Paradoksy wiary

Paradoksy wiary
(fot. photobykans/flickr.com)

„Wtedy dotknął ich oczu, mówiąc: „Według wiary waszej niech się wam stanie” (Mt 9, 29).

  

Relacja św. Mateusza o uzdrowieniu dwóch niewidomych dowodzi, że ich wiara nie była ślepa. Nie polegała na stłamszeniu rozumu na korzyść czystych emocji. Nie była nieokiełznanym porywem, lecz silnym przekonaniem, które pobudziło niewidomych do usilnego błagania o zdrowie, co ostatecznie doprowadziło do odzyskania wzroku. Dzieje się tak, ponieważ w duchowym sensie mamy do czynienia z paradoksem. Wiara to inna nazwa widzenia, podczas gdy jej brak oznacza ślepotę. Dlatego o niektórych słuchaczach Jezus mówił, że „mają oczy, ale nie widzą”. Chodzi oczywiście o metaforyczne widzenie, czyli rozumienie. Niewidomi nie mogli zobaczyć Chrystusa oczyma, ale przyszli do Syna Dawida, gdyż dowiedzieli się o Nim od kogoś innego.

W tym krótkim fragmencie Ewangelii dostrzegamy również, że wiara wyraża całego człowieka i staje się istotnym elementem uzdrowienia. Jezus z naciskiem pyta obu mężczyzn, czy wierzą, że mogą znowu widzieć fizycznie. I wyraźnie uzależnia swoją interwencję od ich odpowiedzi do tego stopnia, iż wydaje się, jakby wiara była jedynie ludzkim przedsięwzięciem, a uzdrowienie nagrodą za wspaniałe osiągnięcia.

DEON.PL POLECA

Jednakże kiedy św. Piotr wyznaje, że Chrystus jest Mesjaszem, słyszy następujące słowa: „Błogosławiony jesteś, Szymonie, synu Jony. Albowiem ciało i krew nie objawiły ci tego, lecz Ojciec mój, który jest w niebie” (Mt 16, 17). Nawet jeśli Piotr nie wiedział kiedy i jak to się stało, jego wiara została mu podarowana z góry. Piotr jest błogosławiony nie dlatego, że wspiął się na wyżyny poznania ludzkiego i odkrył bóstwo Chrystusa, ale dlatego, że Ojciec zechciał go oświecić i pouczyć. To objawienie uczyniło go błogosławionym. I w tym miejscu odkrywam pewną trudność. Czy Bóg oświeca tylko niektórych?

Parę lat temu wybrałem się do dominikanów na Służewcu na spotkanie z prof. Barbarą Skargą i o. Janem Andrzejem Kłoczowskim OP na temat teologii negatywnej u św. Tomasza z Akwinu.

W dyskusji uderzyło mnie jednak coś innego. Słuchając prof. Skargi, która referowała poglądy niektórych współczesnych filozofów na temat poznania Boga, zauważyłem, że wielu z nich wprawdzie zajmuje się Bogiem, ale pojmuje Go jako wycofanego ze świata i nieskończenie odległego; Boga, który - wedle słów Tadeusza Różewicza – „wystraszył się i opuścił ziemię”. Barbara Skarga również zaliczyła siebie do grona tych filozofów.

Podczas tamtego spotkania uświadomiłem sobie, że chyba największym cierpieniem człowieka jest zauważenie w sobie potrzeby Absolutu przy równoczesnym odrzuceniu możliwości kontaktu z tą nieskończoną Istotą. Wydaje się, jakby między pragnieniem a jego spełnieniem zionęła przepaść nie do przebycia. Bo ci, którzy tak bardzo podkreślają niedostępność Boga i Jego totalną inność, w zakamuflowany sposób wyrażają głód relacji z Bogiem. Z drugiej strony, pomimo stawiania fundamentalnych pytań, nieraz przez całe życie nie udaje im się odkryć Boga jako osobę istniejącą i bliską.

Oprócz tego, w pamięci utkwił mi jeszcze jeden znamienny szczegół. Prof. Skarga powiedziała, że skoro Boga nie ma na tym świecie (być może istnieje poza nim), cały ciężar odpowiedzialności za świat spoczywa na nas. Na te słowa niektórzy uczestnicy panelu oburzyli się i ostentacyjnie jeden po drugim opuścili salę.

