Nie rozdzierajmy szat

(fot. shutterstock.com)

Czy możemy w miłości równać się z Bogiem? Przecież to są Himalaje, a my nieraz mamy kłopot z wejściem na szczyt Beskidów.

"To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem" ( J 15, 12).

"Radość i harmonię, którą Bóg cieszy się wiecznie, my możemy poznać i doświadczyć jedynie jako dojrzewające i zmieniające się dusze" (Rowan Williams).

Jednego możemy być absolutnie pewni: Ewangelia zawsze będzie nas przerastać. Taka jest jej rola. Słowa Jezusa częściej będą nas prowokować do pytań niż udzielać wyczerpujących odpowiedzi. Poprzedniej niedzieli Jezus mówił, że uczniowie podczepieni do krzewu winnego, mają wydać owoc. Dzisiaj wyjaśnia, jakiego owocu oczekuje od nas Ojciec. Chodzi o miłość.

Jezus nie podaje zwięzłej definicji miłości, ale używa różnych obrazów, byśmy zrozumieli, co ma na myśli. Najpierw miłość porównuje do owocu, który dojrzewa, aby potem został zjedzony. Jeśli tak, to miłość jest rzeczywistością dynamiczną: powiększa się, rośnie i stopniowo osiąga dojrzałość. Nic tutaj nie dzieje się natychmiast. Miłość boska wciela się w nas w czasie, natrafiając także na różne przeszkody i opory. Słusznie więc św. Paweł napisze później, że pierwszym imieniem miłości jest cierpliwość.

Trzymając się dalej metafory owocu, można dojść do przekonania, że jedyne, czego się od nas wymaga w kwestii miłości, to czekanie. Przecież owoc dojrzewa sam, zaopatrzony wprawdzie w wodę, soki odżywcze i słońce, ale ich dostarczenie nie zależy od niego. A jednak Chrystus wzywa do trwania w Nim, w Jego słowie, w Jego miłości. Coś  jednak od nas zależy. Właśnie w tym punkcie pojawia się chyba nasza największa trudność, bo jeśli wsłuchamy się w słowa Jezusa, to miara, jaką wyznacza dla naszej miłości, zaskakuje. Mamy kochać siebie nawzajem tak jak Syn Boga ukochał nas. A On ukochał nas tak jak Jego Ojciec. Nie chodzi więc tylko o to, aby być porządnym i uczciwym człowiekiem. Jeśli tak, to czy Jezus nie przesadza? Czy możemy w miłości równać się z Bogiem? Przecież to są Himalaje, a my nieraz mamy kłopot z wejściem na szczyt Beskidów. Często nie potrafimy nawet pokochać człowieka na miarę ludzką, a cóż dopiero jak Bóg.

Możemy ulec temu niepokojowi i zachować się jak król Ezechiasz, który otrzymawszy od władcy Aramu list z prośbą o uzdrowienie Naamana z trądu, wpada w przerażenie, rozdziera szaty i woła: "Czy ja jestem Bogiem, żebym mógł uśmiercać i ożywiać? Bo ten poleca mi uwolnić człowieka od trądu!" (2 Krl 5, 7). Z pewnością, król ma rację: Bogiem nie jest. Myślę, że Jezus też nie ma zamiaru budzić w nas lęku, by na sądzie rozliczyć nas z rzeczy niemożliwych. Z pewnością nigdy nie osiągniemy takie pułapu miłości. O to możemy być całkowicie spokojni.

Musimy raczej pamiętać, że wezwanie do tak wielkiej miłości opiera się na wcześniejszym porównaniu Jezusa i uczniów do krzewu winnego i latorośli. Miłość najpierw płynie od Ojca do Syna, potem od Syna do nas, i w jakimś stopniu ma do Ojca powrócić poprzez miłość do bliźnich. Miłość jak krew w organizmie krąży w zamkniętym obiegu lub przypomina taniec wokoło. Nigdy nie jest czymś jednostronnym. Nie można sprowadzać jej do arbitralnego wymagania Boga względem człowieka, bo wtedy rzeczywiście pozostaje nam rozpacz i zniechęcenie na wzór króla Ezechiasza. Jego opór wskazuje raczej na to, że taka miłość po ludzku jest nie do zrealizowania.

