To prawdopodobnie przyszli błogosławieni z Polski, o których nie masz pojęcia

To prawdopodobnie przyszli błogosławieni z Polski, o których nie masz pojęcia
(fot. Joanna Adamik | Archidiecezja Krakowska)
Urszula Wrońska

"Nawet internet niewiele nam o nich powie" - mówi ich współbrat. Zakończono proces na poziomie diecezjalnym, czekamy na Watykan.

O życiu i śmierci męczenników augustiańskich zamordowanych w obozach w Auschwitz i Dachau opowiada o. Piotr Lamprecht OSA, notariusz w procesie beatyfikacyjnym o. Wilhelma Gaczka i trzech towarzyszy.

Urszula Wrońska: 14 listopada 2020 roku odbyło się uroczyste zakończenie procesu beatyfikacyjnego augustianów na poziomie diecezji. Teraz akta będą opracowywane w Watykanie. Zapowiada się, że będziemy mieli kolejnych błogosławionych, a znalezienie informacji o nich graniczy z cudem.

DEON.PL POLECA

o. Piotr Lamprecht OSA: Tak, nawet internet niewiele nam o nich powie. Samo przeprowadzenie procesu, zebranie wszystkich materiałów też było trudne, bo większość świadków już nie żyje. Mimo wszystko udało się przeprowadzić to przedsięwzięcie. I to w ekspresowym tempie. Po dwóch latach proces jest zamknięty na szczeblu diecezjalnym.

Jeśli już możemy znaleźć jakieś informacje, to najwięcej o ojcu Wilhelmie Gaczku.

Wilhelm był niezwykle charyzmatyczną postacią, a na podstawie jego biografii można odtworzyć przedwojenne losy augustianów w Polsce. Należał do tych augustianów, którym możemy przypisać rozwój zakonu w wieku XX. Po kasacie, w okresie zaborów, augustianie stracili praktycznie wszystkie swoje klasztory i kościoły. Po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku nasza prowincja powoli się odradzała. W Krakowie, w żydowskiej dzielnicy Kazimierz, był stary augustiański klasztor i piękny gotycki kościół p.w. św. Katarzyny Aleksandryjskiej. Augustianie mieli tu swój nowicjat, formowali nowych zakonników. Okoliczną ludność stanowili w większości Żydzi. Katolików w tej części miasta było naprawdę niewielu. Augustianie nie posiadali swojej parafii i podlegali pod sąsiadującą parafię Bożego Ciała.

W tym czasie powstał pomysł zakupienia ziem w Prokocimiu. Była to wówczas podkrakowska wioska. Nie było tam kościoła, stąd pomysł na utworzenie tam augustiańskiej parafii. Udało się zakupić od wdowy po hr. Erazmie Jerzmanowskim ziemie z dworem. Na tym terenie utworzono kaplicę i plebanię. Zamieszkał tam znany augustianin, historyk naszego Zakonu, Grzegorz Uth, a do pomocy przydzielono mu młodego o. Wilhelma Gaczka.

Pisze się o nim, że był społecznikiem, wiele działał na rzecz mieszkańców Prokocimia. Czym dokładnie się zasłużył?

Miał tysiące pomysłów i był po prostu blisko ludzi. Ludność Prokocimia składała się głównie z bardzo ubogich rolników i kolejarzy. O. Wilhelm starał się przede wszystkim pomagać im materialnie. Wiemy, że oddał część ziem stanowiąca własność augustianów pod budowę osiedla dla rodzin kolejarzy. Organizował różne koła pomocy, pomagał otworzyć szkołę, bibliotekę, dom kultury. Użyczył nawet jakiegoś pomieszczenia z przeznaczeniem na funkcjonowanie Kasy Stefczyka. To był po prostu człowiek, którego wszędzie było pełno. Chodzące ADHD. Cały czas kombinował, jak jeszcze pomóc jakoś tym biednym ludziom. We wspomnieniach mieszkańców Prokocimia zachował się w pamięci jako dusza-człowiek, który idąc ulicą, zawsze znalazł w kieszeni jakiegoś cukierka dla napotkanego dziecka.

