Marta Robin - żyła jedynie Eucharystią

Marta Robin (fot. kuria.lublin.pl)
KAI / wm

6 lutego mija 30. rocznica śmierci słynnej francuskiej mistyczki i stygmatyczki Marty Robin. Jej proces beatyfikacyjny trwa w Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych w Rzymie.

Dlaczego mimo upływu czasu postać kobiety, której ciało przez 52 lata było owładnięte paraliżem, nie poszła w niepamięć? Przecież tak wielu jest „przykutych” do łóżka chorych ludzi... Może dlatego, że przez ostatnie 49 lat w ogóle nie spała i niczego nie jadła, żyjąc jedynie codzienną Eucharystią? Może dlatego, że co tydzień – od czwartku do niedzieli, a pod koniec aż do poniedziałku rano – przeżywała w duszy i w ciele mękę Chrystusa?

DEON.PL POLECA

Paraliż drogą do świętości?

Na pierwszy rzut oka można by powiedzieć, że jej życie było niemal od początku przegrane. Miała zaledwie 18 miesięcy, gdy zapadła na tyfus. Czy nie była to zapowiedź krzyża, który miała nieść aż do śmierci? Naukę w szkole skończyła w wieku 12 lat, jak większość dzieci w tamtych czasach. Ponieważ mieszkała na wsi, pomagała w gospodarstwie swoim rodzicom, podobnie jak jej trzy siostry i brat. Zawsze jednak była słabego zdrowia. Gdy miała 16 lat, dostała zapalenia mózgu. Przez 27 miesięcy pozostawała w stanie śpiączki, zupełnie jakby miała nadrobić czekające ją bezsenne noce...

Z biegiem czasu stało się dla niej oczywiste, że całe jej ciało będzie wkrótce unieruchomione przez paraliż, co ostatecznie nastąpiło w 1929 r. Całkowicie utraciła władzę w rękach i nogach. Dla kogoś innego oznaczałoby to życiową klęskę i skazanie na bezużyteczność, dla Marty stało się drogą do świętości. „Przezwyciężyła porażkę, czyniąc swe życie nadzwyczajnie płodnym – tłumaczy Marie-Thérèse Gille, wicepostulatorka jej sprawy beatyfikacyjnej. – Żyła zwyczajnym życiem w sposób nadzwyczajny. Bez skargi zaakceptowała swą codzienność taką, jaka była”.

W 1922 r., a więc gdy miała zaledwie 20 lat, zredagowała akt miłości i oddania się Bogu, w którym napisała: „Powierzam się dziś Tobie bez ograniczeń i bez drogi odwrotu”. Osiem lat później otrzymała stygmaty – ślady Męki Pańskiej na swoim ciele. Była też „odwiedzana” przez Chrystusa, Maryję, św. Teresę z Lisieux i demony. Oczy Marty nie były w stanie znieść dziennego światła, przebywała więc cały czas w półmroku.

Łóżko, komoda z figurą Matki Bożej, krucyfiks, plecione krzesła, ciężkie zasłony z weluru – tak nadal wygląda pokój, w którym spędziła tyle lat... Nie mogąc się z niego ruszać, czytała książki z dziedziny duchowości. Wstąpiła też do III Zakonu św. Franciszka. Całym jej życiem coraz bardziej stawała się modlitwa.

103 tysiące gości

Do pokoju Marty napływali ludzie, powierzając jej swe intencje. Przez jej dom na fermie La Plaine w Châteauneuf-de-Galaure, położonym w pobliżu Valence, na południe od Lyonu, w ciągu pół wieku przewinęły się 103 tys. osób! Niektórzy wyszli z niego przemienieni, odkrywając życiowe powołanie. Dokonywały się tam nawrócenia.

