O. Wenanty Katarzyniec – troskliwy opiekun na każde czasy
Ten cichy i skromny franciszkanin, który większość swojego życia spędził na terenie dzisiejszej Ukrainy, uznawany jest za skutecznego orędownika w sprawach finansowych, mieszkaniowych, związanych z pracą i w różnych troskach dnia codziennego.
„Nie silił się na czyny nadzwyczajne, ale zwyczajne nadzwyczajnie wykonywał” – tak trafnie opisał go jego współbrat i przyjaciel, św. Maksymilian Kolbe. Wenanty Katarzyniec, a właściwie Józef, urodził na terenie dzisiejszej Ukrainy, w maleńkiej wsi Obydów, 7 października 1889 roku. Zmarł w opinii świętości 31 marca 1921 roku w Kalwarii Pacławskiej, mając niespełna 32 lata.
Papież Franciszek w 2016 roku wydał zgodę na publikację dekretu o heroiczności jego cnót i od tego czasu przysługuje mu tytuł Czcigodny Sługa Boży. Jak zauważa we wstępie do książki „Cuda sługi Bożego Wenantego Katarzyńca” o. Edward Staniukiewicz, franciszkanin i opiekun grobu sł. B. w Kalwarii Pacławskiej, do beatyfikacji ojca Wenantego potrzebny jest cud medyczny, ale liczba wciąż napływających świadectw o łaskach otrzymanych za jego wstawiennictwem już przekonuje, że jest skutecznym orędownikiem u Boga.
Wiedział, co to znaczy nie mieć pieniędzy
Wychowywał się w biednej, chłopskiej rodzinie. Na szczęście, był zdolny i to dawało mu szanse na lepszą przyszłość. Po skończeniu edukacji na szczeblu podstawowym, wyruszył do Lwowa, gdzie uczył się w męskim seminarium nauczycielskim. Mieszkał w akademiku, a utrzymanie zapewniało mu skromne stypendium państwowe i korepetycje. Jak opowiada Tomasz Terlikowski w wywiadzie dla SalveTV Wenanty często musiał iść pieszo prawie 40 kilometrów ze Lwowa do Obydowa, bo nie miał czym zapłacić za furmankę, która jechała w jego rodzinne strony.
Mimo doświadczanego ubóstwa, nie był przywiązany do pieniędzy. Kiedy zdecydował się wstąpić do zakonu franciszkanów, musiał pokonać opór rodziców, zwłaszcza ojca, którzy chcieli, by kontynuował karierę nauczyciela. Przekonał ich, mówiąc: „Pieniędzy mi nie potrzeba, a na stanowisku w świecie bym się zepsuł.”
Chciał być dobrym księdzem
Powołanie do kapłaństwa odczuwał już w dzieciństwie. Powiedział o tym swoim pobożnym rodzicom, ale trudna sytuacja materialna rodziny przekreślała jego szanse na zostanie księdzem diecezjalnym. Nie zrezygnował jednak ze swego pragnienia. Jeszcze w czasie nauki w seminarium nauczycielskim we Lwowie chciał wstąpić do franciszkanów. Oni jednak nie przyjęli go od razu. Dostał polecenie, by ukończyć szkołę i nauczyć się łaciny. Po roku, ze świadectwem dojrzałości i bardzo dobrymi ocenami, ponownie zapukał do franciszkańskich drzwi, i tym razem został przyjęty. Zanim otrzymał upragnione święcenia kapłańskie, napisał do rodziców: „Obym je przyjął jak najgodniej! Proście ze mną Pana Boga o to, żebym, jeżeli mam zostać kapłanem, był dobrym i świątobliwym kapłanem.”
