Jak zwykły facet spotyka się z Bogiem? [ŚWIECCY DO DUCHOWNYCH]
Bóg pozbawiony wymiaru osobowego byłby dla mnie tylko moralnym wyrzutem sumienia, trudnym do spełnienia przykazaniem, kolejną martwą ideologią, dla której nie warto się spalać.
***
Poranne rozmowy
Godzina 5.30. Budzik, jak co dzień rano, gra swoją starą śpiewkę z niezmiennym zapałem, próbując wyrwać mnie z łóżka. Jesienią przestaje to być takie proste. Gdy za oknem ciemno, nawet zdrowy rozsądek podpowiada, aby sobie darować. Wstaję jednak, dźwigając się w górę na dwóch podporach - jedną jest wola, a drugą miłość. Wczesny poranek, spowity ciszą i spokojem, to jedyny moment w ciągu dnia, gdy mogę z nierozproszoną uwagą spotkać się z Osobą, na której bardzo mi zależy - z Bogiem.
Chłodną wodą zmywam z twarzy resztki snu, ubieram się w ciepły szlafrok i delikatnie stąpając (by nie zbudzić nikogo), przechodzę do osobnego pokoju. Wiem, że On będzie tam na mnie czekał, ciesząc się tak samo jak ja z codziennej porannej rozmowy. To jest nasze 30 minut, intymne tête-à-tête, w którym mogę podziękować za nowy dzień i za dary poprzedniego, w którym mogę zwierzyć się z doświadczanych trudności i usłyszeć głos pocieszenia, w którym mogę opowiedzieć o czekających mnie wyzwaniach oraz poprosić o radę. To spotkanie pozwala mi odpowiednio nastroić się przed nadchodzącym dniem i przeżywać go tak, by stał się dobrze skomponowaną symfonią.
Relacja jest możliwa, bo Bóg jest Osobą
Prawdziwa, szczera i bliska relacja z Bogiem zaczęła się kształtować w moim życiu dopiero wówczas, gdy uświadomiłem sobie i zrozumiałem, że On jest Osobą, a dokładniej mówiąc - Trzema Osobami. Uchwycenie takiej perspektywy otworzyło mnie na postrzeganie Go jako Kogoś realnego, zainteresowanego, godnego zaufania, a przede wszystkim kochającego. Jedynie w odniesieniu do żywej i rzeczywistej Osoby mogłem mówić o relacji, bo tylko w stosunku do Boga-Osoby potrafiłem odczuwać wdzięczność, tęsknotę czy oddanie. Bóg pozbawiony wymiaru osobowego byłby dla mnie tylko moralnym wyrzutem sumienia, trudnym do spełnienia przykazaniem, kolejną martwą ideologią, dla której nie warto się spalać. Jednak dzięki odkryciu, że Bóg żyje i to w Trzech Osobach, powstała między mną - zwykłym człowiekiem a Nim - Stwórcą i Odkupicielem głęboka i zażyła więź. Nie stało się to jednak od razu.
Krok pierwszy - dziękczynienie
"A gdybyś dziś obudził się tylko z tym, za co wczoraj podziękowałeś Bogu?" - to przypadkowo napotkane w sieci zdanie poraziło mnie swoją trafnością. Bez owijania w bawełnę rozprawia się z ułudą samodzielnego kontrolowania życia i z fikcją bezpieczeństwa zapewnioną przez stan posiadania. Zimny konkret jak kubeł wody wylany na głowę. Dało mi to do myślenia. Bardzo łatwo przychodzi mi mniemać, że to ja jestem właścicielem rzeczy, które osiągnąłem dzięki swojej pracy, bądź zakładać, że poprzez odpowiednio prowadzone życie uniknę przykrości lub niepowodzeń. Tymczasem w świetle zwykłej uczciwości na jaw wychodzi naga prawda ukazująca moją egzystencjalną biedę - nie dość, że wcale nie mam faktycznej władzy nad rzeczami, to jeszcze moje powodzenie, zdrowie i życie okazuje się mieć bardzo kruchą naturę. Każdą rzecz na ziemi mogę z łatwością utracić, każda może zostać bez szczególnego trudu zniszczona, a mnie i moich bliskich choroba lub wypadek są w stanie zabrać z tego świata z moją zgodą lub bez niej. Śmierć nie pyta człowieka o pozwolenie.
