O samotności niewybieranej

(fot. sxc.hu)
Aldona Szarypo

Brzemię życia w samotności jest tym cięższe, że zwykle dotyka ludzi, którzy w dorosłość wchodzą niedoinwestowani emocjonalnie. Im głębszy deficyt miłości, tym intensywniejsze pragnienie, a tym mniejsza szansa doświadczenia jej w relacji z innym człowiekiem.

Samotność prędzej czy później dopada każdego. Jest najbardziej podstawowym doświadczeniem człowieka i niezbędnym składnikiem ludzkiego życia. Samotny czuł się nawet pierwszy mężczyzna w raju mimo intymnej więzi z Bogiem i życia w niezakłóconej harmonii z naturą.

Sposób, w jaki Stwórca rozwiązał ten problem, nigdy nie przestanie mnie zachwycać. Na swój obraz i podobieństwo powołał do życia dwie odmienne, uzupełniające się istoty ludzkie. Z ich miłości rodzi się nowy człowiek. Gdyby nie istniały żadne inne źródła poznania Boga, to sama kontemplacja tego zamysłu mogłaby nie tylko naprowadzić na myśl o Jego istnieniu, lecz także powiedzieć bardzo wiele o Jego naturze.

Jak odległą pamięć raju wszyscy nosimy w sercu marzenie o pięknej miłości. Małżonkowie mają okazję skonfrontować je z rzeczywistością, co bywa bolesne, ludzie samotni na ogół zachowują ten rajski obraz niezakłócony do końca swych dni. Być może również dlatego brak intymnej więzi miłości z innym człowiekiem jest dla nich tak dojmujący. Wnikliwie opisał ten stan Paul Tillich: Nadzieja tęskniąca za inną pozostaje niespełniona. Wspólnota miłości (…) nie pojawia się wcale. Takie osamotnienie zrywa nasze więzy ze światem. Jesteśmy rzeczywiście ostatecznie samotni i ani miłość przychodząca do nas z różnych kierunków, ani moc naszej własnej miłości, nie mogą uwolnić nas od tego brzemienia.

Brzemię życia w samotności jest tym cięższe, że zwykle dotyka ludzi, którzy w dorosłość wchodzą poranieni albo niedoinwestowani emocjonalnie. Paradoksalnie, im głębszy deficyt miłości, tym intensywniejsze pragnienie, a tym mniejsza szansa doświadczenia jej w relacji z innym człowiekiem i większe prawdopodobieństwo kolejnego odrzucenia. Być może sam instynkt samozachowawczy blokuje przeradzanie pojawiających się znajomości w poważne relacje z obawy przed powtórzeniem traumatycznych doświadczeń dzieciństwa i wczesnej młodości. Intensywnej tęsknocie za miłością towarzyszy zwykle nieświadomy, paraliżujący lęk przed bliskim związkiem. Jakkolwiek by go nazwać, nie sposób wyłączyć tego mechanizmu, gdyż działa w głębokich warstwach świadomości, całkowicie odpornych na decyzje woli. Jaka jest skuteczność psychoterapii, wie każdy, kto jej próbował.

Opłakać swoje marzenia

Człowiek samotny musi więc patrzeć bezradnie, jak pojawiający się w jego życiu ludzie odchodzą urażeni albo zniecierpliwieni, zanim cokolwiek ma szansę się wydarzyć, podobnie jak biblijna Sara, córka Raguela z Księgi Tobiasza, która siedmiokrotnie była świadkiem śmierci poślubionego sobie mężczyzny w małżeńskim łożu, zanim naprawdę ktoś stał się jej mężem. Zazdrosny duch Asmodeusz czekał cierpliwie do nocy poślubnej, aby zabić każdego, kto próbował się do niej zbliżyć. Rodzice Sary nauczyli się z czasem, że po uczcie weselnej należy jak najszybciej wykopać grób. Łatwo domyślić się uczuć, z jakimi ona sama oczekiwała tego, co ma się zdarzyć - za każdym razem nadzieja, że może tym razem się uda, walcząca z lękiem, że historia się powtórzy, i w końcu bolesne potwierdzenie tej obawy. Myślę, że ta smutna droga znana jest bardzo dobrze wielu samotnym ludziom, nawet jeżeli ich własny "demon" okazał się ostrożniejszy i mordował relacje na o wiele wcześniejszym etapie. W którymś momencie człowiek zaczyna nienawidzić zwodniczej nadziei, która prowadzi jedynie ku większemu cierpieniu. Może to znak, że czas opłakać swoje marzenia o miłości, jak zrobiła to córka Jeftego z Księgi Sędziów.

W zamian za zwycięstwo nad Ammonitami Jefte ślubował złożyć na ofiarę całopalną tego, kto pierwszy wyjdzie go powitać. Pan wysłuchał jego modlitwy, toteż kiedy jedyne dziecko wodza, ukochana córka, wyszła mu na spotkanie, tańcząc przy dźwiękach bębenków, ten rozdarł szaty. Dziewczyna, dowiedziawszy się od zrozpaczonego ojca o pochopnie uczynionym ślubie, poprosiła tylko, aby mogła przed śmiercią udać się w góry opłakać swoje dziewictwo, tzn. fakt, że zabierze je do grobu. Musiała opłakać wszystko, co nigdy nie stanie się jej udziałem - mężczyznę, którego mogłaby kochać, dzieci, które mogłaby mu urodzić - aby spokojnie przyjąć los zgotowany jej przez ojca.

Podobny proces musi dokonać się w sercu każdego człowieka, zanim przyjmie samotność, której sobie nie wybrał. Zazwyczaj jest bardziej rozciągnięty w czasie niż dwumiesięczne odosobnienie córki Jeftego, jego istota jednak pozostaje ta sama.

