Podróż do "ziemi obiecanej"

Zobacz galerię
Jarosław Mikuczewski SJ

Każdego roku tysiące ludzi przepływa Morze Śródziemne w poszukiwaniu bezpieczeństwa i godnego życia.  Konflikty zbrojne i niewyobrażalna bieda wymuszają na nich pozostawienie swoich rodzin, bliskich i przyjaciół. Dla wielu z nich podróż do ziemi obiecanej zmienia się jednak w koszmar. Szacuje się, że w ciągu ostatnich 20 lat w tej "drodze do Europy" zginęło ponad 15 tys. osób. Większość zatonęła, przemierzając morze na małych rybackich łódkach. 20 czerwca na całym świecie obchodzony jest Światowy Dzień Uchodźcy.

Włochy i Malta to kraje, do których najczęściej docierają uchodźcy z Afryki. Kluczowym krajem na szlaku migracji jest Libia, to stąd odbijają łodzie zapełnione wycieńczonymi i przerażonymi ludźmi. Jedna łódka, przeznaczona dla 10 osób, zabiera dziesięć razy więcej pasażerów.

Nim jednak dotrze się do Libii trzeba pokonać Saharę. Podróż przez tą spieczoną słońcem ziemię trwa blisko miesiąc. Ludzie tłoczeni są w wielkich ciężarówkach, bez okien i dostatecznej wentylacji. Na drogę mogą ze sobą zabrać zaledwie 30 litrów wody, w której rozpuszczają sól, by ograniczyć utratę wody z organizmu. Brak wody oznacza pewną śmierć, nikt nie podzieli się swoimi zapasami. Tych, którzy nie wytrzymali trudów podróży, zostawia się na piaskach pustyni.

Po miesiącu walki o przetrwanie, przychodzi pora na kolejne zmaganie. Morze Śródziemne jest znane żeglarzom jako niespokojne i zmienne. Silne wiatry i prądy potrafią w kilkanaście minut zatopić potężne statki, a co dopiero maleńkie łódeczki przeciążone pasażerami, z których większość nie umie pływać. Bezpieczne dotarcie do upragnionego brzegu to dla uchodźców wyraźny znak opatrzności Bożej. Podczas trwającej tydzień przeprawy pokład wypełnia nieustanna modlitwa. Prośby o bezpieczeństwo zanoszą zarówno chrześcijanie jak i muzułmanie.

Przybicie do upragnionych brzegów Europy nie kończy jednak tułaczki. Ekstremalnie wycieńczeni i przerażeni uchodźcy zatrzymywani są przez służby graniczne i osadzani w zamkniętych obozach. Większość z nich nie ma możliwości kontaktu z bliskimi.

Yohanes jest jedną z osób, która pokonała pustynię i Morze Śródziemne, by dotrzeć do Europy. Pochodzi z Erytrei, którą musiał opuścić z powodu niestabilnej sytuacji politycznej i gospodarczej, jaka powstała po wybuchy wojny erytrejsko-etiopskiej w 1998 roku.

Wojna zakończyła się porozumieniem podpisanym w grudniu 2000 roku, ale napięcie między oboma krajami nie maleje do dziś. Sytuację w kraju pogarszają rządy prezydenta Isajasa Afewerki, który wprowadził system wzorowany na maoistowskim, co wyniszczoną wojną gospodarkę zrujnowało do reszty (Afewerki, twórca Ludowego Frontu na rzecz Demokracji i Sprawiedliwości, jedynej legalnie działającej partii w Erytrei ma także zapędy dyktatorskie, co objawia się między innymi całkowitym blokowaniem działalności mediów - w rankingu organizacji obrony wolności prasy, "Reporterzy bez Granic", Erytrea zajmuje ostatnie, 179. miejsce na świecie).

Swoją podróż do "ziemi obiecanej" Yohanes rozpoczął w 2006 roku, po półrocznym pobycie w więzieniu, do którego trafił za odmowę ponownej służby w wojsku.

Na Maltę Yohanes trafił w 2008 roku. Dopiero 3 lata później uzyskał status uchodźcy. Obecnie pracuje jako tłumacz w Jesuit Refugee Service na Malcie, ale, jak sam mówi, jego podróż się jeszcze nie skończyła.  W obawie o życie i bezpieczeństwo najbliższych, którzy zostali w Erytrei, Yohanes ciągle musi chronić swoją tożsamość.

W obozach dla uchodźców nielegalni imigranci spędzają przeważnie od 9 miesięcy do nawet półtora roku. Tam przechodzą proces weryfikacji. Jeśli istnieje słuszna obawa, że w kraju, z którego pochodzą, zostaną narażeni na utratę życia, wówczas otrzymują prawną ochronę i status uchodźcy. W wielu afrykańskich krajach nie ma oficjalnych konfliktów zbrojnych, jednak istnieje realne zagrożenie utraty życia. Dla tej części uchodźców, która nie otrzymała prawnej ochrony, rozpoczyna się czas nerwowego wyczekiwania na deportację.

Wśród tak wielkich ludzkich potrzeb obecna jest jezuicka służba uchodźcom JRS (Jesuit Refugee Service na Malcie). Organizacja, zrzeszająca blisko 1,5 tyś wolontariuszy i pracowników, rozpoczęła swoje dzieło w 1980 roku. Jej głównymi celami jest szeroko rozumiane towarzyszenie, następnie pomoc medyczna oraz wsparcie prawne. Wolontariusze i pracownicy to w ogromnej większości ludzie świeccy: prawnicy, lekarze, tłumacze. Jezuici podejmują również pomoc duchową wśród uchodźców bez względu na wyznanie.

Maltański JRS został utworzony w roku 1993. Wyszedł on wówczas naprzeciw potrzebom uchodźców z Iraku oraz Bośni. Obecnie praca zespołu przeważnie podejmowana jest wśród Afrykańczyków. Biuro JRS, liczące siedemnaście osób, każdego dnia przyjmuje kilkadziesiąt osób szukających pomocy prawnej, wsparcia materialnego czy konsultacji medycznej. Zespół prowadzi również regularne wizyt w szkołach, gdzie organizuje warsztaty o sytuacji uchodźców i przyczynach ich emigracji.

Jarosław Mikuczewski SJ - jezuita, biotechnolog, bioetyk i filozof, absolwent Uniwersytetu Wrocławskiego, Papieskiej Akademii Teologicznej i Wyższej Szkoły Filozoficzno-Pedagogicznej "Ignatianum", obecnie pracuje w Jesuit Refugee Service na Malcie, miłośnik górskich wycieczek.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Podróż do "ziemi obiecanej"
Komentarze (1)
A
andrzejtp
21 czerwca 2012, 07:57
Proszę, "opaczność" jest na granicy bluźnierstwa, zapewne chodzi o "opatrzność"! Takie błedy tutaj???