Życie i wszystko, co do niego potrzebne, okazuje się darem - każdego dnia przekazywanym od nowa przez Tego, Kto jest ich prawdziwym Właścicielem i Panem. Dlatego postanowiłem dziękować, ponieważ w Bogu rozpoznałem Kogoś, Kto daje to, co jest mi niezbędne, i robi to bezinteresownie. Dziękuję Mu za życie, zdrowie, nowy dzień, rodzinę i przyjaciół, dach nad głową, pracę, pokój w kraju, ubranie, jedzenie, ciepłą wodę do kąpieli… W gruncie rzeczy niczego jakoś szczególnie mi nie brakuje. Przesunięcie ciężaru uwagi z próśb o rzeczy, których nie mam, ku dziękczynieniu za dary, które otrzymuję, stanowiło w moim przypadku milowy krok w stronę szczerej relacji z Bogiem.
Od wdzięczności do zaufania i miłości
Codzienne ćwiczenie polegające na dziękowaniu pozwoliło mi w pierwszej kolejności dostrzec, jak wiele jest tego, co otrzymuję każdego dnia. Przedtem nie myślałem jakoś o tym, by dziękować za podstawowe udogodnienia cywilizacyjne XXI w., niemniej - mógłbym nie mieć nawet i tego. Od wschodu do zachodu słońca od Stwórcy płynie do człowieka rzeka dóbr i darów, materialnych oraz niematerialnych. Uzmysłowienie sobie choćby wycinka tego strumienia Bożej hojności potrafi wprost zwalić z nóg.
Po drugie regularnie dziękując Bogu, nabyłem swego rodzaju stałej świadomości, że każdą rzecz zawdzięczam właśnie Jemu, a nie tylko sobie i własnemu staraniu. Dla mężczyzny, managera, głowy rodziny przyjęcie takiego założenia początkowo było jak przełknięcie gorzkiej pigułki. Była to jednak pigułka lecznicza, gdyż właśnie takie podejście i taka postawa stanowią dla mnie definicję prawdziwej wdzięczności zrodzonej z dziękczynienia. Wdzięczności będącej niczym innym jak zwykłą świadomością tego, że nie jestem samowystarczalny, ale że wszystko, co mam, otrzymuję od Boga.
Niezależnie od tego, czy dany dzień przeżyję lepiej czy gorzej, czy zwieńczę go jakimś sukcesem, czy też obleję szarą farbą niepowodzenia - On nie przestaje udzielać mi codziennych darów. Dlaczego tak jest? To pytanie rodzi się w mojej głowie, zwłaszcza gdy do rachunku sumienia przystępuję z bolesnym kredytem przewinień i grzechów. We własnej opinii jestem gotów uznać, że zasługuję na karę i pewnie też na "odcięcie od źródełka", lecz mimo to zawsze spotykam się z miłością i to przez duże "M". Bóg kierując się inną niż moja logiką, nie przestaje mi udzielać swoich dóbr. Co więcej nie rezygnuje z wychowywania mnie. Jest jak doskonały rodzic lub nauczyciel, który nigdy nie traci wiary w swoje dziecko, gdy to się potyka, ale za każdym razem pomaga powstać i uczy, jak nie upadać. Tym sposobem zwykła wdzięczność wobec Dawcy przeniosła mnie na kolejny szczebel relacji - zaufanie wobec Mistrza.
