Joanna Jędrzejczyk: nie mogę się wstydzić wiary
„Mam absolutny wewnętrzny przymus, by zajrzeć do apki „Modlitwa w drodze”.” O sile, walce z przemocą i o mocy modlitwy mówi Joanna Jędrzejczyk, wielokrotna mistrzyni świata w MMA, w najnowszej książce Kasi Olubińskiej „Kobieta w wielkim mieście”.
Katarzyna Olubińska: Skąd w ogóle u dziewczyny z Olsztyna marzenie o sztukach walki?
Joanna Jędrzejczyk: Zawsze chciałam być najlepsza. I zawsze chciałam czegoś więcej. Pragnęłam dać coś od siebie światu. Chciałam być takim ułamkiem procenta, osobą, która robi coś innego niż wszyscy, coś oryginalnego, i to mi się chyba udało.
Co jest takiego pociągającego w tym akurat sporcie?
Ludzie mówią: „Ja nie wiem, jak ty możesz tak robić – uderzać kogoś, pozwalać na to, że ktoś cię bije. Jak tak można?! Przecież te siniaki, to boli”. Wiecie co? Nie chodzi o bicie się. Okej, chcę komuś pokazać, że jestem silniejsza, jestem szybsza, że jestem po prostu lepiej przygotowana. Ale cały czas chodzi przede wszystkim o sport. Ja się zakochałam w tym sporcie już po pierwszym treningu, jak zobaczyłam, że przełamuję własne bariery, przekraczam własne limity. Że staję się każdego dnia lepszą wersją siebie. Teraz chodzi wyłącznie o sport i udowodnienie sobie, że tak – mogę przetrwać ten camp, rozłąkę z bliskimi, dietę, a potem wyjść na ring i pokazać, że jestem najlepsza na świecie. Tym się musimy kierować. Jeżeli coś sobie założymy, dążmy do tego. Nawet jeśli to zajmie dwa lata – zróbmy to!
A ty miałaś kiedyś taką sytuację, że stanęłaś pod ścianą i pomyślałaś sobie…
Każdego dnia przeżywam takie chwile. Rezygnowałam ze sportu pięć razy i zawsze myślałam sobie: „Trudno, nie wyszło, to nie wyszło. Fajna przygoda, czas napisać kolejną historię”. Nie płakałam nad tym. Oczywiście było mi żal. Ale zawsze się modliłam: „Boże, daj mi jeszcze jedną szansę. Może jednak…?”. I ta szansa zawsze się pojawiała. To nagłe bum! Poszło. I każdemu chcę powiedzieć, że nie byłam w czepku urodzona, nie wszystko mi się układało. Przeszłam naprawdę trudną drogę, żeby być tutaj, gdzie teraz jestem, i cieszę się, że mogę w pełni wyrażać siebie i się realizować. Problemem jest to, że ludzie nagle widzą sportowca w reklamach. Mówią: „Hej! Wróć na salę treningową”. My naprawdę ciężko walczymy o każdy kawałek chleba. Jak wspominałam – pracowałam w sklepie, zadłużałam się, żeby m.c wyjechać i robić karierę. Wyjazd do Tajlandii na mistrzostwa świata na przykład kosztował osiem tysięcy złotych. Żeby reprezentować nasz kraj, dumnie nosić orzełka na piersi, musiałam do tego dokładać, pracowałam i nikt wtedy tego nie widział. Nie było osób chętnych do pomocy, sponsorów. A teraz nagle ludzie widzą reklamy, widzą mnie w telewizji, ale nie wiedzą nic o mojej przeszłości. Są jednak klienci naszego sklepu, którzy do tej pory, kiedy spotykają moją mamę, mówią: „Wow! Asi się naprawdę udało. My pamiętamy, jak ona pracowała w sklepie! Tu chodziła na trening”. Wiesz, to był hardcore, ale nie oglądałam się na nic. Chociaż były momenty zwątpienia…
W końcu po latach ciężkiej pracy i wyrzeczeń jesteś najlepsza na świecie. Jesteś mistrzynią. Jakie to jest uczucie?
