Nie dla Boga, lecz z Nim

fot. depositphotos.com

„Ja jestem Pan, twój Bóg, którym cię wywiódł z ziemi egipskiej, z domu niewoli” (Wj 20,2). Tymi słowami Bóg otwiera Dekalog. Zanim ogłosi narodowi wybranemu przykazania, którymi ten ma się kierować, przypomina, kim jest i co dla nich zrobił.

Nie chodzi tu o pokazanie swojej wyższości i wymuszenie poddaństwa ze strony Izraelitów. Przykazania mają być ze strony człowieka wyrazem wdzięczności wobec Boga. I wtedy ich przestrzeganie będzie miało sens, bo przestają być one dla człowieka same w sobie drogą i narzędziem zbawienia (przestrzegam ich, więc pójdę do nieba), a staną się kluczem otwierającym serce człowieka na ten dar.

Przestrzegam przykazań, bo jestem wdzięczny Bogu za wszelkie łaski, których od niego doświadczyłem – to jest postawa serca, do której musimy w naszej wierze dążyć za wszelką cenę. W przeciwnym razie może być tak, że będziemy wierni wszelkim zasadom – boskiego bądź ludzkiego pochodzenia – ale wcale nie będziemy blisko Boga. On jest dawcą i źródłem wszelkiego dobra – i to jest trop do odkrycia Jego obecności w świecie i w moim życiu. A dostrzeżenie jej powinno rodzić we mnie wdzięczność. Nie chodzi o to, że teraz muszę się Bogu w nieskończoność odwdzięczać, bo mam jakiś dług do spłacenia. To jest wdzięczność za bezinteresowną miłość, bez której jednak – uświadamiam to sobie coraz mocniej z dnia na dzień – trudno byłoby mi żyć.

DEON.PL POLECA

W drugim czytaniu natykamy się natomiast na słowa Pawła Apostoła, który pisze o głupstwie krzyża: „Gdy Żydzi żądają, znaków, a Grecy szukają mądrości, my głosimy Chrystusa ukrzyżowanego, który jest zgorszeniem dla Żydów, a głupstwem dla pogan (…)” (1 Kor 1,22-23). Krzyż jest znakiem, który nie jest pełny mocy, nie można powiedzieć, że zapiera dech w piersiach. Jest zgorszeniem, bo pokazuje Boga, którego człowiek nie rozumie i często nie jest w stanie zaakceptować, po którym spodziewa się po prostu czegoś innego, czegoś więcej – niepodlegających dyskusji mocy i mądrości, wobec których nie byłoby żadnych wątpliwości. Na tym jednak polega paradoks krzyża, że „To bowiem, co jest głupstwem u Boga, przewyższa mądrością ludzi, a co jest słabe u Boga, przewyższa mocą ludzi” (1 Kor 1,25).

Perspektywa krzyża pomaga też zrozumieć wydarzenie, o którym czytamy we fragmencie Janowej Ewangelii, i słowa, które w nim słyszymy: „Żydzi rzekli do Niego: «Jakim znakiem wykażesz się wobec nas, skoro takie rzeczy czynisz?». Jezus dał im taką odpowiedź: «Zburzcie tę świątynię, a Ja w trzech dniach wzniosę ją na nowo»” (J 2,18-19). Bez trudu możemy dostrzec w Kościele przywiązanie do tego, co zewnętrzne. W Ewangeliach synoptycznych (Marka, Mateusza i Łukasza) możemy przeczytać o zachwycie uczniów wyglądem świątyni jerozolimskiej: „Gdy niektórzy mówili o świątyni, że jest przyozdobiona pięknymi kamieniami i darami, powiedział: «Przyjdzie czas, kiedy z tego, na co patrzycie, nie zostanie kamień na kamieniu, który by nie był zwalony»” (Łk 21,5-6). I my jesteśmy w Kościele niekiedy bardzo przywiązani do wszystkiego, co moglibyśmy nazwać „piękną świątynią” – innymi słowy: do formy, za którą może już nie być żadnej treści. Chodzi o zwyczaje, schematy czy reguły, do których bardzo przylgnęliśmy i może się nad ich sensownością nawet nie zastanawiamy, bo przecież „zawsze tak było” (uwielbiam to stwierdzenie, które zamyka wszelką dyskusję i refleksję!), a bez których nie wyobrażamy sobie naszego katolicyzmu.

Wielki Post to jest najlepszy czas na zastanowienie, co by było gdyby było inaczej niż jest teraz. Zadawajmy sobie w Kościele takie pytanie! Czy wszystko musi być tak, jak jest teraz? Czy to jest jakiś dogmat? Bardzo istotna jest umiejętność rozeznania między tym, co jest w naszej wierze stałe i niezmienne, a tym, co podlega rozwojowi. I mam wrażenie, że o to dziś właśnie toczy się w Kościele wielki spór. Niestety, czasami uniemożliwiamy innym zbliżenie się do Boga poprzez martwą religijność – pobożność, która zewnętrznie jest okazała, ale stoi za nią wnętrze ziejące pustką.