Wdzięczność i zaufanie, zrodzone z bezinteresownej miłości Boga do mnie, z Jego cierpliwości, wyrozumiałości i hojności nie mogły nie odbić się głębszym echem w mojej duszy. Upływający czas wytworzył we mnie osobliwe przywiązanie do Osoby tak niezwykłej jak On. Zacząłem rozumieć, że staliśmy się sobie bardzo bliscy, gdy doświadczyłem wewnętrznej bojaźni na myśl, że moje zachowanie mogłoby Go zasmucić. Łagodne fale wzruszenia, towarzyszące silniejszemu odczuciu Jego obecności, przekonały mnie, że tęsknię i czekam, że zależy mi na spotkaniu z Nim. Kiedy modląc się spostrzegłem, że w większym stopniu pragnę rozpoznać Jego wolę i wypełnić ją, niż spełnić swoje życzenia, dotarła do mnie w końcu świadomość tego, że dzieje się tak, ponieważ ja też Go kocham. Już nie deklaratywnie, jak w odruchu wyuczonym przez lata religijnej praktyki. Kocham Go rzeczywiście, gdyż jest dla mnie Kimś bardzo ważnym.
Kształt naszej więzi
Wszystko zaczęło się od ikony Rublowa "Trójca Święta". Od relacji Trzech Osób, które pragną więzi ze mną. Potem poprzez dziękczynienie Osobowemu Bogu nauczyłem się wdzięczności wobec Boga - Dawcy i Opiekuna. Wdzięczność z kolei otworzyła mnie na zaufanie wobec Boga - Ojca i Nauczyciela. Wszystkie powyższe elementy połączone ze sobą i wzbogacone odpowiednią ilością czasu oraz doświadczenia wzbudziły we mnie autentyczną miłość do Boga Jedynego.
Jak się ona objawia?
W porannych rozmowach, dla których mogę zrezygnować z miłej odrobiny snu. We mszy świętej, na którą - jeśli to możliwe - staram się przyjść częściej niż tylko w niedzielę. W regularnej spowiedzi, choć to może wydawać się staromodne. Najbardziej natomiast w naśladowaniu Boga w miłości na mój ludzki i nieudolny sposób - jako syn, mąż, przyjaciel, szef, nieznajomy na ulicy, który bezinteresownie daje coś od siebie - tak jak On. Kształt naszej więzi to miłość zmaterializowana w zwykłych dobrych uczynkach.
Jacek Blumensztajn - manager dużej korporacji. Przede wszystkim stara się być dobrym mężem i przyjacielem, a także oddawać się mojej największej pasji - kontemplowaniu życia. Autor bloga "Dotykając życia", członek wspólnoty "Lew Judy", interesuje się duchowością ignacjańską
___________________________________________________________________________________________________________________________________________
[ŚWIECCY DO DUCHOWNYCH]
Każdego roku bierzemy udział w rekolekcjach prowadzonych przez księży i zakonników dla nas. Mają mówić do nas, naszym językiem, o naszych sprawach. Różnie to wychodzi w praktyce. Jedni mówią porywająco, po wysłuchaniu innych wychodzimy z przeświadczeniem "nie wie o czym mówi, nie zna życia". Rzeczywistość budowania relacji z Bogiem inaczej wygląda dla kogoś, kto "zawodowo" poświęca na to czas niż dla zapracowanej matki lub ojca, który wybiera dzień z dzieckiem zamiast dnia skupienia. Zarzucamy często księżom, że nas nie rozumieją - pozwólmy więc im się zrozumieć. Być może w doświadczeniu modlitwy: matki, kobiety, ojca, mężczyzny, świeckiego singla - księża odnajdą coś, z czego nie zdawali sobie wcześniej sprawy. Przecież Bóg jest osobą, a kto lepiej niż świeccy rozumie trud budowania relacji z kimś drugim?
Nie będziemy pouczać ani moralizować. Opowiemy wam o Bogu, jakiego być może nie znacie, być może nie dostrzegacie - widzianego z naszej ławkowej perspektywy.
___________________________________________________________________________________________________________________________________________
Skomentuj artykuł