To jest coś wspaniałego, ale ja i tak pamiętam, co było kiedyś. Płakałam zawsze, kiedy wręczano mi pas, bo to dla mnie był niesamowity moment, bo ja nadal jestem tą samą Joanną sprzed dziesięciu czy piętnastu lat, tą Joanną, która miała tylko marzenia. I bardzo mocno to doceniałam i doceniam nadal, że mi się udało, że się nie poddałam, że znalazłam w sobie takie pokłady siły, żeby się nie poddać. Żeby walczyć o swoje marzenia. Żeby walczyć o siebie. O to, żeby być sobą i pokazać się światu. (…)
Zastanawiałam się, jak to jest: tyle wkładasz serca i czasu w sport i kiedy osiągasz sukcesy – jest super. Ale co, jeżeli się nie udaje? Jeżeli walka nie pójdzie po twojej myśli? Jak radzisz sobie z porażką?
Właśnie, porażka. Ja raczej mówię o przegranej, bo porażka jest dla mnie równoznaczna z poddaniem się: upadasz i już się nie podnosisz, leżysz. Wszyscy jesteśmy fighterami od urodzenia. Od pierwszych chwil życia musimy walczyć z otaczającym nas złem i mierzyć się z różnymi przeciwnościami. Musimy walczyć o wszystko. Zauważ, nawet dziecko, rodząc się, walczy o pierwszy oddech. I codziennie się potykamy. Tylko od nas zależy, jak będziemy chcieli to przyjąć. Czy weźmiemy to „na klatę”, czy przyjmiemy na ramiona ten swój krzyż i będziemy go dźwigać, czy po prostu siądziemy pod jego ciężarem i nie ruszymy z miejsca. Ludzie powiedzą: wariatka – to jest takie proste, może ktoś ją tego wyuczył. Nie. Ja może przez to, że uprawiam męski sport – faceci są zero-jedynkowi – też jestem trochę taka zero-jedynkowa. Albo tak, albo nie. Jest opcja A, jest opcja B. Jeżeli nie wychodzi A, to nie płaczę, że A nie wyszło, bo jest teraz B. Trzeba się pogodzić z tym, co jest, i cieszyć się z tego. Gdy przychodzi przegrana – mnie to spotkało w takim prime time, to było takie megabum! – były łzy i pomyślałam sobie: kurczę, co teraz? Zobaczyłam wtedy mojego siostrzeńca Adasia i to on dał mi siłę. Stwierdziłam: „Rany, dzisiaj jestem sportowcem, ale przecież poza tym, że jestem sportowcem, jestem kobietą, jestem człowiekiem o wielu zainteresowaniach, wielu pasjach, wielu projektach”. Otarłam łzy i postanowiłam, że muszę pokazać temu małemu człowiekowi, który się rozwija, który jest we mnie zapatrzony, że raz się wygrywa, raz się przegrywa. Muszę mu pokazać, że życie toczy się dalej. Że nie możemy siąść i się załamać. Oczywiście doświadczenia przegranej są nieprzyjemne, bolesne, ale takie właśnie jest życie. Chyba nie ma nikogo, kto miałby je usłane różami. Gdy ludzie patrzą na mnie, mówią: „Wow! Jakie ty masz fajne życie!”. A ja powiem wszystkim: „Słuchaj, u każdego coś się dzieje. Jeżeli nie dzieje się dzisiaj, to stanie się jutro. I uwierz mi, że u jednego wyjdzie słońce po jednym dniu, a inni będą musieli czekać kilka lat, by je zobaczyć. Ale warto czekać”. Mnie pomaga w tym wiara. Może nie jestem przykładną katoliczką, ale walczę o to, żeby się nią stać.
Jak zaczynasz każdy dzień?