Przybywano do niej także dlatego, że posiadała dar rozeznawania. „Sprawiała, że ludzie otwierali się na Ducha Świętego, wchodząc na drogę osobistego poszukiwania Boga, nigdy jednak nie podejmowała za nich decyzji” – wspomina ks. Bernard Peyrous, postulator w procesie beatyfikacyjnym Marty, który sam zawdzięcza jej rozpoznanie powołania kapłańskiego.

Wszyscy zapamiętali ją jako osobę radosną i pełną humoru, często wybuchającą śmiechem. „Była wesoła jak szczygieł – wspomina ks. Michel Blard, który po raz pierwszy odwiedził ją w 1940 r. – Wszystkich uderzała jej radość, łagodność i prostota”. Troskliwie wypytywała swych gości o ich zdrowie i zajęcia. Dodawała odwagi tym, których życie było burzliwe.

Posiadała niezwykłą „pamięć serca”. Kiedyś pewien jezuita powierzył jej modlitwom chore dziecko młodego małżeństwa. Gdy po kilku latach przybył znów do Châteauneuf-de-Galaure, Marta przywitała go pytaniem, jak się czuje malec...

Ogniska Miłości

W 1939 r. straciła wzrok. Żyła już tylko dla Boga i Jego obecności w świecie. Pięć lat wcześniej z jej modlitwy i cierpienia zrodziło się dzieło, które zapoczątkowała za pomocą miejscowego proboszcza, ks. Faure. W starym zamku w Châteauneuf-de-Galaure powstała szkoła dla dziewcząt. Projekt ten Marta nosiła od lat w sercu. Jednak szkoła miała być zaczątkiem czegoś znacznie większego: ośrodków wzrastania w życiu duchowym, które nazwała Ogniskami światła, miłosierdzia i miłości: „Ogniska światła – aby pokazać, jak powinno wyglądać życie chrześcijańskie. Ogniska miłosierdzia – przez dar z samych siebie, który składaliby ich członkowie. Ogniska miłości – aby pomogły odkryć miłość Boga Trójjedynego”.

Zamiarem Marty było połączenie w tej pracy księży i świeckich, kierując ich w ten sposób ku odkryciu godności kapłańskiej, królewskiej i prorockiej każdego ochrzczonego. Nie ruszająca się z łóżka prosta wieśniaczka stała się jednym ze współczesnych zwiastunów idei Kościoła jako ludu Bożego, przypieczętowanej na Soborze Watykańskim II.

Pierwsze Ognisko powstało w 1936 r. po rekolekcjach głoszonych w szkole w Châteauneuf-de-Galaure przez ks. Georges’a Finet’a, od niedawna kierownika duchowego Marty. Dwie spośród uczestniczek postanowiły zostać w szkole, aby w niej uczyć i organizować dni skupienia. Dziś to Ognisko, jedno spośród 75 istniejących w niemal wszystkich częściach świata, przyjmuje rocznie 2 tys. osób na pięć dni ciszy i słuchania konferencji, w których przypominane są podstawy wiary. Każde Ognisko prowadzone jest przez grupę ludzi świeckich, w większości celibatariuszy, i jednego księdza. Wspierają oni rekolektantów również modlitwą.

Prawdziwa radość

W latach 1925-1932 Marta prowadziła dziennik. Jeden z zapisów można by uznać za jej duchowy testament: „Znalazłam prawdziwą radość, jedyną, jakiej wolno pragnąć: żyć dla innych, dla ich dobra nadprzyrodzonego (...). Moje modlitwy, czyny, cierpienia mają tylko jeden cel: odkrywać wszystkim tajemnicę szczęścia, które posiadam w pełni, i dawać Boga – wszystkim i zawsze. A więc – złożyć się w ofierze, dać się spalić i pochłonąć Miłości dla uświęcenia wszystkich, aby przyciągnąć dusze – wszystkie! – do Boga, prowadząc je na wierzchołek góry, którą jest Chrystus (...): tam, gdzie się kocha, tam, gdzie się żyje Trójcą Świętą”.

