I nie poszło tak jak zawsze

(fot. shutterstock.com)

Nastawieni byli na to, że będzie po staremu. A tu niespodzianka. Cała uroczystość zaczęła się od radości, potem nastrój zmienił się w zdziwienie, a na końcu gości obleciał strach - pisze Dariusz Piórkowski SJ.

"Zachariasz zażądał tabliczki i napisał: "Jan będzie mu na imię". I wszyscy się dziwili. A natychmiast otworzyły się jego usta, język się rozwiązał i mówił wielbiąc Boga. I padł strach na wszystkich ich sąsiadów"( Łk 2, 63-65).

"Wcielenie Boga jest końcem lęku" (F. Meyer).

Goście Elżbiety i Zachariasza pewnie nie spodziewali się, że w dniu obrzezania Jana spotka ich tyle atrakcji. Nastawieni byli na to, że będzie jak zawsze. A tu niespodzianka. Cała uroczystość zaczęła się od radości, potem nastrój zmienił się w zdziwienie, a na końcu uczestników obleciał strach. Nie potrzeba było już żadnych filmów akcji ani horrorów. Sam Bóg zafundował im całą gamę niezapomnianych przeżyć.

Obrzezanie jako znak przymierza z Bogiem to w Izraelu chwila nadania imienia dziecku.  Zapowiedź chrześcijańskich chrzcin. Właśnie ten fakt bardziej niż narodziny mocno podkreśla i rozwija św. Łukasz. Bóg chciał, aby imię syna Elżbiety i Zachariasza nie było owocem ich wyboru czy spełnieniem życzeń krewnych. Oczywiście, wzbudziło to opór i zmieszanie obserwatorów. Miało być po staremu, imię po ojcu, czyli Zachariasz. Tradycja tradycją, a Bóg zrobił po swojemu.

Imię "Jan" oznacza "Bóg jest łaskawy". Ciekawe, że człowiek jako taki nosząc konkretne imię może być chodzącym objawieniem. Imię może zawierać więcej niż tylko imię. My już dziś tak nie myślimy. Imię stało się niestety konwencją. A sam proces jego nadawania dziecku łatwiej ulega różnym modom bardziej niż zdziwieniu, że jest ono darem i pochodzi też od Boga. Co więcej, imię "Jan" mocno uwypukla dar i miłość Boga. Najlepiej wiedziała o tym matka, która po ludzku nie mogła już począć i urodzić dziecka, dlatego była tak zdeterminowana i przeciwstawiła się woli rodziny i otoczenia.

Taki obrót sprawy wywołał strach. Goście wyczuli w ten sposób, że stało się tutaj coś poważniejszego, ale i niezrozumiałego. Przecież nie na każdej uroczystości rodzinnej niemi odzyskują mowę. No i jakaż to siła mogła skłonić rodziców, aby wyłamali się z ustalonych reguł? Za pomocą uczuć cieleśnie reagujemy na to, co się dzieje wokół nas. Ktoś słusznie zauważył, że gdy nagle budzi nas hałas, nie widzimy od razu, co go wywołało. Najpierw czujemy w sobie hałas, później pytamy, co to było. To, co naturalne, czyli narodziny dziecka, nawet jeśli przyszło na świat w w rodzinie uważanej za niepłodną, a na dodatek w podeszłym wieku, jakoś jeszcze współgra z kanonem, dlatego budzi radość. Ale to, co nie idzie ścieżką oczywistości i nie jest naturalne (wyłom w tradycji i odzyskanie mowy) rodzi w gościach zdziwienie i lęk. To pierwsza tego typu reakcja grupy ludzi w Ewangelii według św. Łukasza.  Co spowodowało przeskok z przyjemnego do nieprzyjemnego uczucia?

Po części wywołała go niewiedza. Krewni nie znali całej historii. W świetle powszechnych wówczas przekonań, jeśli Elżbieta nie mogła mieć dzieci, to znak, że pewnie ciążyła na niej jakaś wina. A tu nagle pojawia się dziecko. I to w starszym wieku. Cóż to się stało? Jakim prawem? Jak to wyjaśnić?

Zdziwienie, a potem często lęk, ogarnia nas wtedy, gdy nie panujemy nad sytuacją, nie potrafimy jej wytłumaczyć, wszystko się jakoś nie spina. Zwyczajne narodziny stały się równocześnie objawieniem Boga. Można by przyjąć, że ten strach to prymitywna reakcja człowieka na to, czego on nie rozumie. Istnieją jednak uczucia religijne. Można Boga doświadczyć uczuciowo, chociaż nie widzi się Go ani nie słyszy.