Ta reakcja obnażyła ich bezradność. Nie mogli dopuścić do siebie myśli, aby człowiek publicznie pozwalał sobie na wątpienie w Boga. Odniosłem wrażenie, że wypowiedź prof. Skargi obudziła w nich drzemiący lęk: wierzyli, bo bali się Boga. A tu ktoś spokojnie twierdzi, że Boga nie ma. I też żyje. Z drugiej strony, takie oburzanie się odsłania naiwne przekonanie, że wiara jest czymś zasłużonym lub przekazanym w genach.


Osobiście poczułem się głęboko poruszony wyznaniami prof. Skargi. Dostrzegłem jej wewnętrzny ból, duchową szamotaninę, ale również ogromną szczerość. Wyznała bowiem, że docenia wiarę wielu ludzi, ale jej, jak sądziła, ten dar nie został udzielony. Jakby Bóg nie chciał spojrzeć na nią łaskawym okiem, tak jak spojrzał na Piotra czy dwóch niewidomych.  

Na marginesie tego wydarzenia doszedłem do wniosku, że błędem wielu filozofów jest prawdopodobnie to, że w swym często szczerym wysiłku próbują szukać Boga w pojedynkę. Tymczasem wiara, przynajmniej w Kościele, przekazywana jest od początku przez wspólnotę i opiera się bardziej na świadectwie i autorytecie osób świadczących, niż na dowodach. To inny rodzaj wiedzy i pewności. Nie wystarczy tylko intelektualne dociekanie i ważenie racji, aby przybliżyć się do wiary. Nie można samemu podarować sobie wiary lub wymusić jej pojawienie się, kiedy tylko rozwiane zostaną wszystkie wątpliwości. Analogicznie, nikt z nas nie powołał siebie samego do życia.

Po drugie, chrześcijanie nie tyle wierzą w dogmaty, ubrane w takie a nie inne słowa, lecz w rzeczywistość i Osoby, które te dogmaty mniej lub bardziej udolnie wyrażają. Jeśli ktoś podchodzi do prawd wiary jedynie z naukowego punktu widzenia, szukając empirycznych dowodów i poprawności logicznej, może się zawieść i pozostanie z pustymi rękami. Dogmaty są ludzką próbą wyrażenia niewidzialnej Tajemnicy.

Po trzecie, wiara nie jest tylko intelektualną łamigłówką, ale ryzykiem osobowego poznania. Wprawdzie nie widzimy Boga twarzą w twarz, a jednak wiemy o Nim coś istotnego. I ta wiedza może być podstawą wiary. Zresztą podobnymi regułami rządzi się poznanie drugiego człowieka. Można spędzić z kimś kilka lat i stwierdzić, że nie zna się tej osoby. Sam kontakt wzrokowy i zdawkowe dialogi nie wygenerują głębszego poznania.

Wierzący również dorzucają swoje pięć groszy do zmagań intelektualistów. Często powierzchowne życie chrześcijan, będące raczej antyświadectwem niż świadectwem, tylko potwierdza obawy poszukujących, że Bóg nie mieszka w naszym świecie. Odwrócenie się od Ewangelii i trudności w przyjęciu Boga Wcielonego, zwłaszcza przez wielu nowożytnych filozofów, ma również tutaj swoje korzenie.

Wracając jeszcze raz do wspomnianego spotkania, muszę powiedzieć, że zarówno świadectwo prof. Skargi jak i zachowanie tych, którzy wyszli z sali, potrząsając głowami, kolejny raz zmobilizowało mnie do tego, aby przełamać w sobie naiwne poczucie oczywistości wiary. Gdybyśmy się tak dogłębnie zastanowili i zrozumieli, co to znaczy, że Bóg stał się człowiekiem, pewnie szczęka opadłaby nam do samej ziemi. Ponadto, zdarza się, że jeśli w ciągu życia nasza wiara nie dozna jakiegoś wstrząsu i oczyszczenia, to uważamy ją za coś "swojskiego" lub należącego się z racji urodzenia w katolickim kraju.

W końcu, jeśli na tym świecie toczy się jeszcze jakaś duchowa walka, to rozgrywa się ona głównie o to, czy Bóg pełni jeszcze jakąś rolę w życiu osobistym, kulturalnym i społecznym. To zmaganie o wiarę w Boga obecnego pośrodku świata, czyli Wcielonego, dochodzi do głowu nie tylko w sercach filozofów, agnostyków czy niewierzących, ale w sercu każdego człowieka. Wielu jednakże zeszło już z pola bitwy, spychając te pytanie na antypody podświadomości. I to dopiero jest prawdziwa ślepota człowieka.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Paradoksy wiary
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.