Ileż to czasu i energii potrafimy poświęcać rzeczom zewnętrznym! Żeby było dużo ludzi, żeby było ładnie, żeby cieszyło oko, żeby wszyscy byli zadowoleni, a szczególnie biskup, który akurat przyjedzie do naszej parafii na jakąś uroczystość. Dużo trudniej niż o zewnętrzne sprawy dba się o piękno wspólnoty, w której czasami jest (albo chcielibyśmy, żeby tak było) jak w Korei Północnej (z całym szacunkiem dla żyjących w tym komunistycznym reżimie uciemiężonych ludzi) – ma być jednakowo, wszyscy pod linijkę. Jedno myślenie, jeden sposób wyrazu tego myślenia. Ani w lewo, ani w prawo – nawet na milimetr. A tymczasem tak trudno jest nam nazwać w Kościele niektóre rzeczy po imieniu… Z wielkim wysiłkiem zbieramy się do tego, żeby stanąć w prawdzie – i tego nie potrafią niekiedy nawet niektórzy pasterze…

„Zbliżała się pora Paschy żydowskiej i Jezus udał się do Jerozolimy. W świątyni napotkał tych, którzy sprzedawali woły, baranki i gołębie oraz siedzących za stołami bankierów. Wówczas sporządziwszy sobie bicz ze sznurków, powyrzucał wszystkich ze świątyni, także baranki i woły, porozrzucał monety bankierów, a stoły powywracał” (J 2,13-15). Jezus wypędził kupców z dziedzińca pogan, czyli z jedynego miejsca, gdzie mogli przyjść wszyscy niebędący Żydami. Nie o handel tu chodziło (bo gdzieś musiał się odbywać – gdzieś ludzie przychodzący do świątyni musieli kupić zwierzęta na ofiary, gdzieś musieli dokonać wymiany monet na te bez wizerunku cesarza), ale o dostęp do świątyni: „Potem uczył ich mówiąc: «Czyż nie jest napisane: Mój dom ma być domem modlitwy dla wszystkich narodów, lecz wy uczyniliście z niego jaskinię zbójców»” (Mk 11,17; por. także Iz 56,7 i Jr 7,11).

Stąd też warto, żebyśmy postawili sobie kilka istotnych pytań. W jaki sposób my dzisiaj blokujemy innym dostęp do Boga? Własną postawą niezgodną z Ewangelią? Wymaganiami, którym sami nie potrafimy sprostać? Naleciałościami, które nazywamy Tradycją, choć nie mają z nią nic wspólnego? Kogo nie chcielibyśmy widzieć w Kościele i w kościele? Kogo już skreśliliśmy i uważamy, że nie ma dla niego miejsca?

Wielki Post ma być wielkim burzeniem tego, co czasami długo budowaliśmy, co jest okazałe i wydaje się nam piękne, ale w oczach Boga nie ma wartości, bo nie jest zbudowane z Nim. W wierze nie mamy czegoś ciągle robić „dla” Boga, ale „z” Nim. To zasadnicza różnica. Kiedy robię „dla” Niego, to wykluczam Go we wspólnym działaniu – On jest wówczas tylko odbiorcą moich dzieł. Kiedy robię coś „z” Bogiem, to jest mowa o współpracy, która tak naprawdę będzie przede wszystkim korzyścią dla mnie. Po zakończeniu Wielkiego Postu, czyli wielkiego burzenia, następuje odbudowa świątyni – Triduum, czyli Święta Paschalne. „On zaś mówił o świątyni swego ciała” (J 2,21), którą odbudował w trzy dni – dla mnie, dla mojego zbawienia. Krzyż Chrystusa jest mocą i mądrością dlatego, że jest znakiem nieskończonej miłości Boga, który dał siebie w ofierze „dla” naszego zbawienia. Mój krzyż musi być najpierw niesiony „z” Bogiem, żeby potem mógł stać się pożytkiem dla mnie. Inaczej stanie się znakiem cierpiętnictwa, które nie ma horyzontu innego niż ból i śmierć. Niesiemy krzyż (którym dla nas są czasami same przykazania), ponieważ On zwyciężył śmierć – z wdzięczności za to. Nie niesiemy go dla kogoś, lecz z Kimś.

Kierownik redakcji gdańskiego oddziału "Gościa Niedzielnego". Dyrektor Wydziału Kurii Metropolitalnej Gdańskiej ds. Komunikacji Medialnej. Współtwórca kanału "Inny wymiar"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Nie dla Boga, lecz z Nim
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.