Ks. Damian Wyżkiewicz: nowe Dyrektorium o katechizacji jest rewolucyjne
"Dokument jest rewolucyjny. On niesamowicie łamie schematy" - mówi o nowym Dyrektorium o Katechizacji ks. Damian Wyżkiewicz CM. Autor poświęconej katechezie książki "Ostatni dzwonek" w rozmowie z KAI opowiada m.in. o roli rodziny i parafii w katechizacji, odnosi się do trendów sekularyzacyjnych i przybliża nowe perspektywy, jakie proponuje przygotowane przez Papieską Radę ds. Nowej Ewangelizacji Dyrektorium.
Dawid Gospodarek (KAI): Jakie widzi Ksiądz główne różnice między starym Dyrektorium o katechizacji z 1997 roku a nowym, niedawno prezentowanym w Polsce?
Ks. Damian Wyżkiewicz CM: Przychodzą mi do głowy trzy kwestie. Po pierwsze, poprzednie Dyrektorium mocno akcentowało rolę Katechizmu Kościoła Katolickiego, który wcześniej był wydany. Siłą rzeczy bardzo podkreślano, żeby w katechezie używać Katechizmu. Natomiast teraz nowe Dyrektorium kładzie nacisk na wielość źródeł katechezy. To nie tylko Katechizm, to przede wszystkim Biblia, dzieła Ojców Kościoła, dokumenty soborowe, literatura, sztuka i wszelkie możliwe rzeczy, które pomagają w katechezie.
Druga kwestia – rozszerzono pojęcie katechezy. Katecheza to nie są już tylko zajęcia w szkole. Katecheza to jest głoszenie Chrystusa w różnych formach - przede wszystkim w rodzinie, na parafii, w różnych grupach parafialnych, stowarzyszeniach, szkołach katolickich. To pokazuje szeroki horyzont - nie musimy umierać za religię w szkole, aczkolwiek to jest bardzo dobre dzieło. Dlaczego? W nowym Dyrektorium zostało napisane, że religia w szkole ma zadanie, żeby otwierać na dialog z innymi ludźmi, osobami niewierzącymi, a nawet przeciwstawiającymi się religii w szkole. I ma przede wszystkim za zadanie pokazywać tożsamość chrześcijaństwa i życie chrześcijanina. To takie pierwsze zaproszenie dla uczniów, by później móc zaprosić ich do parafii.
A trzecia sprawa – poprzednie Dyrektorium było napisane przez Kongregację do spraw Duchowieństwa, więc dokument był mocno klerykalny, o katechezie pisano z punktu widzenia księdza i biskupa. A teraz ten dokument napisany jest przez Papieską Radę ds. Nowej Ewangelizacji i tam punkt ciężkości jest rozłożony na różne grupy osób. Oczywiście nadal biskup jest tym, który czuwa nad katechezą, ale oprócz księży, sióstr zakonnych, osób świeckich są to również rodzice, to jest w ogóle rodzina, która daje świadectwo życia. Bardzo mocno są rozłożone te akcenty. Nie chodzi o to, że oddaję dziecko na religię i wy macie mi je teraz wychować.
Czyli religia w szkole nie zwalnia z obowiązku formacji i katechezy także w rodzinie, ale i w parafii?
- Absolutnie. I to jest chyba największy błąd w podejściu do katechezy. To między innymi jest główny powód jakichś problemów z katechezą - rodzice zdystansowali się od katechizowania dzieci. Pamiętam moją mamę, która wzięła mnie na kolana, miałem z 5 lat, i zaczęła mi czytać przykazania Boże, po kolei je tłumaczyła. Oczywiście, byłem jeszcze przedszkolakiem, ale od tego się zaczyna, że dziecko może się świetnie nauczyć na pamięć przykazań Bożych czy kościelnych, czy jakichkolwiek innych prawd wiary. Ale to spoczywa na rodzicach, żeby wprowadzić to w życie. Jeśli okazuje się, że uczeń nauczył się mnóstwa rzeczy na religii, a rodzic mówi: realizuj to sobie sam, najlepiej idź sam do kościoła – to będzie bardzo trudno o dobre owoce katechizacji. Dlatego między innymi młodzi ludzie uciekają z lekcji religii, bo nie mają oparcia w rodzinie.
W Dyrektorium jest też mowa o katechezie dla rodziców, żeby umieli przekazywać wiarę.
