Kto jest twoim Abrahamem? Dla kogo ty nim jesteś?
Modlitwy wracają, gdy są z miłości. Z tej miłości modlił się Abraham. Z tej miłości modlił się Jezus, także ucząc swoich apostołów (i nas) modlitwy Ojcze nasz. Niech nauczy nas modlić się z miłości, która nie boi się być wolna, odważna, uporczywa, nawet posuwająca się do robienia wyrzutów, do natręctwa, do nalegania, "suszenia głowy".
Wyobrażacie sobie sprzedawcę samochodów, który na waszą usilną prośbę obniża cenę auta wartego realnie 50 000 zł do 10 000 zł? Albo ekspedientkę, która produkty warte 50 zł zgadza się - pod wpływem waszej namowy - sprzedać wam za złotych 10? Czyżby oboje świadomie działali na swoją niekorzyść?
Czy po przeczytaniu dzisiejszego pierwszego czytania (Rdz 18,20-32) nie nasuwa się refleksja, że podobnie jest z Bogiem? Albo z Niego jest tak słaby, spolegliwy negocjator, albo z Abrahama pertraktant tak wybitny… Wszak z początkowej stawki pięćdziesięciu sprawiedliwych, schodzi do dziesięciu…
Abstrahując od przyczyny, która w ogóle te negocjacje między Bogiem a Abrahamem rozpoczęła, moją myśl skupiło w trakcie słuchania liturgii Słowa pewne pytanie - tzn. kto jest moim Abrahamem? Czy mam kogoś, kto wtedy, gdy potrzebuję modlitewnej pomocy, wstawiennictwa, takim wsparciem właśnie dla mnie jest…
Oczywiście - w najwyższym stopniu jest nim zawsze Jezus, który nie przestaje się za nami wstawiać do Ojca, który - jak podpowiada drugie czytanie - nawet zamiast targować się jak Abraham, po prostu "darował nam wszystkie występki, skreślił zapis dłużny, przygniatający nas nakazami. To właśnie, co było naszym przeciwnikiem, usunął z drogi, przygwoździwszy do krzyża" (por. Kol 2,12-14). Zrobił więcej niż Abraham, bo jest kimś więcej niż on. Jest Synem. Przez Niego prosimy Ojca i możemy mieć pewność, że będziemy wysłuchani, bo "kto prosi - otrzymuje…", bo Jego prośba dotyka najgłębiej Serca Ojca.
To wielka teologia, powie ktoś. I tak, i nie, odpowiem. Ale rzeczywiście: na co dzień ta piękna teologiczna świadomość nie zawsze jest odpowiedzią na nasze realne problemy, na zmagania, na to, z czym się borykamy. Czasem potrzebujemy tego wsparcia przetłumaczonego na język doświadczenia, bardzo namacalnego. Konkretnego.
Po pierwsze, bywa tak, że jesteśmy jak mieszkańcy Sodomy i Gomory, którzy byli tak zaślepieni sobą, swoimi sprawami, a także swoimi grzechami, że pewnie nawet nie zdawali sobie sprawy z niebezpieczeństwa, jakie sami sobie ściągnęli. Nie zdawali sobie sprawy, że taka rozmowa między Bogiem a Abrahamem w ogóle się toczy, że może ona mieć wpływ na ich być albo nie być.
Po drugie, ile razy sami, gdy nawet przeczuwamy, że coś nam grozi, że nie dajemy rady uporać się ani z naszymi grzechami, ani z problemami, ani z życiem i jego wymaganiami; nie mamy sami siły prosić, modlić się. I nagle okazuje się, że doświadczamy w swoim życiu pomocy "Abrahama", czasem wielu "Abrahamów", którzy często "za naszymi plecami", negocjują z Bogiem w tym, co bezpośrednio się nas tyczy…
Ile razy…
Ile razy tak było i jest…
Ile razy w historii postawa odważnego w naciąganiu struny "negocjacji" z Bogiem Abrahama, znalazła naśladowników?
