Zatrzymajmy się przy paru zdaniach z niedzielnej ewangelii: "Słusznie prorok Izajasz powiedział o was, obłudnikach, jak jest napisane: «Ten lud czci Mnie wargami, lecz sercem swym daleko jest ode Mnie. Ale czci Mnie na próżno, ucząc zasad podanych przez ludzi». Uchyliliście przykazanie Boże, a trzymacie się ludzkiej tradycji" (Mk 7, 6-8).
W czym jest problem?
Słowa Jezusa zapisane w Ewangeliach brzmią różnie. Bywają słodkie jak miód. Innym razem serdecznie zapraszają do ufania i powierzenia się Jemu. Z reguły niosą pocieszenie pokój. Tym razem są ostre "jak miecz obosieczny" (por. Hbr 4, 12). A są takie nie dlatego, że Jezus wypowiedział je po kolejnym ataku na Niego i Jego uczniów. To nie była kwestia zwykłego odreagowania zarzutów niesłusznie Mu czynionych. Stawką twardej rozmowy było właściwe rozumienie czystości i nieczystości ludzkiej osoby - serca. Faryzeusze i uczeni w Piśmie zaczęli się "czepiać" w końcu mało ważnej czystości rytualnej, zewnętrznej. Jezus uznał to za właściwy moment, by "wygarnąć" im gorzką prawdę o stanie ich serc i o jakości praktykowanej przez nich religii i pobożności. Oto Markowy opis przebiegu rozmowy.
Zebrali się u Jezusa faryzeusze i kilku uczonych w Piśmie, którzy przybyli z Jerozolimy. I zauważyli, że niektórzy z Jego uczniów brali posiłek nieczystymi, to znaczy nie umytymi rękami. Faryzeusze bowiem i w ogóle Żydzi, trzymając się tradycji starszych, nie jedzą, jeśli sobie rąk nie obmyją, rozluźniając pięść. I gdy wrócą z rynku, nie jedzą, dopóki się nie obmyją. Jest jeszcze wiele innych zwyczajów, które przejęli i których przestrzegają, jak obmywanie kubków, dzbanków, naczyń miedzianych. Zapytali Go więc faryzeusze i uczeni w Piśmie: "Dlaczego twoi uczniowie nie postępują według tradycji starszych, lecz jedzą nieczystymi rękami?" Odpowiedział im: "Słusznie prorok Izajasz powiedział o was, obłudnikach, jak jest napisane: «Ten lud czci mnie wargami, lecz sercem swym daleko jest ode mnie. Ale czci na próżno, ucząc zasad podanych przez ludzi». Uchyliliście przykazanie Boże, a trzymacie się ludzkiej tradycji".
Potem przywołał znowu tłum do siebie i rzekł do niego: "Słuchajcie mnie wszyscy i zrozumiejcie. Nic nie wchodzi z zewnątrz w człowieka, co mogłoby uczynić go nieczystym; lecz co wychodzi z człowieka, to czyni człowieka nieczystym. Z wnętrza bowiem, z serca ludzkiego pochodzą złe myśli, nierząd, kradzieże, zabójstwa, cudzołóstwa, chciwość, przewrotność, podstęp, wyuzdanie, zazdrość, obelgi, pycha, głupota. Wszystko to zło z wnętrza pochodzi i czyni człowieka nieczystym"(Mk 7,1-8.14-15.21-23).
Wolno się domyślać, że faryzeusze i uczeni w Piśmie z satysfakcją przychwycili Jezusa i uczniów, jak sądzili, na poważnym uchybieniu wobec "tradycji starszych". Była to dla nich dogodna okazja, by Jezusowi postawić zarzut, a siebie przedstawić jako doskonałych czcicieli Boga. Musieli się poczuć głęboko dotknięci i mocno zbici z tropu, gdy Jezus zarzucił im obłudę! Skąd taki mocny zarzut? Stąd, że jedynie robili "dobre wrażenie". Posłużyły im do tego słowa i gesty; jedne i drugie puste, bez pokrycia na poziomie myśli i serca.