„Aby zrozumieć Martę trzeba wiedzieć, że nie kochała cierpienia: kochała Jezusa – tłumaczy ks. Blard. – Chcąc objawić miłość Ojca do każdego człowieka, Chrystus przyjął wszystko, co składa się na ludzkie życie, także jego strony najmniej przyjemne. Co pomyślelibyście o przyjacielu, który utrzymywałby, że was kocha, ale opuściłby was w chwili, gdy spotkałyby was ból i cierpienie? Marta zgodziła się współuczestniczyć w tym cierpieniu ze względu na miłość do Jezusa i ofiarować je za swoich bliźnich”.

Biskup pomocniczy archidiecezji liońskiej, Patrick Le Gal, który przez 11 lat kierował Ogniskiem Miłości w podparyskim Poissy w departamencie Yvelines, jest przekonany, że świadectwo Marty Robin nie straciło nic ze swej ostrości: „Marta Robin chciała pójść do szkoły, zostać karmelitanką, pracować, odwiedzać swe Ogniska. Lecz z powodu choroby nie mogła nic zrobić. Dlatego powtarza nam: kiedy wszystko wydaje się już być stracone, twoje życie nie będzie takim, o ile zechcesz je ofiarować...”.

Znak sprzeciwu

Co roku do domu mistyczki w Châteauneuf-de-Galaure przybywa 40 tys. ludzi. Ich liczba wzrosła dwukrotnie w ciągu ostatnich 10 lat. „Wciąż czuje się tu jej obecność. W pokoju, w których tyle wycierpiała i tak bardzo kochała ludzie wciąż zrzucają z bark swoje ciężary: kobiety pragnące narodzin dziecka, osoby poszukujące, członkowie nowych wspólnot, których założycielom Marta pomagała za życia, księża, biskupi... Ten pokój jest kościołem” – zauważa Christiane z tamtejszego Ogniska Miłości, zajmująca się gośćmi w La Plaine. Dodaje, że „nigdy nie wychodzi się stąd takim samym: ludzie się uśmiechają, na ich twarze spływa spokój”.

Joseph Lebèze przez kilka lat żył na ulicy. „Zostałem ochrzczony – opowiada – ale nie byłem w stanie przebaczyć ojcu, który zabił moją matkę, gdy miałem siedem lat. Przepełniała mnie taka nienawiść, że nie mogłem wypowiedzieć słów modlitwy «Ojcze nasz». Dużo się modliłem do Marty w czasie rekolekcji w Châteauneuf-de-Galaure i w końcu mogłem przyjąć sakrament pojednania. Przebaczyłem i mogłem zacząć życie od nowa. W wieku 42 lat udało mi się zdobyć uprawnienia do pracy w restauracji”.

– Lud chrześcijański już beatyfikował Martę w swoim sercu. Wielu ludzi się do niej modli. Zgromadziliśmy kilka metrów archiwów podziękowań! – ujawnia ks. Peyrous. Część z nich wydano nawet w książce „Merci Marthe !” (Dziękuję, Marto!). „Można by pomyśleć, że Marta Robin była mistyczką oddaloną od życia przeciętnego chrześcijanina. Tymczasem ludzie mówią nam o jej bliskości, o tym, że otrzymują od niej pomoc w codziennym życiu” – wyjaśnia redaktorka tomu, Honorine Grasset.

Nie mogąc sobie poradzić z fenomenem stygmatyczki medycyna zakwalifikowała go kiedyś jako przypadek...histerii. Marta Robin nadal pozostaje wielkim znakiem sprzeciwu wobec umysłowości współczesnego człowieka, naznaczonej rozpaczliwym szukaniem użyteczności.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Marta Robin - żyła jedynie Eucharystią
Komentarze (1)
Grażyna Urbaniak
5 lutego 2011, 12:59
Dzięki, Blękitne Niebo, za ciekawe linki.