Kłopot w tym, że w języku polskim wprawdzie mamy różne określenia na poczucie zagrożenia i niepewności: lęk, trwoga i strach, ale uchwycenie różnic między nimi to raczej ulubione zajęcie filozofów i językoznawców niż przeciętnego człowieka. Lęk zwykle posiada jakiś przedmiot. Można bać się różnych form zła czy nawet zamkniętych przestrzeni. Obawiamy się, że utracimy jakieś konkretne dobro: pracę, zdrowie, majątek. Lęk pojawia się w nas jako reakcja obronna głównie wobec zagrożenia. Trwoga bywa bezprzedmiotowa, nieokreślona. Często jest to pewien stan, bardziej trwałe wewnętrzne nastawienie, dziwne poczucie.

W potocznym użytku słowa te znaczą praktycznie to samo i często stosujemy je zamiennie jako synonimy. Zresztą podobnie jest z miłością. Wszystkich i wszystko kochamy, a w Biblii i w codziennym życiu przeplatają się różne formy miłości, określane odmiennymi słowami.

Biblia wspomina jednak o specyficznym ludzkim doświadczeniu w obliczu tajemnicy.  W pieśni Maryi, którą Kościół odmawia codziennie, czytamy, że Bóg "swoje miłosierdzie na pokolenia i pokolenia zachowuje dla tych, którzy się Go boją" ( Łk 1, 50). Bardziej należałoby w tym wypadku mówić o bojaźni Bożej, która jest formą miłości, szacunku i obawą, by nie obrazić i zranić. Jest to przeżycie religijne łudząco podobne do lęku czy strachu. Gdy człowiek słyszy, że powinien bać się Boga, może mu się spontanicznie pojawić skojarzenie z lękiem przed agresywnym psem, który nagle wyskakuje z podwórka i atakuje przechodnia. Z perspektywy Pisma świętego, a zwłaszcza Ewangelii, nie można bać się Boga jako bezpośredniego źródła zła. Bóg w niczym nam nie zagraża, ale jest większy od nas, święty, pociągający, budzący respekt.

Właśnie ten strach, zwany dzisiaj bojaźnią Bożą, stał się udziałem gości. To odpowiedź na objawienie Boga. Nie sparaliżował uczestników tego wydarzenia, ponieważ zaczęli rozpowiadać to, czego doświadczyli. Niemniej nawet w ramach bojaźni Bożej człowiek różnie może się zachować. Czasem taki strach zamyka go i powoduje chęć ucieczki, czasem zaś otwiera i pobudza do działania.

Św. Łukasz wspomina, że mieszkańcy Gerazy widząc, że ich współziomek został przez Jezusa uwolniony od złych duchów "przejęci byli wielkim strachem" (Łk 8, 37). Jednak pod jego wpływem prosili Jezusa, żeby opuścił ich miasteczko. Zadziwiające, że mniej się bali opętanego i złych duchów niż Tego, który od tych mocy wyzwala. Gdy Jair przyszedł do Jezusa z błaganiem o uzdrowienie córki, na wieść o jej śmierci, poddał się lękowi. I co mówi Jezus? "Nie bój się, wierz tylko, a będzie ocalona" (Por. Łk 8, 50). Lęk jest tu przeciwieństwem wiary, zaufania. Nie każdy lęk prowadzi do wiary, czyli w tym kontekście do relacji z Jezusem. Człowiek może się wystraszyć, że zbyt dużo straci.

Ks. Tomas Halik uważa, że w naszych czasach "zanik bojaźni Bożej otwiera coraz większą przestrzeń dla lęku i trwogi, i to zarówno w sferze świeckiej, jak i w nowożytnej formie religii: często jest to jednak lęk nieuświadomiony i tłumiony". A więc im mniej doświadczenia Boga, tym większa nadwrażliwość na działanie Złego. Im mniej bojaźni Bożej, tym więcej lęku o siebie i rozpaczliwego poszukiwania zabezpieczenia w stworzeniach. Dobrze jest więc czasem prosić o doświadczenie bojaźni Bożej. Będziemy wtedy bardziej wolni.

Dariusz Piórkowski SJ - rekolekcjonista i duszpasterz. Pracuje obecnie w Domu Rekolekcyjnym O. Jezuitów w ZakopanemWspółpracuje z ruchem "Małżeńskie drogi". Jest autorem m.in. Książeczki o miłosierdziu.

Rekolekcjonista i duszpasterz. Autor książek z zakresu duchowości. 

