Radykalizm Ewangelii w praktyce

(fot. shutterstock.com)

Jezus zgromił Piotra słowami: «Zejdź Mi z oczu, szatanie, bo nie myślisz o tym, co Boże, ale o tym, co ludzkie» (Mk 8, 33).

Istnieją różne schorzenia oczu, które wprawdzie nie są jeszcze ślepotą, ale znacznie utrudniają życie. Jedni nie widzą wyraźnie, gdy zapada zmrok i oślepia ich światło reflektorów. Inni cierpią na jaskrę, która stopniowo zawęża im pole widzenia. A jeszcze inni nie rozróżniają właściwie kolorów.

Podobnie bywa z widzeniem rzeczywistości niewidzialnej. Widzenie jest biblijnym synonimem poznania. W dzisiejszej Ewangelii czytamy, że ludzie zasadniczo nie widzą w Jezusie nikogo wyjątkowego, chociaż są świadkami Jego znaków i cudów.

DEON.PL POLECA

Uważają Go tylko za proroka. Ciągle poruszają się w ramach znanych im z przeszłości. Być może dostrzegają w Nim jakąś moc, ale jednak to tylko kolejny Jan Chrzciciel, Eliasz, prorok. Widzą wyłącznie "stare bukłaki". Nie są więc gotowi na przyjęcie młodego wina, które nie mieści się w ich kategoriach poznawczych, ponieważ nawet odrobina tego trunku mogłaby je rozerwać na strzępy. Jakie to ludzkie.

Wszyscy trzymamy się utartych schematów i co rusz próbujemy nagiąć do nich rzeczywistość, która często się opiera, bywa dynamiczna i zaskakująca. Dlatego Jezus nie przyznaje się publicznie, że jest Mesjaszem. Ta postawa Jezusa wyjaśnia, dlaczego czasem nie powinno się mówić nawet słusznych i prawdziwych rzeczy. I wcale nie jest to przemilczanie czy odrzucanie prawdy.

Widzę, ale niewyraźnie

Piotr - jako reprezentant wszystkich apostołów - wyprzedza nieco rzeczonych "ludzi", bo przynajmniej rozpoznaje w Jezusie Mesjasza, a więc kogoś zupełnie innego niż prorocy. Jezus wyczuwa tę gotowość i dlatego otwarcie mówi jedynie do tych, którzy zrobili jakiś krok naprzód. Jak się okazuje, jest to dopiero pierwszy krok.

Szymon, w przeciwieństwie do "ludzi", widzi "coś" - Mesjasza, ale wciąż niewyraźnie, na swoją modłę. Przypomina niewidomego, który dopiero co został uzdrowiony przez Jezusa. W dwóch etapach. Bo najpierw widział ludzi, ale dość mętnie,w konturach, jak drzewa. Dopiero kiedy Jezus powtórnie położył ręce na jego oczach, chory zaczął "wszystko widzieć jasno i wyraźnie" (por. Mk 8, 22-26).

Aby Piotr powoli zaczął się odrywać od swoich wyobrażeń i oczekiwań, musiało zaboleć. Stąd ostre słowa Jezusa wobec apostoła. Wiemy jednak, że Piotr nie tak łatwo zmienił zdanie. Podczas Ostatniej Wieczerzy nadal myślał podobnie. Dopiero wyparcie się Jezusa zrzuciło w pełni łuski z jego oczu. Zaczął widzieć jasno i wyraźnie.

Ten powolny proces przemiany widzenia nie dotyczy tylko wiary. Podobnie dzieje się w małżeństwach i przyjaźniach, kiedy dochodzi do pierwszych nieporozumień i spięć. Wiele osób uważa to za coś nienaturalnego, za gasnącą miłość, objaw złej woli. I często z tego powodu się rozchodzą, nie wiedząc, że prędzej czy później własne oczekiwania i wyobrażenia o najbliższej osobie po prostu muszą się oczyścić, coś musi umrzeć, trzeba doświadczyć straty. Na tym polega rozwój. Nie odbywa się to bez rozczarowań i bólu, bo wiele naszych oczekiwań to tylko walka o "zachowanie swojego życia". Jeśli jednak ktoś obstaje uparcie przy swoim, rozwój jest niemożliwy.