- Tam jest napisane, że sami rodzice muszą się kształcić, jak przekazywać wiarę. I nie chodzi tylko o to, żeby wysłuchali kazania w kościele. Jest naprawdę mnóstwo różnych ofert do młodych małżonków - czy to Domowy Kościół, neokatechumenat, czy inne grupy. Są też spotkania, warsztaty, które proponują jak nowe metody pedagogiki wykorzystać w kształtowaniu postaw religijnych młodego człowieka. Podstawowym błędnym założeniem wielu rodziców jest to, że oni wszystko wiedzą. Że to jest ich dziecko, więc oni wszystko wiedzą o dziecku. To nie jest prawda. Pedagogika jest przecież nauką, która pokazuje w jaki sposób pewnych błędów unikać. Rodzice muszą otworzyć się na dokształcanie się. Oczywistością jest to, że również katecheci powinni się ciągle dokształcać i pod względem wiedzy, i pod względem metodyki, ale bardzo ważna jest teraz rola rodziców, powiedziałbym, że podstawowa.
To też jest dokument bardzo soborowy. Jest mowa o dialogu, co wydaje się nowością, jest mowa o tolerancji, o relacjach międzyreligijnych, międzywyznaniowych.
- Przede wszystkim najpierw rodzic musi nauczyć tolerancji. Nie może nastawić dziecka negatywnie do nauczania religii, bo on ma swój światopogląd. Trzeba pokazać, że lekcje religii są najlepszym sposobem na uczenie tolerancji. Ja toleruję, że w miejscu publicznym jest miejsce na religię. Bardzo ciekawe jest to, że Dyrektorium mówi też, żeby pielęgnować katechezę również innych wyznań chrześcijańskich, np. prawosławnych, ewangelików. Mówi o tym, żeby pielęgnować dialog zarówno ekumeniczny, jak i międzyreligijny. Czyli merytorycznie i zgodnie z nauczaniem Kościoła ukazywać relację chrześcijaństwo-judaizm, chrześcijaństwo-islam, ale też z religiami Wschodu takimi jak buddyzm czy hinduizm. Teraz w Warszawie mamy mnóstwo osób narodowości hinduskiej, które są albo katolikami albo wyznania hinduistycznego. To też jest nowe wyzwanie dla katechetów, jak wytłumaczyć, na czym polega ich religijność. Przede wszystkim, nie bać się tych osób. Tu jest naprawdę duże otwarcie na drugiego człowieka.
A czy widzi Ksiądz w tym Dyrektorium potencjał na zahamowanie procesu sekularyzacyjnego?
- Jeśli będzie sumiennie realizowany to tak, myślę, że tak. Taka katecheza po prostu będzie atrakcyjna i będzie prowadziła do życia parafialnego, gdzie ma być kontynuowana na innym poziomie. Merytoryka tego dokumentu jest dla mnie urzekająca. Przede wszystkim pokazuje jedną rzecz - katecheza jest czymś integralnym. Nie można sprowadzić katechezy do samej religii w szkole czy dogmatyki, że uczymy tych przykazań Bożych i formułek dogmatycznych. Mamy kształtować człowieka, żeby był chrześcijaninem w świecie. Z jednej strony ma cele wyższe, a z drugiej strony ma żyć w tym społeczeństwie. Religia musi pokazywać, jak należy żyć w społeczeństwie i dlatego też musi wykorzystywać nowe metody pedagogiczne. Sami katecheci muszą się dokształcać. I nie bać się przekazywać solidnej wiedzy. Jeszcze raz powtarzam - szkoła nie jest kościołem. Religia nie polega na zrobieniu kapliczki w salce katechetycznej. Szkoła ma być pierwszym stopniem do kontaktu z religią, a potem zaproszeniem do parafii. Te więzi tworzą się dopiero na parafii, bo tam jest wspólnota.
Mocno docenione są też nauki, zarówno humanistyczne jak i ścisłe, przyrodnicze.
- Tu jest jasno powiedziane, że religia w szkole ma być interdyscyplinarna. Czyli ma pokazywać relację między literaturą, sztuką, muzyką, historią - historią Kościoła a historią powszechną. Ma pokazywać, jak wychowywać człowieka. Bardzo są potrzebne elementy psychologii religii, żeby młody człowiek nie rósł z jakimiś lękami na tle religijnym. To jest bardzo ważne. Tak samo, jak pokazywanie, że wiara i nauka nie muszą być w konflikcie. Tu musi być solidna wiedza biblijna, a nie jakiś własne wizje świata, jakiś tani kreacjonizm czy zbanalizowany ewolucjonizm. Musi być pokazane, jak naprawdę Kościół podchodzi do interpretacji Biblii, do rozumu i nauki. Katecheta nie może ograniczać się do katechizmowych formułek, ale musi być na bieżąco z innymi naukami, musi umieć patrzeć na kwestię doktryn i moralności, uwzględniając rozwój nauk.
