"Dla chrześcijan zabrakło miejsca"

"Dla chrześcijan zabrakło miejsca"
(fot. PAP/EPA/GAILAN HAJI)
Logo źródła: Misyjne drogi ks. Paweł Kaczmarczyk, ks. Paweł Kucia

Tak żyją ci, którzy uciekając przed wojną, zdążyli zabrać tylko wiarę. Każdy z nich ma swoją historię. Dramatyczną.

Kilkadziesiąt kontenerów mieszkalnych ustawionych jeden przy drugim. Zero prywatności, a coś, co wygląda jak szpital, pęka w szwach. Obozowa kuchnia, która każdego dnia wydaje kilka tysięcy ciepłych posiłków, przypomina galerię handlową, ale nie dlatego, że można tam zrobić zakupy, ale dlatego, że można tam się ogrzać i zjeść coś ciepłego.

Jest też kaplica, w której ciągle coś się dzieje i nie chodzi tutaj tylko o sprzątanie. Tak w obozach dla uchodźców żyją chrześcijanie, którzy musieli opuścić swoje domy, ale chcieli pozostać w swojej ojczyźnie. Nagle okazało się, że nie ma tam dla nich miejsca. Czy jest to prawdziwe życie?

Cel - uchodźcy

DEON.PL POLECA

Pod koniec maja tego roku kilkuosobowa delegacja pracowników Papieskiego Stowarzyszenia Pomoc Kościołowi w Potrzebie (PKwP) odwiedziła swoich podopiecznych w dwóch obozach dla uchodźców w Libanie i Iraku.

Pierwszy z nich zlokalizowano w miejscowości Zahle, niedaleko granicy libańsko-syryjskiej, drugi w Irbliu w północnej części Iraku. "To, co tam usłyszeliśmy i zobaczyliśmy, na zawsze wyryje się w naszych wspomnieniach" - opowiada jeden z pracowników PKwP.

Początek podróży

Podróż z Warszawy do Frankfurtu przebiegła zwyczajnie. Po czterech godzinach spędzonych w kolejnym Boeingu ukazał się nam Bejrut, stolica Libanu, dawniej nazywany "Paryżem Bliskiego Wschodu". Dziś już tak nie zachwyca. Może to tylko subiektywne odczucie, ale w powietrzu "coś wisi" - zdaje się, że to, co od dłuższego czasu trapi cały Bliski Wschód - czyli jeden wielki kryzys humanitarny.

(fot. facebook.com/PomocKosciolowiWPotrzebie)

Wyjazd ze stolicy do obozu dla uchodźców to jak podróż do innego wymiaru. Ludziom w Zahle żyje się naprawdę ciężko. W tym jednym obozie przebywają chrześcijanie, muzułmanie i jazydzi. To rodzi sporo napięć, jednak mimo wszystko ludzie jakoś współistnieją bez większych kłótni. Większość chrześcijan, którzy tutaj trafiają, w samym obozie mieszka tylko przez jakiś czas. Nasze stowarzyszenie stara się umieścić wszystkie rodziny chrześcijańskie w specjalnych mieszkaniach. Wynajmujemy je dla nich, żeby tylko mogli w bezpiecznych warunkach przetrwać ten czas.

"Niech Bóg się nad nami zmiłuje"

Obóz w Zahle wydaje się być ponury jak smutna i deszczowa listopadowa noc. Jedynym, co rozświetla mroki tego miejsca, jest krzyk bawiących się dzieci, który do złudzenia przypomina ten z polskich podwórek. Uwagę przykuwa tablica informacyjna z napisem "Uratować dzieci". Piękne hasło, tylko jak to zrobić, żeby te dzieciaki nie musiały przeżywać piekła?

Idziemy dalej, a człowiek pracujący w obozie mówi, że dzieci trzeba chronić nawet tutaj, bo nigdy nie wiadomo co komu do głowy przyjdzie. W głowie od razu pojawiają się najgorsze myśli.

Bez strachu

W samym obozie mieszkają zawsze jacyś chrześcijanie, ale tylko przejściowo. Po chwili pojawia Nazija z kilkunastomiesięczną córeczką. Kiedy zobaczyła obcych ludzi, momentalnie zawróciła, jednak nasz przewodnik szybko jej wyjaśnił, że nie musi się nas bać.

Młoda matka oprócz przekazania zmartwień związanych z dzieckiem pokazała nam kolczyki swojej córeczki, które otrzymała w prezencie. Niby drobiazg, ale dla niej to było coś. Później okazało się, że oprócz tych świecidełek maluch dostał jeszcze chodzik. "Tarub - mówiła - jak tylko znajdzie się w tej plastikowej maszynie, w mig znika mi sprzed oczu. Jest wtedy taka radosna i ciekawa świata. Oby mogła kiedyś poznać lepsze życie" - szlochając, ucięła rozmowę.