Ze względu na przekrój społeczny mieszkańców Prokocimia i pomimo wzmacniających się w owym czasie lewicowych nastrojów politycznych, o. Gaczek cieszył się nieustannie wielkim poważaniem. Za jego dobroć Ci ludzie go po prostu pokochali.

Oprócz działań społecznikowskich, rozwijał też działalność parafialną. Założył wiele grup duszpasterskich. O jego charyzmie świadczyć może pewne płomienne kazanie, po którym do Bractwa Matki Bożej Pocieszenia przystąpiło około 40 osób. Ot tak, po jednym kazaniu.

Udało mi się odnaleźć Jego brewiarz. To wytarta, wysłużona książeczka. Pierwsze trzy strony wypełnione są mszalnymi intencjami. To dowód na to, że ten człowiek nie tylko działał społecznie i duszpastersko, ale też dużo się modlił.

Na 25-lecie kapłaństwa mieszkańcy Prokocimia urządzili o. Wilhelmowi uroczystą wieczornicę. Zdjęcia i wielka księga pamiątkowa naprawdę robią wrażenie. Uwidocznione są tam wyrazy wielkiego szacunku od przedstawicieli różnych wspólnot i stowarzyszeń. Wszyscy szczerze go uwielbiali. Był i list gratulacyjny od kardynała Sapiehy. Kiedy w 1937 roku o. Gaczek został mianowany prowincjałem i musiał przenieść się do Krakowa, mieszkańcy Prokocimia żegnali go ze łzami w oczach.

Mógłby ojciec opowiedzieć o towarzyszach o. Wilhelma, którzy także mają być uznani za błogosławionych?

Pozostali trzej augustianie to: o. Krzysztof Olszewski, br. Kazimierz Lipka i o. Edmund Wilucki. Choć różnił ich wiek, pochodzenie i wykształcenie, to wszyscy przeszli długą drogę kończącą się ślubami wieczystymi. O. Olszewski początkowo wstąpił do franciszkanów, ale po dwóch latach ostatecznie trafił do augustianów. Od czasów święceń cały czas towarzyszył o. Wilhelmowi Gaczkowi. Po przenosinach do Krakowa otrzymał nominację na przeora i ekonoma. Lata 30’te XX wieku to światowy kryzys gospodarczy, który nie ominął także Zakonu Augustianów. Ojciec Wilhelm Gaczek przeniesiony został do Krakowa w celu zminimalizowania kłopotów finansowych Zakonu. Wielkim oparciem dla prowincjała okazał się o. Olszewski. Tworzyli razem zgrany zespół. Wspólnie podejmowali trudne, lecz konieczne decyzje. Przyszedł czas na radykalne cięcia w wydatkach wspólnoty. Dzięki ich posunięciom udało się uzdrowić sytuację ekonomiczną Prowincji.

Kolejnym z augustianów, który zginął w obozie, był brat Kazimierz Lipka. Pochodził on z Sidziny koło Jordanowa, gdzie pamięć o nim jest ciągle żywa. Odkąd rozpoczęliśmy proces beatyfikacyjny, cała miejscowość bardzo gorliwie się modli o jego szybkie postępy. Brat Lipka niemal całe życie, bo 30 lat, spędził w klasztorze św. Katarzyny. Wstąpił do Zakonu, gdy miał 17 lat. Dość długo się jednak kształcił, bo śluby zakonne złożył po 13 latach. Brat Lipka był prostym człowiekiem, ale podobnie jak o. Gaczek był bardzo bliski ludziom. Ponieważ nie był księdzem i nie odprawiał mszy św., to miał trochę więcej czasu, niż inni. Dzięki temu często odwiedzał swoje rodzinne okolice. Starał się pomagać mieszkańcom jak mógł. Przywoził im książki, na przykład Sienkiewicza oraz śpiewniki patriotyczne wydawane przez augustianów. Wspierał ich też materialnie. Kiedy przełożeni mianowali go kwestorem, czyli zlecili mu zbieranie datków dla klasztoru, brat Lipka objeżdżał okolice, prosząc o wsparcie dla swojej zakonnej wspólnoty. Zachowały się jednak dowody na to, że niewiele do Krakowa przywoził. Zawsze okazywało się, że choć udało mu się zebrać jakieś pieniądze, to równie szybko znalazł się po drodze ktoś potrzebujący. Zachowały się kwity, że komuś kupił buty, gdzieś indziej potrzebne było coś do ubrania.