Ale pocieszające w tym wszystkim jest to, że do zrozumienia, kim jest Jezus, ( a także mąż, żona, dziecko, przyjaciel) dojrzewamy powoli. Tylko szczególna odmiana kościelnej pychy może z absolutną pewnością orzekać, że już wszystko wie i rozumie w Jezusie. Tylko niedojrzały człowiek uważa, że początek małżeństwa oznacza zapowiedź ciągłej sielanki.

Podejrzany anioł światłości

Ta Ewangelia doskonale ilustruje również działanie duchowe w świecie i człowieku. Zakłada ono, że każdy z nas ulega różnego rodzaju inspiracjom, natchnieniom i poruszeniom. Nie wszystko czerpiemy sami z siebie. Przyjęcie czegoś "z zewnątrz" w niczym nie łamie jednak naszej wolności. Wciąż mamy przecież możliwość wyboru. Najgorzej jeśli ktoś uważa, że jest całkowicie niezależny i nie podlega żadnym wpływom. Ale zostawmy ten przypadek na boku.

Rozpoznanie, jaki jest rzeczywisty rodowód ludzkich myśli i w którą stronę one zmierzają, bywa trudny, zwłaszcza wśród ludzi wierzących. Dlaczego? Bo szatan, oprócz wykorzystywania ludzkich lęków i słabości, podszywa się pod samego Boga, kusi fałszywym dobrem i intencjami, które tylko zewnętrznie - w słowach i deklaracjach - wydają się słuszne i prawe.

Trzeba boskiego spojrzenia, światła i przenikliwości, aby zdemaskować pozory złego ducha. I do tego również służy nam Słowo Boże.

Znamienne, że Piotr wypowiada najpierw słowa pod natchnieniem Ducha. W Ewangelii św. Mateusza, gdy apostoł wyznaje wiarę w Jezusa, słyszy, że to nie "ciało i krew objawiły" mu boskość Chrystusa, lecz Ojciec. A za chwilę ten sam człowiek gwałtownie wyrzuca z siebie myśli, które są z inspiracji diabła.

Ewangelista stwierdza, że Piotr upomina i ruga Jezusa. Zapewne przy tym wydaje mu się, że czyni tak z boskiego natchnienia, bo przecież chce chronić Mistrza. Wielu ludzi chętnie zgodzi się, że piękną rzeczą jest naśladowanie Jezusa, dopóki nie trzeba czegoś poświęcić, narazić swojego życia i zdrowia - "bo zdrowie najważniejsze".

Próba cierpienia

W kuszeniu Piotra i samego Jezusa widać uderzające podobieństwo do historii Hioba. Przede wszystkim, celem nadrzędnym próby, na którą szatan wystawia sprawiedliwego jest to, by odwieść człowieka od wypełnienia woli Bożej i pod wpływem doświadczonego zła skłonić nieszczęśnika do odrzucenia Boga.

W księdze Hioba to właśnie szatan, za przyzwoleniem Boga, dotyka cierpieniem sprawiedliwego, by udowodnić Bogu i całemu światu, że Hiob chwalił Stwórcę, ponieważ zawsze mu się powodziło. Kiedy żona Hioba zobaczyła, co się święci, powiedziała do swego męża: "Jeszcze trwasz mocno w swej prawości? Złorzecz Bogu i umieraj! Hiob jej odpowiedział: «Mówisz jak kobieta szalona. Dobro przyjęliśmy z ręki Boga. Czemu zła przyjąć nie możemy?»" (Hi 2, 9-10)

Co tu dużo mówić, cierpienie kłóci się z naszym wyobrażeniem o dobrym Bogu. Żona Hioba nie jest w swoim myśleniu odosobniona. Kto z nas łatwo przyjmuje cierpienie i zło w swoim życiu? Dlatego najbardziej szokujące jest jednak pytanie samego Hioba: "Czemu zła przyjąć nie możemy?"