 

Biblijna bohaterka nie wstydzi się swoich marzeń o zwykłym ludzkim szczęściu ani smutku, że musi się z nimi rozstać. Myślę, że jej ujmująca prostota jest cenną wskazówką. Umniejszanie, trywializowanie czy marginalizowanie pragnienia miłości lub bólu z powodu jego niezaspokojenia jest drogą prowadzącą na manowce. Przez samooszukiwanie nie zyskujemy nic, tracimy natomiast wszystko - zakłamujemy naszą relację z Bogiem i sobą samym. Zgodzę się, że absolutna szczerość wobec innych ludzi bywa ryzykowna, jednak wobec siebie i Boga to jedyna możliwa postawa. Prawda wyzwala, nie musimy więc przed Bogiem cenzurować swoich pragnień czy uczuć. Nawet jeśli nigdy nie wysłuchuje naszych modlitw, to jednak używa ich, aby nas prowadzić (najprawdopodobniej ku sobie). Biblia pełna jest "politycznie niepoprawnych" modlitw, które poruszają serce Boga.
Już siedmiu mężów straciłam na cóż miałabym żyć dłużej? A jeśli nie podoba Ci się odebrać mi życia, to wysłuchaj, Panie, jak mi ubliżają (Tb 3,15) - modli się zrozpaczona Sara.
Niech będzie przeklęty dzień, w którym się urodziłem (…) Niech będzie przeklęty człowiek, który powiadomił ojca mojego Narodził ci się syn, chłopiec, Sprawiając mu wielką radość (Jr 20,14.15) - woła Jeremiasz w swoim utrapieniu.
Panie zabierz duszę moją ode mnie, albowiem lepsza dla mnie śmierć niż życie (Jon 4,3) - mówi do Boga Jonasz oburzony ocaleniem Niniwy.

Szczere opłakanie pragnienia miłości uwalnia od fiksacji z powodu tego, czego nie mamy, i pozwala dostrzec inne, dostępne nam dobra.

Nie ma prostych recept

W przeciwieństwie bowiem do córki Jeftego, która ze swojego górskiego odosobnienia szła prosto w ramiona śmierci i nie musiała się o nic więcej martwić, człowiek samotny musi dalej żyć. Ważne jest, żeby dobrze odczytać, czemu ma służyć ta samotność w każdym indywidualnym przypadku. Nie ma prostych recept i może właśnie dlatego wielu z nas na pewnym etapie życia szuka "kogoś mądrego, kto wie lepiej". Nawet jeśli nikogo takiego nie znajdujemy - tak bywa najczęściej - to samo poszukiwanie ma swoją wartość. Trzeba jednak pamiętać o daleko posuniętej ostrożności, co i od kogo przyjmujemy. Świetnym probierzem wydają mi się słowa Sługi Bożego Jana Pawła II "nie przyjmujcie za miłość niczego, w czym nie ma prawdy, ani za prawdę niczego, w czym nie ma miłości". Na ogół łatwo ustalić, czy skierowane do nas słowa wynikają z prawdziwej ludzkiej życzliwości i szacunku wobec tajemnicy naszego losu, czy też podyktowane są niechęcią, irytacją, zniecierpliwieniem czy też przekonaniem, że musimy być gorsi, skoro szukamy pomocy.

Samotność, która nie wynika z wyboru, sprawia kłopot teologom i księżom. Słabo komponuje się z nauką, według której Bóg powołuje człowieka do kapłaństwa, życia konsekrowanego lub małżeństwa, a ten, w swojej wolności, może pójść za tym wezwaniem lub nie. Samotność to zupełnie inny rodzaj "powołania". Jest zadana wbrew woli i bez zgody człowieka. Jego wolność sprowadza się w tym wypadku do wyboru między buntem a akceptacją nieuniknionego, z wiarą, że za wszystkim (z traumatycznymi doświadczeniami łącznie) stoi Bóg.

To Pan daje śmierć i życie
wtrąca do Szeolu - i zeń wyprowadza
Pan uboży i wzbogaca
Poniża i wywyższa (1 Sm 2,6-7).

Wszystko jest Jego darem, także wzajemna miłość mężczyzny i kobiety. Można ją przyjąć z wdzięcznością, pielęgnować i ochraniać, jeśli została nam dana. Nie sposób jednak wywalczyć, wybłagać czy wymusić, jeśli nie jest naszym udziałem.

Jeśli Bóg nie wybuduje domu, na próżno trudzą się budujący

On, w swojej wolności, obdarza łaską, kogo chce, kiedy chce i jak chce. Absurdalne więc wydaje mi się obarczanie poczuciem winy za samotność praktykowane przez duchownych zagniewanych na rzeczywistość bardziej złożoną niż nauka o powołaniach wykładana w seminariach. Często w kontakcie z osobą samotną zachowują się, jakby chcieli ją ukarać za samo istnienie i stawianie ich w sytuacji, w której nie wiedzą, co powiedzieć. Przybierają ton największej surowości i wyłajawszy srodze, jako najlepsze rozwiązanie podsuwają nachalnie adopcję dzieci autystycznych. Z całym szacunkiem dla osób, które zdecydowały się na taki krok, pragnę zauważyć, że jest to powołanie ekstremalne wymagające sporego psychicznego nadmiaru. Proponowanie go osobom poranionym lub niedoinwestowanym emocjonalnie przypomina wysyłanie pacjentów oddziału intensywnej terapii na Orlą Perć. Zaryzykowałabym wręcz twierdzenie, że adoptowanie czy wychowywanie kogokolwiek - nawet pominąwszy przeszkody natury prawnofinansowomieszkaniowej - prawie na pewno nie jest ich powołaniem. Wszystkich duchownych udzielających takich rad nawoływałabym do zdrowego rozsądku i większej odpowiedzialności za słowa.

