większy upadek" znaczy, że słabość bardziej nas boli i chętniej byśmy się jej pozbyli niż świadomego i umyślnego grzeszenia. Za taką postawą kryje się często pycha - chcielibyśmy być jak Bóg.
Ale w "Sentencjach" znajdziemy jeszcze inne ciekawe wskazówki, przydatne także w ocenie grzechów cielesnych. Izydor zaznacza, że "niekiedy bardziej grzeszy ten kto grzech miłuje i go nie czyni, niż ten, kto go czyni i nienawidzi". Czy nie wygląda to na paradoks? Jak można grzech czynić i zarazem go nienawidzić? Można, gdy wolność człowieka jest już bardzo ograniczona przez przyzwyczajenie. Przede wszystkim, decydująca jest postawa wewnętrzna i nastawienie wobec grzechu. Starszy brat z przypowieści o miłosiernym ojcu wprawdzie nie popełniał rażących grzechów jak jego młodszy brat, ale, jak się okazało po powrocie brata - hulaki, z chęcią uczyniłby to samo, bał się jednak opuścić dom i pokazać, jaki rzeczywiście jest - "miłował grzech, chociaż go nie czynił". Sytuacja, o której pisze Izydor, przypomina kogoś, kto zmaga się z uzależnieniem. Człowiek uzależniony doświadcza specyficznego przymusu (pożądliwości) i ciągle mu ulega. Ten przymus łatwo pomylić ze świadomą decyzją woli. Wprawdzie uzależniony nie chce grzeszyć i nienawidzi tego, co robi, ale równocześnie czuje się winny, bo odczuwa nieznośny przymus i natręctwo robienia tego samego. Popada w błędne koło. W rzeczywistości jednak jego wina moralna może być znacznie mniejsza niż tego, który kocha grzech i rodzi go w swoim sercu, ale nie doprowadza go do skutku - nie uzewnętrznia w ciele.
Dlatego św. Izydor pisze również, że "wśród potępionych wielu jest takich, którzy nie mieli styczności z cielesnym zepsuciem". Z kolei "niekiedy wybrani upadają, popełniając grzech cielesny, po to, aby zostali uzdrowieni z grzechu pychy, którą unoszą się z powodu zasług". Brzmi to dziwnie, a nawet "bluźnierczo". ale czasem grzechy cielesne mogą "służyć" duchowemu wzrostowi. Są narzędziem odnowy dla tych, którzy starają się żyć z Bogiem, ale w ich serce wkrada się pycha - znacznie gorsza wada niż upadki ciała.
Trzeba się więc strzec, by nie popaść w dość subtelną pułapkę, którą zastawia na nas zły duch. Człowiek, który zmaga się z np. z przejadaniem się albo seksualnym uzależnieniem może w pewnym momencie stwierdzić, że to jego jedyny i największy problem. Będzie próbował go bezpośrednio zwalczać. Grzechy cielesne, zwłaszcza powtarzające się, mogą być jak klapki na oczach, które powodują całkowitą koncentrację na ciele. Nic innego wtedy nie widać. Gorzej, często pojawia się skądinąd zrozumiałe pragnienie, że gdyby człowiek opanował wszelkie cielesne nieuporządkowanie i uwolnił się od "ciężarów" ciała, to wtedy byłoby już wszystko w porządku. Nie dostrzega jednak, że oprócz pragnień ciała są jeszcze pragnienia ducha, także skłaniające do grzechu i o wiele trudniejsze do zdemaskowania. Psychologia mówi o somatyzacji różnych problemów psychicznych czy duchowych. Często uzależnienia wszelkiego rodzaju są wyrazem ludzkiej bezsilności: ucieczką przed tym, co boli lub próbą "leczenia" niewidocznych braków i ran psychicznych, także duchowych. Ciało jest membraną ducha, nieładu i głębszego poranienia. Bez niego prawdopodobnie czulibyśmy się bardziej doskonali niż jesteśmy. I nie prosilibyśmy o uzdrowienie i miłosierdzie. Wielu świętych doświadczyło tego na własnej skórze.
Redakcja DEON.pl poleca:
ks. Andrzej Draguła
Czy Jezus wzywał do nienawiści? Co to znaczy być błogosławionym? Po co komu modlitwa? Czy można żyć bez grzechu? Czy cierpienie jest karą za grzechy? A może... Bóg nas kusi?
Rzadko zadajemy sobie takie pytania. Niektóre dotyczą spraw uznawanych za tak oczywiste, że nawet ich nie zauważamy. O inne albo boimy, albo wstydzimy się pytać. Mamy poczucie, że nie wypada.
Tymczasem Autor pokazuje, że właśnie w tych pomijanych obszarach naszej wiary kryją się nieraz odpowiedzi fundamentalne dla zrozumienia tego, w co wierzymy. Unika przy tym dawania prostych i ostatecznych odpowiedzi. Zaprasza raczej Czytelnika do głębszego spojrzenia na wiarę i Ewangelię, pokazując, że nieustannie można odkrywać w nich coś nowego.
Skomentuj artykuł