Taką analogię do Abrahama mogli dostrzec Izraelici w modlitwie Mojżesza, który prosił Boga za swój lud, gdy dopuścił się grzechu bałwochwalstwa…
Taki ślad postawy Abrahama odnalazł zapewne paralityk w działaniu swoich przyjaciół, którzy przez dach opuścili go do Jezusa, szukając dla niego ratunku i pomocy w jego słabości.
Dalekim echem działań Abrahama była zapewne postawa św. Moniki wytrwale modlącej się za swego syna - Augustyna. Etc., etc…
Warto w ciszy tego pytania i przywołanych już przykładów, przypomnieć sobie "Abrahamów" naszego życia…
Może to twoi rodzice, którzy mimo potknięć zawsze koniec końców widzą w tobie ukochane dziecko i starają się kochać miłością bezwarunkową?
Może to twój przyjaciel, który ratuje cię w podbramkowej sytuacji, podczas gdy inni zawodzą. Który kolejny raz jest przy tobie nie tylko, gdy się śmiejesz, ale także wtedy, gdy wcale nie jest ci do śmiechu?
Może to ksiądz, który podczas spowiedzi potrafi wskazać ci na dobro, jakie Bóg w tobie złożył i jakie przez ciebie działa?
Może to modlitwa siostry zakonnej, którą prosiłeś o wstawiennictwo, która otaczała cię pamięcią nawet wówczas, gdy już zdążyłeś zapomnieć, że prosiłeś?
Może to "dziesiątek" odmówiony w twojej intencji przez koleżankę, która pamiętała, że wczoraj o 10.00 miałeś ważny egzamin i nie zapomniała szepnąć o tobie Bogu. Szeptać uporczywie…
Może…
Ale powstaje też inne pytanie: czy my także potrafimy dostrzegać potrzeby, wobec których stoją nasi bliscy i dalecy? Czy potrafimy pielęgnować w sobie postawę Abrahama? Wytrwałego i odważnego negocjatora w sprawach ludzko-boskich i bosko-ludzkich?
Przypominam sobie różne sytuacje, w których obiecałam modlitwę, a potem zapomniałam w niej trwać. Gdy obiecałam, pomodliłam się raz, drugi, a później zabrakło wytrwałości w mówieniu Bogu o tym, który prosił. Sytuacje, gdy przyjaciel przychodzi z drogi, a mnie brakuje tych trzech chlebów, o których mówi Jezus w Ewangelii (por. Łk 11, 1-13) - brakuje mi odwagi, by naprzykrzać się Bogu modlitwą i wyprosić dla niego to, czego potrzebuję, by mu pomóc.
Jak często zapominam, że naprawdę każdy, kto prosi, otrzymuje. Że każdy, kto szuka, znajduje. Że każdy, kto kołacze, doczeka się w końcu, że mu otworzą. Że każda modlitwa jest wysłuchana. Tak pisał kiedyś Norwid: "Modlitwy idą i wracają - nie ma niewysłuchanej. Dlatego wszystkie wysłuchane, że każda zwraca się na powrót. A dlatego powraca każda z modlitw, że wszystkie są z Miłości. Kto pracował na Miłość, ten z miłością pracować potem będzie. To jest szczęściem prawdziwym. - Tutaj innego szczęścia nie masz. Wszelka rozkosz przyjaźni tym jest. Wszelkie zadowolenie i pełność siebie tym jest. I wszelki spokój tym jest. A kto pracował tak na Miłość - jako Ty, gdy raczyłeś stać się człowiekiem dla tej pracy?".
Modlitwy wracają, gdy są z miłości. Z tej miłości modlił się Abraham. Z tej miłości modlił się Jezus, także ucząc swoich apostołów (i nas) modlitwy Ojcze nasz. Niech nauczy nas modlić się z miłości, która nie boi się być wolna, odważna, uporczywa, nawet posuwająca się do robienia wyrzutów, do natręctwa, do nalegania, "suszenia głowy", targowania się, przekonywania, tak jak się przekonuje przyjaciela, bo mu się ufa, bo czuje się przy nim wolnym, swobodnym do rozmawiania o wszystkim.
Artykuł ukazał się na blogu teologiczna.blog.deon.pl.
Skomentuj artykuł