To nie tak miało być
Jeśli źle jest nam z powodu podjętej przez nas życiowej decyzji - nie odnajdujemy się na drodze naszego powołania - to mogą być zasadniczo dwie tego przyczyny. Po pierwsze może to być po prostu kryzys, który jest częścią każdej życiowej drogi. Jest też taka możliwość, że podjęliśmy złą decyzję.
Dzisiaj dość rozpowszechniony jest pogląd mówiący, że jest jeszcze trzecia możliwość. Mianowicie taka, iż w danym momencie podjęliśmy dobrą decyzję, ale sytuacje okoliczności i sami ludzie się zmieniają, dlatego też dobra decyzja podjęta kiedyś, nie musi być dobrą decyzją dzisiaj. Mogę zostać uznany za reprezentanta starej szkoły, ponieważ uważam, że trzecia możliwość jest raczej próbą znalezienia jakiejś racjonalizacji albo dla tego, że ktoś nie potrafi poradzić sobie z przechodzonym w danym momencie kryzysem powołania życiowego, albo, że ktoś nie potrafi przyznać się do popełnienia jakiegoś błędu przy podejmowaniu decyzji. Kiedy nie potrafimy wybaczyć sobie błędu lub słabości, szukamy jakiegoś "racjonalnego" usprawiedliwienia dla nich. Tymczasem wyzwalające w takich sytuacjach mogłoby się okazać Boże miłosierdzie. Gdybyśmy żyli prawdą o Bożym miłosierdziu - o możliwości rozpoczynania codziennie na nowo z Bożą pomocą - nie mielibyśmy potrzeby pokrętnego usprawiedliwiania naszego zachowania. Moglibyśmy "pozwolić" sobie na błąd i słabość w naszym życiu. Wydaje mi się, że paradoksalnie bardzo wiele źle podjętych decyzji wynika właśnie z chęci zrobienia dobrej miny do złej gry - z tego, że nie pozwalamy sobie na poniesienie konsekwencji naszej słabości i próbując na siłę ratować jakieś sytuacje, brniemy w jeszcze gorsze. Klasycznym przykładem tego jest jeszcze do niedawna dosyć powszechne małżeństwo "po wpadce". Występuje on kiedy młodzi ludzie decydują się na związek sakramentalny na skutek presji rodziców lub rodziny w momencie, kiedy ich przedślubne współżycie seksualne doprowadzi do poczęcie dziecka. Jeśli rzeczywiście decyzja zostaje podjęta przede wszystkim na skutek presji zewnętrznej i wewnętrznej, bo pojawienie się dziecka może też być po prostu okazją do mobilizacji dla ociągających się z podjęciem małżeństwa, to jest to typowy przykład źle podjętej decyzji życiowej.
Co zatem zrobić, kiedy czujemy się źle z podjętą przez nas decyzją - na przykład w związku małżeńskim lub w powołaniu zakonnym? Trzeba najpierw stwierdzić czy jest mi źle, ponieważ przechodzę kryzys, czy też jest to skutek źle podjętej przeze mnie decyzji. Odpowiedź na to pytanie jest zasadnicza, ponieważ od niej zależy jakie działania należy podjąć. Ponieważ w przypadku kryzysu nie należy podejmować żadnej zmiany podjętej decyzji - należy przejść przez kryzys jako przez integralną część każdej drogi życiowej. Jeśli jednak decyzja została podjęta w zły sposób - na podstawie złego rozeznania lub w braku wolności - należy wziąć pod uwagę jej zrewidowanie. Trzeba powiedzieć sobie na wstępie, że nie będziemy w stanie dojść do odpowiedzi na to ważkie pytanie sami. Potrzebujemy jakiegoś mądrego towarzysza, najlepiej doświadczonego kierownika duchowego, który pomoże nam naszą sytuację zobaczyć jaśniej i nie popaść w jakąś iluzję. Nikt nie jest sędzią we własnych sprawach. Ta sentencja nigdy nie przestała być aktualna.
Jest pewna zasada, którą sformułował św. Ignacy z Loyoli - duchowy mistrz rozeznawania woli Bożej w życiu człowieka. Jest to zasada, której powinno się uczyć wszystkich, którzy podejmują jakieś poważne zobowiązania życiowe. Jest to piąta spośród reguł o rozeznawaniu duchów (Ćwiczenia Duchowe, nr 318): "W czasie strapienia nigdy nie robić [żadnej] zmiany, ale mocno i wytrwale stać przy postanowieniach i przy decyzji, w jakiej się trwało w dniu poprzedzającym strapienie, albo przy decyzji, którą się miało podczas poprzedniego pocieszenia. Bo jak w pocieszeniu prowadzi nas i doradza nam duch dobry, tak w strapieniu - duch zły, a przy jego radach nie możemy wejść na drogę dobrze wiodącą do celu". Strapienie to w języku św. Ignacego stan duchowy odpowiadający temu, co dzisiejszym językiem psychologicznym określamy jako kryzys. Oczywiście św. Ignacy mówi o stanie ducha, a psychologiczne kryzysy wiążą się ze stanami czysto psychologicznymi takimi jak na przykład depresja. Myślę jednak, że to, co pisze św. Ignacy na temat duchowego stanu strapienia należy też odnieść do depresji: człowiek znajdujący się w tym stanie nie powinienem podejmować zasadniczych decyzji życiowych. Oczywiście, wyjście z depresji wymaga nieraz pewnych zmian w sposobie życia - wyrwania się z okoliczności, które pojawieniu się depresji sprzyjają. Ale jakąś decyzję na dobre należałoby podjąć dopiero w momencie, kiedy nasza stan psychiczny i duchowy nie jest obciążony przez ciemność depresji.
Odnoszę wrażenie, że wiele osób dzisiaj bierze trudności, które przeżywają w swoim powołaniu będące wynikiem kryzysu, za zaproszenie do zmiany podjętej wcześniej decyzji życiowej. Może się jednak i tak zdarzyć, że kryzys, pomimo poważnych działań podjętych w celu jego przezwyciężenia trwa nadal. Strapienie staje się stanem permanentnym. Wtedy należy zweryfikować podjętą wcześniej decyzję: przyjrzeć się czy rzeczywiście została podjęta w dobry sposób: w wolności i pokoju ducha, mówiąc językiem św. Ignacego: w pocieszeniu. Tutaj otwiera się szeroki temat. Jak w takiej sytuacji postępować, żeby nie wyrządzić większej krzywdy inny i sobie samemu? Tutaj ograniczę się jedynie do wskazania kierunku. Przede wszystkim nie szukać winnych. Nie oznacza to, że należy udawać, że nic się nie stało, ale obwiniać drugiego i siebie za źle podjęte decyzje. Kluczowym słowem jest tutaj przebaczenia. Po raz kolejny będzie to zaproszenie do otwarcia się na Boże miłosierdzie. Tylko przez Boże miłosierdzie, tylko przez przebaczenie jakiego Bóg udzielił każdemu i każdej z nas w Jezusie Chrystusie, możemy wybaczyć sobie nawzajem.
Skomentuj artykuł