Mocne słowa Jezusa. Dlaczego dla wielu z nas są niezrozumiałe?
Porównywać kogoś do szczenięcia nie wydaje się czymś miłym i uprzejmym. Nie świadczy też o darzeniu kogoś miłością. Wyczuwamy w tym raczej pogardę i odtrącenie. Czemu więc Jezus sięga po tak mocne słowa?
Nie ma modlitw, których Bóg, by nie wysłuchał. Tak się mówi, ale czy to rzeczywiście prawda? Wielu z nas mogłoby pewnie wskazać przykłady takich modlitw, które nie zostały wysłuchane. Tak przynajmniej wydaje się z punktu widzenia człowieka, który prosi o coś Boga i tego nie otrzymuje. Nie znaczy to jednak, że Pan był głuchy. Modlitwa chrześcijanina nie ma wpłynąć na Boga, żeby ten zmienił zdanie. Taka modlitwa byłaby pogańska. Modlitwa ma przede wszystkim zmienić moje serce, by było w stanie odkryć i przyjąć wolę Bożą.
W sercu każdego z nas rozgrywa się walka pomiędzy pogańskimi odruchami a chrześcijańskimi pragnieniami. Zewnętrznie jesteśmy chrześcijanami – tak określiliby nas inni, tak też sami o sobie byśmy powiedzieli. Chrzest rzeczywiście nas nimi uczynił. Gdzieś jednak głęboko tkwi pragnienie, by w wierze iść na łatwiznę i Boga traktować jak bożka. Chcielibyśmy, by spełniał nasze życzenia i zachcianki, jak pełna magicznej mocy lampa Alladyna lub jak złota rybka. Taką pokusę łatwo zdemaskować. Trudniej jest odkryć w sobie poganina, kiedy przeżywamy cierpienie. Wówczas pełni rozpaczy chcielibyśmy „wymusić” na Bogu, by dał nam to, czego nam potrzeba, lub zabrał to, co sprawia nam ból. I zazwyczaj tak się nie dzieje. Wtedy pojawia się kryzys i rozczarowanie Bogiem, który może po prostu nie istnieje, albo – w lepszym wypadku – ma ważniejsze sprawy na głowie niż nasze życie. Wytrwałość w trudnej i pełnej cierpienia modlitwie może pomóc nam ogołocić obraz Boga z pogańskich naleciałości i zacząć Go traktować jak Ojca, który najlepiej wie, czego potrzebuje jego dziecko.
Kobieta kananejska, bohaterka dzisiejszej Ewangelii, mówi Jezusowi o sytuacji swojej córki. Bardzo cierpi z tego powodu, ale nie błaga Pana wprost, by uzdrowił jej dziecko, ale by uśmierzył jej ból: „Ulituj się nade mną, Panie, Synu Dawida! (…) Panie, dopomóż mi” (Mt 15,22.25). Nie zraża się tym, że z początku Jezus zdaje się jej nie zauważać, wręcz ignorować, a uczniowie chcą ją odegnać. Wie, że to Syn Dawida! Wie, że to Pan! Można odnieść wrażenie, że Jezus sprawdza, jaki obraz Boga nosi w sobie kobieta kananejska – czy przypadkiem nie stworzyła sobie Boga na podobieństwo człowieka, czy nie widzi w Jezusie kolejnego bożka lub jedynie uzdrowiciela, czy naprawdę wierzy w powszechność zbawienia i w Jego Miłosierdzie.
Każda więc modlitwa jest modlitwą o to, bym potrafił Bogu zaufać. Moje zmaganie się z Bogiem, „przekonywanie” Go o tym, że potrzebuję bardzo jakiejś łaski, nie jest potrzebne Bogu, lecz mi. Jest to wytrwałość, która weryfikuje moje pragnienia. Często po pewnym czasie mogę dojść do wniosku, że wcale nie było mi potrzebne to, o co prosiłem. Ba, może nawet lepiej, że tego nie dostałem! Jedno jest pewne: o cokolwiek proszę Boga, moja modlitwa musi być wytrwałym wołaniem kobiety kananejskiej z dzisiejszej Ewangelii: „Ulituj się nade mną, Panie, Synu Dawida!” (Mt 15,22). Wytrwałość w modlitwie umacnia naszą wiarę i „nastraja” nasze serce według Serca Jezusa, by odtąd biło w rytmie Jego Miłości.
W dzisiejszej Ewangelii widzę też jeszcze jeden wątek, który do tej pory mi umykał. Oczywiście, zastanawiała mnie zawsze szorstkość, z jaką – przynajmniej na pierwszy rzut oka – Jezus traktuje kobietę kananejską. Wręcz czułem w tym niekiedy rodzaj niegrzeczności. Nie pasuje to jednak do ogólnego obrazu Jezusa, jaki znamy z homilii, katechez czy ekranizacji Ksiąg Ewangelii. Nie pasuje, bo taki Jezus rzeczywiście nie jest. Owszem, bywa stanowczy. Bywa też zagniewany o Boże sprawy. Zawsze jednak jest Bogiem pełnym miłości i przebaczenia. Skąd więc w Jego ustach słowa: „Niedobrze jest zabierać chleb dzieciom, a rzucać szczeniętom” (Mt 15,26)? Porównywać kogoś do szczenięcia nie wydaje się czymś miłym i uprzejmym. Nie świadczy też o darzeniu kogoś miłością. Wyczuwamy w tym raczej pogardę i odtrącenie.
Czemu więc Jezus sięga po tak mocne słowa? Żydzi traktowali pogan z wrogością i wyższością (oczywiście także vice versa) jako tych, którzy nie są ludem wybranym i nie wierzą w Boga Jedynego. Przekonani o swojej wyjątkowości nie chcieli mieć nic wspólnego z pogańskim światem, by nie stać się nieczystymi. Jezus znając te „klimaty”’, zdaje się w rozmowie z kobietą odwoływać do tego napięcia, które istnieje między Izraelitami a poganami nieszczędzącymi sobie „sympatycznych” przezwisk. Może „szczenię” było jednym z nich. Odpowiedź kobiety zdumiewa bystrością. Nie daje za wygraną. Jezus nie jest taki. Jest Synem Dawida, jest Mesjaszem, jest Panem, jest Synem Bożym posłanym do wszystkich! Także do „szczeniąt”! Z Jego strony nie spotkają jej żadne nieprzyjemności.
Zbawiciel zdaje się pytać, czy kobieta wierzy w te ludzkie opinie, czy czuje się przez to gorsza, pozbawiona godności. I wreszcie, czy uważa, że drzwi do zbawienia są dla niej zamknięte. Ona wytrwale „dobija się” do Jezusa ze swoimi prośbami. To jest jej odpowiedź. Choćbym w oczach ludzi była nikim, dla Boga jestem ukochaną istotą. Ta dzisiejsza Ewangelia to także rachunek sumienia dla każdego z nas. Czy poczucie własnej godności buduję na tym, co mówią do mnie i o mnie inni ludzie, czy na tym, co mówi Bóg? Czy nie traktuję innych z pogardą, odtrącając ich i próbując przekonać, że nie mają u Jezusa czego szukać?
Skomentuj artykuł