Czego się jeszcze spodziewam?

fot. unsplash.com

Jeśli chcemy, jako chrześcijanie, włączyć się w budowanie prawdziwej jedność między ludźmi, musimy wciąż otwierać się na Ewangelię i pozwalać Jezusowi działać w naszych sercach. Inaczej wszystko się skończy, zanim się naprawdę zacznie

Kilkadziesiąt lat temu, podczas Soboru Watykańskiego II, zapisano takie oto słowa:Kościół jest w Chrystusie niejako sakramentem, czyli znakiem i narzędziem wewnętrznego zjednoczenia z Bogiem i jedności całego rodzaju ludzkiego” (Lumen gentium, nr 1). Budowanie życia społecznego w zgodzie i harmonii, ale opartego jedynie na ludzkich wysiłkach i środkach, prędzej czy później może spełznąć na niczym, a zbudowane „szczęście” może okazać się jedynie chwilową radością, którą od prawdziwego szczęścia odróżnia właśnie cudzysłów.

Jeśli chcemy, jako chrześcijanie, włączyć się w budowanie prawdziwej jedność między ludźmi, musimy wciąż otwierać się na Ewangelię i pozwalać Jezusowi działać w naszych sercach. Inaczej wszystko się skończy, zanim się naprawdę zacznie, a wesele w Kanie Galilejskiej, o którym mówi dzisiejsza liturgia słowa, pozostanie jedynie opowieścią z przeszłości, a nie czymś, co może powtórzyć się także w naszym życiu.

DEON.PL POLECA

Wesele w Kanie to obraz wspólnoty, która cieszy się cudem miłości dwojga ludzi, przeżywając też z tej okazji radość ze spotkania. Okazuje się jednak, że na radości z przebywania ze sobą nie można zbudować nic trwałego – wino kiedyś się skończy, czasem nawet zbyt szybko. Na weselu opisywanym przez Jana Ewangelistę byli jednak Jezus, Jego Matka i uczniowie. Spostrzegawczość Maryi i konkretna wskazówka dana odpowiedzialnym za przebieg wesela okazują się być ratunkiem w podbramkowej sytuacji braku wina.

„Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie” (J 2,5). Te słowa skierowane są także do nas, chrześcijan XXI wieku, ludzi w szczególności odpowiedzialnych za budowanie w społeczeństwach więzi jedności i pokoju. Dzisiejszy człowiek czuje się bardzo samodzielny, autonomiczny wobec zewnętrznych autorytetów, a posłuszeństwo komuś lub czemuś często jest traktowane jako zagrożenie wolności. I tu potrzebne jest zaufanie, że Jezus jest Bogiem, który nie czyha na naszą wolność, ale chce dać jej impuls do działania na rzecz wspólnego dobra.

Pozwalając Chrystusowi przemieniać nasze serca według Jego Słowa, stajemy się skutecznymi ewangelizatorami, którzy wiary w Jezusa nie narzucają (starosta weselny z Kany nie znał pochodzenia wina; nie wiedział, skąd je przyniesiono), ale dzięki świadectwu swojego życia nie pozwalają innym przejść wobec Niego i Jego Miłości obojętnie (wino „zrobione” przez Jezusa jest tak dobrej jakości, że starosta dziwi się, dlaczego nie podano go wcześniej).

„Różne są dary łaski, lecz ten sam Duch; różne też są rodzaje posługiwania, ale jeden Pan; różne są wreszcie działania, lecz ten sam Bóg, sprawca wszystkiego we wszystkich” (1 Kor 12,4-6). To zdanie jest chyba wyzwaniem dla dzisiejszego Kościoła – dla każdego, kto czuje się jego częścią. Mamy różną wrażliwość, wyrażamy wiarę na tysiące sposobów, które naprawdę nie muszą się wykluczać, ale mogą się twórczo uzupełniać. Kościół, jeśli przezwycięża grzech i wewnętrzne podziały, a obecną w nim różnorodność traktuje jako bogactwo, udowadnia wszystkim wokół, że Ewangelia może przemienić i udoskonalić ludzkie wysiłki w coś bardzo trwałego. Nasze serca są wodą, którą tylko Jezus może przemienić w wyborne wino.

Przemiana serca może nastąpić jednak tylko wtedy, gdy człowiek jest na nią otwarty, gdy ma nadzieję, czyli spodziewa się jeszcze „czegoś”. Tymczasem my mamy z nadzieją dość duży problem. Jeśli patrzymy w przyszłość, to w tę niedaleką, planując jutro lub pojutrze. Czasem nasze plany sięgają kilka lat wprzód, kiedy podejmujemy jakieś studia, wchodzimy na drogę zawodowej ścieżki rozwoju lub… bierzemy kredyt na kilkanaście czy kilkadziesiąt lat. To wciąż jednak nie jest nadzieja, do której zachęca nas wiara chrześcijańska, mówiąc o Królestwie Niebieskim. Przy Chrystusie ma trzymać nas nadzieja wzmacniania Pokarmem z Nieba. Bo ten Chleb, który przyjmujemy w Komunii Świętej, nie tylko podtrzymuje nasze życie, ale obiecuje nam zwycięstwo nad śmiercią. To nie życie jest chorobą, lecz brak nadziei na życie bez końca.