Pytanie to wydaje się nie na miejscu, brzmi nieludzko, bo zło tak tu jest przedstawione, jakby było darem Bożym. Hiob się dziwi, że nie chcemy mieć do czynienia z Bogiem, który może zsyłać na nas cierpienie. Z kolei my się dziwimy, że Hiob się dziwi.

W dzisiejszej Ewangelii szatan ma dokładnie taki sam cel jak w przypadku Hioba: "Zrobić wszystko, by Jezus nie wypełnił woli Boga", ale środek do osiągnięcia tego celu jest przeciwny niż w sytuacji Hioba. Tutaj diabeł, o dziwo, jest tym, który próbuje odwieść sprawiedliwego od cierpienia. Jezus mówi, że "musi cierpieć".

Są to słowa człowieka bezgrzesznego, sprawiedliwego i bardzo zdeterminowanego. Nam się wydaje, że człowiek "nie musi" i "nie powinien" cierpieć, bo po prostu boimy się cierpienia. To jeden z najsilniejszych ludzkich lęków. Inaczej też spoglądamy na cierpienie, bo nie mamy doświadczenia bezgrzeszności. A to grzech zmienia nasze postrzeganie Boga, świata, człowieka, jak również samego zła i grzechu.

Dlatego tak trudno nam wyobrazić sobie, nie mówiąc już o akceptacji, że cierpienie może być do czegoś przydatne. I z tej samej racji trudno nam przy potępianiu grzechu nie potępiać równocześnie grzesznika.

Tę deklarację Jezusa o koniecznym cierpieniu słyszą nie tylko uczniowie, ale i sam diabeł, który nie otrzymał wcześniej specjalnego oświecenia od Boga odnośnie do misji Chrystusa. Szatan wsłuchuje się w słowa Jezusa (a jakże!) i obserwuje, co się dzieje. Reaguje natychmiast. Dietrich Bonhoeffer pisze: "Szatan wie, że ciało boi się cierpienia", chociaż sam nigdy czegoś takiego nie doświadczył.

Wykorzystując lęk Piotra i jego dobrą wolę, diabeł skłania apostoła do tego, by upomnieć Jezusa, przywołać Go do porządku, wybić Mu z głowy ten irracjonalny "mus" cierpienia.

Jezus rozpoznaje, kto ostatecznie kryje się za niewątpliwie życzliwym wyznaniem Piotra. Ewangelista pokazuje w ten sposób, jak Jezus rozeznaje, czyli jak patrzy na świat i na to, co ludzie mówią. Chrystus nie pozwala się zwieść pozorami, ani autentycznymi wyznaniami wiary, która nie jest jeszcze oczyszczona i ma w sobie wiele ludzkich domieszek.

Ewangelia ta zawiera więc jeszcze jedną przestrogę: Nie wszystko, co wypływa nawet z najpobożniejszych ust, nawet jeśli jest motywowane dobrymi intencjami, pochodzi od Boga. Także apostołowie nie byli wolni od "ludzkiego" myślenia. Odwoływanie się do pobożnych haseł wcale nie gwarantuje, że to, co mówimy, jest słuszne.

Można odwoływać się do Boga, Kościoła, Ewangelii, a nawet ich bronić, posługując się własnym lękiem, którego zwykle się nie widzi. Same słowa - jako znak wewnętrznej rzeczywistości - to jeszcze nie wszystko. Trzeba jeszcze zapytać, jak je rozumiemy, bo szafowanie pobożnymi słowami może mydlić oczy.

W końcu, jak widać w scenie z apostołami, radykalizm Ewangelii jest niełatwy do przyjęcia. Najpierw umrzeć musi nasza tendencja do absolutyzowania tego, co stworzone i względne wobec dóbr Królestwa Bożego. Bo z wszystkiego można uczynić sobie boga, np. ze zdrowia, życia biologicznego, państwa, ojczyzny, narodu. I ustawić sobie zawadę na drodze do Boga, która tkwi w naszych oczach.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Radykalizm Ewangelii w praktyce
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.