Pokorna filozof i drogie truskawki. Kilka myśli o Edycie Stein

Co wspólnego mają truskawki ze św. Edytą Stein? Fot. Leung Cho Pan / Depositphotos.com

Feministka, Żydówka, patronka Europy. Jako czternastolatka wybrała ateizm: szesnaście lat szukała prawdy, by ostatecznie znaleźć żywego Boga. Poszła za Nim radykalnie.

Żydowskie korzenie ułatwiły jej życie w zakonie klauzurowym, a wybitny umysł doktor filozofii stworzył fundamenty dla pracy Levinasa, Tillicha, Bubera. Zginęła w niemieckim obozie zakłady KL Auschwitz-Birkenau 9 sierpnia 1942 r., a jej ciało zostało spalone w krematorium. Żyje jako święta, wciąż ma dla świata mnóstwo do zrobienia.

Była pewna, że ludzki umysł potrafi znaleźć prawdę

Dążenie do prawdy było sposobem na życie Edyty Stein. Dla niektórych zabrzmi to jak górnolotny frazes, dla innych – jak przestarzała recepta na szczęście. A jednak w świecie fake newsów, zalewu niezweryfikowanych informacji i w czasach, w których coraz trudniej jest się orientować, co jest prawdziwe, a to orientowanie się wymaga kolosalnego wysiłku – sposób na życie tej fascynującej Żydówki jest bardzo pocieszający. Jej metoda uprawiania filozofii, która stała się kluczem do życia, zakłada bowiem coś więcej niż tylko samo dążenie do prawdy: po pierwsze przekonanie, że ludzki umysł jest w stanie prawdę rozpoznać, gdy ją spotka, a po drugie – że jest w stanie ją przyjąć i się nią kierować.

DEON.PL POLECA

To bardzo cenne dla nas, w czasach, w których prawda i kłamstwo ubierają się tak samo, a ilość informacji, które codziennie sobie aplikujemy, pochłania mnóstwo naszego czasu i nie pozostawia go dużo na refleksję nad tym, co właśnie usłyszeliśmy, zobaczyliśmy, przeczytaliśmy. Gdy chcemy kurczowo trzymać się naszych przekonań albo raz przyjętej ideologii, gdy wybieramy to, co jest bardziej korzystne albo wygodniejsze, choć wcale nie przynosi szczęścia – Edyta Stein pokazuje, że można inaczej. Że, mówiąc bardzo prosto – możesz zmienić poglądy, gdy odkrywasz, że to, co do tej pory uznawałeś za prawdziwe, wcale takie naprawdę nie jest.

Edyta Stein mówi nam swoim życiem: warto szukać prawdy i dla tych poszukiwań poświęcać wiele, bo gdy ją znajdziemy i przyjmiemy, osiągniemy spokój serca i pewność, że nasze życie jest istotne. Odkryjemy też wtedy, że mamy wiele ważnych i dobrych rzeczy do zrobienia, i że nikt w tym nie jest w stanie nas zastąpić.

Unikała ostentacji, liczyła się z cudzymi uczuciami

Wychowana przez wierzącą matkę, praktykującą Żydówkę, jako nastolatka zrezygnowała z wiary, podobnie jak reszta jej licznego rodzeństwa. Określała się jako ateistka: jednocześnie w filozofii, jako studentka, a potem doktorantka i asystentka Edmunda Husserla, szukała prawdy i sensu życia. Gdy już jako poważna filozof zobaczyła, czym jest myśl chrześcijańska i do czego prowadzi wiara, ta Żydówka – ateistka zaczęła codziennie chodzić na Eucharystię. Robiła to jednak po cichu, wczesnym rankiem, by nikt o tym nie wiedział i nie poczuł się tym faktem urażony.