Co w Dyrektorium jest szczególnie ważne, jeśli chodzi o polską specyfikę, polskich katechetów?
- Ważne jest, żeby ten dokument czytać bardzo szeroko. Żeby nie patrzeć tylko przez pryzmat naszych polskich doświadczeń, bo inaczej zapędzimy się w jakiś kozi róg. Trzeba popatrzeć na parafię i na szkołę niejako jak na dwie ręce, tworzą całość, ale każda ma inne zadanie. Szkoła jest intelektem, a parafia jest jakby duszą. I to ma się zazębiać. To stara maksyma „wierzę, żeby zrozumieć; rozumiem, aby wierzyć”. Wracamy tak naprawdę do dorobku starożytności. Do św. Augustyna, który pisze, że jeśli nie rozumiemy Pisma Świętego, to nie Pismo Święte błądzi, tylko my błądzimy. Trzeba znalezienia jakiegoś klucza do tego, współczesnego klucza do Pisma Świętego. Nie możemy się zamykać w schematach.
Dyrektorium wydała Papieska Rada ds. Nowej Ewangelizacji – jaki to ma wpływ na sam dokument i jego recepcję?
- Tu jednego się obawiam - że ktoś może powiedzieć, że to jest najlepsze zaproszenie do „cudowania” na katechezie. Bo często właśnie z takim „cudowaniem”, robieniem jakichś takich akcji, kojarzy się u nas nowa ewangelizacja. Nie chodzi o to, żeby cudować, ale żeby forma szła z treścią, była adekwatna do treści. Cały czas musimy przekazywać solidną wiedzę filozoficzno-teologiczną. Natomiast to nie jest zachęta to takiej bezmyślnej akcyjności, że coś zrobimy i będzie fajnie, bo to jest nowa ewangelizacja... No właśnie nie! Nowa ewangelizacja to jest powrót do źródeł - do Pisma świętego, do Ojców Kościoła, recepcja i realizacja Soboru Watykańskiego II. Nowa ewangelizacja łączy się z komunikacją ze światem współczesnym – nie zamykamy się, nie tworzymy jakiegoś przedmurza.
Sam dokument jest rewolucyjny. On niesamowicie łamie schematy. Warto tu byłoby docenić, a nie tłamsić jakimiś programami, wytycznymi, podręcznikami i konspektami wszystkich katechetów, którzy potrafią pracować na lekcjach religii i dla nich to jest pasja.
W Dyrektorium napisano jasno - Konferencja Episkopatu Polski powinna stworzyć komisję, która ciągle czuwa nad podręcznikami. One muszą być ciągle aktualne. Nie może być tak, że napiszemy sobie podręcznik, który wydaje nam się że jest aktualny dwadzieścia lat. Tak było od czasów, gdy powstało gimnazjum - mieliśmy jeden, ten sam podręcznik. Tak nie może być, okazuje się, że tak co dwa - trzy lata trzeba aktualizować te książki. Dyrektorium mówi nawet, że trzeba stworzyć jakąś bazę danych - żeby był dostęp do różnych materiałów dydaktycznych. To musi iść z duchem czasu. Już większość przedmiotów ma takie metodyczne bazy danych i naprawdę nie potrzeba podręcznika - mając dostęp do tego można świetnie i atrakcyjnie przedstawiać temat. To musi być ogólnopolski program, ciągle aktualizowany. Ważne jest, żeby te konspekty nie były pisane na kolanie, tylko żeby były przedyskutowane z katechetami praktykami, którzy wiedzą, jak rozmawiać ze współczesną młodzieżą czy ze współczesnymi dziećmi.
Dyrektorium zwraca też uwagę na zróżnicowanie odbiorców katechezy, ze względu na regiony, kulturę…
- Tak, bo inaczej się uczy w dużych miastach, w średnich i małych, inaczej na wiosce. Są różne regiony, nawet pod względem religijności, jest mniej lub bardziej pobożny. I są też różne konteksty - są szkoły bardziej wyczulone na dialog, są bardziej wyczulone na ekologię, na pomoc ubogim i działalność charytatywną. Trzeba umieć się znaleźć w tych różnych kontekstach. Nie można stwierdzić, ze jestem katechetą przerzucanym w różne miejsca i w każdym robię dokładnie to samo.
