Jezus żyje

Fot. Thomas Jarrand / unsplash.com

Czytając dzisiejszą Ewangelię, można się uśmiechnąć pod nosem. Teoretyczny przypadek, jaki prezentują Jezusowi saduceusze, wydaje się być rodem z latynoskiej telenoweli: jest to historia kobiety, która siedem razy zostaje wdową, poślubiając po kolei wszystkich braci. „(…) i tak wszyscy pomarli, nie zostawiwszy dzieci. W końcu umarła ta kobieta. Przy zmartwychwstaniu więc którego z nich będzie żoną? Wszyscy siedmiu bowiem mieli ją za żonę” (Łk 20,31-33). I co powiesz na to, Jezusie, skoro jesteś taki mądry?

Ta rozmowa niewierzących w zmartwychwstanie saduceuszy z Jezusem pokazuje nam, po jakie argumenty jest w stanie sięgnąć człowiek chcący usprawiedliwić swoją niewiarę. Chrystus, demaskując ich przewrotność, wyjaśnia, że zmartwychwstanie nie jest zwykłą kontynuacją ziemskiego życia, lecz życiem nowym, które nie poddaje się naszej logice: „Lecz ci, którzy uznani są za godnych udziału w świecie przyszłym i w powstaniu z martwych, ani się żenić nie będą, ani za mąż wychodzić” (Łk 20,35). W ten właśnie sposób życie wieczne pojmowali matka i siedmiu jej synów z Księgi Machabejskiej, którzy nie chcieli wyrzec się swojej wiary i zwyczajów nawet w obliczu śmierci. To właśnie wiara w życie wieczne dała im niesamowitą odwagę, dzięki której jeden z nich, poddawany torturom: „(...) natychmiast wysunął język, a ręce wyciągnął bez obawy i mężnie powiedział: «Z nieba je otrzymałem, ale dla Jego praw nimi gardzę, a spodziewam się, że od Niego ponownie je otrzymam»” (2 Mch 7,10-11).

I tak dzisiejsza liturgia słowa przeciwstawia siedmiu braci z kazusu przywołanego przez saduceuszów siedmiu braciom z Księgi Machabejskiej. Pierwsi z nich symbolizują życie skomplikowane przez grzech i oddalenie od Boga, drudzy – są znakiem prostoty i zaufania Bogu. Pierwsi – są przywiązani do ziemskiego życia, drudzy – mają nadzieję na życie bez końca. Pierwsi – są duchowo martwi, drudzy – pragną życia. Życie wieczne to nie kolejny odcinek telenoweli o skomplikowanym scenariuszu, lecz niekończące się spotkanie z Reżyserem, który rozwiązując wszystkie zawiłe wątki naszego ziemskiego życia, obdarza nas szczęściem bez końca. „Bóg nie jest Bogiem umarłych, lecz żywych; wszyscy bowiem dla Niego żyją” (Łk 20,38). Historia tego, kto ufa Bogu, zawsze kończy się happy endem.

Czym jest jednak to życie wieczne, o którym tyle rozmyślamy i którego tak wyczekujemy? Popuśćmy trochę wodze fantazji. Nie ma w tym nic złego. Powiedziałbym nawet, że bardzo potrzebne jest zadać sobie (i wciąż je sobie zadawać na różnych etapach naszego życia) konkretne pytania o Niebo. Jak wyobrażam sobie życie wieczne? Czego oczekuję po śmierci? Nasze wyobrażenia na temat życia pozagrobowego mówią wiele o tym, jaki obraz Boga w sobie nosimy, kim On dla nas jest i jaka jest nasza relacja wobec Niego.

W rozmowach na temat tego, co będzie „potem”, czyli o przyszłym świecie, czasami mówi się takie lub podobne słowa, odnosząc się do sporów, które ze sobą prowadzimy: „Teraz to nie wiemy, jak to dokładnie jest, kto ma rację, ale potem się z pewnością dowiemy”. Mam bardzo duże wątpliwości co do tego… Czy w Królestwie niebieskim naprawdę będą nas interesować nasze ziemskie zatargi? Czy szczęście wieczne miałoby mieć swoje źródło w tym, że miałem rację w jakimś światopoglądowym sporze? Czy po to tylko umieramy, żeby się nam wszystko wyjaśniło?