Oczywiście od telefonu. Trzecia ręka – wszyscy to znamy. I wiesz co? Instagram jest moją mocną stroną, chcę dzielić życie z fanami, odpisywać im. Sama prowadzę swoje konto, ale tak naprawdę, zanim sprawdzę wiadomości czy połączenia, które są już od rana, mam absolutny wewnętrzny przymus, by zajrzeć do apki „Modlitwa w drodze”. To jest aplikacja, którą odpalam jako pierwszą. Są tam czytania i rozważania na dany dzień. To mi bardzo dużo daje. Wcześniej sięgałam do niej przed snem, ale pomyślałam, że muszę czytać te słowa rano, aby znaleźć chwilę, chociaż pięć minut na bliższą relację z Bogiem, na zastanowienie się nad Jego przesłaniem dla mnie na każdy kolejny dzień. Bo tam zawsze jest sugestia pracy nad sobą i to mi bardzo, bardzo pomaga.
W jaki sposób wiara pomaga?
Mnie wiara pomaga przyjmować życie takim, jakim ono jest. Że tak właśnie miało być i trzeba się pogodzić z wolą Bożą.
Właśnie ujęło mnie, jak gdzieś przeczytałam, że ty się nie modlisz o wygraną, tylko modlisz się, żeby przyjąć też przegraną, i o czyste serce. Skąd w ogóle taka myśl?
Jest taka modlitwa przed treningiem: „Boże, daj mi ducha walki, silną wolę i czyste serce”. A ja mam swój mały modlitewnik, z którego się modlę tylko przed walkami, i tam jest też między innymi modlitwa do Joanny d’Arc, która mówi, że w ciężkich chwilach trzeba przyjąć wyrok taki, jaki jest. Bez względu na to, czy mamy na niego wpływ, czy nie. A często nie mamy wpływu na to, jak się zachowują inni ludzie, jakie są decyzje organów ścigania, władzy czy instytucji, i raczej tak to powinno wyglądać. Zawsze mam też obrazek Świętego Jana Pawła II, którego proszę o to, żeby dał mi siłę, bo wiesz co, ja jestem z pokolenia JPII. I zawsze mówię: „Pozwól mi być choć w części taką Polką, jakim ty byłeś Polakiem – niosłeś wiarę, reprezentując przy okazji naszą ojczyznę na arenie międzynarodowej. To pozwól mi robić to samo”.
Ale właśnie to robisz. Przynosisz dumę swoimi walkami i postawą.
Fajnie. Miło to słyszeć.
Zawsze też nawiązujesz do tego, skąd pochodzisz, skąd jesteś, w co wierzysz… Wzruszyłaś się teraz? Widzę łzę w twoim oku.
Wiesz, naprawdę tak. Bo często słyszę: „Zdejmij ten krzyż! Jak w sztukach walki możesz promować wiarę?!”. Jak wychodzę do walki, to albo słyszę: „Fajnie, że to robisz”, albo: „O, że nie wstydzisz się o tym mówić!”. A ja się dziwię: Czego miałabym się wstydzić? Czy tego, że wyglądam tak, a nie inaczej? Czy tego, że nazywam się Joanna Jędrzejczyk? Tak samo nie mogę się wstydzić swojego pochodzenia. Nie mogę się wstydzić swojej wiary, a wręcz powinnam ludziom powiedzieć, kim jestem, aby mogli mnie lepiej poznać, zrozumieć, czemu podejmuję takie, a nie inne decyzje, skąd moje przyzwyczajenia, zachowania.
Kolejna rzecz: ludzie potrzebują Boga. Zwłaszcza w dzisiejszych czasach. Ludzie czasami nie wiedzą, że szukają właśnie Boga. Idą na przykład na jogę i medytują. Okej, katolicy powiedzą: ale to grzech. Ja uważam, że nie ma nic złego w uprawianiu jogi, jeżeli nie traktuje się jej jak oddawania czci innym bogom, tylko jak zwykłe ćwiczenia. Ludzie potrzebują Boga. Nawet gdy ktoś mówi: jestem wierzący, ale niepraktykujący, albo jestem ateistą – Gucio prawda. My wszyscy potrzebujemy Boga. A czemu ludzie teraz chętniej przechodzą na inne religie? Przez to, co się dzieje w naszym Kościele. Ale ludzie nie powinni potępiać nas, katolików, czy wiary katolickiej, tylko instytucje Kościoła. Trzeba jednak pamiętać, że ksiądz jest tylko człowiekiem, jak każdy popełnia błędy. Są też lekarze, którzy popełniają błędy. Są sędziowie. Tak jest wszędzie.