Ja się tego nauczyłem z własnego doświadczenia - najpierw pracowałem jako praktykant w Iłowej na zachodzie Polski, potem w Pabianicach pod Łodzią, a teraz w Warszawie. Mam trzy różne konteksty plus jeszcze czwarty, mój osobisty z Podkarpacia. To cztery zupełnie inne wizje katechezy. Jest na pewno mnóstwo księży i zakonników przerzucanych z jednego na drugi kraniec kraju i oni mają często poczucie, że nie potrafią się odnaleźć, że to nie ich regiony, nie ich kultura. A tutaj chodzi o to, żeby autentycznie ukochać tych ludzi. Że to jest twoja misja, że to są twoi ludzie i potem jak opuszczasz daną placówkę to opuszczasz już swoich przyjaciół. Jak przyjeżdżam do Iłowej czy do Pabianic, to ja mam tam swoich przyjaciół. To jest ważne. Nie można też pozwalać sobie na jakieś porównywanie, że ten region czy ta szkoła jest lepsza. Podam taki przykład, mam nadzieję, że się księża nie zezłoszczą. Gdy pracowałem w archidiecezji łódzkiej, było tak, że Tomaszów Mazowiecki był najpobożniejszym regionem i było wielu księży z Tomaszowa Mazowieckiego. I na przykład byli tacy księża, którzy mówili uczniom, że wy np. w tych Pabianicach to mało pobożni jesteście, bo w Tomaszowie to się dopiero działo! I w ten sposób zniechęcają młodych ludzi do siebie. Zamiast ukochać tych ludzi, powiedzieć im coś pozytywnego, dostrzec potencjał, oddać im się w 100%...
Jeśli jeden region jest bardziej „pobożny”, np. większa ilość młodzieży jest na katechezie, to dobrze, dziękujmy Bogu. Ale niech to nie będzie powód, żeby porównywać i w jakiś sposób deprecjonować inne miejsca, bo to na starcie podcina skrzydła. To jest takie zamknięcie się na dzień dobry. Ale np. wielu księży bardzo przeżywa to, że oni nie są w tej części diecezji, w której by chcieli. Spokojnie - spróbuj pokochać tych ludzi, zrozumieć ich problemy, bo są zupełnie różne. Nawet sama archidiecezja warszawska to są dwa światy - Warszawa i reszta świata dookoła.
W Warszawie jest też dość mocno widoczna specyfika różnych szkół, o czym Ksiądz wspomniał.
- Dokładnie. Bardzo wielu mam uczniów spoza Warszawy, którzy przychodzą z ciekawymi doświadczeniami ze swoich miast, miasteczek, wiosek. I ważne jest, żeby ten ksiądz, katecheta w renomowanym liceum, ale nawet w takiej zawodówce, nie powiedział „wy nic nie wiecie”. Właśnie podkreśl i docenił co, jest u niego fajne i pozytywne. I ważne, żeby się nie zniechęcać, bo często katecheci mówią np., że mają młodzież tylko w szkole, a nie mają przy parafii. Bo rzeczywiście może być tak, że 90% młodzieży, która chodzi na religię, jest spoza mojej parafii. Ale to nie oznacza, że ja nie mam się wysilać, żeby ich katechizować. Bo jeśli oni będą dobrze skatechizowani w szkole, to wrócą do swoich parafii, znajdą sobie duszpasterstwo, jakąś formację.
Nie mitologizujmy też katechezy przyparafialnej, że to jest remedium na wszystko. Dyrektorium powiedziało jasno, że to jest tylko jedna z form katechezy. A sama historia pokazuje, że w Polsce o wiele mniej chodziło na parafię za PRL niż teraz do szkół. Teraz mamy szansę. Albo ją stracimy, albo ją wykorzystamy.