 

 

Ubodzy Pana źle widziani w Kościele

Bóg chce nas uszczęśliwić swoim powołaniem, a nie ukarać, dlatego pragnienia, jakie umieścił w naszych sercach, będą zdecydowanie lepszym przewodnikiem niż zniecierpliwiony ksiądz. Każdy, kto bezskutecznie szuka mądrego, najpewniej osiągnie swój cel, sam stając się mądry. Samotność bardzo sprzyja poszukiwaniu mądrości, podobnie jak wszelkiej pracy twórczej, naukowej czy drodze duchowej. Dobrze wykorzystana staje się słodkim jarzmem i lekkim brzemieniem. Doświadczam tego zwykle przed świętami, kiedy wszyscy studenci wynajmujący sąsiednie mieszkania (w plombie z lokalami do wynajęcia, w której mieszkam) wyjeżdżają do domu. Świadomość, że w całym pięciopiętrowym budynku, oprócz mnie, nie ma żywej duszy, napełnia mnie głębokim poczuciem bezpieczeństwa, którego tak bardzo zwykle mi brak. Tej cudnej, słodkiej ciszy mogłabym słuchać przez całą wieczność. Myśl, że oto należę do anawim Jahwe, ubogich Pana - nie mam nic i nikogo - nie przeraża mnie, przeciwnie - przynosi pokój. Nigdy nie starałam się o ten zaszczyt, a nawet zrobiłam wszystko, żeby go uniknąć. W takich błogosławionych chwilach jednak nie zamieniłabym się z nikim na świecie na mój los.

O ile samotność samą w sobie można zaakceptować, polubić, a nawet pokochać, to stosunek innych ludzi do dotkniętych nią bliźnich bywa krzyżem ponad siły. Sara z Księgi Tobiasza postanowiła się powiesić nie z powodu samotnie spędzanych nocy, tylko upokorzona słowami służącej ośmielającej się znieważać córkę swego pana w jego domu. Przyznam, że jej modlitwa ("A jeśli nie podoba Ci się odebrać mi życia, to wysłuchaj, Panie, jak mi ubliżają") jest mi bardzo bliska.

Myślę, że nikogo nie szokuje odrzucenie osób pozbawionych znaczenia, władzy, wpływów i pieniędzy przez świat. Niczego innego raczej nie oczekujemy. Znacznie bardziej bolesne jest, gdy ubodzy Pana stają się źle widziani w Kościele. Samotne kobiety traktowane są ze szczególną podejrzliwością jako potencjalnie niebezpieczne dla czystości kapłanów i trwałości związków małżeńskich. Owo hipotetyczne zagrożenie nie pozwala dostrzec w nich istot ludzkich potrzebujących wsparcia (bardziej niż rodziny katolickie) ani docenić talentów,
którymi mogłyby wzbogacić wspólnotę.

Bóg cię kocha, ale my cię tu nie potrzebujemy

Odrzucanie wszystkich źle się mających - chorych, starych, niepełnosprawnych, pechowców, samotnych - jest atawizmem wywodzącym się z czasów pogańskich. Otwarcie wyznawane wtedy przekonanie, że nieszczęściem - niełaską bogów - można się zarazić jak chorobą, funkcjonuje nadal wśród ludzi ochrzczonych. Świadczy o tym wyraźnie bardzo wybiórczy charakter wielu wspólnot działających w Kościele. Nie neguję potrzeby istnienia grup towarzyskich, jednak opatrywanie ich etykietką "chrześcijańskie", "katolickie" lub "duszpasterstwa" wydaje mi się poważnym nadużyciem. Wykluczanie ubogich Pana - czyli ludzi, z którymi Jezus najbardziej się utożsamiał (cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili") - albo sprowadzanie ich wyłącznie do obiektów cudzej dobroczynności, na pewno nie ma nic wspólnego z chrześcijaństwem ani tym bardziej z katolicyzmem.

Stosunek do tajemnicy cierpienia jest tym, co odróżnia chrześcijaństwo od innych tradycji duchowych. Osiem błogosławieństw stawia na głowie porządek tego świata. Właśnie dowartościowanie doświadczeń, których za wszelką cenę próbujemy uniknąć, przekonało mnie, że nauka Chrystusa nie może być ludzkim wymysłem. Przyjęcie czegoś tak radykalnego jednoczy o wiele skuteczniej niż podobna sytuacja rodzinna, poziom wykształcenia, pozycja społeczna czy ekonomiczna. Regularnie praktykowana modlitwa natomiast otwiera na rzeczywistość i uwalnia od nawyku sądzenia po pozorach. Myślę, że jest też doskonałym lekarstwem dla mężczyzn, którzy w swoim patrzeniu na kobiety nie potrafią uwolnić się od perspektywy podbrzusza i postrzegają je wyłącznie jako obiekty seksualne - pożądane lub zakazane. Jeżeli słowa Chrystusa "cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili" obejmują również siostry, to każdy, kto sprowadza wzrokiem kobietę do narządów płciowych w mniej lub bardziej efektownym opakowaniu lub traktuje jak zabronioną w poście kiełbasę, a nie postrzega jej jak człowieka, dopuszcza się świętokradztwa.

Uroda kobiety nie jest propozycją seksualną ani poważną wadą charakteru, tylko odblaskiem piękna samego Boga i Jego darem. Nie zagraża trwałości małżeństw ani czystości kapłanów - o ile chcą w niej wytrwać - i nie powinna być powodem odrzucenia. Odrzucenie nie staje się bardziej chrześcijańskie przez to, że towarzyszą mu słowa "Bóg cię kocha". Najczęściej słyszałam takie zapewnienie w kontekście "Bóg cię kocha, ale ja nie chcę mieć z tobą nic do czynienia" albo "Bóg cię kocha, ale my cię tu nie potrzebujemy". Myślę, że tak ważne słowa, jak "Bóg" i "kochać", zasługują na lepsze traktowanie. Język polski dysponuje oszałamiającym bogactwem zwrotów służących do spławienia niepożądanych osób.

Na szczęście istnieją gdzieniegdzie wspólnoty otwarte na ludzi we wszystkich możliwych sytuacjach życiowych. Sama znam osoby samotne, które odnalazły się w Neokatechumenacie albo Odnowie w Duchu Św. Swoje własne niepowodzenie w tym względzie odczytałam jako dojrzewające powołanie pustelnicze.

