Nie jestem niczyj, należę do Pana

fot. depositphotos.com

Kiedy myślę o swojej wierze, to wiem, że nawrócenie jest czymś, co wciąż jest jeszcze przede mną. Wiele jest bowiem we mnie schematów myślenia, mechanizmów i odruchów, które dalekie są od Ewangelii. Jednocześnie zauważam też, że jestem w środku procesu nawrócenia – widzę pewne zmiany, które już we mnie nastąpiły, widzę też, że do innych muszę jeszcze dorosnąć, że potrzebuję czasu.

Nie tyle, żeby zrozumieć, ile żeby wprowadzić te zmiany w życie. Bo w teorii jestem dobry. Wiem, co i jak powinno wyglądać. Nawrócenie to jednak praktyka – myśli, mowa i uczynki. Mógłbym się sfrustrować i zniechęcić, że tak powoli mi to wszystko idzie i mogę ze swoim nawróceniem nie zdążyć do końca życia. Jednak napędza mnie i motywuje obietnica, którą złożył nam Pan: „Oczekujemy jednak, według obietnicy, nowego nieba i nowej ziemi, w których zamieszka sprawiedliwość. Dlatego, umiłowani, oczekując tego, starajcie się, aby on was znalazł bez plamy i skazy – w pokoju” (2 P 3,13-14).

Bycie chrześcijaninem ma sens tylko wtedy, gdy wiarę człowieka żywią i umacniają trzy prawdy: Pan przyszedł w ludzkim ciele, Pan przychodzi do swojego Kościoła dzięki działaniu Ducha Świętego i Pan przyjdzie w chwale na końcu czasów, jak sam obiecał. Ta obietnica dotycząca naszej przyszłości nie pozwala człowiekowi biernie czekać aż jego życie dobiegnie kresu, lecz daje „kopa” do tego, żeby szukać Chrystusa już teraz i upodabniać się do Niego. I do tego trzeba cierpliwości.

Chrześcijaństwo jest religią, która mówi o Bogu cierpliwym i towarzyszącym, czyli miłosiernym, a jednocześnie uczy człowieka cierpliwości – do innych, ale też do samego siebie, by nie zniechęcać się tym, że rozwój jest procesem, który wymaga czasu. Uczy też cierpliwości do Boga, która nie ma jednak nic wspólnego z czekaniem na coś z Jego strony, a jest odkrywaniem, jaki On naprawdę jest – jest oczyszczaniem z niewłaściwych wyobrażeń, które na Jego temat mam w swoim sercu. Jednym z nich może być oczekiwanie od Boga działań punktowych, natychmiastowych interwencji, które uważamy za słuszne i konieczne w danym momencie. Tymczasem działanie Boga jest zawsze dalekowzroczne i długofalowe, przez co może się nam wydawać nieskuteczne, może być odebrane przez nas jako brak działania z Jego strony, bo nie ma efektów natychmiastowych. Oddajmy głos św. Piotrowi: „(…) jeden dzień u Pana jest jak tysiąc lat, a tysiąc lat jak jeden dzień. Nie zwleka Pan z wypełnieniem obietnicy – jak niektórzy są przekonani, że Pan zwleka – ale On jest cierpliwy w stosunku do was. Nie chce bowiem niektórych zgubić, ale wszystkich chce doprowadzić do nawrócenia” (2 P 3,8-9).

Wyraźnie zaakcentowana w adwentowej liturgii Słowa obecność Jana Chrzciciela pokazuje nam, że potrzebujemy impulsów, które nas podprowadzą do nawrócenia – potrzebujemy czegoś, co uświadomi nam potrzebę zmiany. Nawrócić się to uwierzyć, że może być inaczej – że może być lepiej. Nawet jeśli ścieżki mojego życia są pokręcone, z mojej lub czyjejś winy, to mogą zostać wyprostowane. To, że dziś jest bardzo źle, nie znaczy, że lepsze jutro nigdy nie nadejdzie. Ewangelista Marek wspomina, że ludzie, którzy przychodzili do Jana „przyjmowali od niego chrzest w rzece Jordan, wyznając swoje grzechy” (Mk 1,5). Potrzebuję określić, co mnie blokuje w relacji z Bogiem. Grzechy zamykają mnie w sobie samym, odgradzają mnie od innych i od Boga, zaślepiając mnie na Jego miłość. Wyznając je, odblokowuję swoje serce, otwieram je, choć wstydzę się pokazać, co mam w środku. Jednak dopiero wtedy może tam dotrzeć oczyszczająca moc łaski: „Ja chrzciłem was wodą, On zaś chrzcić was będzie Duchem Świętym” (Mk 1,8). Ja pomogłem wam stanąć w prawdzie i nazwać po imieniu to, czym różnicie się od Jezusa. On zanurzy was w sobie i poprowadzi we wzrastaniu na Jego podobieństwo. I pokaże wam, że świat, który widzicie, nie jest wszystkim, co macie, i wszystkim, co was czeka – otworzy was na nowe.

Stanięcie w prawdzie o swojej grzeszności może być bardzo bolesne. Uświadomienie sobie, jaki dystans popełnione zło stwarza pomiędzy mną a Bogiem i innymi ludźmi, może sprawić, że poczuję się osamotniony, opuszczony – niczyj. I tu z dobrą nowiną przychodzi prorok Izajasz, przekazując słowa od Pana: „«Pocieszajcie, pocieszajcie mój lud!» – mówi wasz Bóg. (…) Wstąp na wysoką górę, zwiastunko dobrej nowiny na Syjonie! Podnieś mocno twój głos, zwiastunko dobrej nowiny w Jeruzalem! Podnieś głos, nie bój się! Powiedz miastom judzkim: «Oto wasz Bóg! Oto Pan Bóg przychodzi z mocą i ramię Jego dzierży władzę»” (Iz 40,1.9-10). Mój lud. Wasz Bóg. Należymy do Pana – i nic, nawet największy grzech, nie jest nas w stanie odłączyć od Niego, bo On jest mocny. Co innego podpowiadają mi, będące konsekwencją grzechu, moje odczucia niegodności, smutku, braku nadziei czy wręcz przerażenia z obawy o własne zbawienie, bo wiem, że moje życie jest niezgodne z Ewangelią – jest w nim pustka, która z bólem krzyczy o wypełnienie.

Grzech nigdy jednak nie jest końcem, choć takie można odnieść wrażenie. Jest dopuszczeniem śmierci do głosu – a ona zawsze przeraża i paraliżuje. Bóg w swoim miłosierdziu kreśli jednak przed człowiekiem nową perspektywę: „Drogę Panu przygotujcie na pustyni, wyrównajcie na pustkowiu gościniec dla naszego Boga! Niech się podniosą wszystkie doliny, a wszystkie góry i pagórki obniżą (…)” (Iz 40,3-4). Na pustyni może pojawić się życie, doliny mogą zyskać szeroki horyzont, a góry i pagórki – przestać być przeszkodą nie do pokonania.

Kierownik redakcji gdańskiego oddziału "Gościa Niedzielnego". Dyrektor Wydziału Kurii Metropolitalnej Gdańskiej ds. Komunikacji Medialnej. Współtwórca kanału "Inny wymiar"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Nie jestem niczyj, należę do Pana
Komentarze (2)
MK
~Mirosław Kaja
11 grudnia 2023, 04:57
Bardzo trafny . Wskazuje kierunek w jakim mamy podążać. Życie z Bogiem już teraz daje poczucie bezpieczeństwa i szczęścia.
TB
~Tadeusz Borkowski
10 grudnia 2023, 13:29
To daje nadzieję.