Urzekła mnie w Dyrektorium wrażliwość na lokalną tradycję i kulturę, to zresztą jest obecne też w adhortacji po synodzie o Amazonii. Docenienie lokalnego języka, lokalnych zwyczajów, pobożności. Okazuje się, że katecheta powinien też poznać tę rzeczywistość, w której pracuje, docenić i działać tak, by młodzi się z niej nie wykorzeniali a ją pokochali i sensownie kultywowali. W Polsce mamy przecież dużą różnorodność – Kaszuby, góry, Podkarpacie…
- Ja jestem w zgromadzeniu Księży Misjonarzy, mam możliwość być praktycznie wszędzie. Bo mamy parafie w Warszawie, Bydgoszczy, w Sopocie, czyli mogę mieć kontakt z Kaszubami. Mam parafię w Zakopanem, mogę mieć kontakt z Góralami. I mogę być we Wrocławiu czy na zachodzie Polski. To są totalnie różne światy. Ktoś może stwierdzić, że nie jest w stanie z tymi góralami pracować, bo jest z Warszawy. To jest ciągle kwestia przekonania się, że każdy rejon, każda kultura ma swoje wyzwania. I dużo wartościowych rzeczy, piękna.
Kiedyś pierwszy raz usłyszałem o tańczących feretronach na Kaszubach. Ktoś może powiedzieć, że to jest co najmniej dziwne. Ale jeśli to jest tradycja, ma setki lat, jest wyrazem jakiejś pobożności, to spokojnie wydobądźmy z niej sens i to, najlepsze. Jan Paweł II pięknie to pokazywał, jeżdżąc do różnych krain wydobywał to co najlepsze z kultury. Na tym polega inkulturacja, o której też pisze Dyrektorium. Nie uśmiechajmy się nad tym, ale pokażmy, na czym rzecz polega.
Gdy myślę o tańczących feretronach, to mi się nasuwa, że jest to symbol dynamizmu wiary. Bo feretron jest czymś statycznym. I nagle oni z nim tak zasuwają. I to mi pokazuje ludzkie pragnienie, żeby wiara była czymś żywym. I wiara faktycznie jest czymś żywym. To nie jest tylko klęczenie w kościele, siedzenie i słuchanie. To jest coś żywego. I właśnie fakt, że ta tradycja wyewoluowała to pokazuje – że Kaszubi chcą tej żywej wiary. Tak samo Hiszpanie, którzy mają tę słynną Semana Santa - Wielki Tydzień, gdzie niosą te ogromne i ciężkie figury, czasem bujają, biegają z nimi. To nie jest magia, to jest kultura. To jest żywe podejście do religii. Trzeba to jakoś dobrze pokazać i wtedy tradycja będzie się rozwijała, nikt nie będzie mówił, że to jakiś obciach. To będzie coś bardzo żywego i coś, czym będziemy mogli się szczycić na cały świat. Ciągle możemy zaskakiwać się tymi tradycjami, ale za tym musi iść też rzetelna teologia, która nie neguje, ale afirmuje.
Nazywa Ksiądz nowe Dyrektorium dokumentem rewolucyjnym. Co konkretnie jest w nim rewolucyjnego, albo co może wpłynąć na rewolucję w katechezie w Polsce? Jakie ma Ksiądz w związku nim nadzieje?
Mam nadzieję, że wiele osób zrozumie, że religia w szkole to misja Kościoła, a nie ciężki obowiązek. I to przede wszystkim szansa dotarcia do młodych, którzy nie mieli prawdziwego kontaktu z Kościołem i Chrystusem. To Dyrektorium pokazuje, że na katechezę trzeba patrzyć wieloaspektowo, że katecheza nie kończy się w klasie maturalnej, ale trwa całe życie. Bo to jest odkrywanie Chrystusa i Kościoła. Bardzo nam dziś potrzeba katechezy dla dorosłych, a zwłaszcza rodziców. Mam nadzieję, że coś ruszy w tym temacie.
***
Ks. Damian Wyżkiewicz CM – współautor książki o katechezie „Ostatni dzwonek” (ks. Damian Wyżkiewicz, Dawid Gospodarek, Wydawnictwo Więź, Warszawa 2020), filozof i teolog, należy do Zgromadzenia Księży Misjonarzy św. Wincentego a Paulo, doktorant w PAN, pracuje w warszawskiej parafii Świętego Krzyża na Krakowskim Przedmieściu. Katechetą jest od 2012 r., obecnie uczy w Zespole Szkół nr 22 im. Emiliana Konopczyńskiego w Warszawie. Został wyróżniony w konkursie Nauczyciel Roku 2019 zorganizowanym przez „Głos Nauczycielski” i Ministerstwo Edukacji Narodowej.
Skomentuj artykuł