Da się połączyć sztuki walki i wiarę?
Tak. Nie bardzo wiem, dlaczego to by się miało wykluczać. Że ja wyrządzam komuś krzywdę? Nie wyrządzam nikomu krzywdy! To jest sport o jasno określonych regułach i dwie osoby piszą się na to dobrowolnie, przyjmując je. Wszystko jest w granicach sportu.
A czy można połączyć walkę z kobiecością?
Jak najbardziej. W ogóle uważam, że siła jest kobietą. Dlatego często używam hashtagu #hitlikeagirl lub #fightlikeagirl, czyli „uderzaj jak dziewczyna”. W tym nie ma nic złego. Każdy robi coś w swoim stylu i tyle.
Jak to jest uderzać jak dziewczyna?
Mocno i z wielką determinacją.
Trafnie powiedziane. Tak sobie myślę, że jest dużo kobiet, które powinny czasami uderzyć. Powinny się odezwać.
Jak najbardziej. Sama czasem łapię się na tym, że brakuje mi siły. Boimy się. Teraz nawet mężczyźni są słabi, im także zdarza się bać, ale faktycznie – dotyczy to szczególnie kobiet. Bardzo długo nie miałyśmy pełni praw. Nie mogłyśmy głosować, nie mogłyśmy pracować w służbach mundurowych, nie mogłyśmy się angażować w politykę, nie mogłyśmy decydować. A teraz się rozwijamy i nie chodzi o to, żeby być jakimiś zagorzałymi feministkami, nie w tym rzecz. Nie powinnyśmy się czuć stłamszone przez to, co było wiele lat wcześniej. Powinnyśmy mieć prawo głośno mówić o tym, co nam się dzieje. Czy dzieje się krzywda, czy jest ekstaza – powinnyśmy o tym głośno m.wić, zdecydowanie. Widzę, że kobietom brakuje sił, aby jasno powiedzieć, co się dzieje.
Pewnie niejedna kobieta pisała do ciebie o swoim życiu. Kobiety szukają u ciebie siły?
Tak, piszą do mnie, przedstawiają swoje historie. Często bardzo dramatyczne. Jedyne, co mogę im dać, to uśmiech, dobre słowo i wsparcie, na ile potrafię, ale czuję się strasznie bezsilna.
A co byś powiedziała takim kobietom, które właśnie są stłamszone, tkwią w związkach przemocowych?
Wiesz co, sama byłam w związku przez dziewięć lat i chociaż nie można go nazwać patologicznym, widzę dziś, że był w jakimś stopniu toksyczny. Trudno było mi się uwolnić.
Dlaczego tak jest? Kobietom często trudno jest odejść, chociaż wiedzą, że trwanie w związku jest dla nich złe.
Często myślimy, że nie zasługujemy na nic więcej, tracimy swoje poczucie wartości. A powinnyśmy właśnie zrobić ten pierwszy krok, odważny krok. Każdy z nas zasługuje na dobro. I każdy z nas zasługuje na miłość, na to, aby być tym, kim chce. Kobiety uwikłane w toksyczne relacje powinny poszukać pomocy gdzieś blisko, w swoim otoczeniu. Nie powinny się bać oprawców albo tego, że nie zasługują na nic więcej. Każda z nas, każda kobieta tworzy inną, wyjątkową historię. I każda z nas powinna o tym pamiętać, zwłaszcza gdy rodzi się pokusa, by porównywać się z innymi, sprawdzać, która jest piękniejsza czy szczuplejsza. Co to znaczy „piękna”? Co to znaczy „szczupła”? Są jakieś normy? Nie ma! Czy ja jestem wystarczająco wykształcona? Nie ma czegoś takiego. Każdy z nas jest piękny na swój sposób i ma prawo do własnego życia.
* * *
Fragment książki "Kobieta w wielkim mieście" (Wydawnictwo WAM).
Skomentuj artykuł