Spotkać archanioła Rafała

Historia Sary, córki Raguela, kończy się happy endem. Jej ósmy mąż, Tobiasz, pouczony przez towarzyszącego mu w podróży archanioła Rafała, za pomocą wątroby i serca wielkiej ryby z rzeki Tygrys wygania demona Asmodeusza aż do Górnego Egiptu. Rodzice Sary, którzy nad ranem przychodzą zabrać trupa do świeżo wykopanego grobu, nie śmią uwierzyć własnym oczom na widok młodych małżonków pogrążonych w spokojnym śnie.

Pozostaje mi tylko życzyć wszystkim, których samotność jest rezultatem głębokich zranień, spotkania na swej drodze archanioła Rafała albo kogoś przez niego tak dokładnie pouczonego. Na szczęście nie znamy końca własnej historii. Czarny pesymizm jest takim samym skrzywieniem percepcji, jak naiwny optymizm.

Na koniec chciałabym podzielić się ze wszystkim siostrami i braćmi w doświadczeniu radą, której sama sobie udzielam zainspirowana słowami św. Katarzyny ze Sieny. Jeśli pod ciężarem swojego krzyża nie możesz iść wyprostowana, to posuwaj się na kolanach. Nie wstydź się, że znowu leżysz na ziemi. Pełznij. Nawet Chrystus upadał pod krzyżem.

Tekst opublikowany w miesięczniku : "W drodze"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

