Panie Jezu, jakiej jesteś "opcji"?
Izraelici żyjący w czasach Jezusa politykowali na całego. Część z nich - polityczni optymiści - żyła pragnieniem wskrzeszenia "wielkiego Izraela", i w wizji tego nowego Państwa wcale nie zależało im na powszechnym dobrobycie, oczywiście poza tą wybraną garstką - generalnie marzyli o upokorzeniu wszystkich innych narodów, które kiedykolwiek popełniły grzechy wobec "wybranych". Część Izraelitów - polityczni pesymiści - wprawdzie chętnie widziałaby kraj pławiący się w dobrobycie, ale zdając sobie sprawę ze słabości i wewnętrznych podziałów nie snuła planów na przyszłość, a jedynie żyła w politycznym zgorzknieniu i nienawiści: do wszystkiego, bez specjalnych precyzacji i rozróżnień, ale po co rozróżniać, skoro wiedzieli, że jest źle? Byli oczywiście i tacy "niezagospodarowani politycznie", którzy mieli wszystko w nosie i albo toczyli ciche, normalne życie, albo zajmowali się robieniem własnych interesów (raz po raz wykrzykując polityczne hasła, jeśli tego wymagała potrzeba chwili, przeliczona na pieniądze). Wśród takich ludzi narodził się Jezus Chrystus, Mesjasz i Zbawiciel.
Narobił niemało zamieszania tym narodzeniem: Herod się przeraził i na wszelki wypadek wymordował wszystkich chłopców w okolicy, ludzie wcale nie byli skorzy do przyjęcia go do swoich domów. Ucieszyli się tylko starcy: Symeon i Anna, no i prostacy-pasterze (tacy, co bezmyślnie najwyżej różaniec klepią), słowem: tacy, jakich najwięcej w naszych kościołach.
Ale jeszcze więcej zamieszania narobił Pan Jezus swoim nauczaniem. I to nawet nie tym, co mówił, bo głównie to bajki ludziom opowiadał i kazał im z nich wyciągać wnioski, ale najbardziej podnosił wszystkim ciśnienie tym, że wcale nie stronił od tych, z którymi rozmawiać "nie wypadało", a do tych wysoko postawionych nie zwracał się per "panie ministrze", "panie prezesie" czy "panie przewodniczący", ale mówił im o potrzebie nawrócenia, a nawet piekłem ich straszył.
A to wszystko dlatego, że jego wzrok sięgał dalej: aż do królestwa niebieskiego. Po to zresztą przyszedł, aby zaszczepić w ludziach pragnienie tego królestwa. Swoją śmiercią i zmartwychwstaniem otworzył jego bramy, ale swoim nauczaniem budził ciekawość i chęć, aby stać się obywatelami tego państwa bez granic. Co więcej, przekonywał, że aby stać się tym obywatelem, niekoniecznie trzeba czekać aż do czasu życia po śmierci, ale już na ziemi zacząć żyć tak, jakbyśmy już stali na progu nieba. Do tego trzeba niewiele, wystarczy głodnych karmić, spragnionym dać coś do picia, odwiedzać chorych, pocieszać strapionych... Jeśli zgodnie ze słowami dzisiejszej Ewangelii, byle kto w królestwie niebieskim większy jest od największego człowieka na ziemi - Jana zwanego Chrzcicielem - to naprawdę warto o to obywatelstwo się postarać.
W naszych rozpolitykowanych czasach znów rozlega się adwentowy głos Jana: "Prostujcie wasze ścieżki!". Podzieleni według "opcji" zupełnie nie przejmujemy się Bożymi zasadami. Kłócimy się o politykę, a Ewangelia wcale nas nie rozpala do dyskusji. Kiedy już przyjdziemy do Betlejem (jakby się Jezus narodził przed wyborami, to byłoby nas tam więcej) szarpiemy tę biedną pieluszkę, w którą zawinięty jest mały Jezus, żeby z niej zrobić sztandar własnej partii...
A co na to Pan Jezus? Leży nagi i płacze... Tak cichutko, niewyraźnie. Dlaczego? Może nie lubi tych z innej partii? Może nie zrozumiał naszego programu? Malutki - myślimy ze współczuciem - on jeszcze nic nie rozumie... Jak dorośnie, na pewno gdzieś się zapisze. Tylko ciekawe, gdzie? Ciekawe, Jezusku, jakiej ty jesteś opcji?
Skomentuj artykuł