Najmniej wiemy o ojcu Edmundzie Wiluckim. Był księdzem jedynie 16 miesięcy. Jego droga do augustianów także nie była taka oczywista. Najpierw był w innych klasztorach, by święcenia kapłańskie otrzymać właśnie po formacji w naszym Zakonie. Został aresztowany, gdy miał zaledwie 28 lat.

Ponoć ojcowie augustianie podczas okupacji pomagali przesiedleńcom i Żydom? Ma ojciec o tym jakieś bardziej szczegółowe informacje?

W czasie wojny krakowski Kazimierz zaczął się zmieniać. Żydzi byli przesiedlani do getta w Podgórzu. Z Woli Justowskiej, bogatej dzielnicy Krakowa, wysiedlano mieszkańców i kwaterowano ich do pożydowskich mieszkań na Kazimierzu. Na ich miejsce wprowadzali się naziści. W naszej klasztornej bursie zamieszkało 60 przesiedleńców z Inowrocławia. Byli to w większości katolicy – trzeba przyznać, że nasz kościół zaczął wtedy tętnić życiem. Poza tym był też tam o. Gaczek – ludzie bardzo garnęli się do niego. Należy pamiętać, że każdemu kapłanowi za pracę duszpasterską groziły w tamtym czasie surowe sankcje, a nawet kara śmierci. Szczególnie podczas okupacji wierni bardziej lgnęli do Boga, potrzebowali duchowego wsparcia. Ojciec Gaczek o tym wiedział i nikomu nie odmawiał pomocy. Nasz klasztor stał się znaczącym ośrodkiem życia duszpasterskiego, na mszach były tłumy. Ze wspomnień świadków wynika, że augustianie byli bardzo popularni jako spowiednicy, dużo spowiadali.

Jeśli chodzi o pomoc ludności żydowskiej, to polegała ona przede wszystkim na dzieleniu się żywnością, wydawano też węgiel. Jest na to co prawda niewiele świadectw, ale pojawiły się informacje, że augustianie przekazywali żywność także po utworzeniu getta w Podgórzu. Angażowali się też w wyszukiwanie bezpiecznych miejsc w różnych częściach Krakowa, gdzie Żydzi mogli się ukryć. Wykorzystywali do tego swoje rozległe kontakty. Żydzi sami zwracali się do klasztoru o pomoc. Świadczy to, że ufali augustianom. Wiedzieli, że nikt ich tu nie wyda, że nie ma tu konfidentów, ani też nie obawiali się, że zostaną odrzucone ich prośby. Z archiwów wynika, iż augustianie mieli zawsze z żydowskimi mieszkańcami Kazimierza dobre relacje. Jeszcze przed wojną, gdy na ulicach wybuchały zamieszki polsko-żydowskie, augustianie byli często mediatorami. Jesteśmy z tego bardzo dumni, bo cała nasza wspólnota, wszyscy bracia i klerycy, jak jeden mąż, zdecydowali się pomagać Żydom. Nikt się nie wyłamał.

Ta pomoc Żydom była przyczyną aresztowania augustianów przez gestapo?

Nie. Pomoc Żydom była dobrze ukrywana. Augustianie wiedzieli, co im grozi. Właściwie o przyczynę aresztowania było najwięcej pytań w czasie procesu beatyfikacyjnego. To kluczowa sprawa, żeby stwierdzić z jakiego powodu oni tak naprawdę zginęli. Jako oficjalny powód aresztowania podawano fakt słuchania w klasztorze radia i czytanie antynazistowskich ulotek. W dokumentach odnaleźliśmy informację, że rzeczywiście z dużą dozą pewności można stwierdzić, iż jeden z braci augustianów ukrywał radio. A to w czasie okupacji było zakazane. Okupanci chcieli odciąć ludzi od prawdziwych wiadomości z frontu. Miały obowiązywać tylko te z niemieckich, propagandowych źródeł.

