I kamienie nie poleciały
To, co rzuca się w oczy w tę niedzielę w naszych kościołach, to zasłonięte krzyże. Co roku próbuję w inny sposób spojrzeć na tę osobliwą tradycję. Tym razem przebija się w mojej głowie myśl, że robimy to między innymi po to, żeby odkryć krzyż w sobie. Nie patrzę już na niego oczyma, ale mam go zobaczyć sercem jako rzeczywistość, która dzieje się przede wszystkim we mnie samym. Patrząc na zasłonięty krzyż, próbuję też wyobrazić sobie, jak wyglądałby nasz świat i nasze życie bez niego i bez płynącej z niego miłości. Trudno byłoby mi w takim świecie żyć nadzieją i dostrzegać sens istnienia.
Wisząca na krzyżu zasłona ma mnie też zmotywować do pomyślenia o tym wszystkim, co zakrywam przed innymi, o tym, czego się wstydzę i przed czym uciekam, żeby tylko nie stanąć w prawdzie przed Bogiem i ludźmi. Mam pomyśleć o tym, co mogłoby być moim krzyżem, przez który rozlałaby się Boża łaska, ale przed czym jednak uciekam, unikając bezpośredniej konfrontacji z tym, co dla mnie trudne, i doprowadzając jednocześnie do mojego duchowego obumierania. To, co we mnie zasłonięte, nie musi być wcale tym, czego się wstydzę. Może też chodzić o mój największy skarb – o to, co jest dla mnie tak cenne, że chcę to ukryć przed innymi, gdyż boję się, że to stracę. Czasami taką „drogocenność” kryjemy nawet przed Bogiem. Wtedy ona sama w sobie staje się dla nas bożkiem, dzięki któremu i przy którym czujemy się bezpiecznie.
W dzisiejszym fragmencie z Ewangelii wg św. Jana widzimy, że przyprowadzoną przed Jezusa kobietę faryzeusze i uczeni w Piśmie próbują odrzeć z godności, odsłaniając przed wszystkimi to, co jest dla niej trudne i wstydliwe, i być może to, czego sama w sobie się brzydzi: „Nauczycielu, tę kobietę dopiero pochwycono na cudzołóstwie” (J 8,4). Oczekiwano od Nauczyciela z Nazaretu, że i On nią pogardzi – że ją surowo oceni i osądzi, a po wydaniu wyroku potępi i odrzuci. Tak się jednak nie dzieje. Sąd nie rozgrywa się nad nią, lecz nad tymi, którzy ją do Jezusa przywlekli: „Lecz Jezus nachyliwszy się pisał palcem po ziemi. A kiedy w dalszym ciągu Go pytali, podniósł się i rzekł do nich: «Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień». I powtórnie nachyliwszy się pisał na ziemi” (J 8,6-8).
Kamienie nie lecą, nie ma wytykania palcami i wyliczania grzechów, nie padają gromiące słowa. Jest natomiast przebaczenie, które przywraca nadzieję i pokazuje kobiecie przyszłość: „I Ja ciebie nie potępiam. Idź, a od tej chwili już nie grzesz” (J 8,11). Zyskuje ona – nie przenośnie, lecz dosłownie – nowe życie. Zmartwychwstaje do nowej dla niej rzeczywistości. Nie staje się z automatu świętą i doskonałą, którą podawano by za przykład, ale zyskuje dużo więcej – nową perspektywę, w której może z radością powiedzieć: „Nie muszę tak dalej, mogę żyć inaczej!”.
Miłosierdzie i przebaczenie nie załatwiają sprawy. To nie jest rozwiązanie problemu, lecz wskazanie drogi, na której może nastąpić duchowy wzrost. Pięknie pisze o tym Paweł w Liście do Filipian: „Nie mówię, że już to osiągnąłem i już się stałem doskonałym, lecz pędzę, abym też to zdobył, bo i sam zostałem zdobyty przez Chrystusa Jezusa. Bracia, ja nie sądzę o sobie samym, że już zdobyłem, ale to jedno [czynię]: zapominając o tym, co za mną, a wytężając siły ku temu, co przede mną, pędzę ku wyznaczonej mecie, ku nagrodzie, do jakiej Bóg wzywa w górę w Chrystusie Jezusie” (Flp 3,12-14). Bóg, który przebacza człowiekowi i kieruje jego wzrok ku przyszłości, to też Bóg, który zapewnia go o swojej obecności i o swoim wsparciu.