Jezus życząc dobrze każdemu, nie mógł nie przypomnieć faryzeuszom i uczonym w Piśmie, na czym polega prawdziwa religijność i pobożność. Odwołując się do słów proroka Izajasza, jasno im powiedział, że w ich religijności i pobożności brakowało czegoś najistotniejszego, a mianowicie uważnego i serdecznego zwrotu do Boga Żywego! Wglądając w ich serca, uświadomił im też, że absolutnie nie wystarczy "klepać" religijnie brzmiące teksty lub wykonywać rytualne gesty (jakoś tam podłączone pod religię), i jednocześnie na poważnie twierdzić, że jest się czcicielem Boga. Prawdziwy czciciel Boga musi czynić wszystko, by (przynajmniej) na modlitwie być w swym sercu i umyśle przy Bogu.
Czy nas to dotyczy?
Rozważając Markową opowieść o ważnym sporze Jezusa i faryzeuszy, czujemy przynaglenie, by zadać pytanie, czy i w jakim stopniu słowa Jezusa dotyczą także nas. Pełną odpowiedź może dać każdy i każda za siebie. Natomiast na poziomie pewnej ogólności, trzeba stwierdzić, że wytknięta przez Jezusa obłuda w sferze religijnej jest wielkim złem, poważnym grzechem. Polega on na tym, że ludzie - i wtedy, i dzisiaj - próbują zmarginalizować Boga! A robią to otwarcie i bezczelnie albo skrycie i pokrętnie. Dziś robi się to otwarcie i bezczelnie, zaś wtedy raczej pozorowano, na użytek innych, że ma się intymną i szczerą łączność z Bogiem. W rzeczywistości myśli i uczucia serca hasały sobie gdzieś daleko od Pana.
Próbując "rozszyfrować" ludzką obłudę, Jezus stwierdza, że jej główna przyczyna znajduje się w sercu, które od czasu grzechu pierworodnego nosi w sobie poważną skazę. Serce człowieka okazuje się być wewnętrznie podzielone. Są w nim wielkie duchowe pragnienia i tęsknoty, które każą Boga szukać i z Nim przestawać, ale są w nim (jakby w innej komorze) i takie negatywne energie, dążenia i siły, które nadmuchują "balon" własnego ego. Własne "ja" nadyma się i rozrasta niebotycznie, a raczej "piekło-tycznie"…
Chyba wszyscy to widzą, że skrajny egoizm i nie liczący się z innymi indywidualizm są promowane, a zaślepiający egocentryzm jest w naszych czasach (i to od paru wieków) "zapodawany" z różnych katedrjako uprawniony i słuszny. To na tym gruncie głosi się i wmawia ludziom, że z Panem Bogiem i z Prawem przez Niego nadanym można postępować jakkolwiek, dowolnie. Rozstrzygającym kryterium stają się wszelkie możliwe impulsy i upodobania, które płyną z otchłani serca, fatalnie podzielonego i wewnętrznie skonfliktowanego. To w takim klimacie fundamentalny grzech odwracania się od Boga i bałwochwalcze zwracanie się ku człowiekowi traktowane są z atencją jako element konstytuujący zapatrzoną w siebie cybernetyczną cywilizację i laicyzującą się kulturę. To w takiej aurze twierdzi się już bez zahamowań, że nie ma niczego niewłaściwego w stanowieniu niecnych praw, tak naprawdę kpiących w żywe oczy z Woli i Mądrości Stwórcy.
Czy w tej sytuacji nie nasuwa się dramatyczne pytanie: w jakich to proporcjach są na ziemi i będą za jakiś czas ludzie bezbożni i ludzie sprawiedliwi? I czy tym ostatnim ma pozostać jedynie modlitwa Psalmisty, pełna zatrwożenia i poczucia bezradności: "Gdy walą się fundamenty, cóż może zdziałać sprawiedliwy?" (Ps 11, 3).
Ostatniego wątku nie trzeba rozwijać. To już wszyscy widzą i wiedzą, że ludzie bezbożnie "oprogramowani" z niebywałą lekkomyślnością biorą sobie na sumienia złe prawa i niemoralne działania. Jakie? Te: zabijanie milionów dzieci nienarodzonych (a nawet już rodzących się, jak w USA długie lata tak było!); systematyczne podkopywanie Bożej instytucji małżeństwa i rodziny; manipulowanie przy początku życia człowieka (in vitro) i przy jego końcu (eutanazja). A nie jest to wszystko.
Czysta gra Boga. A my?