O samotności niewybieranej
Komentarze (45)
G
gość
2 października 2013, 12:31
Ja też się podpisuję i dziękuję. Piękny tekst, choć trudny. Pozdrawiam ciepło wszystkich samotnych nie z wyboru, i też tych, którzy nie potrafią tego zrozumieć.
A
abi
15 lipca 2013, 09:31
Niezwykle odważny i potrzebny tekst. Aż ciarki przechodziły po skórze w trakcie czytania, bo spostrzeżenia mocne, a pod każdym z nich, jako osoba samotna mogę się podpisać. Odczucie, ze inni pochylają sie nad nami z litością budzi mój największy sprzeciw. Rzeczywiście, to nie nie tylko nasza ocena sytuacji, ale głównie ocena nas przez innych, boli najbardziej. Mam za soba wiele lat we wspólnocie i bez końca walczyłam o otwarcie nie znajdujac zrozumienia. Marzę o wspólnocie, która nie pyta o przekonania, pozwala korzystac z duchowej aktywności na ile każdy moze. Nawet z zastrzezeniem, ze ktos z wyboru nie wybierze zadnej, a tylko zechce sie spotkac i byc blisko. Poczucie, ze jako chrzescijanie powinnismy nawracac wszystkich wokół z pozycji tego, który pojął i zrozumiał jest dla mnie nie do przyjecia. Słowa "będziemy sie za Ciebie modlic" uslyszalam kiedys jako odmiane tu wspomnianego: "Bóg Cie kocha". Czy Deon móglby posredniczyc w spotkaniu z Autorka na kawie? :) Jeszcze raz dziekuje za artykuł.
O
Opiekunka
15 lipca 2013, 02:22
do szczęśliwa tylko zeby z tego jeszcze kasa była.. bo harytatywnie to mój zoładek długo nie pociagnie....
K
karolina
14 lipca 2013, 21:14
Nie bardzo rozumiem, dlaczego Autorka uznaje, że tylko kobiety mogą być samotne - a co z mężczyznami, którzy nie mogą znaleźć kandydaytki na żonę? Pewnie tekst odnosił się do wszystkich, ale jakoś chyba zbyt mocno była zaakcentowana płeć żeńska. Po drugie, nie zgadzam się z tym, że osoba szukająca mądrych osób "najprawdopodobniej ich nie znajdzie" i że psychoterapia nie jest skuteczna. Owszem, to nie jest tak, że co się do kogo nie zwrócimy, to trafimy na życiowego mędrca i że wszystkie terapie u wszystkich terapeutów są skuteczne. Fundamentem zawsze musi być Bóg, ale przyznam, że bez pomocy mądrych i życzliwych ludzi (jak Spowiednik lub Psychoterapeutka właśnie) byłoby mi naprawdę trudno. Ponadto, ja w ogóle, szczerze mówiąc, nie łapię tego rozróżnienia na samotność jako powołanie wybierane przez ludzi i samotność jako powołanie narzucone przez Boga wbrew woli człowieka. Ja uważam, że każde powołanie jest Bożym zaproszeniem. Jeśli ktoś jest samotny, to albo jeszcze "nie doszedł" do kapłaństwa, zakonu, małżeństwa bądź instytutu konsekrowanego albo tak po prostu ma być. A skoro ma być i Pan Bóg najbradziej go "widzi" w takim życiu, to oznacza, że  ta osoba też będzie w nim szcęśliwa, jeśli dojdzie do tego, co ma w życiu zrobić. Przyznam też, że ja absolutnie nie odczuwam parcia ze strony Kościoła, że jestem jakaś nienormalna i stanowię zagrożenie dla kogokolwiek, bo jestem samotna. Owszem, ze strony "świata" czasem odbieram zdziwienie, być może czasem kpiny, ale jakoś mało mnie to rusza, zresztą nie jest zbyt nachalne. Prawda jest taka, że "zagrożenie" może równie dobrze stanowić ktoś "zajęty", a samotnym można być mając męża/żonę i dziesięcioro dzieci. W zasadzie jedyna tezą, z którą się zgadzam jest ta, że osoby samotne często posiadają deficyty z dzieciństwa, chcą nawiązać relacje, ale się boją. Z tym zgoda, cała reszta jest - moim zdaniem, co podkreślam - raczej watpliwa
N
nikt
14 lipca 2013, 20:01
równie beznadziejnego tekstu juz dawno  nie czytałam, chociaz w ogóle ostatnio coraz gorsze teksty na tym portalu, przynajmniej te z czołówki.oznacza tylko jedno-ze istnieją ludzie ubezwłasnowolnieni.najpierw rodzice ich zniewalają tworząc im piekło, potem sam Bóg.można jedynie odrzucić Jego Wolę,bo trzeba być nienormalnym, zeby całę życie cierpieć i jeszcze godzić się na to całe życie. suma sumarum nie wytrwał w wyściugu Pana Boga zakończonego wąską bramą dla nielicznych, trafił znów do piekła. ale jakby to ująć, przynajmniej nie przezył szoku. pozostaje za Sarą modlić się o  śmierć i łudzić się, ze Pan /Bóg zdązy zrobić to przed sarą...no chyba, ze przeznaczenie człowieka było inne i  nie dla niego raje, zycie niektóych jest faktycznie przeklęte
W
Wesoły_Romek
14 lipca 2013, 14:08
Tekst mądry, ale też cyniczny. Wspólnoty to grupy towarzyskie? To chyba brak "wiary w wiarę". Owszem znajdują się kółka wzajemnej adoracji, ale większość poszukuje Boga, więc są bardziej modlitewne. Może autorka zbyt wysoko stawia poprzeczkę tym wspólnotom i przez to się tam nie odnajduje i ich nie rozumie? Może ogólnie stawia wysoką poprzeczkę i dlatego jest samotna? 
M
Młoda
14 lipca 2013, 10:07
Trudno nie czuć się samotynym gdy mając ambicje, cele i ideały spotyka się - pracuje , studiuje z ludźmi dla których ważny jest tylko ich czubek nosa, dobre zasady to te wygodne w danej chwili a nawet na polu zawodowym chodzą po najmniejszej linii oporu. Naprawdę ciężko dogadać się z kimś kto  jest kulturalny tylko wtedy gdy ma szerszą publicznosc a w pojedynkę  jego celem jest poniżenie drugiego człowieka. Oczywiscie zawsze można się nie przejmować ,ale czy o to chodzi w życiu...Podsumowująć -pewnego rodzaju samotności nie da się chyba uniknąć.Szczególnie gdy jest się katolikiem.
AC
Anna Cepeniuk
22 września 2011, 08:47
Tak było, jest i będzie, że jak coś jest dobrego, to sporo kosztuje........ Tyle, że jest to najważniejsza inwestycja, bo w siebie samego......... Prowadzi do odkrycia własnej tożsamości, poczucia własnej wartości i z uleczonych ran "powstają" perły..... (Pisze o tym o. Anselm Grun), a wkonsekwensji do dobrej relacji z samym sobą i innymi. Warto podjąć ten trud..... Pozdrawiam
G