Być może rzeczywiście było tak, że jeden z braci miał radio i dzielił się informacjami, które tam usłyszał, z współbraćmi i z innymi ludźmi, którzy pojawiali się w klasztorze. Nie spodziewał się, że ktoś go wyda. Z dokumentów wynika, że najprawdopodobniej konfidentem był dostawca żywności. Przekazał Niemcom wiadomość o tym, że u augustianów jest radio, ale dodał do tego swoją zmyśloną historię. Powiedział, że w klasztorze czyta się i propaguje wśród wiernych podziemną prasę. Wymyślił to w celu stworzenia wrażenia, że klasztor to jakieś centrum konspiracji. Dlaczego? Za taki donos dostawano wówczas dużą nagrodę pieniężną.

Ale tak naprawdę nie to było główną przyczyną aresztowania i śmierci naszych współbraci. Naziści potrzebowali po prostu pretekstu. Wiadomo, że walczono z duchowieństwem. W czasie okupacji często dochodziło do aresztowań osób duchownych, represjonowano wiele innych wspólnot zakonnych. A więc nie byliśmy wyjątkiem, byliśmy wpisani w systemową próbę likwidacji Kościoła Katolickiego w Polsce. Chrześcijaństwo było wrogiem narodowego socjalizmu i należało się go pozbyć. Niemcy bardzo obawiali się, że wokół klasztoru kręci się tylu różnych ludzi. Wiedzieli, że augustianie pomagają mieszkańcom. To było niekontrolowane środowisko, gdzie mogła zrodzić się jakaś konspiracja. Duży niepokój budził też konfesjonał. Okupanci widzieli w nim źródło zagrożenia. Dla była to jakaś budka, gdzie ludzie coś sobie szeptali. W dodatku ksiądz nic o tym, co tam usłyszał, nie mógł powiedzieć, bo obowiązywała go tajemnica spowiedzi.

Augustianie byli patriotami, ale wbrew niemieckim oskarżeniom nie uczestniczyli w bezpośredniej działalności konspiracyjnej. Co prawda po sąsiedzku, na ulicy Paulińskiej, zbierały się tajne organizacje ZWZ i AK, natomiast z dokumentów jasno wynika, że okupanta drażniła przede wszystkim działalność duszpasterska i pomoc charytatywna dla okolicznej ludności. Stąd mamy pewność, że zginęli nie z powodu konspiracyjnej walki o wolność. Zginęli za swoją posługę duchową, za pomoc bliźniemu.

Zachowały się wspomnienia jednego z braci, który przeżył aresztowanie i obóz, zatytułowane  „Noc grozy”. To podczas opisywanej przez niego nocy aresztowano wszystkich augustianów?

Najpierw gestapo wezwało na przesłuchanie przeora o. Olszewskiego. To było na początku sierpnia 1941 roku. Później wezwano brata Lipkę i ojca Wiluckiego. Żaden z nich nie wrócił już do klasztoru na Kazimierzu. Prowincjał, o. Gaczek dostał informację, że także i on jest zagrożony. Zdecydował się uciec i ukrył się u sióstr augustianek w Niepołomicach – stamtąd kierował prowincją. I to właściwie mógłby być koniec naszego procesu beatyfikacyjnego. Ale on nie wytrzymał w ukryciu. Chciał wrócić do braci, do klasztoru. Siostra generalna i inne augustianki przekonywały go, aby tam nie wracał, że to zbyt niebezpieczne. Podjął jednak decyzję. W tym samym dniu, kiedy wrócił do klasztoru w Krakowie, został aresztowany. To była noc z 18/19 września 1941 roku. Około godziny 23.00. Gestapowcy otoczyli klasztor. Część z nich, z psami, pilnowała wszystkich wejść do klasztoru. Pozostali wyważyli bramę. Trwało to dość długo. To była bardzo solidna brama. Później wtargnęli do środka. Wiedzieli dokładnie, gdzie kto mieszka. Wywlekli braci z pokoi. Wszystkich ustawili pod ścianą. Dowodzący oficer Paul Siebert oświadczył krótko: „Jeśli ktoś będzie uciekał, zostanie rozstrzelany”. Nakazał aresztować wszystkich augustianów za wyjątkiem jednego staruszka, który chodził już o lasce, o. Guzika. Pozostawił też na wolności kleryków. To dość zastanawiające, dlaczego ich oszczędził? Prawdopodobnie Siebert, gestapowiec odpowiedzialny za penetrowanie środowisk klerykalnych, sam był w przeszłości klerykiem katolickim. Faktem jest, że dzięki temu, iż pozostawił przy życiu augustiańskich kleryków, nasza prowincja przetrwała wojnę. Trójka z nich niedługo wkrótce została wyświęcona.