Bardzo ważnym aspektem chrześcijańskiej nadziei jest spodziewać się Królestwa, które nie ma odpowiednika na ziemi w żadnej formie społecznej organizacji czy wspólnoty. To bierna strona nadziei, która ma pobudzać tę czynną, czyli życie według Ewangelii w posłuszeństwie temu Słowu, które może zmieniać świat i ludzi: „Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie” (J 2,5).

„Przez wzgląd na Syjon nie umilknę, przez wzgląd na Jerozolimę nie spocznę, dopóki jej sprawiedliwość nie błyśnie jak zorza i zbawienie jej nie zapłonie jak pochodnia. (…) Bo jak młodzieniec poślubia dziewicę, tak twój Budowniczy ciebie poślubi, i jak oblubieniec weseli się z oblubienicy, tak Bóg twój tobą się rozraduje” (Iz 62,1.5). Te urywki z Księgi Izajasza zapisane zostały przez autora pod natchnieniem, czyli z przekonaniem, że tak właśnie się stanie, jak podpowiada Boży Duch. Niebo jest naszym celem, jednak na jego przyjście nie mamy czekać z założonymi rękami, lecz z radością na zbliżające się spotkanie z Panem. Kiedy czekam na kogoś, za kim już się stęskniłem, nie mogę usiedzieć w miejscu – krzątam się, przygotowując siebie i swoje mieszkanie na przyjęcie gościa. Czy potrafimy w ten sposób czekać na spełnienie się obietnicy Królestwa?

„Taki to początek znaków uczynił Jezus w Kanie Galilejskiej. Objawił swoją chwałę i uwierzyli w Niego Jego uczniowie” (J 2,11). To, co stało się na weselu w Kanie Galilejskiej, było dopiero punktem wyjścia do kolejnych wydarzeń i znaków, których świadkami mieli zostać ludzie towarzyszący Jezusowi, a które miały przekonać ich o Jego mesjańskim posłannictwie. Pośród radości nowożeńców i ich gości objawia się Bóg, który uchyla ludziom drzwi do Królestwa – zaradza aktualnemu problemowi braku wina, kierując wzrok dużo dalej.

„Każdy człowiek stawia najpierw dobre wino, a gdy się napiją, wówczas gorsze. Ty zachowałeś dobre wino aż do tej pory” (J 2,10). Powstałe z wody wino zadziwia swoim smakiem i jakością, wzbudza pytania o pochodzenie, ale przede wszystkim pozostawia otwartą jedną bardzo ważną kwestię: dlaczego trafiło na stoły dopiero teraz? Myślę, że to powinno skłonić nas do refleksji nad wiarą: czy spodziewam się od Boga czegoś jeszcze, co niesamowicie mnie zaskoczy, co przerośnie moje oczekiwania? A czy dopuszczam możliwość, że i ludzie, których mam wokół, mogą mnie jeszcze pozytywnie zaskoczyć, choć już dawno ich przekreśliłem? Nadzieja otwiera człowieka na wiele możliwości i na rozwój, ponieważ sprawia, że teraźniejszości nie traktuje się jako ostateczności.

Kierownik redakcji gdańskiego oddziału "Gościa Niedzielnego". Dyrektor Wydziału Kurii Metropolitalnej Gdańskiej ds. Komunikacji Medialnej. Współtwórca kanału "Inny wymiar"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Czego się jeszcze spodziewam?
Komentarze (2)
AP
~Adam P
16 stycznia 2022, 19:34
Może tak około tematu: Czy nasza wiara może być w ogóle bezroszczeniowa, bez oczekiwania wobec Boga na spełnienie jakiegoś cudu? Chyba w samym fundamencie naszej wiary jest oczekiwanie najważniejszego cudu, czyli Życia Wiecznego - czy przez to nie może być zupełnie bezwarunkowa i szczera?
SZ
~Szymon Zet
16 stycznia 2022, 12:49
Autor skupia się na tym, że bez wina całe to przyjęcie by się "rypło". Tak jakby to był klucz do szczęścia w tym wydarzeniu. Skoro tak to nasuwa się raczej pytanie czemu im tego wina zabrakło? Źle policzyli? Ludzie za dużo pili? A może przyszło więcej gości niż było zaproszonych? Pan Jezus uratował reputację gospodarzy, ale co by się stało gdyby tego nie zrobił? Goście by się obrazili? Życie tej rodziny by się zawaliło? Trochę wstydu i żyli by dalej. Za dużo pytań, opartych na domysłach, a za mało twardych odpowiedzi. A co do słuchania autorytetów - tak, dobrze by było, tylko że dziś autorytety po kolei albo tracą wiarygodność, albo się kompromitują albo odchodzą. Nie ma więc kogo słuchać i na kim budować prawdy.