Gosc
18 lipca 2011, 13:34
A czy zamiast niesc swoj krzyz, nie woleliby Państwo zadziałać i czegoś zmienić? Terapia pomaga na deficyt miłości oraz wiele innych problemów, w każdym bądź razie tym, którzy chcą coś zmienić...
J
Jola
29 maja 2011, 19:23
Sprzymierzeńców Dojrzałej Samotności prosze o kontakt poprzez <a href="http://www.wiarairozum.com">www.wiarairozum.com</a> Chetnie podziele sie materiałami dot. uzasadnienia nowej wspólnoty (Dojrzałej Samotności) jak również opracowywanym satutem. Materiał został pozytywnie zaopiniowany przez doświadczonych duszpasterzy. ( Niestety nie jest zamieszczony na wspomnianej  www.) Być moze Panstwa zaiteresowanie i zaangażowanie nada nowy wymiar samotności, która przeniesie duchowe korzyści osobom samotnym i przezywajacym samotność.
Barbara E.
29 maja 2011, 18:56
Wielkie dzięki za ten mądry tekst. Dokładnie też tak to odczuwam, jak piszecie w komentarzach i juz od dość dawna poszukuje sprzymierzenców w w rozmowach na ten temat. Bo samotność nie z wyboru jest trudna a w Kościele mało zauważana. Moje przemyślenia zmierzają do tego, że jeśli nawet próbuję swoją samotność "zagospodarować" (hospicjum, pomoc dzieciom, starszym itd) to są to "erzace". Może to kwestia dojrzewania do tego, ale ja mam za sobą już tego rodzaju aktywności i chociaż mam świadomość, że były dobrem, lecz mnie jakoś nie uszczęśliwiły. Bo zawsze w podświadomości mam poczucie, że to taki właśnie erzac, ze gdybym wreszcie zbudowała rodzinę, to to inne poszłoby bardzo szybko w odstawkę...A póki co, podobnie jak Autorka - nauczyłam się życia w pustelni i wierzcie - jest to piękne i bogate życie, choć trudne. Tym bardziej, ze inni tego nie rozumieją. Może istnieje jakieś forum do pogadania na ten temat szerzej? Bardzo Wam dziękuję za te wpisy!!! Bardzo!
L
leszcz
29 maja 2011, 18:03
Ja chyba byłbym agentem specjalnym od narzekania na kobiety - największe rozczarowanie mojego życia :(
J
Jola
29 maja 2011, 16:33
O. Dariusz napisał: Bardzo rzadko można spotkać osoby, które wybierają samotność poza zakonem w sposób dojrzały. Często jest to raczej niechciana samotność. I jest problem. Także dla Kościoła. Ojcze Dariuszu, całe zadanie polega na umiejetnym przekształcaniu samotności niechcianej w samotność dojrzałą. I to jest zadanie dla Kościoła, który kieruje przezycia w stronę Boga. Bóg jest drogą, a my pośród bólu i przeciwności uczymy się rozpoznać Jego drogę. Najpierw trzeba głębokiej modlitwy i światła Ducha Świętego, aby rozpoznać drogę i postępować wg Ducha. Pozwolę sobie jeszcze raz powtórzyć wczesniejszy wpis:  Miejmy nadzieję, że dobry początek dla samotnych w Kościele już sie zaczął:  <a href="http://wiarairozum.aspainc.net/samotnosci.asp">http://wiarairozum.aspainc.net/samotnosci.asp</a>  Zachodzi wyraźna potrzeba zintegrowania potrzeb osób samotnych i przeżywających samotność, by znalazła w Kościele swoje należne miejsce Wspólnota Dojrzałej Samotności. Temat jest trudny i pewnie dlatego większość ludzi tych problemów nie czuje i nie rozumie. Ta sytuacja wskazuje, że potrzeby osób samotnych, tym bardziej winny spotkać się z otwartością i zainteresowaniem Kościoła. Uwadze poświęconej osobom samotnym można nadać rangę troski o pomniejszenie bólu samotności przeżywanego przez naszego Mistrza i Pana, Jezusa Chrystusa. Dziękuję Autorce za bogactwo myśli i świadectwo dojrzałej samotności.
R
rada
29 maja 2011, 15:39
@leszcz Samotność mężczyzny to dokuczliwy i skrywany ból, do którego wstydzimy się przyznać. Powierz Bogu swoją samotność i wstyd, wtedy będą mniej bolesne.
L
leszcz
29 maja 2011, 14:46
Samotność mężczyzny to dokuczliwy i skrywany ból, do którego wstydzimy się przyznać.
S
szczęście
29 maja 2011, 14:39
Tak An, ja jestem mężczyzną a też cierpię z powodu niewybranej samotności.
A
An
29 maja 2011, 14:28
 Dziękuję Kate, że wróciłeś do tematu. Jest ważny dla wielu...
S
szczęście
29 maja 2011, 14:21
A może po prostu pozwolić im żyć i nie mieć za złe, że istnieją? Żydzi organizuja dla swoich singli fast dates. Zauważyłem, że w  kościołach protestanckich panuje atmosfera sprzyjająca małżeństwu. Tylko w środowiskach katolickich wyśmiewa się ludzi szukających swojej drugiej połówki, rzuca się im kłody pod nogi, a kiedy klamka już zapadnie, z udawaną powagą wypaca się naukowe teorie o "zjawisku", podobnie jak w medycynie często mówi się o przypadku, a nie o człowieku.
K
kate
29 maja 2011, 14:11
Ja chciałabym rozwinąć, co tu już ks. Dariusz zasygnalizował. Mamy do czynienia z nowym zjawiskiem, które w znacznym stopniu nie odpowiada dotychczasowemu pojmowaniu samotności (ani to model "stary kawaler - stara panna", ani "doktor Judym - Stasia Bozowska"). Mówi się o "singlowaniu" i próbuje opisywać, jak takie życie wygląda, ale tak naprawdę ani instytucje społeczne, ani Kościół nie wiedzą co z tym zrobić. Ci ludzie się wymykają duszpasterstwu, żyją obok. Nie wiem, na ile można mówić o świadomym lub nie przeżywaniu samotności, bo to co obserwujemy to proces, nic stałego, jak małżeństwo lub kapłaństwo. Jak obserwuję samotnych, to widzę ludzi w drodze, stale gdzieś poza (strukturami, zainteresowaniami, emocjami?). Ich świat jest po prostu "nie z tego świata".
E
esz
29 maja 2011, 13:07
Ojca A. de Mello niejedno bolało. Polecam przeczytać "Rozwiązać pęta", aby głupot nie pisać.
S
szczęśliwa
29 maja 2011, 11:07
Widać owego Mello nigdy nie bolał ząb. Też by się na nim koncentrował, a nie na 31 pozostałych zdrowych. Dokładnie tak samo jest z bólem duszy. Klaro, czy Ty jesteś szczęśliwa jak Cię ząb nie boli?
KL
kumpel lumpa
29 maja 2011, 10:53
To kto narozrabiał, że aż tylu tych "Bożych komandosów" do "zadań specjalnych" trzeba powoływać...? ;-) Wiadomo - Al Kaida!