Aresztowani augustianie zostali wywiezieni do więzienia na Montelupich w Krakowie. Stamtąd przewożono ich na Pomorską, do siedziby gestapo, gdzie odbywały się przesłuchania i brutalne tortury. Zachowało się znamienne wspomnienie z następnego dnia po aresztowaniu. Ten wiekowy ksiądz o. Guzik, którego gestapo oszczędziło, z samego rana ubrał fioletowy ornat. Razem z siostrami augustiankami i ludźmi, którzy przyszli do klasztornego kościoła rozpoczął odprawiać  nabożeństwo w intencji aresztowanych współbraci. Ojciec Guzik był tak stary, że ledwie chodził, praktycznie nie był już w stanie odprawiać mszy świętych. Modlitwom towarzyszył nieustanny płacz i lament.

Krzysztof Olszewski przetrzymywany przez gestapo 86 dni, br. Lipka 45 dni, o. Wilucki 37 dni, prowincjał Gaczek 45 dni. Zachowały się jakieś wspomnienia z przesłuchań?

Tak. Najdłużej łamano o. Olszewskiego. Był przeorem i ekonomem, miał najwięcej kontaktów. Dlatego tak długo próbowano z niego wyciągnąć informacje, którymi interesowało się gestapo. I tu Dzisiaj trudno sobie wyobrazić w jaki sposób oprawcy wymuszali na więźniach zeznania. Jeden z ocalałych więźniów wspomina: „Najbardziej bano się przesłuchań na Pomorskiej. Tortur, bicia w maskach gazowych, tak żeby nie było słychać krzyków. Przypalania rozgrzanymi szablami”. Aresztowany tej pamiętnej nocy o. Bonifacy Woźny, który szczęśliwie przeżył więzienie, wspomina konfrontację z o. Olszewskim. Ojca Woźnego pytano o to, czy słuchał radia w klasztorze. Zgodnie z prawdą zaprzeczył. Wtedy przeor Olszewski popatrzył na niego błagalnym wzrokiem, po prostu prosił go o litość. O przyznanie się, a poprzez to skrócenie męki tortur. Ojciec Woźny zobaczył jego twarz. Całą w sińcach, zakrwawioną, umęczoną i zdesperowany zaczął krzyczeć: „Słuchałem. Słuchałem tego radia”. Przyznał się, aby oszczędzić przeorowi dalszych przesłuchań. Z odnalezionych dokumentów wynika, że pomimo tych nieludzkich tortur, augustianie z dużą godnością to wszystko znosili.

Zachowało się też bardzo wzruszające wspomnienie. Do uwięzionego na Montelupich prowincjała o. Gaczka wysłano jednego z augustianów z Prokocimia. Dostarczył on pismo z prośbą o udzielenie zgody na wyświęcenie trzech diakonów. Prowincjał podpisał tę zgodę, rozpłakał się i znakiem krzyża pobłogosławił swojego współbrata. Jego ostatnia decyzja, człowieka zmaltretowanego i upodlonego jest do dzisiaj wspominana przez augustianów. Do końca ten człowiek służył swoim współbraciom.

Ostatni etap życia augustianów to obozy koncentracyjne w Oświęcimiu i Dachau. O. Gaczek i większość jego towarzyszy zmarła bardzo szybko.

Najdłużej w obozie przebywał o. Krzysztof Olszewski. Zmarł w 1942 roku w Dachau. O. Edmund Wilucki zakończył życie zarażony durem brzusznym, po dwóch tygodniach od przyjazdu do obozu w Oświęcimiu.