Szła akurat na modlitwę, więc na do widzenia rzuciła przez łzy: "Niech Bóg wam wynagrodzi, a nad nami niech się zmiłuje". W oczach tej kobiety było coś niezwykłego - jak się później okazało, każde spojrzenie osoby z tego obozu było podobne. Z jednej strony smutne, pełne łez, ale z drugiej strony wypełnione jakimś dziwnym optymizmem.

Kościół pw. św. Eliasza w Homs, Syria (fot. facebook.com/PomocKosciolowiWPotrzebie)

Fawaz, czyli szczęśliwy

Ledwo odprowadziliśmy wzrokiem Naziję, dotarli do nas młodzi chłopcy w porozciąganych i przybrudzonych ubraniach. Momentalnie zrobiło się głośno, pod moimi nogami znalazła się piłka, która za chwilę chyba ze starości przebije się sama z siebie. Kopnąłem ją w kierunku chłopców, ale kiedy tylko nas zobaczyli, przestali rozgrywać "obozowe mistrzostwa świat w piłce nożnej" i ku naszemu zdumieniu zaczęli się przepychać i stawać na rękach.

"Nie bójcie się. Chłopaki się popisują" - śmieje się nasz przewodnik. "Fawaz, Fawaz! Co ci się stało?" Młody syryjski chrześcijanin podbiega do nas w umorusanej żółtej koszulce z poobijaną twarzą. "Nic… to znaczy to, co zawsze. Graliśmy mecz z chłopakami z drugiej strony obozu i znów przegraliśmy. Więc po meczu musieliśmy wyrównać…" - śmieje się kilkuletni chłopiec. Przewodnik tłumaczy nam, że chłopcy zawsze się biją, jak tylko któraś z drużyn przegra. "Matka nieźle cię prześwięci za tę koszulkę i siniaki, idź się jej pokaż…"

"Zaraz" - odpowiada robiąc coś, co przypomina salto i próbując ustać na dwóch rękach. Kiedy nagrodziliśmy go brawami, podbiega do nas mówi: "Mam na imię Fawaz - to znaczy szczęśliwy", uśmiecha się od ucha do ucha i znika.

Anteny satelitarne i płyty pilśniowe

Odwiedzamy jeszcze szkołę i szpital poza obozem prowadzone przy pomocy naszego stowarzyszenia. Pomyślałem sobie "o. Werenfried (nasz założyciel) byłby pewnie dumny z tego, co tutaj powstało". Zachodzimy do miejsca, w którym uchodźcy otrzymują pomoc materialną. Cieszą się nawet ze "złamanego grosza".

I tak powoli opuszczamy tę "metropolię" zbudowaną z płyt pilśniowych, często już przegniłych. Kiedy odwróciłem się, żeby ostatni raz rzucić okiem na ten "inny świat", zobaczyłem, że na dachach rozlatujących się chat są umieszczone anteny satelitarne. "Mamy w końcu XXI wiek" - pomyślałem.

*  *  *

Zapraszamy Was do pomocy Stowarzyszeniu "Pomoc Kościołowi w Potrzebie". 

Wielka fala uchodźców na Bliskim Wschodzie sprawia, że coraz więcej ludzi gromadzi się w obozach prowadzonych często diecezje, parafie czy inne instytucje kościelne.

Jednym z takich jest obóz w irackim Irbilu. Dyrektorem tego obozu jest ks. Douglas Al Bazi. Obecnie w tym obozie przebywa kilkadziesiąt tysięcy osób. Najczęściej są to osoby starsze oraz matki z dziećmi. Nasza pomoc ma za zadanie zaopatrzyć obóz w najbardziej potrzebne rzeczy codziennego użytku: żywność, środki czystości etc. Koszt utrzymania tego miejsca to około 800 tys. dolarów.

Aby zadeklarować pomoc, kliknij tutaj.

*  *  *

Przyjąć przybysza - to cykl tekstów dotyczących problematyki migracji i uchodźców. Wraz z Caritas Polska przygotujemy dla czytelników DEON.pl wywiady, reportaże i opracowania związane z obecnym kryzysem migracyjnym. Chcemy, by dotarły do was opinie osób, które stykają się z migrantami od wielu lat i poświęcili im swoje życie. Chcemy, by dyskusję na temat uchodźców prowadzono spokojnie, bez uprzedzeń i w oparciu o fakty. Aby dowiedzieć się, jak możesz wesprzeć Caritas Polska w pomocy uchodźcom, kliknij tutaj.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

"Dla chrześcijan zabrakło miejsca"
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.