E
esz
29 maja 2011, 10:50
To kto narozrabiał, że aż tylu tych "Bożych komandosów" do "zadań specjalnych" trzeba powoływać...? ;-)
K
klara
29 maja 2011, 10:06
"Jeśli nie jesteś szczęśliwy, to oznacza tylko tyle, że koncentrujesz się na tym, czego nie masz. W przeciwnym razie musiałbyś doświadczać błogostanu." (A. Mello) Widać owego Mello nigdy nie bolał ząb. Też by się na nim koncentrował, a nie na 31 pozostałych zdrowych. Dokładnie tak samo jest z bólem duszy.
SD
szczęśliwa dusza
29 maja 2011, 09:41
Bez przeżycia samotności nie ma prawdziwej wolności. Gorsza (pozornie "gorsza") od samotności jest ciemna noc wiary. "Jeśli nie jesteś szczęśliwy, to oznacza tylko tyle, że koncentrujesz się na tym, czego nie masz. W przeciwnym razie musiałbyś doświadczać błogostanu." (A. Mello)
Dariusz Piórkowski SJ
29 maja 2011, 09:23
Mnie się wydaje, że samotność to wszystkich jakoś dotyczy, niekoniecznie w negatywnym sensie. W wielu małżeństwach małżonkowie czują się samotni, a może lepiej osamotnieni. Bo mnie się jednak samotność nie kojarzy tylko z czymś niepożądanym. Osamotnienie to jednak coś innego, bliskie opuszczeniu, niezrozumieniu, byciu samemu właśnie nie z wyboru. Ostatnio czytałem badania CBOS-u, z których wynika, że w Polsce mamy już 5 mln singli, ludzi samotnych częściowo z wyboru, częściowo nie. To coraz większa grupa ludzi.  Mówimy wiele o małżeństwie ( a może raczej rodzinie), o powołaniach do życia zakonnego lub kapłańskiego, ale o ludziach, którzy z różnych względów, niekoniecznie z nich winy, są sami, trochę się zapomina. Bardzo rzadko można spotkać osoby, które wybierają samotność poza zakonem w sposób dojrzały. Często jest to raczej niechciana samotność. I jest problem. Także dla Kościoła
S
szczęście
29 maja 2011, 08:58
Cieszę się tym tekstem i dyskusją pod nim. bo na szczęście ci którzy tu komentowali już sobie poszli <a href="http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/psychologia-na-co-dzien/art,268,nie-jestesmy-skazani-na-samotnosc.html">http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/psychologia-na-co-dzien/art,268,nie-jestesmy-skazani-na-samotnosc.html</a>
A
An
29 maja 2011, 08:52
 Cieszę się tym tekstem i dyskusją pod nim. Nareszcie zaistnieliśmy, my z marginesu marginesu (to nie pomyłka w pisaniu). To prawda, można żyć z "zadaniem specjalnym", nawet nie w tle, a na czołówce życia. I nawet dużo zrobić dla bliźniego. I nie być zgorzkniałym. Zawsze jednak będę "odszczepieńcem", któremu jest przecież lepiej, bo nie ma nic innego do roboty. Z humorami nie wiadomo dlaczego. Cóż, musi być w tym jakiś Boży sens. Ponad ziemskimi ocenami. Wierzę w to i już cieszy mnie ta moja samotność. Przeszłam z pomocą Pana Boga to, co najgorsze w samotności. O nic już nie pytam. Ale pod skórą ból ciągle pulsuje.
B
Burek
29 maja 2011, 03:57
Dziekuje. Bog zaplac za te slowa.
S
Słaba
28 maja 2011, 22:48
~per Rzeczywiście niektórymi "zadaniami specjalnymi" trudno się chwalić. Taki to już los agenta... ;-) A tak na marginesie, to słyszałam kiedyś, że franciszkanin to "Boży prowokator", dominikanin to "Boży belfer", a jezuita to "Boży komandos". ;-) A żeby to, co piszę, nie było takim "radosnym i niezobowiązującym ćwierkaniem", powiem że życie pustelnicze, w pierwszych wiekach chrześcijaństwa, nazywane było "białym męczeństwem". Pustelnicy jednak wybierali tą drogę dobrowolnie... Ale niezależnie od tego, kto z jakiego powodu znalazł się na pustyni, pewnie będzie musiał tam stoczyć niejedną walkę duchową na śmierć i życie. Bo pustynia z jej ograniczeniem bodźców zewnętrznych, materialnych, jest miejscem intensywnego działania duchów dobych i złych. Jezus też tego doświadczył... Osobom, dla których samotność jest także pustelnią (nie musi tak być), bardzo polecam poczytanie sobie "Apoftegmatów ojców pustyni". Wszystkich samotnych pozdrawiam serdecznie! :-)
K
kate
28 maja 2011, 22:41
Co do wypowiedzi szczęsliwej: Autorce nie chodzi o aktywizm, przecież on może być udziałem także małżonków, czy osób konsekrowanych. Wogóle nie chodzi tu myślę o jakieś zadaniowe traktowanie życia: czy to w rodzinie, czy w miejscu pracy. Raczej o doświadczenie wewnętrzne, które powoduje odczuwanie nawet fizyczne pewności, że nie ma w całym wszechświecie nikogo, do kogo można by powiedzieć "mój - moja". Przeżywanie tego nawet w wymiarze religijnym, a zwłaszcza w wymiarze religijnym, może być dla wielu ludzi nie lada problemem.
K
klara
28 maja 2011, 21:57
Samotność, która nie wynika z wyboru, sprawia kłopot teologom i księżom. Słabo komponuje się z nauką, według której Bóg powołuje człowieka do kapłaństwa, życia konsekrowanego lub małżeństwa Otóż to. Na przykład w mojej parafii nauki rekolekcyjne głosi się dla dzieci, młodzieży i rodziców. Zawsze wtedy myślę, jak czują się osoby samotne, czy małżeństwa bezdzietne.
S
Słaba
28 maja 2011, 21:50
Ktoś odkrył ten ciekawy tekst sprzed prawie dwóch lat... To właśnie w taki sposób samotność często rodzi owoce - w innym miejscu lub innym czasie, którego możemy nie zauważyć (może autorka już tu nie zagląda). Tekst mocny i gorzki... Bardzo szczery - wielkie uznanie dla autorki! Znam parę osób przeżywających swoją samotność bardzo podobnie jak ona. Moje doświadczenie samotności jest troszkę inne - bardzo mi tu trafiają słowa ks. Sopoćki o "zadaniach specjalnych"... :-) A "wspólnota samotności" to jakiś bardzo ciekawy obiekt. ;-) Ale też sprzed 2 lat.
S
szczęśliwa
28 maja 2011, 21:47