Zachowało się wspomnienie o. Woźnego, który opisywał swoją ostatnią rozmowę z bratem Lipką. Ten poprosił o. Woźnego o spowiedź. W obozie bezwzględnie zakazaną pod karą śmierci. Po niej obydwaj się uściskali i rozpłakali. Brat Lipka stwierdził, że jest już bardzo zmęczony i pójdzie chyba odpocząć w szpitalu. A wiadomo, jaki to był szpital. Dobijalnia. I rzeczywiście brat Lipka w tym szpitalu dostał zastrzyk z fenolu. Zginął 26 lutego 1942 roku.

Odnaleźliśmy też wspomnienia o ojcu Gaczku. Pisał o nim więzień, który razem z nim był transportowany do Oświęcimia: „Do obozu jechaliśmy samochodami skuci po dwóch. Ja byłem skuty z prowincjałem ojców augustianów, ponieważ kilku zakonników jechało do obozu. Jak wchodziliśmy do Oświęcimia, do samego łagru, to on [o. Gaczek] mi mówił, że nie przetrzyma. I rzeczywiście, po tygodniu zmarł. To znaczy, dobili go”. Znamy nawet jego oprawcę. To Alojz Stahler, zwany „Krwawym Alojzem". Jeden z największych katów w Oświęcimiu. Uwielbiał się znęcać nad ludźmi. Pobił o. Gaczka na śmierć. Było to 14 listopada 1941 roku, o godzinie 9 rano. Stąd zakończenie procesu kanonizacyjnego na szczeblu diecezjalnym przypadło właśnie na 14 listopada 2020 roku. 

Przygotowując dokumenty do procesu beatyfikacyjnego trzeba udowodnić, że ogłoszenie świętymi tych konkretnie ludzi przyniesie konkretną korzyść dla całego Kościoła. Jak ojciec uważa, dlaczego Kościół potrzebuje świadectwa męczenników augustiańskich?

Można mówić o różnych aspektach tej kwestii. Po ponad dwóch latach studiowania dokumentów i po rozmowach ze świadkami, mam przekonanie, że najcenniejszą cechą augustiańskich męczenników była ich wytrwałość w wierze i wierność Chrystusowi. Oni po prostu do końca życia robili to, co do nich należało. Zajmowali się pracą duszpasterską i pomagali ludziom. Nawet tam w obozie. Wiemy ze wspomnień więźniów, jakie znaleźliśmy w Muzeum w KL Auschwitz, że augustianie w obozie posługiwali jako księża spowiadali. Współwięźniowie zauważyli też, że jako bracia trzymali się razem, pomagali sobie. Tworzyli wspólnotę. To dla nas, augustianów, bardzo ważne. Nasz pierwotny charyzmat - wspólnotowość, został zachowany, nawet tam w obozie.

Niezaprzeczalnym faktem jest to, że nasi bracia są męczennikami, zginęli za wiarę. Za to, że byli zakonnikami, kapłanami, Polakami. Nie chcieli przecież umierać, chcieli żyć. Jednak do końca nie wyrzekli się wiary i wytrwali w powołaniu.

W dzisiejszym świecie konsekwentna wytrwałość w wierze jest mocno zagrożona. Mówią nam o tym statystki małżeńskich rozwodów, czy odejść z kapłaństwa. Dziś często rezygnuje się z wybranej drogi, gdy pojawią się problemy, zwykłe przeciwności dnia codziennego. Łatwo jest trzasnąć drzwiami i wyjść. Wytrwałość staje się dziś cechą niezwykle potrzebną.

Dla nas augustianów proces beatyfikacyjny o. Wilhelma Gaczka i towarzyszy jest szansą na umacnianie naszej zakonnej tożsamości, o którą musimy nieustannie zabiegać. Wstawiennictwo męczenników augustiańskich daje nadzieję na nowe powołania do Zakonu. Mogą oni inspirować chrześcijan do podążania za Chrystusem - Królem męczenników.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Tomáš Halik

Wiara poza utartymi scenariuszami 

Czy puste kościoły w czasie pandemii to zapowiedź przyszłości chrześcijaństwa?
Czy wymuszony post od Eucharystii jest przejawem Bożej pedagogiki, a może uderzeniem w podstawy naszej wiary?
Czy współczesnego...

Skomentuj artykuł

To prawdopodobnie przyszli błogosławieni z Polski, o których nie masz pojęcia
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.