Pierwszy egzamin z kapłaństwa zdał pomyślnie w rodzinnej parafii – przyjechał na prymicje, kiedy wybuchła pierwsza wojna światowa. Jak tylko mógł, wspierał mieszkańców Obydowa i nie dopuścił do wybuchu paniki, gdy Rosjanie zajęli wioskę. Kiedy front przesunął się na zachód, wrócił do Lwowa, skąd szybko wyruszył do swojej pierwszej parafii franciszkańskiej w Czyszkach. Nie został tam jednak długo, bo wezwano go z powrotem do miasta. Zdążył jednak zapisać się w pamięci parafian jako dobry kaznodzieja i spowiednik, a jednocześnie pobożny i skromny kapłan.
We Lwowie, pomimo młodego wieku, wybrano go mistrzem nowicjatu i ojcem duchownym braci zakonnych. Wśród jego wychowanków był m.in. rodzony brat Maksymiliana Kolbego – Alfons. Uczył też kleryków franciszkańskich filozofii i greki. Po raz kolejny doceniono głoszone przez niego kazania i posługę w konfesjonale. Odwiedzał też chorych w zakładzie opiekuńczym prowadzonym przez siostry józefitki.
Wenanty przez całe swoje (krótkie) kapłaństwo szczególną wagę przykładał do sakramentu spowiedzi i nie opuszczał konfesjonału nawet wtedy, gdy już poważnie chorował. Do dziś w kalwaryjskim sanktuarium stoi konfesjonał, w którym słuchał spowiedzi.
Przyjaźnił się z Maksymilianem Kolbem
Wenanty był starszy od Maksymiliana, ale zawiązała się między nimi mocna przyjaźń, chociaż widzieli się tylko kilka razy. Pierwszy spotkanie miało miejsce latem 1912 roku podczas wakacji w Kalwarii Pacławskiej. Później pozostawali głównie w kontakcie listowym. Obaj przekonani, że poznali kogoś wyjątkowego. Wenanty wspierał Maksymiliana w jego pomysłach. Bez wahania utworzył kleryckie koło Rycerstwa Niepokalanej dla nowicjuszy we Lwowie. Zachęcał go też do wydawania Rycerza Niepokalanej, składając przy końcu życia obietnicę: „Widzicie, ja jestem chory i nic już zrobić nie mogę, ale po śmierci dużo zrobię dla Zakonu.”
I obietnicy tej dotrzymał. Maksymilian Kolbe miał duże trudności finansowe przy wydawaniu Rycerza, zwracał się więc o pomoc do Wenantego i zawsze ją otrzymywał. Niejako w rewanżu drukował obrazki przedstawiające Wenantego, jego życiorys albo napływające świadectwa o łaskach, które ludzie otrzymywali za jego wstawiennictwem. Zabiegał też wytrwale o rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego Wenantego.
Cierpliwie znosił chorobę
Jeszcze w czasie wojny Wenanty zaraził się grypą hiszpanką. Zanim doszedł do siebie po pierwszej infekcji, ponownie zachorował. Zdiagnozowano też u niego gruźlicę, pojawił się krwotok. Mimo podejmowanej rekonwalescencji, coraz bardziej podupadał na zdrowiu. Ostatecznie w 1920 roku, na polecenie przełożonego, udał się na odpoczynek do Kalwarii Pacławskiej.
Choroba jednak nie dawała za wygraną. Dostał kolejnego silnego krwotoku, męczył go kaszel. Ale, jak zeznał przełożony: „Wśród całej tej choroby nigdy nie był przygnębiony i nie zniecierpliwił się ani razu.” W święto Matki Bożej Gromnicznej po raz ostatni usiadł w konfesjonale. 31 marca 1921 roku, o godzinie szóstej wieczorem, odszedł cicho i niespodziewanie do domu Ojca. Dwa dni później został pochowany na miejscowym cmentarzu, odprowadzany przez mieszkańców wsi i braci zakonnych, przekonanych o jego świętości.
Do Kalwarii Pacławskiej, gdzie znajduje się grób ojca Wenantego, wciąż napływają świadectwa osób, które doświadczyły Bożej pomocy przez jego wstawiennictwo. Część tych niezwykłych historii została zebrana w książce „Cuda sługi Bożego ojca Wenantego Katarzyńca”.
Skomentuj artykuł