" Czy ktoś może się tu pochwalić jakimiś specjalnymi zadaniami ?" Ja mogę :-) Założenie wspólnoty za granicą, która choć mnie tam nie ma, to nadal działa, modli się i przynosi owoce; bycie wolontariuszem np. w domu dziecka, w szpitalu, opieka nad osobami starszymi, samotnymi, organizowanie akcji pomocowych dla dzieci z biednych rodzin, dla całych biednych rodzin, pomoc niepełnosprawnym. W świecie jest cała masa rzeczy do zrobienia, tylko trzeba spojrzeć dalej niż czubek własnego nosa i wziąść się do roboty :-). Wtedy zapomina się o własnych problemach, one mniej bolą i otrzymuje się ogromną satysfakcję z bycia potrzebnym i robienia czegoś porzytecznego, a to daje szczęście :-) W ramach sprostowania, oczywiście nie zajmowałam się tym wszystkim co wypisałam, ale znam ludzi, którzy robiąc coś dla innych odnaleźli własne powołanie. Każdy jest powołany do miłości, kochajmy, a Bóg nam wynagrodzi i to jeszcze w tym życiu :-)
G
gość
28 maja 2011, 21:18
Ciekawy tekst. Tylko co zrobić, jeśli samotność narasta, boli. autorka tekstu właśnie podpowiada...samemu stać się mądrym, kochającym zmagać się, lamentować i walczyć. Pani Aldono świetny tekst !!! Mam podobne doświadczenie i cieszę się że ktośc przeżywa sytuacje podobnie i jeszcze tak piknie i z takte o tym pisze a deon to publikuje. niech Archanioł Rafał dopomaga.
R
R
28 maja 2011, 18:42
Kościół to trupiosmutna, zimna hierarchiczna organizacja zawiadowana przez samotników. Jakże w niej szukać bliskości z drugim? Wszystko tam sztuczne, naginane i nieautentyczne. Bliskość można prędzej znaleźć w knajpie.
J
Jola
28 maja 2011, 18:00
Miejmy nadzieję, że dobry początek dla samotnych w Kościele już sie zaczął:  <a href="http://wiarairozum.aspainc.net/samotnosci.asp">http://wiarairozum.aspainc.net/samotnosci.asp</a> Zachodzi wyraźna potrzeba zintegrowania potrzeb osób samotnych i przeżywających samotność, by znalazła w Kościele swoje należne miejsce Wspólnota Dojrzałej Samotności. Temat jest trudny i pewnie dlatego większość ludzi tych problemów nie czuje i nie rozumie. Ta sytuacja wskazuje, że potrzeby osób samotnych,  tym bardziej winny spotkać się z otwartością i zainteresowaniem Kościoła. Uwadze poświęconej osobom samotnym można nadać rangę troski o pomniejszenie bólu samotności przeżywanego przez naszego Mistrza i Pana, Jezusa Chrystusa. Dziękuję Autorce za bogactwo myśli i świadectwo dojrzałej samotności.
P
półsamotny
28 maja 2011, 17:28
Ale przecież w niebie będziemy nie tylko z Bogiem, ale również z ludźmi, ze świętymi.
E
esz
28 maja 2011, 17:18
"Samotność jest młodszym bratem męczeństwa. Tylko sam Duch Święty rozstrzyga, kto z nas ma pójść droga męczeństwa, a kto ma pozostać człowiekiem samotnym" (Merton). "Być samotnym znaczy być powołanym do przebywania zupełnie i zawsze sam na sam z Bogiem w środku świata. Samotnego Bóg chce mieć blisko siebie dla swoich osobistych zadań, że nie wiąże go z obowiązkami wynikającymi z kapłaństwa ani z obowiązkami wynikającymi z małżeństwa. Przez samotność Bóg wybiera kogoś do zadań specjalnych". (Bł. Ks. Michał Sopoćko "Dziennik")
K
kate
28 maja 2011, 15:57
Tekst niezwykle głęboki, zmuszający do refleksji. Zastanawiajace, ze w naszej kulturze coraz więcej osób samotnych: czym tłumaczyć te ogromne deficyty miłości -traumą wojenną, opresyjnym wychowaniem, trydencją religijnością.Trudno to też przełamać i rzeczywiście czasem się nie da: życie pędzi niezwykle szybko. Mam nadzieję, że w tym wszystkim jest rzeczywiście jakiś głębszy sens (oczywiście w odniesieniu do osób, które sobie samotności nie wybierają, tylko w niej tkwią, realnie ją przeżywają)
P
per...
28 maja 2011, 15:54
Jeśli Największą Miłością jest Bóg - Dawca Miłości, to nie należy się przejmować tak bardzo, że od rodziców dostaliśmy za mało. Pan Bóg poprzez rodziców i ich miłość dał nam życie i to jest najważniejsze. Trzeba się pogodzić ze swoją sytuacją. I rodzice i dzieci są niedoskonałymi istotami, tylko Miłość Boga jest doskonała i w swoim czasie o tym się przekonujemy. Niektórzy dostrzegają w miłości do swej "połówki" a następnie Sakramencie Małżeństwa pełnię szczęścia. Ale to już sprawa między dwiema osobami, do której wtrącać mi się nie wypada i nie będę. Dobrego dnia!
T
tęskniący
28 maja 2011, 15:03
A czy to oznacza, że mężczyznom nie wolno być samotnymi? Tutaj nie chodzi jedynie o samotność wynikającą z braku "połówki". To coś poważniejszego. Druga połówka też tej samotności nie załagodzi w pełni. Chodzi o głód bliskości i akceptacji spowodowany przez niedobory miłości rodziców.
P
per...
28 maja 2011, 14:28
Oczywiście więcej jest kobiet - miało być napisane... pomyliłam się bo naprawdę ten wpis mnie wyprowadził z równowagi!
P
per...
28 maja 2011, 14:24
Przepraszam, ale ni mogę słuchać gdy facet narzeka, że jest sam!!! ... Bo po pierwsze statystycznie więcej jest mężczyzn niż kobiet na naszej planecie, po drugie, od wieków inicjatywa w "podrywaniu" należy do mężczyzn, po trzecie wolnych mężczyzn jest coraz mniej bo szerzy się gejostwo. Wobec powyższego co ma powiedzieć samotna kobieta, dla której statystycznie nie ma tej "drugiej połówki"????
T
tęskniący
28 maja 2011, 14:04
Ciekawy tekst. Tylko co zrobić, jeśli samotność narasta, boli,jeśli wewnątrz odzywa się rana niespełnienia, braki emocjonalne, które dokuczają? Jak z nimi żyć? Trochę wątpię, czy da się uzupełnić braki w miłości rodziców lub doświadczenie odrzucenia. Bo w sumie oni to mieli zrobić we wczesnym dzieciństwie: ukochać dziecko. Potem trudno to już nadrobić. Raczej stają się one życiowym ciężarem. Dla osoby wierzącej to szczególne wyzwanie, bo niby można powiedzieć, że Bóg i tak kocha. Ale z drugiej strony przecież Bóg kocha również przez ludzi, skoro każe nam kochać siebie w ludziach. Trudne to wszystko.