Słyszymy dziś w psalmie responsoryjnym takie słowa: „A ja w sprawiedliwości ujrzę Twe oblicze, ze snu powstając nasycę się Twym widokiem” (Ps 17,15). Szczęście wieczne będzie polegać na oglądaniu Boga: „wszyscy bowiem dla Niego żyją” (Łk 20,38). A to będzie zajęcie niezwykle fascynujące i zajmujące naszą uwagę! Myślę, że Niebo będzie dla nas wszystkich jednym wielkim zdziwieniem. Z pewnością jednak nie będzie rozczarowaniem. Będzie czymś więcej niż spełnieniem naszych oczekiwań i najskrytszych marzeń. Ono przerośnie wszystkie nasze wyobrażenia co do szczęścia.

Niebo jest bowiem Królestwem życia: „Bóg nie jest Bogiem umarłych, lecz żywych (…)” (Łk 20,38). Nie będzie w nim więc niczego, co nosiłoby choćby tylko znamiona śmierci. Jest to więc świat wolny od wszelkiego rodzaju grzechu, a nawet od cienia grzechu. Tam nie ma nienawiści i niesprawiedliwych osądów. W Królestwie Chrystusa wszystkie relacje oparte są na bezwarunkowej miłości – oczyszczone zostanie wszystko, co by jej przeczyło. To świat wolny od przemijania oraz związanych z nim łez, smutku, lęku i cierpienia – w nim wszystko jest nieskończone.

W związku z tym mam też pewną teorię na temat Nieba, choć z pewnością nie należy jej traktować jako teologicznej wizji. To raczej bardzo luźna refleksja, którą można przyjąć z przymrużeniem oka. Skoro Niebo jest nieskończonością, która swe źródło ma w Nieskończonym, to dotyczy ona z pewnością również przestrzeni i czasu. Niebo jest nieskończenie wielkie i nie odczuwa się w nim upływu czasu, bo jest tam wieczne „teraz”. I to daje mi nadzieję, że dzięki temu (zakładając oczywiście, że dostąpię łaski zbawienia) moje szczęście nie zostanie zakłócone przez spotkanie z kimś dla mnie trudnym, kto też będzie się cieszyć łaską życia wiecznego. Piekło byłoby więc przeciwnością, a więc miejscem nieskończenie małym, w którym czuć powolny upływ czasu, a to sprawia, że jest tam nuda (bo nie ma tam Treści), która aż sprawia ból. W nim człowiek byłby „skazany” na nieskończenie długo trwającą bliskość (ocierającą się wręcz o ciasnotę) z tymi, których nienawidzi.

To oczywiście jedynie przemyślenia, którymi się dzielę. Ale chciałbym przez nie pokazać Drogim Czytelnikom, jak bardzo Niebo nie podpada pod nasze kategorie. Jest światem, którego pragniemy, za którym tęsknimy, ale którego również zbytnio nie rozumiemy, choć możemy już go doświadczać „w zalążku”, obcując z Bożą obecnością w Słowie Bożym i w sakramentach.

Te dwie rzeczywistości świadczą o tym, że śmierć nie jest końcem: „A że umarli zmartwychwstają, to i Mojżesz zaznaczył tam, gdzie jest mowa o krzaku, gdy Pana nazywa «Bogiem Abrahama, Bogiem Izaaka i Bogiem Jakuba». Bóg nie jest Bogiem umarłych, lecz żywych; wszyscy bowiem dla Niego żyją” (Łk 20,37-38). Musimy strzec się, by nie traktować Boga jak mitycznej figury. Działoby się tak wtedy, gdybyśmy wierzyli w Niego tylko dlatego, że był Bogiem naszych pradziadków, dziadków i rodziców, którzy przekazali nam wiarę, którą rozumielibyśmy bardziej jako pielęgnowanie religijnych zwyczajów i przekazywanie ich kolejnym pokoleniom niż jako relację z żywą Osobą. Jezus żyje i wciąż walczy o to, żebyśmy i my chcieli żyć wiecznie!

Kierownik redakcji gdańskiego oddziału "Gościa Niedzielnego". Dyrektor Wydziału Kurii Metropolitalnej Gdańskiej ds. Komunikacji Medialnej. Współtwórca kanału "Inny wymiar"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Jezus żyje
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.