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

I nie poszło tak jak zawsze
Komentarze (4)
Zbigniew Ściubak
24 czerwca 2018, 08:55
Kłopot jest związany z pytaniem, czy Bóg mówi do ludzi na ludzki sposób, czy też to ludzie odczytują boże intencje, stosownie do kontekstu historycznego, społecznego, kulturowego. Jeśli bowiem Bóg mówi do nas, w potocznie rozumiany sposób, czyli jeśli np. w Biblii mamy zapisane rzeczywiste słowa Boga, to te słowa nie mogą się nigdy zmienić. Jeśli jednak te słowa, to odczytanie przez ludzi, w ich uwarunkowaniach, woli Bożej, to owo odczytanie może się zmieniać. Generalnie nauczanie KK (i nie tylko) idzie w kierunku uznania przekazów religijnych za dosłowne słowa Boga, a więc w kierunku niewzruszoności i niezmienności nauczania w kwestiach praktyk religijnych i moralnych. I tu pojawia się pewien kłopot. Bo zmienił się "kontekst". Zmieniła się świadomość ludzi. I trzeba zmieniać znaczenia słów, żeby pasowały do kontekstu, zachowując przy tym przekonanie o bezpośredniej boskości tych słów.
Andrzej Ak
24 czerwca 2018, 23:19
Bardzo ważne pytanie. Fundamentem "czytania" Pism Świętych jest nasza łączność z Duchem Świętym. Wiele lat temu o tym fundamencie usłyszałem od parafialnego księdza. Dzisiaj wiem, iż Pisma Święte nie wystarczy czytać, bo są One formą komunikacji z Bogiem. Do tej komunikacji potrzebujemu Ducha Świętego i o tym doskonale wiedział Pan Jezus, który o Nim nauczał Apostołów. Tak więc słowa Spisane w Pismach bezpośrednio odnoszą się do ludzi, którzy żyli wieki temu. Jednak my obecnie żyjący popełniamy te same błędy co tamci, tak więc potrzebujemy tych samych nauk jednak w formie zrozumiałej dla nas. I tutaj jest rola Ducha Świętego, aby nam to objaśniał. Jak to wygląda? To już relacja z imtymnego związku człowieka z Bogiem. Do tej relacji jest powołany każdy człowiek. Na jakim etapie swojego życia ją odkryje/podejmie, czy wogóle tego dokona?
Zbigniew Ściubak
24 czerwca 2018, 08:54
Bojaźń boża w czasach ST była ewidentnie postawą opartą o strach i lęk. Raczej nie o doznania, które ksiądz opisuje w wybranej historii o obrzezaniu Jana. Był to lęk i strach przed Jahwe. W ówczesnym społeczeństwie, wobez ówczesnych ludzi, było to użyteczne narzędzie kierowania ludzi na ścieżkę religii. Stąd bojaźń boża nie była odczuciem związanym z jakimś zdarzeniem, tylko postawą wobec Boga. Postawą wynikającą z realnej groźby gniewu Boga, którego ktoś obrazi. Ten gniew materializował się w wielu formach i jest mnóstwo przykładów. Weźmy już ten z NT: "Około trzech godzin później weszła także jego żona, nie wiedząc, co się stało. «Powiedz mi - zapytał ją Piotr - czy za tyle sprzedaliście ziemię?» «Tak, za tyle» - odpowiedziała. A Piotr do niej: «Dlaczego umówiliście się, aby wystawiać na próbę Ducha Pańskiego? Oto stoją w progu ci, którzy pochowali twego męża. Wyniosą też ciebie». A ona upadła natychmiast u jego stóp i skonała. Gdy młodzieńcy weszli, znaleźli ją martwą. Wynieśli ją więc i pochowali obok męża. Strach wielki ogarnął cały Kościół i wszystkich, którzy o tym słyszeli."
Zbigniew Ściubak
24 czerwca 2018, 08:52
Strach i lęk przed Bogiem, jak najbardziej może wyzwalać. Wyzwalać z głupoty, z grzechu, z przywiązania do przyjemności. Doskonałym współczesnym przykładem jest pan Wojtek Cejrowski, który na pytanie - Co by Pan zrobił, gdyby naprzeciwko Pana usiadł Jezus. - Odpowiada - To ja bym leżał twarzą do podłogi, bo jakbym spojrzał mu w twarz to bym umarł wtedy. (<a href="https://youtu.be/H0M9JNlb4n8?t=17m58s">LINK</a>:) Być może religijność ST jest inna niż religijność chrześcijańska. Religijność ST to Bóg, który jest sędzią, jest gniewny, karze tu na Ziemi, może skazać na karę śmierci i to wiecznej, można go stosunkowo łatwo obrazić, należy się go bać. Religijność chrześcijańska, to Bóg, który nie przyszedł sądzić świata, ale go zbawić, który mówi "Nie potępiam" zanim jawnogrzesznica cokolwiek powiedziała, który robi honor upadłemu i idzie w gości do domu grzesznika. Więc zostajemy z tym pytaniem: "Co byś zrobił, gdyby Jezus usiadł naprzeciwko Ciebie?" Uprawnione są wszelkie odpowiedzi. Zarówno ta, że upadł bym na twarz jak i ta, że wpatrywałbym się w niego z oddaniem i zachwytem. Wszystko zależy od obrazu Boga, jaki nosimy w sobie. Nie jesteśmy jednowymiarowi, jednak dziś, tak sobie myślę, z rozumienia religijności w kategoriach ST, możemy powoli przechodzić do NT. ------------------------------------------------ Mój blog pielgrzymkowy: <a href="http://camino.zbyszeks.pl/">LINK</a>