Ojciec dzieci, których nie chcą żadni rodzice
Ks. Renato Chiera ma 77 lat. Od ponad 40 pracuje w brazylijskich dzielnicach rozpaczy – fawelach. Włoski misjonarz sam mówi o sobie jako księdzu, który stara się być chrześcijaninem na peryferiach świata, towarzysząc tym, których nikt nie kocha.
Zanim został księdzem, był rolnikiem, a na kapłańską drogę wszedł już w wieku 12 lat. Od zawsze chciał żyć dla innych, dlatego zaraz po święceniach gorąco zapragnął wyrwać się w świat. Biskup zadecydował, żeby posłać go do dużej, niebezpiecznej diecezji Nova Iguaçu na przedmieściach Rio. Dziś mówi, że „porwał go Jezus, który cierpi i krzyczy w samotności w imieniu wykorzenionych, pozbawionych nadziei i niekochanych ludzi”.
„Odkryłem dramat i tragedię niekochanych, zranionych dzieci, które są skazane na krótkie życie pełne przemocy, narkotyków” mówi ks. Chiera w rozmowie z Vatican News. „Nie przyjechałem jako ksiądz do Brazylii żeby kopać groby, ale by ratować życie”.
Szczególnym momentem, który wytyczył ścieżkę jego służby, był moment, gdy usiłował dać schronienie chłopcu znanemu jako „Pirat”. Chłopak uciekał przed policją, ale ci dopadli go już w okolicach mieszkania ks. Chiery i zabili na miejscu. Po jakimś czasie ksiądz dowiedział się, że w ciągu ostatniego miesiąca na terenie jego parafii zabito 36 dzieci, które padały ofiarą przemocy zarówno gangsterów, jak i służb. Nikt nie dawał im pomocy, ale ks. Renato zobaczył w ich twarzach Jezusa. Zobaczył, że musi być im ojcem, matką i całą rodziną, której nie mieli.
Wiele dzieci nie mogło na kogo liczyć. Zostawili je rodzice, szkoły i kościoły. Włóczyły się po ulicach bez celu jak zombie. Nie miały o czym marzyć, bo nie czekała ich żadna przyszłość. Właściwie przestały być dziećmi, bo liczyło się wyłącznie przetrwanie – do nikogo i do niczego nie przynależały. Czekali na nie tylko handlarze narkotyków, potrzebujący młodych i szybkich kurierów. Gdy ks. Chiera zdał sobie z tego sprawę, sam zaczął czekać. Otworzył dla nich drzwi domu.
„Nie przyjechałem jako ksiądz do Brazylii żeby kopać groby, ale by ratować życie”
„Casa do menor”, czyli „Dom najmniejszych”, to dzieło, które istnieje już od 33 lat. Przez ten czas przewinęło się przez niego ponad sto tysięcy wychowanków, z których niemal ¾ znalazło pracę i zaczęło budowę własnej przyszłości. Te liczby jednak niewiele mówią. Liczy się to, że ks. Renato powtarza, że za każdą z tych osób oddałby życie. Dom ks. Chiery to nie tylko schronisko, ale cała wspólnota organizująca szkołę i pracę dla młodych, możliwość rozwoju oraz wejścia w społeczeństwo, z którego zostali wyrwani. Z czasem zaczął się rozbudowywać, obejmując szpital dla osób uzależnionych od narkotyków czy cierpiących na choroby psychiczne. Powstały także mieszkania treningowe dla rodzin i przedszkole.
Wielu odnajduje pokój nawiązując relację z Bogiem, który z kogoś odległego i tajemniczego, staje się źródłem nadziei, które nigdy nie gaśnie, tak jak nie gaśnie wytrwałość ks. Chiery. Za jednym z wychowanków, ksiądz chodził sześć lat, zachęcając do przybycia do Domu, gdzie dziś pracuje jako jeden z opiekunów bezdomnych ofiar uzależnienia.
Skomentuj artykuł