Między Bogiem a człowiekiem zaplanowana została wzajemność. Hans Urs von Balthasar napisał, że "między miłością Boga a miłością do bliźniego istnieje taki przepływ, że jedna żyje i działa, i okazuje się skuteczna tylko poprzez tę drugą". Kiedy w Ewangelii według św. Łukasza Jezus rozpoczyna wieczerzę paschalną, mówi całkiem otwarcie do uczniów: "Gorąco pragnąłem spożyć tę Paschę z wami, zanim będę cierpiał" (Łk 22, 15). To nie jest lekcja poglądowa. Jezus rzeczywiście pragnie bliskości z uczniami. Chce przeżyć ucztę z nimi, a nie tylko dla nich. Zresztą, podobnie będzie oczekiwał ich wsparcia w Ogrodzie Oliwnym. Jeśli w naszej koncepcji Boga zanadto ulegniemy filozoficznym wpływom, to rzeczywiście samowystarczalność i doskonałość Boga będzie nie do pogodzenia z wzajemnością. Jeśli jednak doskonałość Boga polega także na zdolności do przyjęcia ludzkiej miłości, nawet tej najbardziej kruchej i niepozornej, to wtedy słowa Jezusa nie są jedynie zabiegiem wychowawczym, lecz objawiają coś istotnego o samym Bogu. Przyjęte przez Boga okruchy ludzkiej miłości nie ujmują niczego z Jego potęgi i doskonałości. Przeciwnie, w ten sposób jeszcze bardziej je uwypuklają.

W tekście pojawia się jednak jeszcze inna miara. "Nie ma większej miłości nad tę, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich". W pierwszym odruchu wydawałoby się, że inna miłość jest większa: w stosunku do nieprzyjaciół. Jednakże wrogowie zazwyczaj życie zabierają. Wielkim osiągnięciem będzie wówczas jeśli człowiek nie odpowie nienawiścią. W stosunku do przyjaciół życie się oddaje. To znacząca różnica. Chodzi o coś pozytywnego.

Gdzie to oddawanie życia, czyli miłość widać najbardziej? W małżeństwie i rodzinie. Jeśli ktoś jest bliski, to zdecydowanie bardziej się go kocha niż wtedy, gdy ktoś jest daleki. A jednak życie potwierdza, że to nie bułka z masłem. To właśnie w małżeństwie najbardziej może realizować się wzajemność miłości, w wielu sferach życia. Jest ono pewnego rodzaju tańcem tyle tylko, że nie zawsze oboje małżonkowie potrafią tańczyć równomiernie, dotrzymać sobie kroku. Nie zawsze chce im się wspólnie tańczyć. Jeden drugiego często naprzemiennie musi motywować, podrywać do ruchu. Małżeństwo jest wprawdzie niedoskonałym obrazem wzajemnej miłości Ojca, Syna i Ducha Świętego, ale jednak na nich wskazuje.

Najbardziej tajemnicze jest jednak to, że Jezus łączy miłość z przykazaniem i posłuszeństwem wobec Ojca. Czy to nas nie zadziwia? Po pierwsze, miłość nie jest tylko czymś spontanicznym, spełnianym w zależności od porywu i potrzeby. Jest przykazaniem. Musi opierać się na decyzji, a nie na samych uczuciach. Po drugie, Chrystus spełnia polecenia Ojca i jakoś Mu to nie ciąży, chociaż czasem nie przychodzi lekko. Nam skłonnym do egoizmu i buntu posłuszeństwo nie kojarzy się automatycznie z miłością. Gdy coś jest nam nakazywane, to zwykle od dzieciństwa stajemy okoniem, przynajmniej w niektórych sprawach. Przykazanie to często najpierw ograniczenie.

To, co dla Jezusa jest czymś naturalnym, czyli miłość pożeniona z posłuszeństwem, dla nas najpierw okazuje się niebagatelnym problemem, czymś nienaturalnym, bo świerzbiącym naszą pychę. Do takiej jedności dochodzimy mozolnie w miarę poznawania, kim rzeczywiście jest Bóg, który pierwszy nas wybrał i przeznaczył do przynoszenia owocu. Grzech zaburzył zarówno tę kolejność w miłości jak i jej właściwą percepcję. Dlatego musimy trwać w słowie Jezusa, aby z wolna przemieniało się nasze myślenie, postrzeganie siebie, Boga i świata.

Dariusz Piórkowski SJ - rekolekcjonista i duszpasterz. Pracuje obecnie w Domu Rekolekcyjnym O. Jezuitów w Zakopanem. Współpracuje z ruchem "Małżeńskie Drogi"Jest autorem m.in. Książeczki o miłosierdziu.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Nie rozdzierajmy szat
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.