Przyznajmy: Bóg stwarzając Ziemię we Wszechświecie i człowieka na ziemi, podjął wielce ryzykowną grę. Gra ta - ze strony Boga - jest nieskalanie czysta! "Czysta", bo pełna Boskiej Miłości. Inaczej mówiąc, Bóg wszystko stwarza z Miłości i dla "usłyszenia" odpowiedzi w postaci zawartego z Nim Przymierza Miłości, które jest drogą do przebóstwiającego zjednoczenia z Nim. Ze strony Boga na pewno "wszystko jest grą miłości", jak mówił kiedyś św. o. Pio. Inaczej rzecz się ma z nami ludźmi.
Wielu gra nieczysto. Niektórzy grają radykalnie nieczysto, nie liczą się ze swym Stwórcą. Tytuł do własnej chwały upatrują w byciu Bogu przeciwnym, i to otwarcie oraz bezczelnie. Są tacy, którzy znajdują (chyba jednak demoniczne) upodobanie w ironizowaniu i w profanowaniu wszelkiej świętości. Mają też upodobanie w nienawiści, w pogardzie i zabijaniu. Tacy nie mówią już o żadnej religii, bo z kimże miałby wchodzić człowiek w relację pełną czci i miłości. Wiele wskazuje na to, że są i tacy promotorzy bezbożności, który gdzieś na szczytach hierarchicznych struktur antychrześcijańskich wchodzą w kontakt z Lucyferem. Ale czym może zakończyć się pakt z diabłem? Niczym dobrym! Co najwyżej odosobowianiem - a więc wiecznie trwającym negowaniem tego, że jest się osobą, czyli kimś stworzonym na Boży obraz i podobieństwo, aby być miłowanym i móc miłować. I tak aż po przebóstwiające zjednoczenie z Bogiem.
Powtórzę, dzisiaj nazbyt wielu gra nieczysto. "Nieczysto", gdyż odwracają się od Boga, lekceważą Go i są Mu przeciwni. A są Bogu przeciwni, gdyż przepastne głębie swoich serc zamknęli dla Boskiej Miłości.
A jak jest z nami?
Z nami, którzy na rekolekcjach ignacjańskich (i w innych formach) gotowi jesteśmy czynić tak wiele dla dobrej relacji z Bogiem, z bliźnimi, z samymi sobą i ze światem stworzeń, nie jest tak źle! Mamy powody do dobrej dumy z tego powodu, iż coraz świadomiej "wyrywamy się z siebie i przechodzimy w Boga" (św. Ignacy Loyola). Jesteśmy tu też po to, żeby poznawać Boga, Jego Miłość i Zbawczy Plan. Chcemy słusznie dystansować się wobec dość marnych zachwytów samym tylko światem i na tyle poznawać Boga, by móc się Nim zachwycać!
Rekolekcje to także czas kontemplowania mądrego Prawa Boga i nabierania odwagi do trwania przy Bożym Ładzie: w odniesieniu do przyrody, do ludzkiego serca i międzyludzkich relacji. Tu liczymy na nabranie siły do sprzeciwiania się "ludzkiej tradycji", którą dziś trzeba by nazwać dyktaturą zręcznie narzucanej tzw. poprawności politycznej. Ta dyktatura idzie przez świat jak walec ze swym programem relatywizmu. To jej jawni i skryci "patronowie" wpływają na to, żeby stanowić prawa lekceważące Boży Dekalog. Czynią to pod osłoną kuszących haseł, obiecujących wyzwolenie, a jakże! Śmierć, bezsens i beznadzieja oraz ostateczna rozpacz są skrzętnie skrywane i zostawione na potem (gdy otworzą im się oczy). Jest to stara metoda, zastosowana po raz pierwszy przy rajskim kuszeniu i upadku.
To powiedziawszy, starajmy się o maksimum skupienia i uważności nakierowanej na Boga Ojca, na naszego Pana i Zbawiciela, na Jego rewelacyjną Naukę. I niech te nasze działania pomagają naszym sercom być blisko Pana i trwać przy Nim, a także w Nim. "Pochodną" tej bliskości na pewno, wcześniej czy później, będzie ogarniająca nas radość i pokój jak rzeka. Naszym udziałem stanie się także stopniowe oczyszczanie serca i dysponowanie go do zjednoczenia z Bogiem, z Trójcą Boskich Osób.
Skomentuj artykuł