Gdy już wiedziała, że chce przyjąć katolicki chrzest, prosiła siostrę, żeby przygotowała matkę na tę wiadomość, bardzo dla niej trudną. Gdy po chrzcie natychmiast chciała wstąpić do zakonu, i to nie jakiegokolwiek, ale klauzurowego, bo do karmelitanek – mimo, że bardzo o tym marzyła, słuchała zaleceń swojego spowiednika i kierownika duchowego, który zdecydowanie odradzał jej ten krok. Dlaczego? Również ze względu na… matkę Edyty, dla której sama wiadomość o chrzcie córki była szokiem, a kolejna decyzja o wstąpieniu do Karmelu byłaby prawdopodobnie nie do uniesienia.

Nie robiła nic na pokaz, ale wszystko z potrzeby serca; nikogo nie zmuszała do przyjęcia swojej perspektywy, po prostu żyła prawdą, którą znalazła, a która okazała się być żywym Bogiem. Relacja z Nim przemieniła jej życie, ale Edyta nie zaczęła natychmiast pouczać innych, jak mają żyć i wierzyć. Za to jej życie było cichą inspiracją, także wtedy, gdy chętnie zapraszana na liczne prelekcje i odczyty zaczęła być znana nie tylko w swoim małym środowisku.

I to też jest wskazówka dla nas: by naszego chrześcijaństwa nie uprawiać na pokaz. By nie mówić innym, jak mają żyć, ale żyć tak, by reszta świata chciała iść naszą drogą. By Ewangelię brać tak poważnie do serca, żeby było jasne, skąd bierze się całe dobro, które się dzięki nam wydarza – ale by nikt nie czuł się do ewangelicznego życia przymuszony.

Przyjmowała z pokorą, że ktoś inny może wiedzieć lepiej

To też jest piękne w Edycie Stein: jej poznawcza pokora, przekonanie, że nie jest nieomylna, że inni mogą wiedzieć lepiej, być bliżej prawdy. Jej otwartość na drugiego człowieka, zdolność do inspirowania się cudzym doświadczeniem staje się kluczem do znalezienia tego, czego szuka. Sama zresztą powie, że tam, gdzie brakuje własnego doświadczenia, trzeba odwołać się do świadectw homines religiosi – ludzi religijnych. I doda: „A tych wszelako nie brakuje. Najbardziej wymowne są w moim odczuciu świadectwa mistyków hiszpańskich: Teresy i Jana od Krzyża”.

Poza mistykami, zwłaszcza życiem św. Teresy z Avila - przyczyną jej nagłego nawrócenia, Edyta inspiruje się też zwykłą wiarą swoich przyjaciół, a jednym z przełomowych i najbardziej zdumiewających doświadczeń jest spokój świeżo owdowiałej Anny Reinach, której mąż ginie na froncie I wojny. Gdy Edyta odwiedza żonę przyjaciela, spodziewa się rozpaczy i histerii: zastaje głębokie przekonanie, że śmierć nie jest ostatecznym końcem, ale tylko zmianą, bramą do zmartwychwstania. I tak będzie stale: opisane przez Edytę Stein w jej doktoracie „wczucie” staje się nie tylko metodą uprawiania filozofii, ale sposobem na poznanie i zrozumienie innego, drugiego człowieka (i choć to bolesne uproszczenie jej naukowej pracy, niech nam tutaj wystarczy).

Otwartość. Ciekawość. Głęboka chęć poznania, pytanie, czy jest ono możliwe, szukanie sposobu, by było: przyjmowanie, że drugi człowiek może być bliżej prawdy, niż ja, i zero wahania, by od niego tę prawdę przyjąć i zacząć nią żyć. To otrzeźwiająca perspektywa, zwłaszcza dla nas, w czasach, w których o wiele częściej spotykamy drugiego człowieka na odległość, zasłoniętego filtrami z Instagrama, schowanego ze swoją głębią przed światem, niż realnie, twarzą w twarz, nie bojącego się być sobą. I w tym opisanym przez Edytę jako narzędzie filozoficznego namysłu „wczuciu” jest zawarte przyzwolenie dla drugiego na bycie sobą naprawdę, rozpaczliwie nam potrzebne w erze, w której życie rozjeżdża się na to nadające się do pokazania i na to chowane coraz głębiej, bo nie pasuje do obecnych trendów.