To wszystko dzieje się w sakramencie pokuty i pojednania. Niekiedy jednak podchodzimy do spowiedzi w taki lub podobny sposób: „Moje sumienie jest oczyszczone, więc mogę dalej grzeszyć – i będę to robić z czystym sumieniem”. Tak czasami śmieje się mój kolega z tego, że w niektórych grzechach tkwimy latami i wciąż nie potrafimy pozbyć się ich z naszej „spowiedziowej listy”. Choć trzeba powiedzieć, że z pewnością powinien to być śmiech przez łzy, jeśli ktoś rzeczywiście podchodzi do swoich grzechów lekceważąco, nie dostrzegając w nich prawdziwej choroby duszy. Doświadczone w przebaczeniu Miłosierdzie ma otworzyć człowieka na nowość, którą może wnieść do jego życia Boża łaska: „Wszystko uznaję za stratę ze względu na najwyższą wartość poznania Chrystusa Jezusa, Pana mojego. Dla Niego wyzułem się ze wszystkiego i uznaję to za śmieci, bylebym pozyskał Chrystusa i znalazł się w Nim (…)” (Flp 3,8-9).
To, o czym czytamy w dzisiejszej Ewangelii, to nie tylko historia cudzołożnej kobiety, której Jezus nie potępił. Mamy w tej opowieści zobaczyć także to, co dzieje się czasami w naszych sercach. Ewangelia to bowiem przede wszystkim narzędzie, które ma nam pomóc stworzyć mapę własnego wnętrza. Co więc możemy dostrzec w tej historii? Uczeni w Piśmie i faryzeusze to nasze wyrzuty sumienia albo też ludzie, którzy są naszymi wyrzutami sumienia, ponieważ wytykają nam nasze błędy, a także nas oceniają i osądzają. Jeśli brakuje nam ufności wobec Bożego Miłosierdzia, to takie wyrzuty mogą nas zabić – duchowo ukamienować, pozbawiając wszelkiej nadziei. Człowiek wtedy rozpamiętuje swoje grzechy, nie widzi z nich wyjścia, a siebie samego uważa za skreślonego i przegranego. Ktoś, kto nie ma nadziei, tkwi w przeszłości, a ta staje się dla niego prawdziwą kulą u nogi.
Zamknięcie się na przebaczenie i skrywanie przed Bogiem tych zakamarków serca, które toczone są przez duchową gangrenę, sprawiają, że człowiek zaczyna obumierać, jego wzrok wbity jest już tylko w ziemię, przestaje z nadzieją patrzeć w niebo, które wydaje mu się poza jego zasięgiem. Natomiast prawda o zmartwychwstaniu Chrystusa jest dla niego już tylko starą baśnią o tym, że kiedyś jakiś Rabbi z Nazaretu podobno wyszedł żywy z grobu. Przestaje w tym widzieć swoje własne przeznaczenie, swoją przyszłość, do której drogę utorowała ofiarująca się bez granic na krzyżu miłość Syna Bożego.
Nie spotka odrzucenie tego, kto przychodzi do Jezusa. Nie oberwie w głowę kamieniem. Bo miejscem kamienia jest ziemia, a miejscem człowieka niebo – i to właśnie chce nam Pan w Wielkim Poście pokazać: „Nie wspominajcie wydarzeń minionych, nie roztrząsajcie w myśli dawnych rzeczy. Oto Ja dokonuję rzeczy nowej: pojawia się właśnie” (Iz 43,18-19). Nawrócenie, które ma być owocem tego bardzo ważnego w liturgicznym roku czasu, jest dostrzeżeniem tego, że grzech oddany w ręce Boga staje się dla człowieka szansą na doświadczenie Jego przemieniającej mocy: „Gdy Pan odmienił los Syjonu, wydawało się nam, że śnimy. Usta nasze były pełne śmiechu, a język śpiewał z radości” (Ps 126,1-2).
Skomentuj artykuł