Dawała ciepłe majtki i kupowała drogie truskawki

Za Ewangelią poszła radykalnie, biorąc ją na poważnie i żyjąc tak, jak według niej powinien każdy normalny chrześcijanin. Oddychała modlitwą i bliskością Jezusa Eucharystycznego; szybko odkryła, że nawrócenie nie polega na porzuceniu świata dla spraw religii, ale na życiu wiarą w codzienności, w każdym jej momencie. Była przekonana, że do życia duchowego konieczne jest łączenie wspólnej modlitwy Kościoła, czyli liturgii, z modlitwą osobistą. Wiedziała, że chrześcijanin troszczy się nie tylko o swoje sprawy, ale też o sprawy drugich: dlatego po cichu i dyskretnie pomagała innym.

Można powiedzieć, że to pomaganie innym jest typiczną cechą wszystkich świętych: oddawanie swoich ciepłych ubrań, gdy się usłyszało, że inni marzną, klasyczne niemal obdarowywanie tym, czego komuś brakuje, a jest konieczne do życia… Ale w Edycie i jej nastawieniu na innych jest jeszcze coś więcej, coś bardzo pięknego i Bożego.

Świetnie pokazuje to jedna z najbardziej dla mnie rozczulających i inspirujących historii: historia o… truskawkach. Tak prosta i zwykła, jak prosta i niezwykła była Edyta. A jaka to historia? Gdy pracowała jako nauczycielka, wiedziała, że niektóre z jej uczennic nie mogą sobie pozwolić na truskawki, bardzo drogie i dla większości będące niedostępnym rarytasem. Pewnego dnia w truskawkowym sezonie jej uczennica usłyszała pukanie do drzwi swojego pokoju: gdy otworzyła, zobaczyła stojącą w progu Edytę Stein z miską pięknych owoców. Nasza wybitna doktor filozofii, rozmodlona wzorem dominikanek, która już za chwilę będzie rozchwytywana przez świat, chcący słuchać jej wykładów i prelekcji, uśmiechnęła się, wręczyła dziewczynie miskę i znikła.

Drobiazg. Ale ile mówiący drobiazg…

Przypominający nam jasno, że ewangeliczna troska o bliźniego to nie tylko pełne powagi zaopatrywanie w rzeczy do zbawienia i życia konieczne, ale też zwykłe, życzliwe myślenie o tym, czym niekoniecznym, a dającym zwykłą radość mogę się po prostu podzielić z człowiekiem, którego mam tuż obok siebie.

Przeczytaj życiorys św. Edyty Stein

-----

Źródła:

1. Proces kształtowania się chrześcijańskiej tożsamości św. Edyty Stein, Magdalena Raganiewicz, Wrocławski Przegląd Teologiczny 18 (2010) nr 2

2. Brewiarz.pl, życiorys św. Edyty Stein

3. List apostolski motu proprio ogłaszający św. Teresę Benedyktę od Krzyża współpatronką Europy

Marta Łysek - dziennikarka i teolog, pisarka i blogerka. Poza pisaniem ogarnia innym ludziom ich teksty i książki. Na swoim Instagramie organizuje warsztatowe zabawy dla piszących. Twórczyni Maluczko - bloga ze Słowem. Jest żoną i matką. Odpoczywa, chodząc po górach, robiąc zdjęcia i słuchając dobrych historii. W Wydawnictwie WAM opublikowała podlaski kryminał z podtekstem - "Ciało i krew"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Pokorna filozof i drogie truskawki. Kilka myśli o Edycie Stein
Komentarze (1)
AM
~Alicja M.M.
9 sierpnia 2021, 23:20
"Pragnienie prawdy było moją jedyną modlitwą" – to zdanie, umieszczone na jakiejś zakładce, było pierwszym okruchem mojej wiedzy o Edycie Stein. I przez wiele lat jedynym. Utkwiło we mnie. Z greckiej trójjedni prawda wydaje się współcześnie najmocniej odepchnięta. Również ze względu na skojarzenia... chociażby z "posiadaczami prawdy". Dobrze jest przypominać pokornych wobec prawdy, pokornych w jej wytrwałym szukaniu, pokornych w znalezieniu... jak Edyta Stein właśnie.